środa, 11 listopada 2015

Rozdział 19




W rozdziale występuje tekst piosenki „Castaway” 5 seconds of summer. <klik>

Jessica zaczęła czuć się niechcianą nawet w towarzystwie Justina, który jako jedyny był dla niej oparciem w tej rodzinie. Dziewczyna zauważyła, że Ana oraz Jeremi byli zbyt zajęci pracą i swoimi sprawami, aby przejmować się nastoletnimi dziećmi.
Może dlatego Justin zszedł na złą drogę, myślała. Po chwili jednak ganiła się za to w myślach, gdyż mimo wszystko Justin nie był zły i w jej oczach nigdy taki nie będzie. Westchnęła głęboko, czując że jej życie naprawdę przypominało jakiś kiepski serial.
 * Młoda miłość, zamknięte rozdziały i ona, zupełnie sama i samotna jak odrzutek. Wszystko co widziała to szczęście, które wymyka się jej przez palce i znika, niemożliwe do złapania. * Nauka szła jej zupełnie mozolnie i nic nie mogło jej wejść do głowy. Matma była czymś czego Jessica nie mogła zrozumieć. Położyła głowę na poduszce, a oczy przymknęła prosząc o sen, który często bywał jej wybawcą. Była zatrzaśnięta między koszmarami, a zaginionymi marzeniami i pragnieniami o lepsze życie. Nieme proszenie o sen zmieniało się o modlitwę, gdy myśli miażdżyły jej zdrowe myślenie, a ulga nie przychodziła. Leżała, powstrzymując łzy, nie wiedząc nawet czego były skutkiem.
            - Jessica! - W pewnym momencie usłyszała władczy głos zastępczego ojca. - Chodź do salonu, musimy porozmawiać! - Dziewczyna leniwie zwlekła się z łóżka i podeszła do lustra poprawiając włosy i tuszując ślady słonych kropelek, które spływały po jej rumianym policzku.
Nie minęło pięć minut, a ona siedziała już na jednej z kanap w salonie. Ucieszyła się z tego,  że Justin również tam był. Siedział przy stole z twarzą w dłoniach. Wyglądał na zmęczonego i przybitego. Ten widok łamał jej serce, lecz nie mogła nic zrobić. Nie wiedziała nawet, czy chłopak chciał jej obecności. Wszystko było takie trudne i ciężkie, ze dziewczyna zaczynała myśleć o czymś, co nigdy nie powinno wpaść jej w ogóle do głowy...
            - Z racji tego, że Jess jest z nami już jakiś czas, stwierdziłam razem z ojcem, że powinniśmy pojechać do babci! - Oznajmiła wesoło Ana. Była zżyta z matką, lecz rzadko miała okazję odwiedzać kobietę. - Nie musicie iść jutro do szkoły, wyjeżdżamy z samego rana! - Uśmiech nie schodził jej z ust. Jessica odwzajemniała gest kiwając głową. Nie miała nic przeciwko wyjazdowi, biorąc pod uwagę fakt, że i tak nie miałaby innego wyjścia.
- Justin? - W pomieszczeniu rozległ się głos Jeremiego. - Synu, coś się dzieje? Wyglądasz na załamanego.
            - Przestań udawać, że to Cię w ogóle interesuje, dobra? - Mruknął, nie patrząc nawet na ojca. - Mam zły dzień, to wszystko. - Jessica nie wierzyła, ponieważ Justin zachowywał się w ten sposób juz przez kilka dni.
 - Nie odnoś się takim tonem do ojca, młody mężczyzno!  - Ana pogroziła mu palcem, a następnie odesłała rodzeństwo do swoich pokoi. Ani Jess, ani Justin nie odważyli się odezwać. Zamknęli się  w swoich sypialniach, mordując swoje demony.


***

Nazajutrz z samego rana, rodzina Bieberów wybrała się w podróż za miasto, a mianowicie do małej wioski oddalonej o  niecałe sto kilometrów od ich domu. Babcia Rosaline przeprowadziła się za miasto niedługo po śmierci męża. Potrzebowała spokoju i samotności.
            - Justin, możesz przestać śpiewać?.- Warknął Jeremi, mierząc wzrokiem chłopaka w słuchawkach. - Są tutaj inne osoby, którym Twoje mruczenie się nie podoba.
            - Justin ma świetny głos.- Powiedziała Jess broniąc chłopaka, który mimo wszystko nie odezwał się już więcej. Nienawidził, kiedy ktoś ucinał mu skrzydła tylko po to, aby upadał. Całkiem bezpodstawnie.  Nienawidził swojego ojca, dla którego nigdy nie był wystarczająco dobry. Nienawidził Any za to, że nigdy nie stawała w jego obronie. I w końcu, nienawidził siebie za to kim był i za to co robił. Zabójstwo odcisnęło piętno na jego duszy, wiedział, że teraz nic nie będzie takie samo. Jedyną osobą w tej chorej rodzinie, której nie nienawidził była Jessica. Jej uśmiech, jej oczy oświetlały mu noc, w której był zagubiony.
Droga do domu babci trwała jeszcze pół godziny. Wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy w końcu mogli opuścić samochód, który był bombą emocjonalną. Domek babci był bardzo przytulny i od razu przypadł do gustu Jess. Tak samo jak Rosaline, która była bardzo miła i kochana zarówno dla niej, jak i dla Justina. Podczas obiadu nie obyło się od kąśliwych uwag ojca, na temat swojego syna. Oczywiście musiał go oczerniać przed jedyną osobą, która ciągle w niego wierzyła. Na szczęście, babcia nie wierzyła w słowa zięcia. Jedynie uśmiechała się delikatnie do wnuka, jakby chcąc go pocieszyć.
            - Justin jest dobrym chłopcem,  Jer. - Powiedziała w końcu. - Powinieneś to zrozumieć zanim będzie za późno. - Justin bez ostrzeżenia odsunął się od stołu i wstał, dziękując cicho za posiłek.
            - Niezależnie co będziesz o mnie mówił, - Zwrócił się do ojca - zawsze będę Twoim synem, pieprzona porażka prawda? Zawsze  będę przynosił Ci wstyd samym faktem, że oddycham. Czas, abyś przestał uważać to za wielki problem. Nie zmienisz tego, ze jestem połową Twoich genów. Powinieneś pozbyć się mnie wcześniej. - Prychnął, odwracając się plecami do wszystkich, - Jess pokażę Ci okolicę. - Zaproponował, na co dziewczyna chętnie się zgodziła. Po kilku minutach, wędrowali razem ścieżka prowadzącą przez las.
W pewnym momencie Justin dotknął malutką dłoń Jessici, a następnie splótł jej palce ze swoimi. Musiał poczuć ciepło i pewną więź, co dodawało mu odwagi teraz, gdy potrzebował jej, by przezwyciężyć swoje poczucie winy. Wierzył, że uda mu się zapomnieć o martwej Hindusce tylko wtedy, gdy Jessica będzie z nim. Nie ważne gdzie ani co powiedzą ludzie; ona była jego kotwicą i właśnie teraz, kiedy tonął niczym statek, chciał się jej trzymać bez względu na wszystko.
Szli więc tak beztrosko, nie krępując się własną obecnością czy też złączonymi dłońmi. Justin delektował się ciepłem,  a Jessica zachwycała przyrodą dookoła. Chciała rozpocząć rozmowę, lecz nie wiedziała jak. Justin od kilku dni zachowywał się jak nie on i to ją zniechęcało.
Tuż za niewielkim lasem znajdowało się małe jezioro z rozległą piaskową plażą, nad które przychodził w dzieciństwie Juss. Spędzał tutaj każde wakacje i mógł śmiało powiedzieć, że były to najlepsze lata jego życia.
-Wow ! - szepnęła Jessica, otwierając szeroko usta. Lekka bryza unosiła kosmyki jej włosów, a piasek w butach łaskotał w stopy. Całe miejsce było urocze; kwitnące drzewa, czysta woda i odbijający się od niej blask. Wszystko wyglądało, jakby właśnie znajdowali się w bajce.
-Podoba Ci się ? - spytał Justin z dużym uśmiechem.
-Bardzo. - odpowiedziała z zachwytem, również posyłając mu niewielki uśmiech. Okolica zachęcała tylko do tego, aby pobiec i zmoczyć stopy w chłodniej wodzie, lecz gdy chciała to zrobić mocny uścisk bruneta nie pozwolił jej na to.
Justin zamiast puścić dziewczynę przyciągnął ją do swojego ciała. Ich klatki piersiowe wyszły sobie na spotkanie, a twarze dzieliło co najmniej kilka centymetrów.
Jessica podniosła wzrok, wpatrując się w Justina, który w myślach komplementował ją w najbardziej z wyszukanych sposobów. Podobało mu się to, że dziś nie miała nawet tuszu do rzęs, a mimo to, taka naturalna, była jeszcze piękniejsza.
Powoli wyswobodził swoją rękę z jej mniejszej i powędrował nią do góry, by objąć jej aksamitny policzek. Dziewczyna przegryzła nerwowo wargę i przełknęła ślinę. Wiedziała do czego zmierzał, lecz tym razem nie chciała mu na to pozwolić. On o tym nie wiedział, ale brunetka bardzo cierpiała, kiedy przez całe trzy dni kompletnie ją ignorował.
Pierwszego dnia siedziała cicho, nawet nie próbując się odezwać, bowiem wiedziała, że coś jest nie tak, a sam Justin nie wyglądał na zbytnio chętnego do rozmowy.
Drugiego dnia jednak czuła się odrzucona i w samotności wylewała litry łez. Poczuła się odrzucona i nie potrafiła znaleźć powodu dlaczego tak się stało.
Trzeciego dnia była zbyt zmęczona, by płakać. Odnalazła w sobie siłę, aby przestać, lecz sam widok Justina sprawiał jej ogromny ból, a jeszcze gorszy niewiedza.
Dusiła w sobie cały smutek i złość na chłopaka, przez którego pojawiło się w niej uczucie wykorzystania. Ot tak całował ją, a potem unikał.
-Nie rób tego, Justin. - głos lekko się jej łamał wraz z wypowiedzeniem tych słow. Spuściła wzrok na dół i jedyne co wiedziała to pokryta tatuażami ręka chłopaka.
-Dlaczego, ptaszyno ? - spytał, czując lekkie ukłucie w sercu na to odrzucenie. Łapiąc za jej podbródek zmusił brunetkę, by spojrzała mu w oczy. Jej śliczne tęczówki szkliły się przez zgromadzone łzy, a warga dziewczyny nieświadomie zaczęła drżeć, kiedy ona sama próbowała powstrzymać nadchodzący płacz.
Bez wątpienia zachowanie Justina bolało ją jeszcze bardziej. Było jeszcze bardziej dotkliwe niż wczoraj czy przedwczoraj.
-Czy Ty nie widzisz, jak zachowywałeś się ostatnio ? - odparła nieco z wyrzutem, ale to wystarczyło, by chłopak zrozumiał. -Odrzuciłeś mnie, Justin. To cholernie boli.
-Nie chciałem, rozumiesz. - odpowiedział z przejęciem, co tylko potwierdzało to, że mówił prawdę. -Te dni były do dupy. Potrzebowałem czasu, aby się odnaleźć. Wszytko było do bani. Nie chciałem tego, ani żebyś się tak poczuła. Wiesz, że jesteś najlepszą osobą, jaka mn...
Emocje, które okazywał Justin, nawet tylko przez ruchy swojego ciała przekonały Jessicę. Nie potrzebowała większej ilości argumentów. Może i była to nastoletnia naiwność, ale nie potrafiła tak żyć. Ostatnie trzy dni dały jej w kość i nigdy więcej nie chciała do tego wracać.
Dlatego wspięła się na palce i zakończyła monolog Justina lekkim, jak piórko, pocałunkiem w usta, który chłopak szybko odwzajemnił. W tamtej chwili poczuł się niczym na spowiedzi- ulżyło mu. I chociaż było to chwilowe cieszył się każdą sekundą tego uczucia. Często kłamał, ale to co powiedział Jessice było najszczerszym wyznaniem w jego życiu.
-Nigdy więcej tego nie powtarzaj. - powiedziała brunetka, kiedy przestali się całować, aby zaczerpnąć oddechu. Obejmowała swoimi dłońmi szyję Justina, a jej głowa spoczywała na jego ramieniu.
-Dobrze, ptaszyno. - obiecał, całując ją we włosy. Teraz, do końca swoich dni, będzie modlił się, by prawda o zniknięciu Hinduski nigdy nie wyszła na jaw.
-Możemy usiąść ?
Justin westchnął ciężko siadając na miękkiej trawie poklepując miejsce obok, zapraszając tym samym Jess, aby usiadła tuż obok niego. Chłopak miał poważne problemy i doskonale o tym wiedział. Był jednak silny, prawda? Musiał przetrwać to wszystko co przynosił mu los.
- Może masz ochotę porozmawiać o tym, co tak bardzo Cię przytłacza?  - Chłopak usłyszał głos Jessici, która spoglądała na niego wielkimi oczami.
- Jessi, to sprawy, o których jako osoba martwiąca się o Ciebie, nie powiem. Nie chodzi o to, że Ci nie ufam. Problem tkwi w tym, że nie chcę Cię w nic mieszać. Sam sobie  poradzę, a tak w zasadzie nie ma już o czym mówić - Skłamał uśmiechając się sztucznie. - Lepiej powiedz jak u Ciebie?  Długo nie rozmawialiśmy. - Potarł jej plecy dłonią, zachęcając do rozmowy.
- Człowiek czasami czuje się samotny, prawda? - Mruknęła, nie czekając na odpowiedź chłopaka - I nie chodzi o to, że nie ma towarzystwa. Po prostu potrzebuje osoby, która będzie jego. I ja...myślę że jestem przerażona tym, jak bardzo samotna jestem. Jak wyrzutek na bezludnej wyspie. Nigdy nie miałam rodziny, bliskości, czegokolwiek. Mam dosyć bycia samej w tym chorym świecie. Czuję, że ciemność zaczyna mnie pochłaniać. - Wyznała, z ledwością hamując łzy. Czuła, że Justinowi może powiedzieć o wszystkim i dlatego niedługo po opowiedzeniu o swoich zmartwieniach, wielki kamień spadł jej z serca.
- Jess? - Szepnął chłopak patrząc na delikatną twarz dziewczyny, skupiając szczególną uwagę na jej usta.
- Tak?
- Mogę czegoś spróbować?  - Zapytał cicho; dziewczyna przytaknęła więc ten złączył ich usta w słodkim, niewinnym pocałunku.
Mimo, że trwał on tylko chwilę, Jessica zdążyła dać porwać się przyjemności, i kilkanaście sekund później piasek łaskotał ją w przyciśnięte do niego plecy, a sylwetka Justina znalazła się nad nią.
Brunet nie śpieszył się, muskał powolnie jej wargi, zgłębiając się tym samym w swoją duszę. Szukał czegoś, a gdy to znalazł jego serce zabiło szybciej, a płynąca w jego ciele krew, podniosła swoje ciśnienie. To było właśnie to uczucie, jakiego doznawał w pobliżu Jessici.
Z urywanym oddechem odsunął swoje usta od jej lekko rozchylonych. Uchyliła, wcześniej zamknięte powieki, a Justin zagłębiał się w kolorze jej tęczówek. Jej roztrzepane włosy na piasku wyglądały jeszcze piękniej, a ona sama jak diament ukryty wśród niego; błyszczący i nieskazitelny.
Dziewczyna na początku nieco spłoszyła się tak poważnego wzroku Justina, skierowanego na jej osobę, lecz po chwili jej ręka dotknęła jego policzka z delikatnym zarostem. Chłopak wtulił w nią swoją twarz. Tak, czuł się o wiele lepiej. Nie myślał już o Hindusce, a wręcz przeciwnie - jego ciało powoli zaczęło się relaksować, aby choć na chwilę dać mu odpocząć.
-Czy Ty też to czujesz, Justin ? - spytała Jessica, szepcząc, gdyż jej gardło było ściśnięte od emocji.
-Co takiego ?
-To, co się dzieje z Tobą, kiedy jesteśmy razem. - odpowiedziała, a Bieber jakby na potwierdzenie wyczuł ciarki rozchodzące się w dole kręgosłupa. Prawdopodobnie wyglądał teraz jak zagubiony szczeniak, lecz nie przeszkadzało mu to.
-Tak, czuje to, Jessi. - odparł poważnie, patrząc na nią wnikliwie. - I nie wiem, czy powinienem. Nie rozumiem tego, ptaszyno.
-To jest nas dwoje. - Jessica zaśmiała się króciutko i dziewczęco, co nieco rozluźniło atmosferę. Justin uśmiechnął się szeroko, uwielbiając kiedy brunetka była radosna, i pochylił się, by pocałować ją w czoło. Następnie przesunął się na bok, a potem ułożył na piasku. Wyciągnął jedną rękę, zachęcając brunetkę, by położyła na niej głowię, a gdy już to zrobiła, przysunął ją do siebie, jak tylko najbliżej potrafił.
Jessica wtuliła się w chłopaka niczym w misia, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Wtedy zapragnęła, by zostali tak na zawsze. Tylko ona i on w tak cichym miejscu, które rzadko ktokolwiek odwiedza. Chciała, być z nim w każdej chwili, nie ważne czy było źle czy dobrze, nie ważne, że był jakby przestępcą. Ona wybaczyła mu wszystko już dawno.
-To coś nas niszczy, Jessi, ale jesteś dla mnie najważniejsza i zamierzam się o Ciebie troszczyć, ptaszyno.


***

Silny dreszcz wstrząsną Jessicą, sprawiając, że otworzyła oczy. Jej ciało było zziębnięte, a na skórze pojawiła się gęsia skórka mimo to, że przytulona była do ciepłego ciała śpiącego Justina. Szybko zauważyła, że zaczęło się ściemniać i nie miała zielonego pojęcia, ile przespali, przytuleni do siebie, leżąc na piasku.
-Justin. - szepnęła, trącając lekko ramię chłopaka. Robiła to z bólem serca, gdyż widok śpiącego chłopaka był czymś cudownym. Wyglądał zupełnie beztrosko, a jego twarz bez żadnej zmarszczki, żadnego mankamentu, była błogo spokojna, a ciemne rzęsy rzucały cień na aksamitne policzki, pokryte kilkudniowym, jeszcze ledwie widocznym, zarostem.
-Mhm ? - mruknął, nawet nie poruszając ustami. Było mu tak cholernie dobrze, że gdyby mógł, nigdy nie wracałby już do rzeczywistości.
-Musimy iść, Justin. Robi się ciemno. - oznajmiła brunetka, która robiła się coraz bardziej niespokojna. Nie bała się tego, że ktoś może ich zaatakować, bo miała przy sobie Justina, lecz tego, co na porę ich powrotu powiedzą rodzice.
To podziałało na Biebera, jak kubeł zimnej wody, który gwałtownie podniósł się do pozycji siedzącej. Dopiero wtedy otworzył oczy, przecierając energicznie twarz dłońmi, by odgonić od siebie resztki snu.
-Która godzina ? - zapytał, a seksowna chrypka była słyszalna w jego głosie. Małe włoski stanęły na karku Jessici, ale szybko odgoniła od siebie to uczucie.
-Nie wiem, ale musimy już iść, Justin. - pośpieszyła, stając się coraz bardziej zdenerwowana. Nie chciała kolejnej rodzinnej awantury.
Bieber również pragnął tego samego, dlatego pokiwał głową na zgodę i szybko poprawił swoje wygniecione ubranie. W tej samej chwili stojąca nad nim dziewczyna wyciągnęła dłoń w jego stronę, którą chwycił bezzwłocznie i wplatając w nią palce, ruszyli razem przed siebie.
-Dziękuję, że pokazałeś mi to miejsce. - powiedziała Jessica z lekkim uśmiechem i nieśmiałym spojrzeniem w stronę Justina.
Pierwszy raz szli powoli, ramię w ramię, a ich splecione dłonie raz podnosily się, raz opadały, jakby tworzyły swój własny rodzaj tańca szczęścia i spokoju, obrazujący dusze rodzeństwa. Tak bardzo sobie nawzajem potrzebne.
-Jest dla mnie ważne. Przychodziłem tutaj, zanim stałem się taki popieprzony. I miałem innych kolegów. Nie byli lepsi od przyjaciół, którzy są ze mną teraz, ale zasadniczo się różnili.
-Nie jesteś taki, Justin. - odparła brunetka, nie chcąc przytaczać przekleństwa, którym nazwał się Bieber. Co z tego, że robiła się odważniejsza z dnia na dzień, głównie dzięki obecności Justina. Niektóre rzeczy się nie zmieniały tak jak ta, że przekleństwa większe niż „kurcze” nie przechodziły jej przez gardło. - Każdy ma prawo się zagubić.
-Już się z tego gówna nie wydostanę, Jessi. - stwierdził z rozgoryczeniem. - To moje życie, do którego fakt faktem się przyzwyczaiłem.
I tylko to pomagało mu przetrawić sytuację z Hinduską. Gdyby był normalnym nastolatkiem, który większość tygodnia spędza w książkach, a od czasu pójdzie na bezalkoholową imprezę, już dawno popełniłby samobójstwo. Jednak pewna seria wydarzeń, która uczyniła go twardszym od innych rówieśników, pozwalała mu zapomnieć, a on wiedział, że to zrobi. Tylko potrzebuje jeszcze czasu.
-Potrafisz się zmienić, Justin. Wiem to. - odpowiedziała z pewnością siebie. Nie rzucała słów na wiatr. Doskonale widziała różnicę między Justinem udającym groźnego, a Justinem, kiedy był z nią i mógł się otworzyć, wiedząc, że nie zostanie potępiony.
Te słowa oraz uspokajający uśmiech wraz z mocniejszym ściśnięciem ręki przez Jessicę, dodały Bieberowi otuchy, a jego dusza uspokoiła się, dzięki zrelaksowała się również jego zmęczone, poprzednimi dniami, ciało.
Cóż ... Co dobre zazwyczaj szybko się kończy. I tak stało się również tym razem. Droga, którą musieli pokonać do domu, była zdecydowanie za krótka, aby mogli iść dalej, nie ukrywając przed światem, że czują się nadzwyczajnie w swoim towarzystwie.
-Musisz mnie puścić, ptaszyno. - oznajmił Justin z bólem serca rozplątując swoje palce z maleńkiej dłoni dziewczyny, która opóźniała ten moment, byle tylko jak najdłużej zachować to uczucie, kiedy ich skóra ściśle przylega do siebie.
Będąc na ganku, Justin przepuścił Jessicę w drzwiach, a gdy oboje znaleźli się w środku, zamknął je za sobą. Widocznie zbyt mocno, bo niemalże dwie sekundy później usłyszeli poruszenie w kuchni, a następnie w korytarzu pojawiła się Ana, od której wyraźnie zdenerwowanie biło na odległość co najmniej kilkudziesięciu metrów.
-Coś się stało ? - zapytała Jessica z przejęciem.
-Musisz z kimś porozmawiać, Justin. - oznajmiła Ana bez ceregieli. W momencie chwyciła bruneta za łokieć i pociągnęła go za sobą do kuchni, gdzie przy stole siedział postawny, lokowaty mężczyzna w niebieskim mundurze.
Justin spiął się. Nie musiał główkować nad tym, kim mógłby być ten oto facet.
-Witam. Nazywam się Harry Styles i chciałbym zadać Ci kilka pytań na temat zaginięcia Ashley Brown.


***

Tę wyuczoną regułkę, Justin słyszał w swojej głowie niczym mandrę, kiedy jechał w policyjnym wozie wprost do komisariatu głównego w Stratford. Jego ręce były ściśnięte metalowymi kajdankami, która wrzynała mu się w skórę.
Martwił się, bo nie wiedział, co będzie dalej.
Martwił się, bo zostawił zupełnie zdezorientowaną Jessicę w domu.
Martwił się, bo jego przyjaciele byli w niebezpieczeństwie.
Za to nie martwił się o siebie. W tamtej chwili było mu obojętne co się stanie, byleby reszta żyła w spokoju i była szczęśliwa, ponieważ byli najważniejszymi osobami w jego życiu.
Harry Styles, żonaty policjant w wieku trzydziestu lat, okazał się w miarę miłym gościem, chociaż i tak z początku został przekreślony u Justina przez swój zawód. A przed glinami Bieber uciekał już przed dobre 4 lata.
Nie szarpał, a wręcz przeciwnie miał szacunek eo młodzieńca, kiedy zabierał go z policyjnego wozu na sale przesłuchań. Podjął tak radykalne procedury, wiedząc, że w domu raczej niczego się nie dowie, gdyż były za dużo świadków.
Ale nawet to miejsce nie zdołało przekonać Biebera do większej niż zazwyczaj wylewności. Z powagą zasiadł na krześle naprzeciwko komisarza  Stylesa i syknął cicho, kiedy jego kolega uwolnił go z za ciasnych kajdanek.
-Więc ... Zapewne wiesz, że Ashley Brown zaginęła twa dni temu.
-Nic mi o tym niewiadomo. - odparł od razu.          
Jego taktyka była doskonale opracowana. Nie mógł powiedzieć czegoś, co stałoby się podejrzane, a pokerowa twarz idealnie dopełniała całośc.
-To ciekawe. - Styles poklepał się palcem po podbródku trzy razy, jak naliczył Justin, zanim ponowie się odezwał. - Mamy dwóch świadków z klubu, którzy potwierdzili, że bawiłeś się z nią.
-To było dwa tygodnie temu. - odpowiedział Bieber z pogardą. - Była chętna więc ją przeleciałem. Od tamtej pory jej nie widziałem.
-Nie wierze Ci, młody.
-To już Twój problem, komisarzu Styles.
Złość, która pojawiła się w oczach Harry'ego poinformowała Justina, że prawdopodobnie przegiął, ale brunet olał to. Teraz najważniejsze było chronienie innych.
-Posłuchaj ... - zaczął loczek z wyraźną irytacją, jednocześnie pochylając się nad stolikiem. - Za składanie fałszywych zeznać grozi ci rok pozbawienia wolności, za utrudnianie śledztwa dwa, za obrażanie komisarza sześć miesięcy, a za to co zrobiłeś tej dziewczynie, jak na razie 3 lata. - wyliczał, co rozśmieszyło Justina. - To daje nam około siedem lat. Dalej upierasz się przy swoim ?
-Tak. - rzekł Bieber ze śmiechem. To jak próbował nastraszyć go Styles wcale na niego nie działało. A jeśli nawet to wręcz przeciwnie. Hinduska już nie żyła, a on zaczął nienawidzić jej jeszcze bardziej, bo tudzież przez nią męczył się teraz z jakimś beznadziejnym gliną. -Masz jakieś dowody ? - zapytał pewny siebie Justin, unosząc wyżej brodę, co stało się jednak tylko pytaniem retorycznym. - Właśnie. Więc, co powiesz na wypuszczenie mnie, skoro i tak nie masz na mnie nic. Marnujesz tylko czas, słabiaku, kiedy po świecie gania porywacz tej dziwki. Jak ona miała na imię. ?
Młodemu Biberowi widocznie zrobiło się na żarty. Przez to spotkanie ponowie poczuł się tym niebezpiecznym, pewnym siebie, apodyktycznym dupkiem, co jak najbardziej mu odpowiadało. W takiej roli czul się najlepiej.
-Ashley. - wycedził przez zęby Styles, który był zdenerwowany. Koledzy z komisariatu ostrzegali, że Bieber to niezłe ziółko, gdyż trafiał tu już nie raz, lecz nie sądził, że będzie go obrażał w taki sposób.
-Och, idealne imię dla takiej suki. - uśmiechnął się kpiąco. - To jak z moją propozycją, glino ?
-Wypierdalaj stąd, Bieber ! - krzyknął u progu swojej wytrzymałości, pokazując palcem wskazującym drzwi.
Zadowolony z siebie Justin wstał z krzesła.
-To mi się podoba, komisarzu.
-Nie prowokuj mnie, Justin. I wiedz, że mam Cię na oku.
-Aby tylko Cię nie pomyliło, słabiaku. - śmiejąc się donośnie, opuścił mały pokoik przesłuchań. Przyjeżdżając tu nie sądził, że potrwa to tak krótko, skoro i tak nie mają na niego wystarczających dowodów w sprawie. Widocznie ten policjant był zbyt słaby na grę psychiczną, którą praktykował Justin bez ceregieli. Nie przejmował się nawet tym co powiedział. Ważne, że osiągnął swój cel.
Przemierzył komisariat szybkimi krokami, a po trzydziestu sekundach był już na dworze, wciągając do płuc świeże powietrze. Wtedy zauważył Jessicę stojącą w cieniu lampy ulicznej.
Płakała.
Jej łzy płynęły po policzkach, a klata piersiowa unosiła się chaotycznie.
Ona wiedziała co zrobił, domyśliła się, a on zrozumiał dlaczego płacze, odnajdując to w jej oczach. Jeszcze nigdy nie widział w nich właśnie tego.
Podszedł do dziewczyny zatrzymując się tylko kilka centymetrów od jej ciala.
Nie chciała wierzyć w to co się działo, ale to co czuła do Biebera niwelowało wszystko. Była od niego uzależniona.
-Czy to ...
-Cii ... - uciszył ją brunet, kiedy ta potrzebowała potwierdzenia, które i tak niewiele wniosłoby w jej życie. Nadal chciała zmieniać go w dobrą osobę.
Bieber nienawidził kiedy płakała i wiedział, że ponownie ją zranił. Prawdopodobnie niewybaczalnie, al zdał sobie sprawę, że nie pozwoli jej odejść. Nie ważne jak samoluby był, nie pozwoli na to. NIGDY.
Zamiast wszystkich niepotrzebnych słów, przytulił ją do siebie tak mocno, że pomiędzy ich ciała nie wciśnięto by nawet kartki papieru. Oboje tego potrzebowali. Oboje byli zranieni i za każdym razem odnajdowali siebie.
-Dlaczego, Justin, dlaczego ? - szlochała, ukrywając twarz w zagłębieniu jego szyi. Pachniał jeszcze lepiej niż zwykle; bryzą jeziora, piaskiem, na którym spali, oraz żelem pod prysznic.
-Wyjaśnię Ci to, gdy będziemy wracać. - obiecał, odnajdując zimną dłoń dziewczyny, która niechętnie oderwała się od chłopaka. Dobrze znając miasto Justin poprowadził ich przez skróty, a następnie zeszli do podziemnej stacji metra.
Jesscia przez krótką podróż zdążyła się uspokoić.
Poznała Hinduskę tylko wtedy w restauracji. Nie podejrzewała co takiego zrobiła Justinowi oprócz tego, że oddala mu się w klubowej toalecie, ale wiedziała, że musiało to być coś większego inaczej Bieber nie posunąłby się do takiego kroku.
Metro zajechał na peron z ogromnym podmuchem wiatru, który o mało nie przewrócił chudej sylwetki brunetki.
Kiedy wsiedli już do środka i znaleźli miejsce, z Justina opadła adrenalina. Siedząc, przyciągnął Jessicę do swojego boku, a ta położyła głowę na jego torsie jednocześnie oplatając chłopaka rękoma w pasie.
-Tak, przeleciałem ją po pijaku, ale tylko na tym miało się zakończyć. - chłopak sam zaczął mówić, nie potrzebując zachęty. Teraz kiedy było już po wszystkim Jessica zasługiwała na to, by znać prawdę. -Ona jednak nie dawała mi spokoju. Zaczęła do mnie pisać, a do tego śledziła nas na napadzie.
-Dlatego byłeś taki zdenerwowany, odbierając sms'y ?
-Otóż to, ptaszyno. - Justin złożył szybkiego całusa na czole dziewczyny, na co ona uśmiechnęła się delikatnie. - To nie było najlepsze z moich posunięć, ale musieliśmy ją uciszyć w taki sposób. Nie wiem co jeszcze mogłaby wymyśleć, skoro była we mnie zakochana.
Wzmiankę o gwałcie Justin wolał pominąć tylko ze względu na Jessicę, której i tak było trudno słuchać o tym, że razem z Hinduską chłopak uprawiał miłość.
- Słuchaj Jess, to wszystko jest na razie zbyt zagmatwane, abym mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek szczegóły. - Westchnął, patrząc wszędzie, ale nie na dziewczynę. Coś podpowiadało mu, aby opowiedzieć jej o wszystkim i mieć czyste sumienie, jednak, żeby ją chronić musiał milczeń, bynajmniej teraz.
 - Wszystko co między nami jest to tajemnice, Justin. Jestem zmęczona. - Ziewnęła, opierając głowę o ramię chłopaka. Sam nie wiedział, czy Jessica była zmęczona ich relacją czy dniem, który mimo wszystko wycisnął energię nawet z niego.
 - Wiem, słonko. - Mruknął cicho, nie mając ochoty na dalszą rozmowę.
Jessica straciła poczucie czasu w ramionach Justina. Nim się obejrzała, byli już w znajomej części obrzeży. Blondyn trzymał jej rękę i pocierał ją kciukiem, dodając jej otuchy.
            - Jak zajdziemy do domu, proszę, abyś nie rozmawiała o tej sytuacji z moimi rodzicami, okay? Udaj, że nie wiesz nic.
- Jak sobie życzysz, Justin. - Uśmiechnęła się lekko, a w oczach było widać zawiedzenie. Justin znał to bardzo dobrze. Niezależnie kto na niego patrzył, zawsze mógł odnaleźć w tym wzroku zawiedzenie i żal.
Para nastolatków wślizgnęła się do domu babci, i jak polecił Justin zaczęli zmierzać na górę. Niestety, na drodze stanęła Ana, która była niemal różowawa ze złości.
            - Może zechciałbyś nam to wytłumaczyć?! Dlaczego byłeś na policji?! Dlaczego kolejny raz zabrał Cię funkcjonariusz policji i na dodatek ona tam była! - Ana nawet nie próbowała kontrolować tonu swojego głosu. Była wściekła na syna, ponieważ za każdym razem przynosił jej wstyd. - Tak Cię wychowaliśmy z ojcem?! Na kryminalistę? Kiedy w końcu obudzę się z tego koszmaru!
- Skoro nie możesz się obudzić z tego koszmaru, to czas spostrzec, że wcale do cholery nie śpisz! - Odkrzyknął Justin, nienawidząc się za całą sytuację.
- Wiesz jak czuje się ojciec? Babcia? Jedyne co robisz to przynosisz nam wstyd! Jesteś chodzącą parodią! Co się z Tobą stało!
 -  Myślisz, że ja chce być tym czym się stałem? Nie! - Do jego oczu napłynęły łzy, lecz szybko je pokonał. Był silny. - Chcę być kimś zupełnie innym, ale wiesz co? Nie potrafię. Jestem cholernie obolały przez lata, ale Ty tego nie widziałaś. Ojciec jest kompletnym dupkiem, ale Ty również tego nie widzisz. Wszystko na co zwracasz uwagę to fakt, że przynoszę Ci wstyd. - Zaśmiał się bez humoru, prześwietlając Jessicę swoimi oczami, mówiąc bezgłośnie, aby szła do swojej sypialni. Tak bardzo, jak nie chciała go posłuchać, zrobiła to i pobiegła na górę, lokując się na jednym z łóżek, które udostępniła im babcia. Dziewczyna nie chciała słyszeć krzyków. Chciała spokoju. Chciała uciec.


------------------------------------------------
Witajcie kochani ! 
Dawno nie pisałyśmy tutaj, dlatego dziś zrobimy to. 
Po pierwsze chcemy serdecznie podziękować za wszystkie wyświetlenia, ponieważ właśnie dobiliśmy do 51 tysięcy.  Naprawdę nie spodziewałyśmy się takiego odbioru i z pewnością postaramy się, by było was jeszcze więcej, a statystki rosły ! 
Po drugie: jak widzicie - jest to chyba najkrótszy odstęp w jakim napisałyśmy rozdział. Nie obiecujemy, że będzie tak teraz, ponieważ jest już dawno po początku szkoły, a nauki wciąż przybywa. Mimo wszystko wiedzcie, że codziennie staramy się dla was pisać ! 
Życzymy wszystkim wszystkiego dobrego ! 
I bardzo prosimy o motywujące nas komentarze ;) 
Dziękujemy i pozdrawiamy :*
Alex i Pam Lam

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 18



- Nie wierzę, że to zrobiłaś! - W samochodzie rozległ się głos Biebera, po kilkuminutowej ciszy. Na jego ustach pojawił się dziwny, zawadiacki uśmiech, który wywoływał rumieńce na twarzy Jessici. - Dlaczego? Co w Ciebie wstąpiło? - Jego ton głosu był niemalże kpiący, jednakże nie miał na myśli robienia sobie żartów z dziewczyny. To co zrobiła, wydawało mu się po prostu zabawne i nie mógł powstrzymać się od nutki ironii i kpiny w jego głosie.
- Nie wiem, po prostu się zdenerwowałam. - Odrzekała Jess, próbując ukryć uśmiech. Wiedziała, że postąpiła trochę źle i powinna się za to wstydzić, jednakże nie czuła się specjalnie źle. Hinduska zasługiwała na to, co ją spotkało.
- Czyżbyś zmieniała się w małego buntownika? - Justin zaczął poruszać zabawie brwiami, przy czym zmienił bieg i zaczął jechać szybciej.
- Justin...
- Nie zmieniaj się, ponieważ jesteś jedyną niewinną osobą, tudzież rzeczą w moim życiu. Nie chcę, abyś była taka, jak ja. - Powiedział, spoglądając w lewo, jakby specjalnie unikając wzroku dziewczyny. -  Ale mam świadomość tego, że sama Twoja obecność w moim otoczeniu trochę Cię zmieni. Nie przejmuj się tym.
- Justin, nie ma ludzi dobrych i złych. Ty...Ty nie jesteś całkiem zły, a ja nie jestem całkiem dobra.
- Chciałbym w to wierzyć. - Prychnął, gasząc silnik swojego samochodu. Dojechali na miejsce, do domu. Ku zdziwieniu rodzeństwa, na podjeździe nie było ani jednego auta, co oznaczało, że rodziców nie było w domu. Brunet odetchnął z ulgą. Jego ojciec był ostatnia osobą, na którą miałby ochotę patrzeć. Wszystko wyślizgnęłoby mu się z rąk, cała kontrola, jaką do tej pory utrzymywał.
-  Hej, - Mruknęła Jessica, kiedy przekraczali próg domu.  - może anioły kłamią, żeby zachować  kontrolę. - Chłopak momentalnie się spiął, nie mogąc uwierzyć, że Jess potrafiła tak łatwo go rozszyfrować. Oznaczało to dla niego, że stawał się coraz słabszy, lecz nie zamierzał nic z tym robić. Dla niej chyba mógł słabnąć, jeśli to mogłoby sprawić, że chociaż przez chwilę będzie czuł, że potrafi żyć.
- Chodźmy do salonu, obejrzeć film, Jess. - Z tymi słowy, podążył do kuchni po drobne przekąski oraz napój. Jessica natomiast opatuliła się kocem, który leżał na kanapie i czekała na Jussa, który chwilę później był już z  powrotem i włączał Netflix.
- Co oglądamy? - Spytał, nie odrywając wzroku od uroczej dziewczyny, patrzącej na niego swoimi wielkimi oczyma.
- Możemy obejrzeć Papierowe Miasta? - Spytała nieśmiało, niepewna reakcji chłopaka. On jedynie przytaknął, mając świadomość, ze film i tak  mało będzie go interesował.
Rozsiadł się wygodnie na kanapie, czekając na Jessicę, a kiedy urządzenie zostało uruchomione, a pierwsze sceny pojawiły się na ekranie Justin pamiętał tylko te. Nie minęło nawet pól godziny filmu, a on już czuł się znużony i walczył z tym, aby nie zasnąć.
To nie było tak, że Jess nic nie zauważała. Kątem oka obserwowała go bardzo uważnie, próbując skupić się na filmie, lecz oglądanie lewego profilu Biebera było o niebo lepsze.
Kolejne dialogi i kolejne akcje filmu tylko utwierdzały Justina, że nienawidzi tego typu gatunków filmowych. Uważał, że był to zwykły bełkot bez grama wyrazu, a ten co go tworzył musiał być nieźle pijany, by napisać do tego scenariusz.
Jednak robił to dla Jessici. Chciał się poświęcać dla tej istotki i sprawiało mu to przyjemność. Przy niej uczył się ciągle czegoś nowego i doświadczał emocji, których wcześniej nie dane było mu poznać. To czyniło z niego lepszego człowieka, chociaż nie potrafił się do tego przyznać.
-Ile to jeszcze będzie trwało ? - zapytał znudzonym głosem, ale Jess wychwyciła również nutkę irytacji w tonie, jakim wypowiedział to zdanie.
Bieber był już na krańcu swojej wytrzymałości; i nie dotyczyło to tylko nudnego do granic możliwości serialu rodem Mody na sukces. Również pusty dom i dziewczyna obok sprawiły, że sodówka strzeliła mu do głowy.
Jessica oderwała wzrok od ekranu, dość niechętnie, gdyż właśnie akcja nabierała tępa, i chwyciła pudełko, w którym kryła się płyta. Otworzyła usta, odwracając się do Justina, ale nie zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, ponieważ on ponowie rozbił swoje wargi o jej bardzo delikatne.
Robili to kolejny raz, robili to czego nie powinni. To było zakazane, a jednak taki właśnie owoc smakuje najlepiej. Zupełnie, jak malinowe usta Justina, za którymi goniły usta Jessici, chcąc odnaleźć wspólny rytm tego pocałunku.
Dość niewygodna pozycja dla młodego Biebera zmusiła go do tego, by pochylić się nad brunetką, której plecy zderzyły się z kanapą. Jedną dłoń ułożył Justin nad jej głową, a drugą na biodrze, na co wzdrygnęła się na nowe uczucie.
Kilka minut później film już nie miał znaczenia, nie dochodziły do nich nawet słowa bohaterów, bo byli tak zajęci sobą. Justin zdał sobie sprawę, że chciał się zmienić dla Jessici. Chciał sprawiać, żeby była szczęśliwa, bo ona dała mu to szczęście.
Teraz miał wątpliwości, czy dobrze wybrał Selenę, jako swoją drugą połówkę. Przy Jessice czul się zupełnie inaczej, ale przecież jej nie kochał ...
W brzuchu Jess pojawiło się stado motyli. Właśnie takiego Justina chciała, jego prawdziwe ja. I nie ważne, że to co robili teraz nie przystało rodzeństwu. Ona była przejęta każdą oddaną przez niego czułością wobec niej, bo wiedziała, że dzieje się z nią coś dziwnego, a Justin miał na to znaczący wpływ.
Mijały kolejne sekundy, a dociekliwe palce Justina dotarły na kraniec T-shirt'u dziewczyny. Powoli podnosiły go do góry, aż opuszkami dotknął biodra Jess. Brunetka dostała dreszczy i miała wrażenie, że jej ciało całe płonie.
Jej skóra wydala się dla chłopaka niezwykle delikatna, a gdy zaczął to analizować, poczuł przyjemność, której kierunek zmierzania był niebezpieczny.
Z trudem oderwał się od dziewczyny, dysząc. Odgarnął jeden kosmyk włosów z jej ciepłego czoła i przyłożył do niego swoje. Patrzył na jej zamknięte powieki oraz lekko rozchylone, opuchnięte usteczka. Była okazem piękna.
Wtedy otworzyła powieki i oboje zatonęli w kolorze swoich tęczówek. Błyszczały one małymi iskierkami szczęścia. Nie czuli się już tak skrępowani, jak ostatnio.
-Musisz iść spać, ptaszyno. Jutro szkoła. - wyszeptał Justin, powoli podnosząc się z ciała Jessici, która obciągnęła w dół bluzkę zanim wstała. Jej policzki zdobił rumieniec i dla Justina był on najbardziej uroczą rzeczą.
-Dobranoc, Justin. - pożyczyła z nieśmiałym uśmiechem, znikając za ścianą.

***
Wciśnięty, w papierową rurkę o niewielkiej średnicy, tytoń zaczął powoli spalać się po spotkaniu z wydzielającą ogień zapalniczką, a biały dym ulatywał do góry, wychodząc na spotkanie powietrzu. Papieros idealnie mieścił się i pasował do pełnych warg Justina, a sam on wyglądał jeszcze seksownej z trucizną włożoną pomiędzy usta. Bynajmniej tak określała go płeć piękna. I Jess z pewnością się do tego również zaliczała.
Zaraz po tym, jak brunetka powędrowała do swojego pokoju, Bieber postanowił zapalić ostatniego skręta, zanim on sam uda się na spoczynek. Potrzebował śmiertelnego dymu, aby racjonalnie myśleć, czego nie potrafił zrobić, gdy z wielkim zaangażowaniem i namiętnością pieścił swoimi wargami, wargi swojej siostry. Tylko pocałunki z nią sprawiały mu tak wielką satysfakcję. Wiedział, że nie powinien, ale tłumaczył to sobie, że nie łączy ich nic; żadne więzy krwi czy podobieństwa zewnętrzne. Gdyby zapytać zwykłego przechodnia z pewnością nigdy nie powiedziałby, że są rodziną, a parą.
Ale oni nie byli parą, a sam Justin nawet nie dopuszczał do siebie takiej myśli. Owszem, czuł do Jessici coś nowego, co działało na niego niczym trucizna, ale był pewien, że to nie była miłość, ani nawet zauroczenie. Odpychał od siebie takie sentencje i miał cichą nadzieję, że Jessica jest podobnego zdania. Oni się lubili, potrzebowali, jak najlepsi przyjaciele, ale nie kochali.
Nieco irytujące wibracje pojawiły się w kieszeni spodni bruneta, który wyrzucił papierosa za balustradę. Wypuścił z ust ostatni obłok dymu i wyjął dzwoniące urządzenie.
- Pan Bieber? - Głos w słuchawce sprawił, że Justin zmrużył oczy i potarł czoło wolną ręką.
- Tak, mówi Bieber. - Odpowiedział, niepewny jeszcze z kim miał do czynienia. - O co chodzi?
- Och, dobrze, że nie pomyliłem numeru. - Usłyszawszy, oparł się o mur jednego z budynków. - Z tej strony detektyw Jefferson. Jestem odpowiedzialny o sprawę pańskiego ojca. - Justin kiwnął głową, mimo że wiedział, iż gestu nie zauważy rozmówca. - Razem z moimi asystentami znaleźliśmy dokładne dane banku, do którego pański ojciec przelewa pieniądze oraz osobę, do której przelew jest adresowany. Dowiedzieliśmy się również, że gotówka jest przesyłana regularnie co miesiąc. Jeśli zjawi się pan w moim biurze, otrzyma pan dane tejże osoby oraz adres.
            - O Boże, nie mam pojęcia co powiedzieć. - Mruknął sfrustrowany Bieber. - Czy może pan przynajmniej zarysować mi tę osobę? Cokolwiek!  Nie wiem, czy dzisiaj będę mógł do pana podjechać, a jestem ciekaw. - Wytłumaczywszy, pociągnął za końcówki swoich włosów, nie mogąc znieść stresu, jaki w nim narastał.
- Jest to kobieta, Patricia Mallette,  niewiele ponad czterdziestoletnia. Matka trójki dzieci, lecz jedno z nich z nią nie mieszka od ponad dekady. - Tłumaczył podczas, gdy Justin zaczął wszystko składać w całość. -  Żyje w stanie Arizona, Phoenix.  Reszty dowie się pan w moim biurze.
 - Dobrze, dziękuję bardzo! - Odrzekł Justin po chwili zastanowienia. Nie wierzył w to, że prawdopodobnie niedługo pozna swoją prawdziwą rodzinę. Rodzinę, której nigdy nie było mu dane zobaczyć.
- Mam nadzieję, że pomogłem.
- Tak, naprawdę pan mi pomógł. Do widzenia. - Powiedziawszy, rozłączył połączenie. Jego głowa opadła bezsilnie do tyłu, zderzając się delikatnie z zimnymi cegłami. Przymrużone oczy, zaczęły się powoli otwierać tak, że po chwili tego pożałował. Na przeciwko chłopaka, w odległości niewiele mniej niż pięćset metrów stała Hinduska, która jeszcze go nie dojrzała. W palcach obracała dość podejrzany plik różnych zdjęć, lecz była zbyt daleko, aby Justin dostrzegł co dokładnie się na nich znajdowało.
Korzystając z jej nieuwagi, złapał za metalową balustradę, przekładając nogi, a później całe ciało na drugą stronę, aby chwilę później wylądować na zimnej, zroszonej trawie, niczym kot.
-Co Ty tu robisz, do cholery ?! - krzyczał, kierując się w jej stronę. Hinduska podskoczyła z przerażenia, a następnie uniosła wzrok, dostrzegając Justina, który zatrzymał się kilka centymetrów od niej samej. Oddychał głęboko przez dość intensywny marsz, którego podjął się, chcąc jak najszybciej uzyskać wyjaśnienia.
Hinduska doskonale wiedziała w jakim celu tu przyszła oraz to, że nie może pozwolić sobie, by Justin zdominował ją. Jej zamierzenia były określone i musiała do nich dążyć.
-Po pierwsze, po należące się mi przeprosiny od tej suki.
Przybrała poważny wyraz twarzy i wyprostowała się przez co jej piersi bardziej uwydatniły się. Jeden ruch sprawił, że stała się jeszcze bardziej pociągająca. Ale Justin nie zwrócił na to nawet najmniejszej uwagi. Hinduskę zaczął traktować, jako problem. Ciągle pojawiała się tam, gdzie nie powinna i męczyła go SMS'ami. Jego cierpliwość kończyła się i za każdym jej wybrykiem był coraz bardziej wkurwiony. Jeszcze nie zdążyła mu się taka sytuacja, gdy po przelotnym seksie w klubowej toalecie, laska zakochuje się w nim. Każdej poprzedniej wyjaśniał wszytko, więc czego ona nie mogła zrozumieć ?
-Ona ma imię. - warknął przez zaciśnięte zęby. Nie mógł pozwolić, by Hinduska mogła ją wyzywać. Jessica była niczym kwiat lotosu i nie zasługiwała na to, by tak ją nazywano. Była niewinna, w każdym możliwym sensie, w przeciwieństwie do kobiety stojącej naprzeciw niego.
-Po drugie... - Hinduska zignorowała wypowiedź bruneta, ciągnąc dalej. - ... Jesteś mój, Justin. Wiem, że mnie kochasz i będziemy razem.
Uśmiechnęła się zalotnie, przybliżając do chłopaka. Jej dorodne cycki stykały się z jego klatką piersiową. On był jak sparaliżowany i pozwolił, aby dziewczyna wzięła jego dłonie i ułożyła je na obu swoich pośladkach.
Justin poczuł się, jak w potrzasku. Miał nieodparte wrażenie, że to nie Hinduska stoi przed nim, a kolejna Selena. Obie były takie same, te same słowa wypływały z ich atrakcyjnych ust, posmarowanych warstwą czerwonej szminki. Tyle że, Selenę mógł znieść, a Hinduski niespecjalnie. Stanowiła tylko problem, którego nie da się rozwiązać. Potrzebował radykalnych środków.
-Pamiętasz, jak było nam dobrze ? - zachichotała dziewczęco i uroczo, a brunet miał wrażenie, że zaczyna nim manipulować. -Doszliśmy w tym samym czasie, tygrysku. Pasujemy do siebie, wiesz ? Jak nikt inny.
-Dość, kurwa ! - wrzasnął na całe gardło, mało kulturalnie odpychając od siebie Hinduskę. -Czego Ty nie możesz, do chuja, zrozumieć ?! Przeleciałem Cię, bo byłem pijany i potrzebowałem odskoczni ! Byłaś tylko moją zabawką, a teraz naprawdę nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego !
Powiedział wszystko co leżało mu na sercu  oraz to, przed czym wcześniej powstrzymywał się mając nadzieję, że w końcu dziewczyna da mu spokój, kiedy zobaczy, że ma ją kompletnie w nosie. Słowa nie były przyjemne, ale podziałały na Hinduskę, jak kubeł zimnej wody. Ale nie płakała; nie mogła mu pokazać, że wygrał.
Z tylniej kieszeni wyjęła zdjęcia i rzuciła nimi prosto w Justina.
-Jesteś dupkiem, a ja się w Tobie zakochałam ! - jej głos był wyjątkowo lodowaty.
Bieber kucnął, zbierając z ziemi zdjęcia. Znieruchomiał, gdy zobaczył, że zostały one zrobione podczas napadu na sklep.
-Skąd je masz ? - zapytał tonem nieustępliwym.
-To nie ważne. - rzekła. - Mogę je w każdej chwili pokazać wszystkim; twojej rodzinie, policji, a nawet oskarżyć Cię o gwałt !
Justin nie miał pojęcia, czy łzy które wypłynęły na policzki Hinduski, były udawane czy prawdziwe, dlatego pozostał cicho.
-Jak myślisz, komu uwierzą ? - zaśmiała się jeszcze sztucznie, zanim prychnęła pod nosem i odwróciła się, znikając z posesji rodziny Bieberów.
Gwałt.
Gwałt.
Jeśli to zrobi Justin będzie skończony. Nikt za nim nie stanie, nawet Jessica. Wybaczyłaby mu wiele, ale nie coś takiego.
Zebrał do kupy wszystkie zdjęcia i każde z nich podarł na maleńkie kawałki. Tudzież wiedział, że to nie pomoże, bo Hinduska może mieć ich kopie.
Kiedy zostały z nich już maleńkie strzępy, wyjął swojego I Phone'a, wybierając numer jednego z chłopaków.
-Jack ? Chyba mamy problem ... Przeze mnie.

***
Chłopcy, a raczej młodzi mężczyźni, spotkali się bardzo szybko, ponieważ Jack nie mógł pozwolić, aby tak poważna sprawa pozostawała nierozwiązana.
- Ty idioto! Mógłbyś chociaż raz nie myśleć swoim pieprzonym kutasem?! Zawsze musisz wszystko komplikować?! - Jack wrzeszczał podczas, gdy Justin siedział tuż obok bliźniaków, Nasha i Jaka, który mimo wszystko był im teraz potrzebny.
- Wiesz co teraz będzie?! Wiesz? Jak ta dziwka pójdzie na policję, jesteśmy skończeni. Nie, nie tylko Ty, Bieber, - Spojrzał na niego, oczyma pełnymi złości, ale i łez. Gilinsky nie chciał mówić tych wszystkich rzeczy, ale był okropnie zły na przyjaciela. - to, a raczej Ty zniszczysz im życie! - Wskazał na Nasha i bliźniaków. - Jak wytłumaczysz bratu Brooksów, że muszą iść do pierdla na kilkanaście lat, tylko i  wyłącznie przez to, że jesteś napalonym gówniarzem, który uwielbia się upijać!  - Justin nie odezwał się ani razu. Wiedział, że to jego wina. Wiedział, że wszystko, co mówił Jack było prawdą. Nawet nie próbował walczyć z wyrzutami sumienia.
- Przestań już G, - Mruknął Nash - Załatwimy to jakoś. Juss jest naszym bratem; każdy popełnia błędy. Chodzi o to, by umieć je naprawić.
 - Grier ma rację, - Westchnął Luke - A ja mam pomysł, który jest nie tylko ryzykowny, ale także wymaga od nas niesamowitego poświęcenia. Potrzebujemy także więcej ludzi.  - Oczy wszystkich skupiły się na jednym z bliźniaków. Każdy bowiem, był ciekaw jego planu. Byli zdesperowani; zdolni podjąć się wszystkiego, co pomogłoby im ocalić tyłki.
            - Co masz na myśli? - Spytał Justin, świdrując chłopaka swoim spojrzeniem.
            - Skoro ona grozi Tobie, my zagrozimy jej. - Wstał, czując narastające emocje w swoich żyłach. - Jedyną różnicą będzie to, że my doprowadzimy swoje groźby do skutku. - Uśmiechnął się przebiegle, zakładając jeansową kurtkę na swoje zmarznięte ramiona.  - Mówiąc jaśniej, zabijemy tę sukę.
- Luke...
- On ma rację, Bieber. - Warknął Jack. - Nie jesteśmy już tylko grupą nastolatków, która kradnie rówieśnikom drugie śniadanie; jesteśmy poważnymi ludźmi, których należy szanować.
            - Musi dowiedzieć się z kim zadarła. - Dodał Jake, który pod wpływem kilku wydarzeń zaczął inaczej patrzeć na tę grupę nastolatków - byli rodziną, do której zaczął pałać podziwem.
 - Jai, jeszcze nie wiem, kiedy zaplanujemy tę akcję, ale na ten moment już wiem, że wtedy zabierzesz gdzieś Nasha. - Zarządził Justin. - Nie chcę go widzieć nawet przy planowaniu.
            - Co?! - Prychnął Nash, mając ochotę uderzyć Justina prosto w twarz.
            - Wiesz co oznacza posiadanie młodszego rodzeństwa? - Zapytał, nie oczekując odpowiedzi. - Gdyby coś poszło nie po naszej myśli, nie chcę byś był w to zamieszany.
            - A oni? - Wskazał na Jacka, Luka i Jaka.
            - Jesteśmy profesjonalistami, poradzimy sobie. - Westchnął G, odpalając papierosa. - Wspominałeś o większej ilości ludzi, Brooks. - Zmienił temat, ignorując Nasha, który poczerwieniał ze złości. Nienawidził, kiedy wszyscy traktowali go jak młodego nieudacznika, który był bezużyteczny przez większość czasu.
            - Nie powinieneś się tym martwić. Znam pewnych ludzi.
            - Powinienem się martwić? - Zagaił Jai, chcąc rozrzedzić atmosferę.
            - To nie czas na żarty. Idę zadzwonić.  - Mruknął Luke i wyszedł, zostawiając resztę w totalnym osłupieniu. Nikt nie przypuszczał, że kiedykolwiek będą postawieni w takiej sytuacji.
Nikt nie odezwał się więcej. Wszyscy pozostali cicho, czekając aż Luke wróci z informacjami. Każdy znalazł sobie miejsce, by usiąść na starych kanapach w garażu rodziny Bieberów. Niektórzy, jak Nash i pocieszający go Jai, woleli pozostać w kącie na zimnej i brudnej posadzce.
Najwięcej jednak do myślenia miał Justin. W połowie zaczął również obwiniać Selenę, przez którą przeżył to załamanie nerwowe, ale szybko odrzucił od siebie próbę oczernienia kogoś niż on sam. To nie Gomez wsadziła swojego niewyżytego kutasa do szczeliny Hinduski.
-Mamy plan, chłopaki. - Luke pojawił się znów w garażu. Wszyscy równo podnieśli głowy, zaciekawieni wynikiem rozmowy. -Michael Clifford, mój kumpel z dawnych czasów, zgodził się nam pomóc.
Przez twarz Justina przeszła ulga, co szybko zauważył Brooks tłumacząc:
-Nie za darmo. - rzekł. - Wraz ze swoim przyjacielem chce do nas dołączyć. Sami nie dają rady.
-Czy nie jest nas tu już wystarczająco dużo ? - zezłościł się Jake.
-Nie i siedź cicho. Nowi nie mają nic do gadania. - odszczekał Brooks, chowając komórkę do kieszeni ciemnych spodni, następnie zwracając się w stronę Justina. -Dzisiaj to Ty decydujesz, chłopie.
-Zróbmy to. - Bieber odpowiedział szybko i bez cienia zawahania. Nie dało się ukryć, że miał dość. A wieloletnia odsiadka w więzieniu też nie wchodziła w grę.
-Chwila, chwila. - do rozmowy włączył się Jack, który do tej pory tylko analizował sytuację. -Nic nie wiemy o tej dziwce, nawet jak ma na imię, więc jak niby mamy ją udupić ?
-Gdzie się bzyknęliście ? - spytał wprost Luke, odwracając głowę w stronę Justina.
-W Funky Buddah.
-Jedziesz tam. - nakazał Brooks. - Jest sobota, bardzo możliwe, że tam będzie.
-Co potem ?
Stres ogarnął  Justina dlatego też zupełnie zdał się na Luke'a i jego kumpla. On chciał tylko, by skończyło się to jak najszybciej.
-Udawaj, że chcesz z nią pogadać i zawieź do magazynu. Tam będziemy my. - oznajmił, podając brunetowi kluczyki do swojego auta. Justin chwycił je i pobiegł do samochodu kumpla.
Klub znajdował się w tej mroczniejszej dzielnicy Stratford. Ciemne ulice, stare kamienice ze zniszczonej czynnikami środowiska, cegły i latarnie, których światło świeciło bardzo słabo.
Tak jakby i los wyczuł, co miało się stać i co zaplanowano, zaczął padać deszcz.
Duże krople wody rozbijały się o przednią szybę samochodu, którym kierował Justin, i nawet włączone wycieraczki momentami nie pomagały, choć pracowały na największych obrotach.
Uczucia Justina były mieszane. Nie wiedział teraz czy robi źle czy dobrze. Wszystko działo się zbyt szybko, a on po prostu chciał spokoju. Hinduska zbyt bardzo przypominała mu Selenę, przez którą cierpiał, i nadal nie wiedział, czy te rany zostały już wyleczone.
Wyskoczył z auta, zakładając kaptur na głowę. Kilku pijanych gości z zazdrością spoglądało na brykę, którą przyjechał, i Justin nie potrafił ukryć pewnego siebie uśmieszku, kiedy obok nich przechodził.
Ochroniarz, wysoki blondyn z niebieskimi oczami, od razu poznał Justina, jako stałego bywalca tej miejscówki, tudzież wpuścił go bez zbędnych formalności.
Pusty, Justinowy żołądek, który zaciśnięty był w supeł, dodatkowo zrobił koziołka, kiedy wchodząc w tłum Bieber wyczuł silny zapach potu zmieszany z wieloma rodzajami perfum, papierosów i wypitego przez innych alkoholu. Prawdopodobnie nie przeszkadzałoby mu to, gdyby przyszedł tu znowu się zabawić.
Przedzierał się przez tańczące pary, niekiedy uderzając z bara kolesi, którzy próbowali nastawiać się niczym koguty do bójki, lecz na nic im się to zdało, kiedy spod kaptura dojrzeli znajomą twarz Biebera. Justina znał tu niemalże każdy i wszyscy wiedzieli, że nie ma sensu z nim zaczynać. Odkąd tylko zakumplował się ze swoją paczki stał się postrachem.
Swój cel, o długich nogach wyeksponowanych w seksowy sposób, ujrzał przy barze. Śmiała się rozmawiając z jakimś młodziakiem, który ewidentnie zadowolony był, że zainteresowała się nim kobieta. Domyśleć można było się również, że postawił jej drinka z różową parasolką, a teraz opowiadał dowcipy. Jednym słowem próbował ją zbajerować.
Justin nie krępował się zburzyć ich sielankę. Pierw Hinduska zdawała się być zdziwiona, ale po chwili uśmiechnęła się szeroko z piskiem skacząc w ramiona Biebera, który niemiło wyszeptał do zdezorientowanego chłopaczyny „spierdalaj”.
Nie odwzajemniał uścisku kobiety, a ta również nie wyglądała na zbyt przejętą tym faktem.
-Co tu robisz ? - spytała, pełna radości. Cała się śmiała i w tamtym momencie nie zasługiwała na to, co miało ją spotkać. W ogóle na to nie zasługiwała.
-Musimy porozmawiać, maleńka. - odpowiedział Justin bez krztyny humoru.
Nie patrząc na Hinduskę złapał mocno jej dłoń i wyprowadził przed klub. Poczekał aż założy swój ciemny płaszcz i otworzył drzwi samochodu. Bynajmniej tyle mógł dla niej zrobić - być przez chwilę dżeltemenem i Justinem, jakiego chciała od seksu w toalecie.
Dziewczyna nie okazywała  zbyt dużego zainteresowania sytuacją. Siedziała na miejscu pasażera i tępo obserwowała ruchy blondyna aż do czasu, kiedy wsiadł do środka i odpalił silnik swojej maszyny.
 - Wytłumacz mi co się tutaj dzieje. - Mruknęła, na co Justin jedynie westchnął i uśmiechnął się sztucznie.
            - Nigdy nie złapałem Twojego imienia. Mogę je poznać?  - Spytał uprzejmie, próbując stworzyć atmosferę, w której dziewczyna poczuje się bezpiecznie i nie będzie niczego podejrzewała.
            - Ashley. - Odpowiedziała posyłając chłopakowi zadziorny uśmieszek.
            - Daj mi swój telefon. - Zażądał łagodnym głosem, próbując wpleść w życie swój plan. - Kochanie. Dziewczyna zmrużyła oczy i niepewnie podała chłopakowi urządzenie. Nie wiedziała, czego się spodziewać.
            - Chcę Twój numer telefonu. - Uśmiechnął się, po czym zaczął stukać coś w urządzeniu Hinduski. Umiejętnie zablokował kartę sim i usunął z pamięci telefonu jego numer i wszystkie wiadomości, które do niego wysłała. Zajęło to chwilę, aczkolwiek tłumacząc się robieniem dwóch czynności naraz, zamydlił dziewczynie oczy. Niczego nieświadoma chwyciła swojego iPhona z powrotem.
- Dlaczego masz te głupie rękawiczki? - Prychnęła, ewidentnie niezadowolona z jego doboru dodatków do outfitu.
 - Jestem punkiem. Punki chodzą w glanach - Podniósł w góry jedną stopę, śmiejąc się cicho. - Oraz mają głupią schizę na punkcie skórzanych  rękawiczek  z dziurami.
            - Nie wiedziałam. - Odwzajemniła uśmiech. - Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?
            - Ashley, jesteśmy na miejscu. - Poinformował, zmieniając temat. - Mam dla Ciebie niespodziankę!  - Powiedział, widząc pytający wzrok Hinduski.
            Magazyn był już otwarty przez kumpli Justina, którzy oczywiście trzymali się planu, ustalonego wcześniej.
Po wyjściu z samochodu brunet od razu chwycił Ashley mocna za rękę, jakby w obawie, że mogła by im uciec.
Przeprowadził ją przed duży parking, a następnie uchylił drzwi. Na twarzy dziewczyny zauważył zdziwienie, kiedy uważnie stawiała kroki. Rozglądała się dookoła, skanując każdy szczegół, jakby za chwilę chciała zapytać Justina co robią w takim miejscu.
Nie zdążyła. Justin odwrócił ją w swoją stronę, przyciągając do swojego ciała za biodra. Teraz miał pewność, że osiemnastolatka nigdzie nie ucieknie, lecz ona nie miała nawet takiej ochoty, gdy Bieber był obok niej i w dodatku jego duże dłonie znajdowały się na jej ciele.
Ashley z nieśmiałym uśmiechem, patrzyła głęboko w oczy bruneta, licząc, że to on pierwszy ją pocałuje. Justin jednak obserwował, jak zza ściany wychodzi Jack. Kiedy wiedział, że chłopak podchodzi coraz bliżej, powrócił wzrokiem na twarz ślicznej dziewczyny i delikatnie pogłaskał ją po policzku, jakby w geście uspokojenia, zanim silne dłonie Jacka pochwyciły Hinduskę, która zapiszczała zaskoczona. Aby nie wydawała z siebie więcej dźwięków, które mogłyby zainteresować przechodzących czy przejeżdżających jezdnią niedaleko magazynu, zatkał jej usta swoją ręką.
Justin odsunął się trochę, zostając pod ścianą. Całe jego ciało spięło się, dlatego pozwolił kolegom działać według planu, który ustalili wspólnie.
Piękne oczy Ashley zaszkliły się, kiedy trzymający ją Jack posadził na krześle, a przyjaciel Michael'a - Luke przywiązywał liną do krzesła. Nadgarstki oraz koski zapiekły ją poprzez siłę, z jaką dociskał linę do jej nagiej skóry w tych miejscach.
W jednym momencie domyśliła się wszystkiego. I tego, że Justin również to uknuł.
Posłała mu jedno pełne rozpaczenia spojrzenie, a chłopaka oblał zimny pot, lecz po chwili spuścił głowę w dół, aby nie patrzeć na wyraz twarzy dziewczyny. Jej mimika mówiła o całej goryczy, jaką czuła i wyrzutu, jakim przed chwilą bezsłownie obdarowała Biebera.
-Dzień Dobry, maleńka. - z szerokim uśmiechem klęknął naprzeciwko skrępowanej dziewczyny, lecz ona nie miała ochoty odpowiadać. Zacisnęła usta w cienką linię i odwróciła głowę w drugą stronę. Stojący za nią Hemmings złapał ją za szyję i zmusił, by wzrokiem powróciła do Chłopaka.
Kolejne łzy spłynęły po jej policzkach, a Michael wyszedł zza ściany, zadowolony z zachowania swojego przyjaciela. Właśnie takim nauczył go być.
-Widzisz do czego doprowadziła Cię Twoja puszczalska natura. -zakpił Jack, kładąc dłoń na jej opalonym udzie i delikatnie je pocierając. Dziewczyna chlipnęła na ten ruch, chcąc się odsunąć, chociaż odrobinę, lecz nie było to możliwe. Była w pułapce. -Tatuś nie nauczył, że nie zadziera się z niegrzecznymi chłopcami ? - ciągnął dalej chłopak, mając z tego niezły ubaw. Mimo to musiał przyznać, że Bieber miał gust- dziewczyna była atrakcyjna.
-Pieprz się ! - syknęła, zbierając w sobie całą odwagę.
Jack oburzył się stając na równe nogi.
- Jak Ty w ogóle masz na imię, dziewczyno? - Spytał,  mierząc Hinduskę srogim wzrokiem.
- Ashley.  - Odpowiedziała drżącym głosem. W oczach stawały jej łzy, lecz za każdym razem próbowała je tamować.
- Ashley.. Ashley, myślę, że Twój koniec jest naprawdę blisko.
-Czego ode mnie chcecie ? Co ja Wam zrobiłam ? - mówiła z rozpaczą, a kolejne łzy rozmazywały jej staranny makijaż.
-Zaoferowałaś swoją ciasną cipkę jednemu z najniebezpieczniejszych chłopaków w tym mieście. To zrobiłaś, maleńka. - Jack uśmiechnął się z wyższością i wewnętrzną satysfakcję, że doprowadza dziewczynę do skraju wytrzymałości psychicznej. Robił to każdej swojej ofierze, sprawiał, że zaczynała modlić się o śmierć niż być niszczona w ten sposób.
W stosunku do Hinduski nie miał oporów przed swoim aroganckim zachowaniem, a wszystko przez to, że kiedyś pewna kobieta tak bardzo go zraniła. Teraz nie istniało dla niego słowo „stop”.
-Zamknij się, do cholery, Jack ! - krzyknął Justin, odzywając się po dłuższej ciszy. Rozszyfrował swojego kolegę i nie chciał pozwolić, by to nadal trwało. Nie mieli całego dnia. - Zrób to w końcu. - polecił cichym, lekko łamiącym, się głosem. Jednak tym razem schował się za ścianę w czasie gdy Michael wyszedł z zaplecza z małą bronią.
Ashley zaczęła piszczeć w niebo głosy, kiedy jej zabójca zbliżał się do siedzenia.
Justin przyłożył plecy do ściany i zjechał po niej dopóki jego pośladki nie dotknęły podłogi. Twarz schował w dłoniach, zupełnie sparaliżowany błagalnym krzykiem dziewczyny. Przez jego mózg przepłynęła myśl, że może można ją jeszcze uratować, ale wtedy usłyszał strzał, a wokół wreszcie zapanowała cisza.
Już nie żyła.
Nie oddychała.
Była blada i chłodna.
Przez żyły nie przepływała krew.
Straciła życie na jego życzenie. To on był temu winny i na jego rękach znajdowała się jej krew.
-Luke spal ciało. Dzięki Michael. - Justin przez chwilę wsłuchiwał się w opanowany głos Jacka'a,  który jak prawdziwy przywódca wydawał polecenia.
Bieber nie zasłużył, by teraz nazywać go odważnym czy najniebezpieczniejszym, bo wykorzystał szereg osób, by unieszkodliwić dziewczynę, która miała przed sobą całe życie.
W tamtym czasie walczył sam ze sobą. Ze swoimi łzami i wyrzutami sumienia. Była zagrożeniem dla niego i całego gangu, ale nie zasługiwała na to co spotkało ją dzisiaj.
Luke Brooks widząc rozbicie kumpla, podszedł do niego, siadając obok.
-Już po wszystkim, bracie. - wyszeptał, a to choć na chwilę pocieszyło Justina.

 -----------------------------------------------------------------

Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.