sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 2

     



         Jeremy oraz Ana byli niesamowicie zestresowani jadąc autem. Musieli się śpieszyć, ponieważ czas ich naglił. Nie chcieli wyjść na spóźnialskich i nieodpowiedzialnych przed wpływowymi i poważnymi ludźmi. Kiedy mężczyzna zatrzymał się na ostatnich przed placówką światłach spojrzał na swoją żonę oczami pełnymi nadziei, a ona obdarowała go  pokrzepiającym uśmiechem. Jechali załatwić coś bardzo ważnego i mieli tego świadomość, oczywiście.

      - Uda się kochanie, zobaczysz. Bardzo się staraliśmy, więc Bóg nam to wynagrodzi. Będziemy szczęśliwą rodziną.  - Kobieta mówiła swoim charakterystycznym ciepłym głosem, który zarówno jej mąż, jak i syn uwielbiali.
        - Wiem, wierzę w to. - Westchnął Jeremy.  - Zawsze chcieliśmy mieć dwójkę dzieci, a teraz może nasze marzenie się spełni.

        - Na pewno! - Poklepała męża po ramieniu, a następnie odwróciła wzrok do szyby, przez którą widać było gmach domu dziecka. - Justin i Jessica będą wspaniałym rodzeństwem.

        - Właśnie...Justin. - Prychnął, nie wierząc do końca w słowa żony. - Naprawdę wierzysz w to, że będzie dobrym bratem? On ma swój pieprzony świat, powiedziałem Ci to już dosyć dawno. - Mruknął, patrząc przed siebie, jakby nie chciał wiedzieć o tym, że ma rację. Nie chciał, żeby to była prawda.
 
       - Juss jest wspaniałym dzieciakiem, szkoda, że tego nie widzisz. - Powiedziała, gdy mężczyzna zaparkował. Chwyciła za mechanizm otwierający drzwi i wyszła z pojazdu.

       - On nie pozwala mi tego dostrzec.

        - Gdybyś tylko spróbował popatrzeć na jego obrazy sercem, widziałbyś. Widziałbyś, że on ma wielkie serce, tylko jest zamknięty w sobie i buntowniczy. - Próbowała usprawiedliwić syna, jak zawsze. Miała nadzieję, że to co mówi zgadza się z prawdą. Tak bardzo tego pragnęła, lecz kochałaby go nawet wtedy, gdyby nie miał serca. Był jej synkiem.

      - Obawiam się, że on coś wie, Ana. - W głosie mężczyzny pojawiła się nutka strachu i przejęcia, lecz gdy kobieta nie odpowiadała, wyluzował się. Para zmierzała do wejścia budynku, które znajdowało się już niedaleko. Mijali piękny ogród, w którym rosły różnorodne rośliny. Począwszy od róż, skończywszy na różnych mchach i porostach. Widoczna była także piękna fontanna w kształcie dwóch małych istot, najprawdopodobniej dzieci. Budynek był naprawdę duży; stał na środku tego ogrodu. Zbudowany został z czerwonej cegły w stylu klasycznym. Okna były dosyć duże, a balkonów niewiele. Dach zrobiono natomiast z czarnej dachówki. Wszystko wyglądało całkiem imponująco.
     
         - Miejmy to już za sobą. - Westchnęła kobieta popychając drzwi.

Małżeństwo szybko znalazło się przy gabinecie dyrektora placówki. Kobieta czekała już na nich, mając przygotowane wszystkie dokumenty adopcyjne. Miała na ustach uśmiech, ponieważ bardzo cieszyła się, że całkiem porządni, zamożni ludzie stworzą rodzinę dla jej podopiecznej.
       
        - Niech państwo siadają. - Kobieta uśmiechnęła się szczerze, gdy cała trójka znalazła się w środku jej gabinetu.  - Mam już wszystko przygotowane. Długo staraliśmy się o tę adopcję, prawda?

         - Tak to prawda.

        - Są więc państwo przekonani do dokonania adopcji?

        - Jak najbardziej, nie widzimy żadnych przeciwwskazań.

         - Muszę przypomnieć jeszcze o kontrolach kuratora i nas, jako pracowników tego ośrodka,  gdy dziecko zamieszka z państwem w domu.

          - Wiemy, ale nie mamy nic do ukrycia. - Rzekł dosadnie pan Bieber. - Jesteśmy bardzo pewni tej adopcji, więc możemy podpisać dokumenty.

          - Naturalnie. -  Dyrektorka uśmiechnęła się lekko. - Jessica będzie bardzo szczęśliwa.
     
          -My jeszcze bardziej - dodała Ana sięgając po dłoń męża, który najwyraźniej odrobinę się rozluźnił.

- Proszę się podpisać tutaj, tutaj (...)- po krótkich wyjaśnieniach, podczas których kobieta ukazywała swoje czerwone paznokcie oraz wytuszowane rzęsy, rzucające cień na jej zarysowane policzku, Ana i Jeremy z wielką ulgą umieścili swoje podpisy w wyznaczonym miejscu.

- Teraz zadzwonię do wychowawczyni, która przyprowadzi, Jessice. Mogą państwo zaczekać na zewnątrz. - Oznajmiła, naciskając kolejne liczby na już niepopularnym telefonie stacjonarnym. Ana zignorowała to, że kobieta zachowała się odrobinę niegrzecznie i chwyciła  ramię swego męża, który wyprowadził ich z gabinetu dyrektorki, nie zauważając tego co ona.

***

             Krótkowłosa dziewczyna o ślicznej urodzie siedziała pod kilkuletnim dębem, przeplatając pomiędzy palcami, źdźbła niedawno strzyżonej trawy. Wczorajszy deszcz i dzisiejsze słońce sprawiły, że jej zielony kolor stał się bardziej wyrazisty.

              Jessica przychodziła tu niemalże codziennie, kiedy potrzebowała spokoju lub świeżego powietrza. To miejsce było jej oazą, schronieniem, które odwiedzała mała liczba osób. Większość dziewczyn wolała słońce, ponieważ od niego ich ciała nabierały złocistego koloru, a chłopcy woleli tył budynku, bo mogli tam spokojnie zajarać. Prawie dziewięćdziesiąt procent stanowili ci, którzy się buntowali.

           Ona była już przyzwyczajona do braku rodziców przy swoim boku tym bardziej, że musiała się wiele napracować, aby dowiedzieć się kim byli, dlaczego ją zostawili. Odpowiedź bolała ją mocniej niż jej brak. Żadne dziecko nie chciałoby żyć ze świadomością, że matka nigdy go nie chciała, a zaraz po porodzie uciekła ze szpitala, by uniknąć konsekwencji. Ojciec również nigdy więcej się nie pojawił. Ta bolesna rzeczywistość często przejawiała się nieprzespanymi nocami przez okropne koszmary i tysiącem wylanych łez; zupełnie niepotrzebnie. Dlaczego miała cierpieć przez ludzi, którzy mieli ją centralnie w dupie? Właśnie ! Bo mieli być tymi, których kochała i bezgranicznie ufała, mieli nauczyć ją chodzić, pocieszając po każdym upadku, zaprowadzić do przedszkola, zapewniając, że będzie fajnie, kiedy bała się wejść do grupy nieznajomych jej osób, mieli być dumni, widząc jak dorasta, niezależnie od podejmowanych decyzji, dobrych czy złych, mieli ją wspierać i kochać. Niby to takie proste, ale nie każdy potrafi to robić.

        Mocniejszy podmuch wiatru spowodował ciarki pojawiające się na jej ciele. Jessica podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami, aby nie poddać się zimnu, ale jak najszybciej pozbyć się myśli bombardujących jej mózg.

      -Proszę. - usłyszała za sobą cichy głos, a sekundę potem obok jej nosa pojawił się kubek z parującą cieczą. Po unoszącym się zapachu poznała, że to coś od czego jest niezaprzeczalnie uzależniona - kofeina. Ujęła kubek prawą dłonią i odwróciła się do złotowłosej  przyjaciółki, która właśnie usiadła na ziemi, obok niej.

     -Już po badaniach? Jak wyszły? - dopytywała Jess, delektując się pierwszym łykiem kawy, płynącym wzdłuż jej przewodu pokarmowego.

      -Powiedziałabym, że bardzo dobrze. - Taylor ukazała rząd swoich prostych, śnieżnobiałych zębów i również pociągnęła łyk z fioletowego kubka. Niespełna półtora tygodnia temu była okropnie chora, a Jess starała się ją wspierać jak tylko mogła. Czytała plotki z najnowszych wydań magazynów dla kobiet, opowiadała suche żarty i zdawała relacje z odbywających się lekcji. Nawet nie oczekiwała wtedy odpowiedzi. Taylor nie miała siły wypowiedzieć choć jednego słowa, kiedy jej ciało rozpalone było czterdziestu stopniową gorączką, jednak majaczący się uśmiech na ustach, zupełnie jej wystarczał. - A ty jak dłużej tu posiedzisz, zajmiesz moje miejsce.

      - Zapomniałam bluzy. - odpowiedziała, ściskając kubek w dłoni, który wydzielał przyjemne ciepło.

     - Myślisz o tej adopcji, prawda ? - spytała Taylor, która znała ją bardzo dobrze, aby po jej minie stwierdzić co w tej chwili rozważa.

      -Poniekąd. - odparła krótko. -Wiem, że Bieberowie to wspaniali ludzie i będzie mi u nich wspaniale.

     -Więc co się dzieje ? - dopytywała z troską blondynka. Jess wzięła głęboki wdech, przygotowując się, aby wyznać iż zastanawiała się, dlaczego własna matka, która ją urodziła, jej nie kochała, lecz przerwał jej głos wychowawczyni.

     -Jessica ! - kobieta w szarej, ołówkowej spódnicy i za dużym swetrze stała w drzwiach wyjściowych. Jej rude włosy zebrane były w koka, a twarzy nie zdobił ani gram makijażu. - Ana i Jeremy Bieber na ciebie czekają ! - oznajmiła znikając w korytarzu. Jessica uśmiechnęła się szeroko, a jej serce zabiło mocniej.

      - Nadal ci tego zazdroszczę. - powiedziała rozbawiona Taylor. Nie była zazdrosna o przyjaciółkę, a wręcz przeciwnie - wspierała ją jak tylko mogła, bo uważała, że krótko włosa zasługuje na to bardziej niż ona. Taylor miała matkę pijaczkę, ale kilka razy nawet ją odwiedziła nie będąc na kacu. Tak, czy inaczej, nigdy nie mogłaby się starać o przywrócenie praw rodzicielskich, a ona sama nie chciałaby wrócić do środowiska, w którym wychowywała się do ukończenia ośmiu lat.

      - Kocham cię. - Jess odparła wesoło, całując ją szybko w policzek. Odstawiła kubek na ziemię i stanęła na nogach, otrzepując piasek z materiału granatowych dżinsów.

        Kiedy jej wygląd zewnętrzny był już nienaganny, szybkim korkiem ruszyła w stronę budynku. Zmartwienia dzisiejszego, późnego popołudnia odeszły wraz z wiadomością o przyjściu osób, które zdobyły jej zaufanie i sympatię. Uśmiechała się szczerze do mijających nastolatków, stojących przy ścianach i łamiących ustalone reguły, które wyraźnie zabraniały czułości w miejscach takich jak korytarze, szatnie oraz stołówka.

        Ostatnią przeszkodą pozostały tylko schody, na które stąpała omijając co drugi marmurowy prostokąt. Lekko zdyszana stanęła na pierwszym piętrze, gdzie znajdował się gabinet dyrektorki. Z daleka zobaczyła trzy postacie, w których rozpoznała swoich przyszłych rodziców. Rozważnym krokiem podeszła bliżej, a woń ślicznych perfum Any dotarł do jej nozdrzy.

      -Dzień Dobry ! - zaświergotała, a małżeństwo odwróciło się zaskoczone.

       -Kochana ! - Ana z zachwytem przytuliła Jess, a chwilę potem dołączył do nich Jeremy.

      -Wypiękniałaś, skarbie. -skomplementował, a policzki Jessici przybrały kolor jasnego różu, który idealnie pasował do jej bladej skóry. -Będziemy mieć najśliczniejszą córkę w całej Kanadzie ! - dodał, a dziewczyna popatrzyła na nich pytająco. Wiedziała, że chcą adoptować ją z miłości, której doświadczyła tylko małą namiastkę, ale do ostatniej chwili dyrektor trzymał ją w napięciu, nie zdradzając nic z rozmów prowadzonych z małżeństwem. Byli taką rodziną, jaką zawsze chciała mieć, a posiadanie starszego brata, którego jeszcze nie poznała, było dodatkowym plusem.

      -Jesteś nasza ! - powiedziała Ana, nieco poruszona.

      -Tak bardzo wam dziękuję. - Jess wtuliła się w klatkę piersiową Jerem'iego, aby powstrzymać się od wypuszczenia kilku łez. Łez szczęścia.

        -Och, skarbie. - westchnął mężczyzna, uspokajająco głaszcząc ją po plecach, kiedy cichy szloch, wypełnił ciszę. Jess nie potrafiła dłużej powstrzymywać swoich uczuć. Ana i Jeremy to najlepsze co jej się przytrafiło w życiu.

        - Słyszałam, ze zaraz będzie wydawany obiad na tutejszej stołówce. -  Zagaiła kobieta przyglądając się swojej nowej pociesze.  Na jej ustach pojawił się niesamowity uśmiech, za który Jeremy dziękował Bogu.

          -   Ostrzegam, że jedzenie tam jest okropne. -  Mruknęła Jessica, a uśmiech delikatnie się zmniejszył. - Ale jeśli macie ochotę, możemy tam iść.

          - Chodźmy. - Ana ucieszyła się, chwytając dziewczynę za rękę.  - Spędzimy miło czas! Poza tym,  musisz pamiętać o tym, aby się spakować, bo jutro po Ciebie przyjedziemy. - Mówiła entuzjastycznie. - W bagażniku mamy kilka walizek. Jeremy je przyniesie, więc będziesz mogła się spokojnie spakować.  Och, no i jutro poznasz naszego synka. - Rzekła z dumą, czując ciepło w sercu.

         - Nie mam zbyt  wielu rzeczy.- Westchnęła. - I oczywiście bardzo się cieszę, że jutro poznam waszego syna, choć będzie to dla mnie trochę stresujące.

        - Na pewno coś tam masz. - Zaśmiał się Jeremy, otwierając kobietom drzwi do bufetu. Zignorował wzmiankę o Justinie, ponieważ zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Chyba nie potrafił chwalić syna

         - Niczym się nie stresuj, wszystko będzie dobrze, skarbie! -  Ana zaświergotała siadając przy jednym ze stolików w oddzielnej loży, która była specjalnie dla gości podopiecznych. Panował tam spokój i można było się poczuć jak w barze. Siedzieli tam tylko oni, ponieważ nikt raczej nie odwiedzał dzieciaków z bidula. Byli sami, tak samo jak Jessica do niedawna.

        - Niech państwo siedzą, a ja pójdę poprosić o trzy porcję obiadu. - Zaproponowała Jess, uśmiechając się pogodnie. Nie znosząc sprzeciwu podeszła do lady, przy której wydawane były posiłki. Złożyła zamówienie na trzy porcję i poprosiła, aby ktoś przyniósł je do loży dla gości. Oczywiście, ktoś taki jak Bieberowie byli traktowani zupełnie inaczej przez kucharki niż dzieciaki mieszkające tutaj.
        Po wszystkim dziewczyna wróciła do przyszłych opiekunów. Usiadła wygodnie na jednym z mniej zniszczonych krzesełek i spojrzała na Anę. Kobieta wydawała się być naprawdę zadowolona. Po chwili zaczęła się  rozmowa, która była naprawdę przyjemna. Jessica czuła, jakby rozmawiała ze znanymi od dawna ludźmi, chociaż wcale tak nie było. Czuła spokój i szczęście, czyli coś czego naprawdę dawno nie mogła doświadczyć.

        - Miałaś rację Jess. - Westchnął Jeremy. - To jedzenie jest okropne! Czy naprawdę musiałaś tutaj jadać zawsze? Dziewczyno...

        - Przyzwyczaiłam się.  - Zachichotała wesoło, przyglądając się skwaszonej minie mężczyzny. -  Powinniśmy się cieszyć, że dzisiaj na obiad nie ma małży. Są obrzydliwe, naprawdę!

         - U nas w domu jedzenie będzie lepsze, nie martw się.


***



- Kurwa ! -Wycedził Justin, słysząc wibracje swojego telefonu, który wyrwał go ze snu. Nie otwierając oczu, wyciągnął go z kieszeni i przyłożył do ucha.  - Ta? - Rzucił niedbale, będąc pewnie, że to któryś z braci Brooks, bo oni często robili mu tego typu kawały.

-Justin! - Pisk Seleny pobudził go lepiej niż najmocniejsza kawa. Szeroko otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że spał na podłodze, a Nash w najlepsze okupuje kanapę.

- Jezus, Sel. - Jęknął z niezadowoleniem Justin, przeczesując ręką włosy. Powolnie podniósł się do pozycji siedzącej, ignorując ból mięśni. - Co ty wyrabiasz?

- Kochanie, ktoś tu jest. Pod moim domem. - Oznajmiła, a ton jej głosu wskazywał na to, że jest roztrzęsiona.

- Skarbie, jest noc, a ty możesz mieć zwidy. Zamknij drzwi i połóż się spać. - Nakazał spokojnie, nie mając większej ochoty na konwersacje, aby położyć się spać po ciężkim dniu.

- Czy ty uznajesz mnie za wariatkę?! - Krzyknęła z oburzeniem, na co Bieber musiał chwilowo oddalić telefon, by jego bębenki pozostały w nienaruszonym stanie. - Nie zasnę bez Ciebie. Musisz tu przyjechać.

- Sel ... - Zaczął ostrzegawczo.

- Justin, błagam. - Wyszeptała, jakby miała zaraz się rozpłakać. Tego momentu Justin z całego serca nienawidził. Miłość, którą do niej pałał sprawiała, że czuł się bezradny na jej prośby i choćby chciał, to po walce ze swoim sumieniem i tak  miękł, zgadzając się na wszystko.

- Dobrze. Zaraz będę. - Oznajmił ze zrezygnowaniem.

- Uwielbiam cię ! - Pisnęła z nieukrywaną ekscytacją, a następnie rozłączyła się. Justin ze złością rzucił telefon na dywan zanim zatopił palce w swoich włosach, lekko ciągnąc za ich końce, by pozbyć się frustracji, która zdążyła się nagromadzić w jego ciele, w dosłownie kilka minut.  Powolnie poniósł się z podłogi i stanął przed Nash'em szarpiąc go za ramię.

- Pierdolę szkołę, mamo. Chce spać. - Powiedział zduszonym i niewyraźnym głosem, wtulając głowę jeszcze bardziej w kremową poduszkę.

- Wstawaj, debilu. - Zaśmiał się. -Chyba, że wolisz bardziej mokrą pobudkę ?

- Nie ! - Krzyknął piskliwym głosem i natychmiast się podniósł. Nash był zaskoczony, że nie oślepiło go jasne światło dnia. - Co ty w ogóle wyprawiasz ?! Jest noc.

- Wyjaśnię ci wszystko w samochodzie, a teraz nie rób problemu i chodźmy zanim rodzice się obudza. - Nash pokiwał tylko głową, godząc się na plan przyjaciela. Justin zgasił lampę, stojącą obok kominka i ruszył do korytarza, gdzie omalże nie wywrócił się, kiedy na jego drodze pojawiły się szpilki mamy, które miała na  spotkaniu biznesowym. Wiązanka przekleństw wydobyła się z jego ust, a Nash szybko wyszedł na zewnątrz, żeby głośno śmiać się z przyjaciela.

- Może jednak masz ochotę wracać do domu na piechotę, co? - Zapytał Bieber, otwierając garaż.
- Nieee. - Nash odpowiedział przeciągle, szeroko się uśmiechając.

- Właź. - Polecił Justin, wsuwając się na miejsce kierowcy, a chwilę potem Grier zrobił to samo lądując na miejscu obok.

- Więc ...? - Zaczął brunet, patrząc wyczekująco na Justina, kiedy wyjeżdżał spod domu.
- Selena dzwoniła, że się czegoś boi.

- O drugiej w nocy?! - Krzyknął odrobinę za głośno. On jak i Justin nie lubili, kiedy ktoś budził ich o wiele za wcześnie niż była do tego potrzeba.

- No co miałem, kurwa, zrobić ?!- Blondyn mocniej zacisnął ręce na kierownicy, sprawiając, że jego knykcie zrobiły się białe. - Jakbyś miał laskę to byś zrozumiał.

- Bynajmniej nie dałbym się tak wykorzystywać. - Burknął, odwracając się w stronę szyby. Mimo wszystko, nie był nawet zły na swojego przyjaciela. Miał bowiem świadomość, że Justin zawsze chciał chronić ludzi, na których mu zależało, a najwyraźniej Gomez była dla niego ważna i nie powinien  podważać  uczuć Biebera.  Często zdarzało mu się czuć, jak dziewiętnastolatek próbuje obronić go przed smutkiem, który często go paraliżował. Zauważał, że zazwyczaj to Justin próbuje pocieszyć bliźniaków, kiedy Ci po prostu bali się wracać do domu, jakiś czas temu. Teraz, każdy z nich jest już dorosły oprócz Nasha, a Bieber wciąż próbuje budować wokół nich ochronną bańkę.  Teraz przyszedł czas na kogoś innego, pomyślał Grier mając na myśli Selenę. W sumie, cieszył się, że jego przyjaciel znalazł kogoś, kto ukradł jego serce. A serce Justina było naprawdę duże!  Martwił się jedynie o to, że dziewczyna może mu to serce złamać. Tego nie chciał najbardziej, bo Bieber w jego oczach zasłużył na prawdziwą miłość.  Brunet miał świadomość, że Justin w pogoni za bezpieczeństwem i szczęściem przyjaciół, czasami zapominał o sobie.

             - Nash, jesteśmy pod Twoim domem, obudź się. - Głos głównego bohatera myśli niebieskookiego rozległ się w samochodzie. Młodszy chłopak energicznie przetarł oczy, a następnie pomrugał kilkakrotnie. Po chwili mógł dostrzec uśmiech na twarzy blondyna.

            - Uroczy jesteś jak śpisz, ale teraz spierdalaj. - Zaśmiał się dźwięcznie, szturchając ramię przyjaciela.  Nash oczywiście odwzajemnił gest, sięgając leniwie po klamkę, aby otworzyć drzwi.  - Młody?
 
           - Czego chcesz psie? - Mruknął zaspany, stale mając uśmiech na twarzy.

           - Nie pozwalaj im traktować się jak gówno, ok?

           - Dziękuję, mordo. - Przymknął oczy, nie wiedząc co ma powiedzieć. - Spiesz się do kobiety, Juss. - Machnął niedbale ręką, zatrzaskując drzwi.
 

OD AUTOREK: 
Jest i dwójka ;D
Wraz z Pam Lam mamy nadzieję, że spodoba Wam się i nadal będziecie czytać to opowiadanie :)
Zapraszamy również do obserwowania !
Serdecznie pozdrawiamy, Pami i Alex :*

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 1



       Po trzech kolejkach ostatni raz zaciągnął się papierosem rzucając niedbale niedopałek na chodnik, aby następnie przydeptać go czarnymi Suprami. Gdyby nie zabójcza substancja skręta, starannie owinięta w biały papierek, Selena prawdopodobnie wepchnęłaby mu język do gardła, aby pokazać całemu towarzystwu do kogo chłopak należy. Jej długie paznokcie delikatnie drapały kark blondyna, a usta posmarowane malinowym błyszczykiem pieściły jego ucho. Było mu dobrze mając przy boku taką piękność, której kumple mogli mu jedynie pozazdrościć. Oczywiście, nieliczni wierzyli w autentyczność tego związku. Selena za wszelką cenę chciała być popularna, a znany chłopak jej to zapewniał. Był obiektem westchnień każdej z uczennic lokalnego liceum. Selenie  pasowały plotki oraz rozgłos, więc nie miała nic przeciwko.

             -Huh, Bieber mamy dziś coś do załatwienia? - Spytał Luke, trzymając dłonie w kieszeniach swoich luźnych, czarnych spodni.

           -Tak, o 13 na parkingu. - Oznajmił Justin kładąc dłoń na plecach Sel, blisko jej okrągłej i bardzo ponętnej pupy.

          - Co to za sprawa ? - Nagle się ożywiła, skupiając wzrok na swoim chłopaku.
          Luke nerwowo podrapał się po karku, spodziewając się wybuchu przyjaciela, który nie chciał, aby nikt inny oprócz jego przyjaciół wiedział co robi. Tym bardziej Sel, która chciałaby uczestniczyć przy każdej akcji, a znając jej charakter, każda skończyłaby się klęską. Justin pozostał w stanie zupełnego spokoju, jaki dał mu skręt. Po prostu stał i chłodno mierzył wzrokiem przyjaciółki swojej dziewczyny, które przyszły na doczepkę, piszcząc z radości, kiedy dostały papierosa, aby spróbować czegoś nowego.

       -To nic wielkiego, skarbie. - Przyznał, bez śladu uśmiechu, i pocałował ją w skroń chcąc, aby odpuściła sobie ten temat.

         - Wydaje mi się, że masz przede mną jakieś tajemnice. Nie lubię tego. - Mruknęła, przeczesując palcami swoje włosy. Nie zwracała uwagi na kolegów swojego chłopaka, którzy wzdychali z rezygnacją.

         - Sel, kochanie... Oczywiście, że nie mam przed Tobą żadnych tajemnic. Po prostu razem z chłopakami mamy swoje męskie sprawy. Musisz to zrozumieć, myszko. - Przygryzł wargę, a następnie wpił się w duże, namiętne usta składając na nich pocałunek. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko zauważając, że ich pieszczoty mają świadków. Wiedziała, że każda dziewczyna chciałaby być na jej miejscu. Lubiła czuć się lepsza od nich.

          - No dobrze, Juss. - Westchnęła, nieustannie patrząc w oczy blondyna. Uśmiechała się prowokująco. Miała bowiem świadomość, że chłopak ma słabość na punkcie jej ust, które potrafiły czynić niesamowite rzeczy.  -  Będziemy się zbierać już z dziewczynami, bo trenujemy nowy układ! - Zaświergotała, dając znak swoim przyjaciółkom, że czas na opuszczenie miejsca,  w którym przebywały. - Do zobaczenia, misiu. - Cmoknęła chłopaka na odchodne, a następnie wzięła torbę, która leżała na ławce.

           - No hej.- Uśmiechnął się, machając do niej delikatnie dłonią. Było mu głupio, że dziewczyna nie pożegnała się z jego przyjaciółmi, aczkolwiek zaraz wymazał to z głowy. Odwrócił się do chłopaków, którzy rozmawiali ze sobą beztrosko, śmiejąc się i przeklinając. Uwielbiał tych ludzi, ponieważ oni byli podobni do niego - buntowali się. Buntowali się światu, który miał ich za nic.

          - Luke, nie wyskakuj z tymi swoimi pytaniami przy mojej dziewczynie.  - Burknął Bieber, patrząc z irytacją na jednego z bliźniaków. - Następnym razem Ty będziesz się tłumaczył.

           - Och, wyluzuj stary! To tylko laska, a Ty umiesz je bajerować. - Zaśmiał się głośno, przez co pozostali również do niego dołączyli. - Ale masz rację, teraz będę cicho.

          -Och, Brooks. - Justin westchnął, jednocześnie cicho chichocząc. Kiedy Sel się oddaliła mógł poczuć się bardziej sobą niż kimś, kogo musiał grać, aby nie przynieść wstydu Gomez. -Nie udawaj, że ty nie umiesz wciskać kitu laskom.

-Ja mówię od razu to co myślę. - Wzruszył ramionami.

-Tak ? - Blondyn popatrzył na niego nieco rozbawiony, unosząc brwi ku górze. Luke nie do końca rozumiał o co chodziło przyjacielowi, a reszta zdążyła już przełożyć, dosyć lekki plecak, przez jedno ramię. -To dlaczego nie powiedziałeś Amelii, że kiedy wkładała skręta w usta, wyobrażałeś sobie, że to jest twój kutas? - Luke przełknął głośno ślinę, słysząc słowa Biebera i pierwszy raz poczuł się zdezorientowany,  a jednocześnie miał ochotę uderzyć go w jądra.

              -Możemy już iść. -Wtrącił się Jai. Niecierpliwość to jego cecha szczególna.

             - Ok. - Rzucił krótko Justin i odepchnął się od czarnej maski swojego sportowego wozu. Złapał za sprany plecak, który spoczywał na ziemi i ruszył wraz z resztą w stronę szkoły.

              - Chcesz odpowiedzi? To proszę! - Luke krzyknął ze złością. - Nie chce skończyć, jak ty, będąc w tym popapranym związku z Gomez.

              -Seleną. - Poprawił go spokojnie blondyn, mrużąc oczy. Uciekanie przed prawdą było dla niego normalnością.  Jack oraz Jai nie mieli ochoty wysłuchiwać wywodów zwaśnionych przyjaciół, więc musieli jakoś załagodzić tę sytuację.

               - Ej frajerzy, jesteśmy przyjaciółmi, tak? Partnerami w zbrodni, łapiecie? - Mówił Gilinsky, patrząc na zdenerwowanego Luka i Justina, który był jednak mniej przejęty. - Jakieś głupie dupy nie mogą wejść pomiędzy nas i nie, nie obrażam Seleny, Juss.

                - Dokładnie, lepiej się zbierajmy po Nasha, bo ten młotek czeka na nas obok swojej szkoły. - Zagaił drugi z bliźniaków, który próbował zmienić temat na lżejszy. - A na zgodę możecie się jebnąć  w twarz, jeśli Wam to odpowiada. - Uśmiechnął się, wsiadając niezgrabnie do samochodu.

              - Jai, byłbyś kiepskim mediatorem. - Prychnął Luke, podążając za bratem. - My nawet się nie kłóciliśmy, prawda? - Klepnął Biebera w plecy na co ten zaśmiał się dźwięcznie. Po chwili siedział już za kółkiem swojego samochodu, jadąc po wcześniej wspominanego Nasha; przyjaciela chłopaków.

             Justin nawet nie chciał rozmyślać nad słowami Luka, odnoszącymi się do jego związku. Przecież on kochał Selenę, tak? Była dla niego idealna! A słowa Brooksa tłumaczył sobie jego zazdrością.

               - Słuchajcie,  musimy dzisiaj równo o dziewiętnastej pojawić się u nas w domu. - Stwierdził Jai. - Będziemy sami, więc tam powinniśmy ustalić całą akcję, którą przeprowadzimy po zmroku. Rozumiecie?

              - Tak, tak..- Justin pokiwał głową, a reszta uczyniła to samo. - Skupmy się teraz nad łupem, który leży w starych kamieniołomach. Musimy go stamtąd przewieźć do Nasha.

              - Co byśmy zrobili bez tego dzieciaka...- Westchnął Jack, uśmiechając się lekko. - To trochę nie fair, że bierzemy go ze sobą tylko wtedy, kiedy musimy coś przewieźć i zostawić u niego na działce.

             - Nie chcę mieć go na sumieniu, gdyby coś się stało. - Rzekł Bieber całkiem poważnie. W jego głosie można było usłyszeć troskę i zwykły strach o młodszego przyjaciela. Wiedział, że robiąc to, co robili byli narażeni na konfrontację z policją.

             Po kilku minutach samochód Justina zatrzymał się niedaleko przystanku, wewnątrz którego siedział niebieskooki chłopak ze snapbackiem na głowie Miał obojętny wyraz twarzy, lecz wszyscy byli do tego przyzwyczajeni. Nash nie okazywał zbyt wiele emocji, mimo że był bardzo wesołym siedemnastolatkiem. Chwilami mógł śmiać się do łez, ale miał również takie dni, że prawie wcale się nie odzywał. Wrażliwość go zjadała od środka, a on nie umiał nic na to poradzić.
           Justin zatrzymał się tuż obok niego, więc chłopak szybko wślizgnął się na tylne siedzenie samochodu. Przywitał się cichym ,,hej'', a następnie spojrzał w okno, nie mając ochoty na rozmowy.

          - Coś się stało, Nashley? - Zagaił wesoło Luke, siedzący na miejscu pasażera, z przodu. - Dziewczyna Ci nie dała? - Zapytał kpiąco, próbując poprawić humor nastolatkowi.

         - Och, spierdalaj. - Fuknął, zdejmując czapkę. - Nie mam nastroju na Twoje chore żarty, Brooks. Nie możesz przez chwilę być poważny?

        - Wyluzuj młody, to nic takiego. - Mruknął Jack, jedzący lizaka o ulubionym smaku truskawki.  - Musisz nauczyć się opanowania.

        - Nic nie muszę, dupku. - Krzyknął, co niestety wywołało salwę śmiechu jego towarzyszy.  Uwielbiali nabijać się  z ,, małego Nasha '', który zazwyczaj się buntował wszystkiemu.

        - Co tym razem Twoja rodzina Ci zrobiła? - Justin zapytał poważnie, mając świadomość na co tak naprawdę Grier jest zły.

        - Nic. - Warknął, naprawdę nie mając ochoty o niczym mówić. Bieber zrozumiał, aby nie drążyć tematu. Pewnie sam nie chciałby, aby ktoś wtrącał się w jego życie. Nash był prawie dorosły, więc musiał sam zmagać się ze swoimi problemami.

        - Po prostu, zapamiętaj, że ludzie czekają aż upadniesz. I to dosłownie wszyscy, młody. Nasza rodzina ma wartość, widzisz? Nasza rodzina to ja, Ty, Bieber, mój bliźniak i Jack. My zawsze będziemy tutaj dla Ciebie, jak...jak stały ląd. I nigdy Cię nie zawiedziemy, bo jesteśmy jednością, nieważne, że czasem się śmiejemy czy jesteśmy źli. Inni ludzie mogą jedynie udawać, że Cię kochają. Nash, miłości nie ma. To tylko kwestia przyzwyczajenia.  -  Mówił Jai, trzymając paczkę Malboro w dłoniach. Mimo wszystko to on zazwyczaj miał największe refleksje i przemyślenia. Próbował pomóc, przetłumaczyć przyjacielowi, że zawsze może liczyć  na ich paczkę.

          - Kiedyś stąd spierdolę. Gdzieś daleko. I już nikt mnie nie znajdzie. - Westchnął, sięgając po telefon. Na twarzach chłopaków pojawiły się małe, kpiące uśmiechy. Czasami bawiło ich, że Nash zachowywał się jak marzycielka, ze złamanym sercem. Ale akceptowali to, jak najbardziej.

          W samochodzie nastała cisza, której nikt nie próbował nawet przerwać. Była przyjemna i komfortowa, jak nigdy. Po upływie jakiegoś czasu, młodzi mężczyźni dojechali  w miejsce, w którym znajdowały się ich łupy. Niedaleko również zaparkowany był samochód transportowy należący do dziadka Jacka. Chłopak często pożyczał go od staruszka, a ten nigdy mu nie odmawiał.  Tym samochodem przewozili zdobycze na działkę Nasha, która znajdowała się na obrzeżach miasta. Nikt z rodziny Griera tam nie zaglądał, więc w domku letniskowym mogli przechowywać swoje fanty.

            - Wychodzimy, zbieramy wszystko i wkładamy na pakę busa, złapaliście? - Ryknął Justin, próbując pośpieszyć chłopaków, z obawy na patrol leśniczego.

         - Yeep! - Kumple odpowiedzieli mu chórkiem, a następnie pobiegli prosto do starych kamieniołomów, aby wykonać swoją pracę.

***

         Po godzinie chłopaki zapakowali cały bus, którym Jack miał jechać w wyznaczone miejsce, aby rozładować towar. Do pomocy wziął bliźniaków, którzy i tak nie mieli się do czego spieszyć. Justin namówił najmłodszego z całej paczki, aby jechał z nim do domu. Nie chciał, aby był smutny i myślał o problemach.

       - My spadamy, siema. - Justin pożegnał się krótko z grupą, ujmując w tym Nash'a i poprzez wąską alejkę, ruszył w stronę swojego samochodu. Brunet, który wcześniej przyjął zaproszenie od Biebera, machnął niedbale ręką i podbiegł do blondyna. Nie rozmawiali ze sobą podczas drogi, obserwując dokładnie teren wokół siebie. Wystarczyłaby tylko jedna, dodatkowa para ciekawskich oczu, aby wylądowali w pierdlu.

      -Wow, posprzątałeś ! - Krzyknął rozpromieniony Nash, a jego policzki zdobił rumieniec, który powstał przez silny wiatr na zewnątrz. Justin zmrużył oczy przypominając sobie, co było powodem do zrobienia porządku, ale usiadł na siedzeniu, wkładając kluczyki do stacyjki.
     -Taaa... -Mruknął, wiedząc, że nie może dalej ignorować przyjaciela i myśleć o Gomez. Ten zaintrygowany, rozsiadł się w fotelu i wbił zaciekawiony wzrok w blondyna o czekoladowych oczach. - Dwa dni temu wiozłem Selene i dziewczyny na koncert. Te świruski  wpierdalały chipsy oraz popcorn na tyłach.

    - Och, to ci współczuje, stary. - Usta Nasha wykrzywiły się, kiedy klepał Bibera po plecach, co miało znaczyć, że doskonale rozumie ból przyjaciela. Dla całej paczki porządek w samochodzie był świętością.

    -Ty nie masz takich problemów, co ?- Zapytał Justin, wyjeżdżając swoim wozem na utwardzaną drogę. Mocniej przycisnął pedał gazu, a Nash zagłębił się w fotelu, kurczowo łapiąc za deskę rozdzielczą.

Uroki jazdy z Bieberem...

     - Pozbyłem się tej dziwki. - Oznajmił z wyraźnym obrzydzeniem, przypominając sobie o dziewczynie, z którą spotykał się przez cztery miesiące. - Nie zamierzałem nabawić się jakiegoś gówna...wiesz, pieprzyła się z innymi.Kto wie, czy nie zaraziła się jakimś choróbskiem. Suka. -Wycedził, formując usta w cienką linię, a dłonie zacisnął w pięści.

     Justin doskonale rozumiał Nasha. Selena nie uganiała się za innymi, ale czuł jakby zdradzała go ze swoimi przyjaciółkami, które były najważniejsze, a on był zarezerwowany  tylko na wieczór, kiedy potrzebowała seksualnego zaspokojenia. Bieber po chwili spojrzał na przyjaciela.Oddech Nasha był płytki, kiedy próbował uspokoić szybko bijące serce.

     - A jak rodzice ?-Justin zmienił temat, choć nie był on również zbyt komfortowy. Sytuację rodzinną przyjaciela znał bardziej niż reszta grupy.

     -Bez zmian. Odkąd zrobili sobie drugie dziecko, mnie już nie zauważają. - Odpowiedział bez emocji brunet, patrząc na mijany w szybkim tempie krajobraz za oknem.

    -Wiesz, że chętnie bym się zamienił. - zaśmiał się Justin. Nash spojrzał na niego, z małym uśmiechem.

    -Mogę powiedzieć to samo. - odpowiedział rozbawiony.

     Sytuacja przestała być taka napięta, kiedy Chłopcy odrzucili na bok zmartwienia i zajęli się miłą pogawędką o samochodach, piłce nożnej i koszykówce, w którą uwielbiali grać w wolnym czasie.

     -Um ... SMS ci przyszedł. - Zauważył Nash. Uśmiech Justina szybko znikł z jego twarzy, przeczuwając kim mógłby nadawca wiadomości  i korzystając, że właśnie stoi na światłach, uwięziony między samochodami, chwycił telefon i odblokował go jednym ruchem kciuka.

Od : Selena.
Skarbie, mam na ciebie ochotę. Rodzice są na kolacji, a ja leżę ... Naga ... W łóżku. 

Blondyn chwilę wpatrywał się w ekran, a potem szybko wystukał odpowiedz, zanim wyciszył urządzenie i włożył je do kieszeni skórzanej kurtki.

Do: Selena
Nie mogę dzisiaj. Jestem z Nashem. 

       Nie żałował swojej odpowiedzi, bo przyjaźń była ważniejsza niż jakakolwiek laska, a tym bardziej nie mógł zostawić Griera, kiedy chłopak miał problemy w domu.
Zauważając, że światło zmieniło kolor, położył dłonie na kierownicy, wywracając oczami, kiedy samochody powolnie ruszały. Nash, wiedząc co się zaraz stanie, chwycił pas bezpieczeństwa i owinął go wokół swoich bioder.
Justin zaśmiał się cicho i nacisnął odpowiedni pedał. W akompaniamencie klaksonów, zbulwersowanych kierowców, ruszył z piskiem opon, mijając cały korek.

    - Nie zmienisz się, prawda ?

    - Nigdy. - Odpowiedział ze szczerym uśmiechem.

***

      Kiedy dojechali na posesję Bieberów, można było zauważyć palące się światło prawie w każdym pokoju, co nie było podobne do mieszkańców tego domu.
Oboje wysiedli z samochodu i powędrowali do budynku. Justin złapał za klamkę i otworzył drzwi, pierw przepuszczając Nash'a.

    - Skarbie to Ty ? - Głos mamy wypełnił ciszę, a jej szpilki stukały, kiedy szła w ich stronę. Justin zeskanował jej nienaganny, wyjściowy strój, którym była bordowa sukienka, opinająca jej ciało. - Dobrze, że wróciłeś. - Na jej ustach zamajaczył się uśmiech. Nash podszedł do kobiety i mówiąc „dzień dobry” ucałował ją w dłoń. Justin w tym czasie zdjął kurtkę i poszedł do kuchni, wyciągając z lodówki dwa schłodzone piwa.

     - Ana ! -krzyknął jego tata schodząc po schodach. Podczas tej czynności, starał się również zapiąć guziki koszuli, znajdujące się na rękawach. - Czy nasz rozwydrzony syn już jest ?

     -Nie jestem rozwydrzony. - Powiedział Justin, wywracając oczami. Jeremy przeszedł obok Nasha, ignorując jego obecność i stanął naprzeciw swojego syna. Blondyn nie był zainteresowany wyjściem ojca, o którym najwyraźniej chciał go poinformować, dlatego wyjął z szafki otwieracz, rozdziewiczył puszkę, torując sobie drogę do wyższej klasy przyjemności.

    -W takim razie powiedz, co robiłeś, że się spóźniłeś ?

   - Czy to ważne ? - blondyn jęknął. Nigdy nie miał zwyczaju tłumaczyć się z tego co robi i wcale nie chciał tego zmieniać.

   - Owszem. - potwierdził zdenerwowany Jeremy.

   -Kochanie, musimy już iść. -oznajmiła Ana, zakładając jasny płaszcz.

  - Pamiętasz o czym do cholery mówiliśmy rano ?! - Krzyczał, machając rękoma. A kiedy Justin otworzył usta,  by coś powiedzieć, ojciec znów mu przerwał. - Że wychodzimy, a na Tobie jak zwykle nie można polegać.  Żyjesz w swoim świcie i wszystko olewasz !

   - Jeremy. - Ana położyła dłoń na ramieniu męża, aby go uspokoić. W tym domu rzadko zdarzały się awantury, ale dzisiejsza sprawa była wielkiej wagi, dlatego nie naskoczyła na swojego przybranego syna, choć była zła, ale zbędna wymiana zdań, przesączona złością, spowodowałaby ich spóźnienie, które działało tylko na niekorzyść.

   - Jeżeli to się nie uda... - Głos Biebera z krwi i kości nieco się złamał, a w oczach zabłysły łzy. Justin patrzył na niego zdezorientowany, nie rozumiejąc, dlaczego przez spotkanie biznesowe zrobił się taki wrażliwy.

  - Co się nie uda ? - Wciął się blondyn.

   - Nie ważne. - Jeremy chwycił z krzesła górę swojego garnituru. - O wszystkim dowiesz się jutro. - Oznajmił, obejmując żonę ramieniem. Bez pożegnania udali się do drzwi, następnie głośno je zamykając.

   - Wow. - Wydukał Nash, mrugając powiekami, jakby chciał sprawdzić, czy nie śni. - Awantura u Biberów ... A to nowość !

   -Wiem co chcesz powiedzieć. - Uciął krótko Justin. -Ale nie wiem o co im chodzi. Ostatnio dziwnie się zachowują.

   -Nie wnikajmy w to. - Uśmiechnął się Nash, chwytając piwo.

   -To w co gramy? - Zapytał rześko Justin, wymazując błyskawicznie z pamięci sytuację która miała miejsce kilka minut temu.



OD AUTOREK: 


Hej z tej strony Alex i Pam. Prezentujemy przed Wami pierwszy rozdział naszego fanfiction o Justinie. Mamy nadzieję ze przypadł Wam do gustu!
Komentujcie, jeśli czytacie, podawajcie nas dalej!
Serdecznie pozdrawiamy, Alex i Pami

poniedziałek, 9 lutego 2015

Prolog





                 Życie składa się z tysięcy chwil, które powinniśmy nauczyć się łapać. Gonić za nimi. Być jak magnez. Być jak magnez dla wydarzeń i osób, które zupełnie do nas nie pasują. Bo przeciwieństwa ponoć się przyciągają, mimo że miłość jest chemią, nie fizyką.
               Czasem boimy się mówić o swoich uczuciach, pozwalając by strach stał się nieodłącznym elementem naszego życia. Dla uczucia, które pomaga przetrwać w świecie pełnym bólu i rozczarowań musimy pokonywać lęk. Lęk przed zakochaniem i samym sobą, bo uciekanie przed miłością, jest jak uciekanie przed powietrzem. Nie możemy bez niego żyć, ponieważ jest życiodajne. Pragniemy go. Ale miłość przemienia nas w bestie nie zdolne do ujarzmienia własnych pragnień. Spętane w łańcuchy kłamstw, namiętności i w czymś nieznanym co potocznie zwie się strachem. Miłość i strach. Tak łatwo jest się pomylić. Gdy on działa na nią jak narkotyk, ona zacznie smakować jak trucizna...

           ***

          Zranione serca próbują ukryć swoje historie, które trwały tak krótko. Nie chcą pokazać, że miłość je zmieniła, a jednak są już innymi osobami. Ludźmi, którzy nie ufają, nie wierzą w miłość, nie pragną żyć dla kogoś, ponieważ wiedzą, że to kończy się tylko nieszczęściem.   Ciężar jaki został postawiony na ich ramionach był zbyt duży. Nie pozwolił im wstać. Gdy człowiek odtrąca miłość, coś w tym człowieku umiera, a rodzi się pustka.  Pozostaje mu tylko ucieczka i nadzieja, że w nowym miejscu zakocha się ponownie. A my... my musimy uciekać, żeby kiedyś powracać.       Powracać do miłości...