piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 24




 Jest nam miło poinformować, że jesteśmy teraz już w połowie tej części opowiadania ;)
Zdradzimy jeszcze,że kolejne wydarzenia będą bardzo przełomowe dla
wszystkich bohaterów :D
Miłego czytania :*

-Jak leci ?
Następnego dnia rano, głowa Justina pojawiła się pierwsza w drzwiach pokoju Jessici, zanim do tej części ciała dołączył cały tułów.
Jessica odłożyła na bok czytaną właśnie książkę i podciągnęła do siebie koc, dający jej przyjemne ciepło. Nie można było powiedzieć, że była dziś totalnie bez humoru, ale nadal przeżywała to co działo się wczoraj. Nie zadzwoniła nawet, aby dowiedzieć się, co u Luke'a, który wylądował na ostrym dyżurze, gdyż bała się tego, co może usłyszeć.
-Jest okej. - odpowiedziała, zaciskając wargi, co prawdopodobnie miało być jakąś imitacją uśmiechu. Nieusfakcjonowany Justin, westchnął głośno i wszedł w głąb pokoju, przymykając za sobą  drzwi. Pokonał niewielki kawałek dzielący jego i Jessi i usiadł na krańcu łóżka.
-Przepraszam.
On też nie czuł się dobrze mimo iż wiedział, że Hemmings wyzdrowieje.
-To nie twoja wina, Juss. - Jessica położyła swoją rękę na jego, przez co od razu dostała rumieńców. Bieber uśmiechnął się do niej delikatnie. – Nie powinnam była wtrącać się w wasze sprawy. Przez to mieliście jeszcze więcej kłopotów.
Dopiero teraz dziewczyna zdała sobie sprawę, jak lekkomyślnie postępowała. Raz na zawsze zrezygnowała  z udowadniania Justinowi, że wcale jej nie zranił, a ona czuje się wyśmienicie. Tak naprawdę cierpiała i musiała to robić, tłumiąc w sobie wszystkie emocje.
-Ja powinienem Cię pilnować, a nie ciągle prowokować.
-Nie jestem bez winy, Justin.
-Ale to ja jestem starszy.
-Wiek nie ma z tym nic wspólnego. Ważne, że już jest wszystko okej. - uśmiechnęła się pokrzepiająco, dzięki czemu Justinowi zrobiło się lżej. Nie ma słów, aby opisać to jak wczoraj się o nią martwił. Była najważniejsza w jego życiu. Była jego małą księżniczką.
-Czyli z Tobą też jest okej ? - zaśmiał się.
-Tak. - odparła, przegryzając wargę. Justin szybko przerwał tę słodką atmosferę, wiedząc, że za chwilę może się nie powstrzymać przed pocałowaniem jej.
-Muszę gdzieś pojechać.
-Do Seleny ?
-Nie, do detektywa. - mówiąc to wstał, poprawiając czarną bluzę z kapturem.
-Jechać z Tobą ? - zaproponowała, poruszona sytuacją. Dobrze wiedziała, że Justin może później potrzebować wsparcia.
-Nie trzeba. - zaprzeczył, schylając się, być szczelniej przykryć Jessicę, co było dla niej niewiarygodnie cudownym uczuciem. -Odpoczywaj, księżniczko. - wyszeptał, oddając jej szybkiego całusa w czoło.
Jessica chciała poprosić jeszcze, by pozwolił jej jechać, lecz chłopak niczym burza wybiegł z pokoju. Bała się o niego i z całej siły próbowała przekonać swój mózg, by myślał w bardziej pozytywny sposób.

***
Smród w starej kamienicy jakby zwiększył swoją intensywność. Przechadzając się po schodach Justin natknął się na starą strzykawkę, którą bez wahania kopnął gdzieś w kąt. Zastanawiało go tylko dlaczego tak dobry detektyw musiał zrobić swoje biuro w tak obskurnym miejscu. No tak, nie rzucał się w oczy. Menele i narkomani pozostaną cicho, gdy tylko da im się kilka dolarów za milczenie.
Zdejmując kaptur z głowy, przystanął przy drzwiach z numerkiem siedem. Zadzwonił dzwonkiem kilka razy, krzyżując nogi. Naprawdę tylko oszukiwał siebie, że wcale tak bardzo nie przejmuje się tym, co ma dla niego detektyw, bo przecież od dawna przygotowywał się na tą prawdę.
Zamek skrzypnął trzy razy, zanim w futrynie ukazał się mężczyzna.
-Bieber, wejdź.
Detektyw odsunął się, by wpuścić Justina. Mężczyzna nie okazywał uprzejmości, dlatego Bieberowi było o wiele łatwo. Nie przyszedł tutaj po to by pogadać. Miał dość życia w zakłamaniu.
Oboje powędrowali do gabinetu.
-Co znalazłeś ? - zaczął Justin, omijając stojące krzesło, aby podejść do okna zasłoniętego roletą.
-Wiele rzeczy. - odparł, nieco naśmiewając się z chłopaka. Jego morderczy wzrok kazał się opanować mężczyźnie.
-Konkrety. - oznajmił spokojnie Justin, kiedy detektyw sięgnął po teczkę, która podwoiła swoją grubość, odkąd był tutaj ostatnim razem.
-Pattie Mallete - zamieszkała w Portland, z dwójka dzieci, pracuje w markecie, nie skończyła większych studiów.
-Co to ma do rzeczy ? - spytał coraz bardziej zniecierpliwiony.
-Oprócz dwójki tamtych dzieci, jej synem jesteś Ty, Justin.
Wiedział, wiedział, że coś nie grało w jego idealnej na pokaz rodzince.
Zacisnął dłonie w pięści, próbując powstrzymać gniew, który pompowało jego serce wraz z krwią.
Ufał ojcu przez większość swojego życia, a on tak go potraktował.
-Coś jeszcze ?
-Z Twoim ojcem byli parą jeszcze w liceum. Dwa lata przed twoim urodzeniem pobrali się. Twojemu ojcu, będącemu na studiach, było trudno Cię wychowywać, a kiedy dostał propozycję pracy wyjechał. Potem po prostu odebrał Cię twojej matce i związał się z Aną.
Drań.
Drań,
Kutas.
Justin nie potrafił znaleźć w głowie idealnego określenia jego ojca, który przestał nim być wraz z dzisiejszym dniem. Chłopak jeszcze nie wiedział co zrobi, ale po rozrachunku z ojcem, z pewnością się wyprowadzi.
-To wszystko ?
Bieber zachowywał kamienną twarz. Przy detektywie nie mógł dać ponieść się emocjom.
-Jeśli chcesz zobaczyć jeszcze dokumenty, zdjęcia ...
-Nie, to wystarczy. - zarządził, wiedząc, że nie zniesie więcej. -Zapłata. Dziękuję za robotę.
Wyjął z kieszeni plik banknotów. Rzucił je niedbale na biurko mężczyzny i wyszedł mocno zamykając za sobą drzwi.
Tym razem Justinowi nie przeszkadzał smród unoszący się na całości klatki schodowej, ani siedzący na stopniach narkoman, który prosił o pieniądze, ale i jego Bieber zgrabnie ominął. Nie było takiej rzeczy, która mogłaby go powstrzymać, kiedy czuł potrzebę wyjścia z budynku.
Nadal tego nie pojmował. Jak człowiek, z którym mieszkał tyle lat, mógł być takim draniem ?! Dlaczego, do cholery, nawet nie próbował mu powiedzieć ani zapoznać go z biologiczną matką?!
Był kłamcą, głupim kłamcą, a Justin nie cierpiał takich ludzi panoszących się w jego otoczeniu.
Świeże powietrze, witające go po wyjściu z kamienicy, nie zrobiło na chłopaku większego wrażenia. Zarzucił tylko kaptur na głowę, wyjął kluczyki z kieszeni spodni i szedł dalej.
Okolica była cicha, dlatego bez problemu usłyszał warkot auta, kiedy tylko postawił jedną nogę na czarnej jezdni. Spojrzał w prawo i wtedy zauważył pędzące auto, które kierowało się wprost na niego.
Całe życie pojawiło się przed oczyma brunetowi. Światła auta oślepiły go, a sekundy potem poczuł wszechogarniający ból, wzniesienie się, upadek na maskę auta, a następnie odbicie się i zimną ziemię.

***
-Jessica, mogę Cię prosić ?
Głos Any, dobiegający z garderoby, karze dziewczynie zakończyć czytanie i odłożyć książkę na stolik nocy. Była co prawda wykończona, ale cieszyła się, że w końcu może zająć się czymś innym byleby za wiele nie myśleć. Tak czy inaczej lektura zaczęła ja odrobinę nudzić.
Odrzuciła od siebie koc i postawiła stopy na ziemni. Wsunęła ja w kapcie owieczki i wyszła ze swojego pokoju, zmierzając w stronę garderoby.
-Tak ? - przystanęła na progu i oparła się ramieniem o futrynę. Ana właśnie przykładała do swojego ciała piękną, czarną suknię ze złotymi wstawkami, a dwie inne - fioletowa i kremowa- wysiały na wieszakach.
-Musisz mi pomóc. - Ana uśmiechnęła się ciepło i złapała Jessicę za rękę. Wciągnęła ją do środka pod samo lustro, które sięgało od samego sufitu po podłogę. -Jutro moja firma ma ważny bankiet. Myślisz, że w której będę wyglądać najlepiej ?
Jessica podniosła wzrok i każdą suknię dokładnie przeanalizowała. Mimo wysiłku nie mogła zdecydować, która pasuje do matki najlepiej. Ana była urodziwą kobietą, więc co nie ubrałaby będzie z pewnością wyglądać przepięknie.
-Niestety nie znam się na modzie. - wytłumaczyła Jessi. - Wszystko będzie na Tobie pięknie wyglądać.
-A którą Ty byś ubrała ?
To pytanie zbiło z tropu Jessicę. Niby kiedy miałaby tak elegancką kreację ubrać ?
Pozwoliła, aby jej mózg na chwilę przestał pracować na pełnych obrotach i od tazu pomyślała o licealnym balu, na który mogłaby pójść z Justinem. Tylko ona i on, pogrążeni w tańcu, nie przejmujący się innymi, poruszający się w rytm muzyki, cieszący się sobą.
-Myślę, że ta kremowa. - powiedziała, powracając do rzeczywistości. Ścisnęła w dłoni materiał wspomnianej sukni i z bólem serca stwierdziła, że nigdy jej marzenia się nie spełnią.
-Masz rację. - Ana pokiwała głową, śmiejąc się.
Na okrągłym stoliku ustawionym w kącie, nagle zaczął dzwonić telefon. Ana odwiesiła sukienkę i podeszła do urządzenia, odbierając go.
Jessica obserwowała, jak kobieta wita się z kimś po drugiej stronie, nie dowierza słowom, które wypowiedział dzwoniący, a następnie blednie. Serce Jessici przyśpieszyło, a jej samej zrobiło się chłodno.
Wbiła niecierpliwy wzrok w Anę, kiedy ta odłożyła telefon.
-Jedziemy do szpitala. Justin miał wypadek.


----------------------------------------------------------------

Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.


 

piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 23


Włożyłyśmy w ten rozdział wiele pracy, dlatego prosimy : 
 CZYTASZ ? = SKOMENTUJ 


Noc minęła szybko.  Pomimo zdarzeń ubiegłego dnia Jessica miała dobry sen i nawet się wyspała. Kiedy zeszła na dół, rodziców już nie było. Oczywiście - opuścili dom wczesnym rankiem, aby jechać do pracy. Nie było to już nawet dla niej dziwne, ponieważ Ana razem z Jeremim byli swojego rodzaju pracoholikami.  Dziewczyna przestała się tym przejmować. Miała inne problemy, które potrzebowały jej uwagi.
            Zwinnym ruchem nałożyła na swoje stopy trampki i ruszyła do drzwi, chcąc jechać do magazynu. Miała przy sobie pistolet, który wczoraj ponownie wręczył jej Jack, aby miała coś do samoobrony. Schowała przedmiot za paskiem spodni.  Był dobrze ukryty pod dużą, zbyt szeroką bluzą, którą przyodziała dziewczyna. Jack pokazał jej, jak obsługiwać ten sprzęt, a mianowicie jak odbezpieczyć pistolet w razie potrzeby.
            Kiedy nacisnęła na klamkę i odchyliła drewnianą powłokę w celu opuszczenia budynku, jej oczom ukazała się znajoma sylwetka stojąca między dwiema framugami.
            - Luke? Co tutaj robisz? - Zapytała zaskoczona dziewczyna, wpatrując się w blondwłosego chłopaka.
            - Twój brat kazał mi dotrzymać Ci towarzystwa. - Wyjaśnił, wchodząc do środka. Pokierował się prosto do kuchni, oczekując, że dziewczyna podrepcze za nim. - Mogłabyś zrobić mi coś do jedzenia? Nie jadłem od dwóch dni. - Poskarżył się, kładąc dłoń na swoim brzuchu. Jessica zauważyła, że chłopak jest bardzo chudy, mimo iż posiadał widoczne mięśnie w ramionach. Zaczęła zastanawiać się, czy często robił sobie takie przerwy w jedzeniu.
 - Nie możesz po prostu nie jeść. - Westchnęła, nastawiając wodę na herbatę. - Chcesz być chory? Gdybyś powiedział Justinowi, że potrzebujesz pieniędzy na jedzenie, na pewno byś je dostał.  - Posłała chłopakowi karcące spojrzenie.
 - Nie jestem żebrakiem. - Mruknął, siadając na wygodnym krześle. Przez jego głowę przeleciało wiele myśli. Zastanawiał się, jak to jest mieszkać w takim pięknym domu, posiadać ciągle pełną lodówkę i po prostu być normalnym.
 - Masz siedemnaście lat i nie pracujesz z tego co wiem, - zaczęła Jess, szykując kopiec kanapek dla blondyna. - skąd więc bierzesz jakiekolwiek pieniądze na jedzenie i ubrania? Nigdy nie słyszałam o Twoich rodzicach.
            - Dostaję jedzenie i pieniądze od Michaela, ponieważ razem robimy różnie akcje. - Powiedział. - Nie mieszkam z rodziną od dawna. Jestem włóczykijem razem z Cliffordem.
 - Rozumiem. - Pokiwała głową, czując się źle, ponieważ Luke powinien być wspierany przez rodziców. Był jeszcze bardzo młody i potrzebował domu. Tak samo jak Michael, który stale próbował zastąpić Lukowi dom i rodzinę. - Jak zjesz, pójdziemy do magazynu, dobra?
            - Taki był zamiar. - Uśmiechnął się szeroko, atakując talerz z jedzeniem.


***
            - Luke! - Krzyczała dziewczyna, kiedy jakieś obce, silne ręce ciągnęły ją do czarnej furgonetki. Szybko jednak zauważyła, że blondyn nie był w stanie jej odpowiedzieć, ponieważ został uderzony czymś mocno w głowę. - Puszczaj! - Wierzgała nogami, lecz na marne. Po chwili znalazła się na tyłach dużego samochodu.  Mężczyzna w kominiarce posłał jej ostrzegające spojrzenie, lecz nie odezwał się ani słowem. Jess mimo panicznego strachu próbowała walczyć i krzyczeć, lecz drugi z oprawców szybko sobie z nią poradził, zaklejając jej usta i związując jej dłonie.
            - Siedź spokojnie dziwko, jeśli chcesz przeżyć! - Wrzasnął, popychając ją w stronę nieprzytomnego Hemmingsa.  Jessica nie miała pojęcia co działo się wokół niej. Wszystko stało się tak szybko. W jednym momencie szła z Lukiem w stronę magazynu, a w drugim leżała zakneblowana w farnej furgonetce. Łzy zaczęły niekontrolowanie lecieć z jej oczu, gdy spojrzała na spore rozcięcie na czole chłopaka. Przyłożyła szybko usta do jego nadgarstków, sprawdzając puls.  Żył.
 ***

-Nie rozumiem dlaczego chociaż jeden z nas nie został w magazynie.
-Twoje umiejętności przywódcze zaginęły, Gilinsky. - rzucił Justin, żartując.
-Jaki z ciebie się zrobił żartowniś, Bieber. - zakpił Jack z nietęgą miną.
-Nie spinaj pośladów, jak nastolatka. Już mówiłem, że ci frajerzy boją się wykonać kolejny krok. Wysłali nawet swojego juniora, żeby nas okradł. - prychnął Justin, rozsiadając się wygodniej w swoim fotelu od strony kierowcy.
-Czuję po kościach, że się nie poddadzą. Nie po tym, co stało się ostatnio. - wypowiedział swoje wątpliwości Jack, spoglądając w prawo.
Luke, Jai oraz Nash nie wychodzili już z kamiennicy od dobrych dwudziestu minut. Ile można dobijać targu z przemytnikiem broni, od którego właśnie ją kupują ?
Trzy lata temu, kiedy istniejące gangi nie były tylko „przypuszczeniami”, był czas w którym owe bitwy były dość popularne. Tak jak w walce średniowiecznych rycerzy, tylko jeden mógł przeżyć tak dla takich formacji liczyło się kto skontroluje całe miasto.
Nie skończyło się to dobrze. Justinowi przyjaciele oraz on sam, doszczętnie zniszczyli magazyn rywali, wysadzając go w powietrze wraz z pięcioma osobami, których do tej że pory przywódca nie może im wybaczyć.
-To przeszłość. - oznajmił Justin beznamiętnym tonem. - Nie sądzę, że chcieliby powtórki.
W tej sytuacji Bieber najbardziej obawiał się o Jessicę. Była najbliższą mu osobą, którą musiał chronić za wszelką cenę, bowiem trudno było to robić, kiedy ten mały aniołek mieszał się w każdą sprawę przyjacieli bruneta.
-Dzwonię do nich. Mam dość. - fuknął Jack, schylając się po telefon. W tym czasie Justin otworzył schowek, aby znaleźć w nim paczkę mocniejszych papierosów. Obaj podskoczyli, prawie stukając głowami w sufit samochodu, kiedy usłyszeli pukanie w szybę. -Co, do ... - zaczął, ale nie skończył Jack, zauważając dziewczynę, która była sprawczynią jego zaskoczenia.
Madison była dziewczyną niezbyt wyróżniającą się. Nie miała egzotycznej urody czy też innego koloru skóry. Była prostą, brązowooką brunetką. Nie była szczupła, ani gruba. Była po prostu zwyczajna. I tak właśnie się czuła. Nie widziała w sobie nic, co mogło być interesujące dla drugiej osoby.
Justin pozostał jednak pod najmniejszym wypływem dziewczyny, której uroda kompletnie zauroczyła Jack'a. Po chwili wpatrywania się w długonogą piękność było mu trochę głupio, że pierwszy raz pokazał, jak bardzo kobieta może na niego zadziałaś. Szybko ogarnął się i gwałtownie otworzył drzwi przez co dziewczyna o mało nie wylądowała na chodniku.
-Nie nauczyli Cię kultury ?! - krzyknęła zezłoszczona w stronę Jack'a.
-Kim Ty jesteś, do cholery ?
Słysząc lodowaty ton przyjaciela, Justin wysiadł z auta w razie gdyby potrzebna była asekuracja. Znał Jack'a od dawna i wiedział, że wydarzenia z przeszłości zrobiły z niego takiego drania w stosunku do poznanych kobiet. Mimo to musiał przyznać, że nigdy nie widział go tak zapatrzonego w dziewczynę i jego szeroko otwartych ust ze zdziwienia.
-Co Cię to obchodzi. - rzuciła pogardliwie w kierunku Gilinskyiego. - Oddajcie mi brata !
-Nie mamy, kurwa, twojego brata !
Justin ręką odsunął przyjaciela od dziewczyny i sam rozpoczął rozmowę.
Jack'a nieco to otrzeźwiło.
-Brata ?
-Tak, Shawn. On jest chory. Muszę się nim zająć.
Twarz dziewczyny nieco posmutniało przez co Jack'owi zrobiło się głupio.
-Jesteście razem w gangu ? - spytał Justin, stwierdzając, że na razie musi zbadać grunt zanim poczyni jakiekolwiek kroki. Dziewczyna nie mogła kłamać. Z jej oczu płynęła sama troska i strach o swojego brata.
-Ja tylko pomagam od czasu do czasu. Gdyby nie oni nie mielibyśmy nawet gdzie mieszkać. - wytłumaczyła.
Zimny podmuch wiatru rozbił się o ciała całej trójki. Ponieważ dziewczyna miała na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawkiem, objęła się ramionami a na jej skórze pojawiła gęsia skórka.
Jack postanowił się zrekompensować i zdjął swoją bluzę, oddając ją nie znajomej, która nie była chętna, by ją przyjąć, dlatego sam nałożył ubranie na jej ramiona.
Korzystając z okazji Gilinsky zaciągnął się wytwornym zapachem jej włosów i mało brakowało, by całkiem odleciał.
-Dziękuję. - szepnęła cicho i w niczym nie przypominała pewnej siebie dziewczyny sprzed kilku chwil. -Nie chcę być waszym wrogiem. Nie powiem im o Was tylko oddajcie mi Shawn'a.
Justin popatrzył na Jack'a porozumiewawczo.
-W takim razie pojedziesz z nami. - zarządził Jack, a dziewczyna podziękowała mu pięknym uśmiechem.
- Ale wypuścicie nas? - Zapytała po chwili, nie do końca ufając osobom, które należały do innego gangu. - To nie jest jakiś przekręt?
- Nie jesteśmy tacy, jak Twoi przełożeni. - Parsknął Justin, czując lekką pogardę do całej grupy, która niedawno atakowała jego przyjaciół. - A poza tym, Shawn nie jest w najlepszym stanie. Musisz wiedzieć, że Twój brat chciał się zabić. Wszedł do nas licząc na pewną śmierć, rozumiesz?
- Wiem. - Odpowiedziała po chwili, chowając twarz w dłoniach. - Mówi o skończeniu ze sobą odkąd doktor wypisał diagnozę.
- Myślałaś, że jest już martwy?
- Nie. - Uśmiechnęła się słabo. -W Shawnie jest coś, co sprawia, że nie nikt nie mógłby go zabić. Nikt oprócz niego samego. - Z tymi słowy konwersacja się urwała. Justin nie chciał drążyć tematu, a ponad to czuł, że dziewczyna nie miała ochoty kontynuować. Czuł się źle, ponieważ nie mógł nawet domyślać się, przez co Shawn wraz z siostrą przechodzili. To było niesprawiedliwe, lecz kim on był, aby cokolwiek zmieniać?
            Po kilku minutach dojechali do magazynu, który powoli przemieniał się w ich dom. Spędzali tam naprawdę dużo czasu, a w wolnych chwilach remontowali wnętrze. Było tam przyjemnie i na pewno lepiej, niż w domach niektórych z członków grupy Biebera. Tymczasowo, magazyn służył także jako schronienie dla Shawna, który skulony, spał na kanapie przy kominku, który zamontował Jack. Chłopak nieźle się napracował, jednakże było to niezbędne. Kominek był jedynym źródłem ciepła w budynku.
            Madison pisnęła cicho wyrażając swoje podekscytowanie, a następnie podbiegła do brata, upadając przed nim na kolana. Wyglądał źle, lecz to nie był dla niej nowy obrazek.
            - Shawn, obudź się, to ja. - Uścisnęła jego dłoń próbując wyczuć jego puls. Po chwili chłopak zaczął otwierać oczy. Uśmiechnął się lekko, widząc przed sobą siostrę.
            - Co tutaj robisz? - Wycharczał. Jego gardło piekło, prawdopodobnie z powodu braku płynów.
            - Przywieźliśmy tu Twoją siostrę, ponieważ nas zaatakowała. - Zaśmiał się Jack, podchodząc do rodzeństwa. - Jest trochę agresywna. - Dodał żartobliwie, za co został ukarany uderzeniem w bark.
            - Bronię tego, co kocham. - Mruknęła, wtulając się w brata. - Shawn, musisz wrócić. Musisz zacząć brać chemię.
            - Nie. - Warknął. - Chcę umierać w spokoju. -  Stwierdził, nie przejmując się tym, że w oczach siostry znowu pojawiły się łzy. Znowu sprawił, że płakała, lecz co on mógł? Nie chciał umierać, ale nie chciał oglądać siebie w stanie, w jakim są pacjenci przyjmujący chemię. Wolał żyć przez chwilę i po prostu umrzeć, nie dając sobie złudnej nadziei. Jack objął dziewczynę ramieniem, próbując trochę ją pocieszyć, natomiast Juss stanął za Shawnem i lekko zmierzwił jego włosy.  Wiedział, że nie mógł zrobić nic więcej. Wybory należały tylko i wyłącznie do młodego Mendesa. W momencie nastała błoga cisza, która sprawiała im przyjemność. Jednak nie trwała ona długo, ponieważ za chwilę cała czwórka usłyszała głośny trzask drzwi. Odruchowo Justin chwycił za pistolet, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.
- Bieber, gdzie do cholery jest Luke?! - Głos Michaela rozległ się niemalże w każdym zakątku magazynu. Po tonie jego głosu można było stwierdzić, że Clifford był wściekły. W sekundzie znalazł się przed Justinem, czekając na wyjaśnienia.
            - Jak to, gdzie? - Warknął  Gilinsky. -Razem z Jess.
            - ...a gdzie jest Jessica? - Spytał zaniepokojony Bieber, otwierając szerzej oczy. Od razu zaczął panikować, ponieważ chodziło o JEGO Jessicę.
            - No, kurwa, właśnie. - Zagrzmiał czerwonowłosy. - Wysłałeś go do tej małej z samego rana, tak? Sprawdź godzinę! - Rzucił w jego stronę małym zegarkiem który stał na komodzie. - Dzwoniłem do niego niezliczoną ilość razy, do Jessici też. Nikt nie odbiera. Byłem pod Twoim pieprzonym domem. I zgadnij co? Nie ma ich tam! - Wyrzucił w powietrze ręce w geście bezradności. Nie wiedział co robić.
             - Myślę, że wiem co się stało. - Wyszeptała Madison, ocierając łzy. - Myślę, że Castillo, czyli szef naszego gangu zdecydował się na zemstę.
            - Jedźcie za miasto.- Powiedział szybko Mendes. - Na północ. Przy wylocie na autostradę będzie spora, opuszczona hala produkcyjna. Jeśli porwali Jess i chłopaka, będą właśnie tam. Zabierzcie ze sobą Mads.
            - Co?! - Warknął Jack, nie rozumiejąc dlaczego Shawn chciałby ryzykować życie swojej siostry.
            - W razie nieprzychylności, będziecie mówić, że jest zakładniczką. Madison wie co robić. - Wycharczał. Wszyscy obecni, zaczęli patrzeć na niego wielkimi oczami. Nikt nie przypuszczał, że chłopak był takim świetnym organizatorem.
            - Jeśli myślicie, że będę ryzykował życie Hemmingsa i jechał tam bez planu, to się mylicie. - Powiedział Clifford, opierając się o chłodną ścianę. W oczach miał łzy. Wyglądał jak rodzic, walczący o życie swojego dziecka, niemalże rozbity na kawałki.
            - Zadzwonię po Brooksów i Griera. - Stwierdził G, szukając telefonu. - Jake'a zbierzemy po drodze. Bieber, pakuj jakąś amunicję, cokolwiek. - Blondyn bez słowa pobiegł do podziemi magazynu. Strach zaczął paraliżować go od środka, jednakże wiedział, że musiał to przezwyciężyć. Musiał działać z zimną krwią.
W pomieszczeniu znalazł stary, lniany worek. Strzepnął z niego kurz i powoli zaczął pakować amunicję robiąc to z niezwykłą starannością. Chociaż nie mieli jeszcze konkretnego planu, musieli być przygotowani na każdą ewentualność, choć cel był jeden – uratować Jessi i Luke'a.
Biebera kręciło w nosie, kiedy przechodził do kolejnych skrzyń, aby znaleźć granaty z gazem pieprzowym, gdy nagle zadzwonił jego telefon. Wyjął szybko urządzenie z kieszeni, myśląc, że mogli to być porywacze.
-Tak ?
-Justin ?
Odetchnął spokojnie, słysząc głos detektywa.
-To coś ważnego ?
Justin nie ukrywał, że nieco mu się śpieszy. Nie mógł pozostawić Jessici samej na pastwę tamtego gangu. Jeśli tylko coś jej zrobią powiesi każdego za jaja - to już postanowił dawno.
-Owszem, wiem już wszystko. - oznajmił. Justin na chwilę przerwał pracę, lecz ta wiadomość nie wywarła na nim takiego szoku, którego kiedyś się obawiał. Teraz walczył i zupełnie zapomniał i otaczającej go rzeczywistości. Liczyła się tylko jego mała ptaszyna.
-Czy możemy pogadać o tym jutro ?
-Tak, mam czas o 15. Bądź, Bieber. To może Cię zainteresować.
-Będę. - zapewnił, rozłączając się. Schował telefon do kieszeni, zabrał ze stołu jeszcze kilka sztuk broni palnej i dołączył do przyjaciół.
-Myślę, że to już czas dać im nauczkę, że nie należy zadzierać z silniejszymi.
Dzisiaj rządził Justin, bo Jack'a po raz pierwszy zmiękczyła kobieta.

***
-Luke ? - odezwała się Jessica, siedząc przy ścianie. Tu, gdzie się znajdowali, było okropnie zimno. Trzęsła się cała, a nogi zdrętwiały. Jeszcze chwila, a zacznie zgrzytać zębami.
W mroku zobaczyła błyszczące oczy blondyna.
-Żyję. - wychrypiał, będąc spragnionym.
Jessica spięła się i wstała, aby przenieść się na miejsce obok chłopaka.
-Co oni Ci zrobili.
Była już na skraju płaczu, widząc jego całe zakrwawione czoło z wielką raną.
-Nic mi nie będzie. Jestem pewien, że Michael i reszta nas uratują.
Brunetka też miała taką nadzieję. Tęskniła za Justinem, chociaż byli tutaj tylko kilka godzin. Chciała już zobaczyć jego twarz, przytulić się i zapomnieć o tym miejscu.
-Nie płacz. - lekko podskoczyła, kiedy poczuła uścisk ręki chłopaka na jej nadgarstku. - Musimy być silni, jasne ? Inaczej nie wyjdziemy stąd żywi.
Jak miała być silna, skoro była tylko zwykłą dziewczyną, która uzależniła się od obecności swojego brata. Tylko on sprawiał, że czuła wewnętrzną siłę.
Para nastolatków spędziła kolejną godzinę oparta o zimną ścianę bez kropli wody. Mimo że Luke próbował uwolnić swoje skrępowane ręce, nic nie szło po jego myśli. Wiedział, że osoba, która zrobiła węzły na jego kończynach znała się na swojej robocie. Wiedział również, że mieli małe szanse na wyjście z tego wszystkiego bez szwanku. Czy w to wierzył? Blondyn przestał wierzyć już w cokolwiek w swoim życiu, dlatego miał nadzieję, że chociaż drobna dziewczyna siedząca u jego boku ma wielkie nadzieje.
W pewnym momencie oboje znieruchomieli, a ich ciała opanowała panika. Usłyszeli zbliżające się kroki. Ciężkie, stanowcze.
            - Uratują nas. - Szepnął Luke do Jessici, nie do końca wierząc w to co mówi. Chciał jedynie pocieszyć Jess, która zbladła już wystarczająco. - Nie bój się. Nie bój. Umrę, by Cię uratować, tak? Tak postępuje rodzina.
 - Nie...Nie bo-boję się śm-śmierci Luke. - Wyjąkała, próbując opanować roztrzęsione dłonie. Nagle, drzwi się otworzyły a do pomieszczenia wszedł mężczyzna w kominiarce na twarzy. Jego oczy świeciły niebezpiecznie ukazując ciemny kolor jego tęczówek. Za nim wmaszerował większy, bardziej umięśniony osobnik z kijem baseballowym w dłoni. Luke przełknął głośno ślinę. Wiedział, co nadchodziło.
            - Dobra, suki, - Warknął, powodując, że dwójka zadrżała. - wasz ukochany Bieber zdecydował, że to wy zapłacicie za jego grzechy. - Mężczyźni zaśmiali się sucho, podchodząc bliżej.
- Wyglądasz na dobrego dzieciaka, Blondi. - Prychnął, podnosząc kawał drewna do góry.- Nie mam pojęcia, dlaczego pracujesz dla takiego skurwysyna, jakim jest Bieber. - Uderzenie! W pomieszczeniu rozległ się głośny krzyk Hemmingsa. Oberwał prosto w brzuch. Nie mógł się bronić. Wszystko do czego był zdolny to modlitwa o to, aby tortura skończyła się szybciej. Uderzenie! Mężczyzna nie żałował nastolatka. Jego ciosy były mocne i zdecydowane. Nie powstrzymywały go krzyki i skowyty chłopaka.
            - Proszę, zostaw go! - Jessica była już niemal zalana łzami. Dusiła się nimi, patrząc jak oprawcy biją, a raczej masakrują, jej przyjaciela, który niedawno obiecywał oddać za nią życie w razie potrzeby. - Zostaw! Luke! Proszę, nie bij! - Wrzeszczała co sił w płucach.
            - Zamknij się mała szmato! - Warknął większy z mężczyzn, po czym zbliżył się do dziewczyny, po czym chwycił ją za włosy i pociągnął do góry. - Albo skończysz, jak on. - Jessica po raz kolejny wybuchła kolejną lawiną płaczu, która nie była w żaden sposób kontrolowana. Patrzyła jak Luke leży na brudnej podłodze, a z jego ust wycieka krew. Nie miała pojęcia czy to z powodu uszczerbku wargi, czy krwotoku wewnętrznego. Zaczęła się telepać, nie mogąc przerwać tortur, jej ciągłe błagania nie były wysłuchiwane nawet w najmniejszy sposób. Hemmings był już nieprzytomny. Na jego policzkach zaschły słone zły, które były powodem okropnego bólu. Krew była dosłownie na każdym skrawku jego skóry. Dziewczyna nie wiedziała nawet kiedy mężczyźni przestali zadawać ciosy. Nie miała pojęcia co działo się wokół niej, ponieważ panika sparaliżowała jej cały organizm; ciało.
- Oboje są nieprzytomni? - Słyszała głos jednego z nich. - Laska cała się telepie, nawet jej nie dotknąłem.
- Ma atak paniki, kretynie. - Burknął drugi, podnosząc z ziemi kij, którym okładał Hemmingsa. Dziewczyna miała rozmazany obraz i nie do końca wszystko słyszała, ale powoli wracała jej zdolność oddychania.
            W pewnym momencie usłyszała głośny huk. Nie miała pojęcia co to, lecz podkuliła nogi i zamknęła oczy, czekając na najgorsze.
            Kamień wpadł przez szklaną powłokę, powodując, że mężczyźni stanęli wryci, niczym posągi wykonane z brązu. Podejrzewali, że Bieber będzie próbował odbić swoich ludzi, lecz nie sądzili, że stanie się to tak szybko. Nie byli przygotowani, a mimo to szybko złapali za broń przymocowaną do paska u spodni. Po usłyszeniu pierwszych strzałów obaj stanęli po przeciwnych stronach okna chcą odeprzeć atak.
 Bieber i jego grupa mieli opracowany plan. Wiedzieli, że w budynku jest tylko dwóch ludzi z gangu Hiszpana. Wiedzieli, gdzie znajdują się ich ludzie, ponieważ Grier doskonale rozpracował budynek kilka minut przed atakiem. Wszystko, czego chcieli to zemsta. Wszystko, czego chciał Bieber to ukaranie ludzi, którzy odważyli się położyć ręce na jego doskonałym skarbie.  A Michael? Michael chciał zobaczyć Luka żywego.  No i chciał również poderżnąć gardło osobie, która porwała członków jego rodziny, ale to drugoplanowe pragnienie.
- Clifford! Pamiętaj: myśl, potem rób. Nie chcę widzieć Twojej dupy martwej!  - Krzyczał Bieber poprzez huk strzałów, które świstały między nimi. Wiedział bowiem, że czerwonowłosy zamierzał biec prosto do budynku. I po chwili tak też uczynił. Był zdeterminowany. Wiedział, że gang taki, z jakim mieli do czynienia nie traktuje ludzi delikatnie. Bał się, że z Lukiem może być źle. Co więcej, bał się, że Jessica może także być ranna. Była taka krucha. Obawiał się, że mogłaby się rozsypać pod wpływem niepowołanych rąk. Tuż przed wejściem do budynku odwrócił się ze siebie. Ujrzał Justina, który biegł w jego stronę.
- Yo, Biebs. - Wrzasnął. - Wiedziałem, że nie pozwolisz jej tam na siebie czekać.
- Chcę, żeby te skurwysyny poległy z mojej zasranej ręki.- Odszczeknął, delikatnie odbezpieczając drzwi. Znał się na tym, wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji. Był cichy. Ostrożny. Zorientowany w tym, gdzie były poszczególne pomieszczenia. Michael podążał za nim, osłaniając jego plecy. Słysząc ciągłe strzały, dosyć szybko dotarli do pokoju, który wskazał Nash, jako miejsce przetrzymywania ,,jeńców". Bez ostrzeżenia Clifford wyważył drzwi plecami, umożliwiając Justinowi ostrzelanie wrogów. Szybkim, agresywnym ruchem obalił mężczyznę na ziemię, odcinając mu dopływ tlenu stopą, którą umiejscowił na jego szyi. Ku jego zdziwieniu, jeden z nich leżał na ziemi. Był martwy. Prawdopodobnie zastrzelił go Jack, który z dachu jego jeepa miał doskonały widok na okno, przy którym stała ofiara.
            - Świetnie dogaduję się z diabłem, dlatego Wy nigdy mi nie dorównacie. - Wycharczał w twarz zamaskowanego osobnika. - A wiesz co spotyka ludzi, którzy kładą ręce na mojej rodzinie? - Zadał pytanie, lecz nie dał mu czasu na odpowiedź.  Kula jego pistoletu z tłumikiem przebiła jego serce. Czy Justin tego żałował? Nie. Nawet przez chwilę. Spojrzał jedynie na nieruchome ciało, leżące przed nim i zaklną, bijąc się w piersi, że nie zrobił tego wcześniej. Po sekundzie, odwrócił się gwałtownie szukając wzrokiem swojego promyczka. To co ujrzał, złamało mu serce. Klęczący na podłodze Michael, a na jego kolanach głowa Luka. Obok chłopców była Jessica, najwidoczniej nie mając już więcej sił na płacz. Za to Michael płakał rzewnymi łzami oczyszczając przy tym zakrwawioną twarz blondyna. Justin szybko rzucił się do stóp Jessici, obejmując ją ramionami. Czuł jej niespokojny oddech.
- Justin, boję się. - Szepnęła, dotykając małą dłonią czoła nieprzytomnego Hemmingsa.
- Cśśś. - Musnął ustami jej rozgrzane czoło. -Zabiorę was stąd. Idziemy, możesz wstać?
-  Luke. - Jego uwagę przykuł głośny, niemal żałosny szloch czerwonowłosego. - Otwórz oc...nie umie-mieraj.
- Jack! - Wrzasnął Bieber. - Zabierz stąd Clifforda, chłopak ma atak paniki.
Wraz z Jack'iem pojawili się również bliźniacy gotowi do ucieczki.
Gilinsky wyprowadził Michael'a, Jai i Luke zabrali Hemmings'a, który tylko szybciej oddychał, gdy coś mocniej go zabolało, nie mając siły na powiedzenie czegokolwiek.
-Co teraz, Justin ? - ciało Jessici trzęsło się, a ona nie panowała już nad tym.
-Musimy stąd wyjść, szybko. - zarządził, splatając swoje palce z jej.
-Nie dam rady. - poskarżyła się, czując odrętwienie we wszystkich komórkach ciała. Tyle wydarzeń, jak na jeden dzień, to było dla niej o wiele za dużo.
-Nie możemy tu zostać, rozumiesz ? Masz być silna. - mówił patrząc jej prosto w oczy, aby na koniec szybko cmoknąć w czoło.
Zmotywowana Jessica wstała i mimo trzęsących się nóg, pozwoliła, aby Justin prowadził ją przez cały magazyn, którego plan był nieco skomplikowany. Wydawało się, jakby to był wielki labirynt.
Nagle Justin zatrzymał się, słysząc charakterystyczne pikanie, a Jessi wpadła na jego plecy.
Wcześniej dokładnie przeanalizowany plan na wielkiej kartce papieru, pomogły mu wybrać szybką drogę ucieczki.
-Co się dzieje ? - spytała przerażona Jessica, zauważając, że kroki Justina stawały się coraz bardziej szybkie.
-Mamy problem. - oznajmił, zachowując dla siebie, że to właśnie podłożona przez Nash'a bomba.
Byli już prawie przy wyjściu, kiedy pikanie nasiliło się. Wystarczyło sześć sekund...
Justin gwałtownie złapał Jessicę za biodra, wybiegł z budynku i właśnie gdy nastąpiła eksplozja, on wylądował na trawie, a dziewczyna pod nim. Byli bezpieczni.
Jessica oddychała głośno, nie bardzo dowierzając co się właśnie stało. Wdychała świeże powietrze tak szybko, jakby nie była zamknięta przez kilka godzin tylko lat.
Dodatkowo sytuacji nie poprawiało to, że jej brat był nad nią.
Przegryzła nerwowo wargę, kiedy od kilku sekund uważnie się jej przypatrywał.
-Chcę Cię pocałować. - powiedział, gdy ulga przeszła przez jego ciało. Jessi była z nim, a tamci już nigdy jej nie porwą.
-Nie rób tego, błagam. - wykrztusiła z siebie prosząco. Nie mogła sobie wyobrazić, że właśnie teraz Justin zdradzi Selenę z nią.
Dodatkowo wiedziała, że nie będzie jej łatwiej, kiedy teraz to zrobią.
Na szczęście w porę pojawił się Jack.
-Musimy się zbierać, zanim gliny tu dotrą.

--------------------------------------------------------------
 

Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 22



-Jak on mógł powiedzieć Ci coś takiego ?! - oburzył się Jai.
-Nie wiem, po prostu to zrobił. - przyznała Jessica, grzebiąc widelcem w swojej prawie nie ruszonej sałatce.
Kiedy przyszła pola lunch'u od razu udała się do jednego z braci Brooks, a ponieważ Nash dzisiaj nie pojawił się w szkole, postanowiła zając czas Jai'owi. On był drugim członkiem gangu Justina któremu ufała prawie tak jak Nash'owi.
Dziś opowiedziała mu dokładnie sytuację z wczoraj, która ciągle głębiła się w jej głowie. Nie pamiętała nawet co się z nią działo, powiedziała to co ślina przyniosła jej na język, a wszystko przez to, że nadal żywiła uczucie do Biebera.
-Justin jest moim przyjacielem, ale to było jak uderzenie poniżej pasa. - skwitował, zgniatając w dłoni papierek z hamburgera, którego pochłonął w ułamku kilku sekund. - I całkiem tego nie rozumiem. Zdawało mi się, że jego rodzice są spoko.
Jessica głośno westchnęła, odkładając plastikowy widelczyk na stół.
-Bo są.- mruknęła cicho, splatając dłonie na piersiach.
Dzięki pytani Jai'a zrozumiała, że prawdopodobnie tylko ona wie o tym, że Jeremy wcale nie jest szczery w stosunku do Justina.
-Więc w czym problem ?
Dziewczynie szybciej zabiło serce przez jego ciekawość. Nie chciała tłumaczyć mu, co robiła wbrew sobie aby pomóc Justinowi ani opowiadać o powodach dlaczego to robili. Wiedziała otóż, że Justin przedstawi im całą sytuację wtedy, gdy będzie gotowy. Ona z pewnością nie była do tego upoważniona.
Ucieszyła się, gdy do Brooks'a zadzwonił telefon, wybawiając ją od odpowiedzi na to dość intymne pytanie. Wtedy niestety musiałaby zdradzić chłopakowi swoje uczucia, których sama jeszcze nie potrafiła zrozumieć.
-Minutka. - powiedział, a Jessica tylko pokiwała głową, ale nie odeszła od stolika, kiedy usłyszała głos Jacka po drugiej stronie.
-Jak to teraz ? Mam zwiać z lekcji ?
Twarz Jai'a, której uważnie przyglądała się Jess, wyrażała ogromne zdziwienie.
-Co ? To żart ?!
Chłopak zmarszczył czoło, a jego oczy wyglądały teraz, jak pięciozłotówki.
-Spoko. Będę za pół godziny. - oznajmił, kończąc połączenie.
-Co się stało ?
Tym razem to Jess kierowała się ciekawością. Być może to był właśnie powód, dla którego Justin wyszedł tak wcześnie rano, i za zadanie założyła sobie, by dowiedzieć się co było tak ważne. A może to Selenka i jej zachcianki ... ?
-Mamy problemy. - rzucił krótko, wstając od stołu i ruszył w stronę drzwi.
-Poczekaj ! - krzyknęła Jessica, zgrabnie odchodząc od stołu i biegnąc do chłopaka. - Dlaczego mi nie chcesz powiedzieć ?
-To poważna sprawa, Jessi. - przystanął na sekundkę, górując nad brunetką, która złapała lekką zadyszkę.
-Ciągle się tak wykręcacie ! - krzyknęła zła. - Jestem z Wami od niedawna, a przeżyłam więcej niż przez całe swoje życie. Szczęście, że nie padłam jeszcze na zawał przez ciągłą adrenalinę. - paplała szybko i chaotycznie. - Ale jak nie to nie. Wszyscy jesteście tacy sami.
Ostentacyjnie obróciła się i wróciła do swojego stolika, zostawiając Jai'a w przejściu łączącym stołówkę i korytarz prowadzący do klas biologicznych.
Była wściekła, bo ciągle było tak samo - za każdym razem mówienie, że to poważne, że jest za młoda, niedoświadczona. To co zrobił jej Justin, to jak ją zranił, sprawiło, że poczuła jakąś siłę, dzięki której nie była już tak krucha, jak niegdyś. Do tego wczorajsza rozmowa z Taylor dała jej porządnego kopa.
-Okej. Nie mam serca Cię tu zostawić na pastwę pani Adams.
Kiedy wpatrywała się tak w niedokończoną sałatkę, usłyszała nad sobą głos Brooksa. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego najszerzej, jak potrafiła.
-Możesz jechać ze mną, ale pamiętaj, że ostrzegałem. Justin też tam jest.
-Nie obchodzi mnie on. - rzekła, udając obojętną, kiedy zbierała swoje rzeczy.
-Dlaczego Ci nie wierzę ? - spytał z uśmiechem, odbierając od dziewczyny torbę napakowaną książkami, zanim ruszyli w stronę parkingu.
-Jest z Seleną i tylko ona się teraz dla niego liczy. - odpowiedziała nieco za głośno, gdyż Jai'owi wszyscy schodzi z drogi, a ona musiała przeciskać się przez tłum.
-Gomez jest ostatnią osobą, o której chce teraz rozmawiać. - rzucił Brooks, otwierając tylnie drzwi wyjściowe szkoły, które od razu prowadziły na parking.
Jessica nie mogła nie zauważyć lekkiego zdenerwowania, które ujawniało się w jego głosie i rysach twarzy.
Westchnęła głośno, również zirytowana tym, że traktuje ją jak dziecko, i przystanęła przy samochodzie.
-Więc ... Co znaczą te wasze "problemy" ?
-To nie jest zabawa, Jessi. - powiedział z taką pewnością siebie, że Jessicę przeszły ciarki, rozchodzące się w dół kręgosłupa. -Tym razem naprawdę bardzo dobrze musimy przemyśleć plan działania.
Chłopak wsiadł do samochodu nie patrząc na brunetkę i odpalił silnik.
Powaga, która teraz charakteryzowała Jai'a, dała jej do zrozumienia, że nie może traktować tego tak lekko. Z jego oczu wyczytała, że to już nie chodzi o zwykły napad, którego była świadkiem dość niedawno.
Jess porzuciła wszystkie chęci dalszego wypytywania Jai'a i wgramoliła się na siedzenie.
Chłopak ruszył gwałtownie, od pierwszej chwili dociskając pedał który zwiększał szybkość auta.
Dziewczyna nie lubiła aż tak chaotycznej jazdy, ale zacisnęła zęby i wsłuchiwała się w słowa spokojnej piosenki. Dopiero potem zrozumiała, że ma czego chciała i nikt jej nie zmuszał, aby wsiadała do tego samochodu ani mieszała się w sprawy chłopaków.
Nie bała się już, że Justin, który tam będzie, nakrzyczy na nią i wyrzuci z siebie całą frustrację. Może kiedyś uszanowałaby jego decyzję, ale teraz chciała być wsparciem dla innych członków tej grupy.

***
-Musimy natychmiast sprowadzić sprzęt i być przygotowani na ich atak. - zarządził Jack, a Justin pokiwał głową w geście zgodzenia się na jego rozporządzenie.
-Wiemy, kiedy zamierzają to zrobić ? - spytał Luke, paląc papierosa na uboczu.
-Wysłaliśmy już odpowiednie osoby, aby dostarczyły nam tą informację. - oznajmił formalnie Justin, któremu przyglądała się Jessica, siedząc w kącie.
Pomimo tego co usłyszała, w myślach przyznała, że Justin w zupełności nadawał się na kierownika  rodzinnej firmy. Nawet w obliczu tak groźnej sytuacji zachowywał spokój i analizował wszystko nad czym cała grupa pracowała odkąd tu przyjechali.
Momentami Jessica miała wrażenie, że to film a nie normalne życie. Czy bitwa dwóch gangów jest na porządku dziennym ?
-Teraz pozostaje nam tylko czekać. - powiedział Jack starannie składając mapę.
Wszyscy rozeszli się w swoje strony, tylko Jessica pozostała na tym samym miejscu. Pierwszy raz odwiedziła magazyn i była pod wrażeniem, zdając sobie sprawę, że życie w bidulu było okropnie nudne, ale i bezpieczne. To co robił Justin było, jak gra na życie i śmierć.
Ale doceniała również to, że nikt podle nie skomentował jej obecności w magazynie. Mogła spokojnie popatrzeć na Justina, przy którym w końcu nie było Seleny.
Tak, jej serce nadal biło mocniej na jego widok, a w mózgu pojawiały się obrazy ich wspólnie spędzonych chwili i musiała przyznać, że lubiła to uczucie.
Z Justinem było tak samo. Będąc z Seleną cierpiał, ale trzymał się tylko dla Jessici.
Jednak widząc ją w magazynie nie pochwalał zachowania Jai'a. Nie zwracał uwagi na to, jak bardzo go nienawidziła, ponieważ on nadal ją chronił, dlatego uważał, że nie powinna dowiedzieć się o tym, co się aktualnie dzieje.
Mimo to, kiedy tu była, dodawało mu to jakiejś siły i motywacji, aby zakończyć tą sprawę na zawsze.
Justin wpadł na pomysł, aby porozmawiać z siostrą i może nawet zmusić ją do powrotu do domu.  Nie chciał, żeby stała jej się krzywda. Mimo wszystko to o nią się martwił i do niej miał uczucia.
 - Jessica, możemy porozmawiać? - Spytał, podchodząc do niej ostrożnie. Oczy obecnego w tym samym pomieszczeniu Jaidona zrobiły się szerokie jak spodki. Miał zareagować, kiedy dziewczyna pokiwała od niechcenia głową i powędrowała wolno za Bieberem, wysyłając Brooksowi spojrzenie mówiące '' dam radę''.
- O czym chciałeś rozmawiać?-  Warknęła, kiedy opuścili budynek. - Znowu masz zamiar wmawiać mi kłamstwa w twarz, a później odjechać ze swoją dziewczyną? Jeśli tak, to darujmy sobie tę rozmowę, bo napr...- Nie dane jej było skończyć.
- Przepraszam, okay? To wszystko nie powinno tak wyglądać i dobrze o tym wiem. Czasami jednak należy wybrać mniejsze zło.
- Juss, może powinieneś zostać filozofem? Bo pieprzysz, jakby coś uderzyło Cię w głowę. - Dziewczyna lekko się zarumieniła, pod wpływem wypowiedzianego przez siebie przekleństwa.
- Ty nic nie rozumiesz...-Mruknął poirytowany Justin. - Ta rozmowa nie ma sensu. Po prostu jedź do domu i nie narób kłopotów.
- Co? Ja nic nie rozumiem? To Ty wepchałeś mi swój język do gardła a później poleciałeś do tamtej dziwki. Nie masz prawa mówić mi, że ja tego nie rozumiem! - Krzyknęła, uderzając chłopaka w klatkę piersiową. - I nigdzie nie jadę. Zostaję tutaj. I zamierzam zaangażować się w tę sprawę. - Powiedziała pewnym głosem, powoli odchodząc.
- Nie! Nie masz prawa, to niebezpieczne. - Ruszył za nią, po czym chwycił za łokieć, aby się zatrzymała.
- Wiesz co? Jedyna rzecz której się boję to samotność. Od kiedy mnie odrzuciłeś, nie mam nikogo bliskiego, dlatego to nieważne. A śmierci nie boję się wcale. - Wyszeptała, hamując potok łez, które cisnęły się do jej oczu. Zaczęła iść do budynku, zostawiając chłopaka na polance.
- O, i wiesz co Justin? - Umilkła na chwilę, jakby dając chłopakowi czas do namysłu. - Jeśli następnym razem będziesz chciał rozmawiać, upewnij się, że robisz to o trzeciej rano. Może wtedy nie będziesz wiedział co mówisz. I w końcu będziesz szczery.
Kiedy dziewczyna weszła do budynku, nastała wokół martwa cisza. Nie słyszała nawet kroków Justina za sobą. Było to bardzo podejrzane, dlatego instynktownie oparła się o jedną ze ścian, z daleka od okna.
- PADNIJ! - Usłyszała wrzask Biebera, który nagle pojawił się u jej stóp z pistoletem w dłoniach. Kilka sekund później przestraszeni nastolatkowie usłyszeli pierwsze strzały, kierowane w ich budynek. W mgnieniu oka gang Justina zaczął odpowiadać na atak, zbliżając się do rodzeństwa, które leżało na podłodze.
- Mówiłem Ci, kurwa, żebyś została w domu! - Justin krzyknął w twarz Jessice, która była niemalże sparaliżowana przez strach. Lecz nie na długo. Szybko zebrała w sobie siły na psychiczną walkę.
- A ja Ci mówiłam, kurwa, żebyś się przestał mnie czepiać. - Warknęła, zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych.
- Jess, łap.- Wrzasnął Brooks, rzucając dziewczynie pistolet. - Jest do obrony.- Wyjaśnił. - A teraz, spierdalaj na samą górę, schowaj się i czekaj aż po Ciebie przyjdę. - Zażądał, a dziewczyna posłusznie wykonała jego polecenie, nie patrząc nawet na swojego "brata", który teraz odpierał atak z zewnątrz.
Pobiegła szybko w stronę schodów, po których wspięła się omijając co drugi stopień, co poskutkowało tym, że dostała lekkiej zadyszki.
Na piętrze było wiele pokoi - zaczynając od zwyczajnych rupieciarni, kończąc na przestronnym ala gabinecie, mini sypialni z naznaczonym czasem łożem małżeńskim, oraz małego magazynu z wielkim sejfem wbudowanym w ścianę.
Kolejne pięć strzałów zmusiły Jessicę do podjęcia decyzji, dlatego niczym sarenka pomknęła w stronę gabinetu. Było tam dość duszno, a duża ilość kurzu unosiła się w powietrzu. Dziewczynie lekko zakręciło się w głowie, ale nie mogła już wrócić.
Próbując unormować oddech, weszła pod potężne drewniane biurko i usiadła na zimnej podłodze, opierając się o mebel. Jej ręka trzęsła się niemiłosiernie, kiedy kurczowo ściskała pistolet w prawej ręce.
Przyglądając się temu śmiercionośnemu narzędziu, poczuła odrazę i odrzuciła go na drugi kraniec pokoju. Wiedziała, że nie byłaby w stanie nawet wycelować nim w innego człowieka.
Adrenalina przepływała w jej żyłach, krew szumiała jej w uszach, a każdy kolejny strzał potęgował uczucie strachu, dlatego też często podskakiwała do góry. Teraz nie była już pewna, czy nadal chce pomagać chłopakom w „bitwie".
Małą dłonią dotknęła swojego spoconego czoła. Była cala spanikowana. Łzy stanęły jej w oczach, kiedy usłyszała krzyk Justina. Cichy pisk wyrwał się z jej gardła. Niepewność ogarnęła ją całą, ale nie miała wyboru. Musiała zostać tutaj i czekać. Tylko na co ?
Usta minimalnie jej drgały, kiedy modliła się by Justinowi nic się nie stało. Nie był dla niej ani jej, ale nadal chciała dla niego dobrze i martwiła się, teraz sto razy bardziej. Próbowała wyrzucić z siebie to cholerne uczucie, lecz za każdym razem plan nie dochodził do skutku. Wiedziała, że nie ma szans, żeby pozbyć się go ze swoich myśli. Zbyt wiele dla niej znaczył.
Głośnie kroki na korytarzu sprawiły, że zaczęła cicho łkać. Kiedy czarne, masywne glany pojawiły się w progu wiedziała, że to nie był żaden z chłopaków.
Trzęsła się cała i zakrywała usta dłonią, aby ten ktoś nie usłyszał, jak cicho płacze. Wstrzymała nawet oddech na kilka chwil, kiedy intruz szedł zbliżając się do biurka, pod którym się kryła.
Lecz nic wielkiego to nie dało. Jessica czuła duszące perfumy, kiedy stanął obok biurka. Słyszała ciche szuranie i zamknęła nawet powieki, czekając na swoją własną śmierć.
Choć huk strzałów roznosił się po lesie, ona nie słyszała nic oprócz własnych myśli, kłębiących się w jej mózgu. Nie wierzyła już nawet, że uda jej się z tego wyjść cało. Ale nie żałowała niczego - nie pamiętała już co zrobił jej Justin, bo mimo to uczynił ją najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, kiedy bez skrępowania i dziwnych zachowań całowali się nad jeziorem.
-Kim Ty jesteś, do cholery ?
Jess gwałtownie otworzyła zaciśnięte powieki i spojrzała w bok. Niedaleko niej kucał dość młody chłopak o krótko ściętych blond włosach, ubrany cały na granatowo.
-Ja-ja ...
-Nic Ci nie zrobię, okej ? - zapewnił chłopak, który różnił się od pozostałych z gangu, do którego przystawał. Przyszedł tu, by dobrać się do sejfu dzieciaków z Stratford, a spotkał dziewczynę, wyglądającą niczym anioł.
-Jessica.
Głos brunetki był słaby.
-Ja jestem Shawn. - przedstawił się. - Może stąd wyjdziesz ? - zaproponował, wyciągając rękę w jej stronę.
Jessica, jeszcze mało ufnie, skorzystała z jego pomocy i wyszła spod biurka.
-Co tu robisz ?
-Właściwie to ja ... - Jessa obejrzała się szybko za siebie. W drzwiach pusto. - ... Ja powinnam już iść.
Dziewczyna nie zastanawiała się nawet nad tym, co ma robić. Wybiegła z gabinetu ile tylko miała sił w nogach, kierując się prosto w stronę południowej strony budynku, gdzie bronili go inny chłopcy.
Minęła zdziwionego Jacka, który wołał za nią, aby się zatrzymała tak samo, jak chłopak, którego spotkała w gabinecie.
Justin, który stojąc, odpoczywał przy ścianie, gdyż skończyły mu się naboje, ożywił się na nagłe krzyki. Wtedy zobaczył biegnącą ku niemu przerażoną dziewczynę, a za nią wysokiego blondyna, którego w porę zatrzymał waleczny Jack.
Bieber nie tracił ani chwili. Rzucił pistolet na podłogę, wyprostował się i nie protestował, gdy śliczna kruszynka wylądowała w jego ramionach. Płakała cicho i trzęsła się z przerażenia. Bieber nawet nie pytał dlaczego, tylko objął ją, jak najmocniej mógł i czule pocałował w czoło. Teraz liczyło się tylko to, że jest bezpieczna.
Jessica nie mogła sobie wyobrazić lepszego miejsca na uspokojenie się niż ukryta w ramionach brata. Był jedynym który mógł jej wtedy pomóc.
Nie musiał nic mówić, wystarczyły tylko gesty, aby Jessica w końcu złagodniała. Czuła do niego coś więcej, więc nie mogła go ciągle mieszać z błotem. Wybrał Selenę, ale to nie znaczyło, że straciła go jako brata.
-Już wszystko, okej ? Zrobił Ci coś ? - pytał Justin z przejęciem. Jessica podniosła podbródek i spojrzała na niego, oczami przepełnionymi łzami.
-Nie. - szepnęła, kręcąc lekko głową.
Bieberowi kamień spadł z serca. On nadal czuł do niej do samo. Popsuła to tylko Selena, przed którą musiał chronić Jessicę, która była jak najdoskonalszy kwiat i domyślał się, jak bardzo zraniłoby ją to, gdyby ich słodka tajemnica wyszła na jaw.

***
-Co tu robiłeś ?! - darł się Jack do siedzącego na krześle blondyna.
-Uspokój się. - powiedział Jai, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela i odsuwając go delikatnie od Shawn'a.
-Przecież to cholerny intruz! Chcieli nas zniszczyć! Jak mam być spokojny, kurwa mać! - Jack nie mógł pohamować złości, co spowodowało, że chłopak, którego szarpnął skończył na podłodze. Nie walczył. Poddał się kolejnym ruchom Gilinskiego, czekając na kolejne uderzenia.
 - G, wystarszy. - Jai rozdzielił ich, przytrzymując Jacka przyciśniętego do ściany. Shawn miał chwilę czasu, aby podnieść się z ziemi. Z jego policzka ciekła krew, ponieważ upadając zranił część twarzy kawałkiem rozbitego szkła. Zdawał się tego nie zauważać. Jego mina była beznamiętna; nie wyrażał żadnych emocji.
- Zabiję tego dzieciaka, rozumiesz? Po chuj tu w ogóle przychodził?! - Wrzeszczał, próbując się uwolnić, jednakże Jai był silniejszy i bardzo stanowczy. Nie pozwolił mu na żaden ruch. Jessica wyglądała na przerażoną, lecz uspokajał ją dotyk Justina, który był delikatny i kojący. Sprawiał, że czuła się bezpieczna, jednak nie mogła powiedzieć tego samego o Shawnie, który stał teraz ze spuszczoną głową, czekając na dalszy przebieg wydarzeń. Czego chciał? Dziewczyna nie mogła zrozumieć, dlaczego w ogóle wszedł do ich budynku, będąc ich wrogiem i nie wyrażał najmniejszych przejawów agresji.
 - Pozwól mu wyjaśnić. - Warknął Justin, jakby czytał Jess w myślach. Chłopak postanowił dać intruzowi szansę, ponieważ ten mimo szansy nie skrzywdził jego małej dziewczynki, która teraz kuliła się w jego ramionach. - Jeśli mnie nie przekona, zabiję go na oczach jego pieprzonej matki, którą mi przywieziesz Jack. - Bieber delikatnie odepchnął od siebie Jessicę, kierując ją do Luka, który skulony w kącie obserwował swoich przyjaciół. Jessica miała ochotę krzyczeć, jednakże stłumiła w sobie jakiekolwiek dźwięki. Mimo wszystko wiedziała, że nie pozwoli na zabójstwo chłopaka. Usiadła szybko zaraz obok Luka, chwytając jego dłoń i ścisnęła ją mocno, czując, że się chłopak się boi. Nie był on bowiem tacy, jak inni w tej grupie. Od dziecka był trochę zacofany i dorastał wolniej niż rówieśnicy. Cały czas miał w sobie dziecko, którego jego bracia nie potrafili się pozbyć. Jessica wiedziała te rzeczy od Jaidona, który czasami się jej zwierzał. Jess wiedziała, że każdy w gangu  jej brata jest inny. Oprócz kretyńskiej odwagi, mają także inne zaburzenia normalności. Nash jest młodym chłopakiem, nad którym znęcają się rodzice, Luke miewa napady paniki, Jack trudzi się z trzymaniem agresji na wodzy, Jake jest samotnym wyrzutkiem, który poszukuje swojego miejsca na ziemi, Jai udaje, że wszystko jest w porządku, gdy tak naprawdę rozpada się na kawałki, a Justin? Justin po prostu stara się wszystko utrzymać, aby funkcjonowało. Daje im nadzieję, że wszystko będzie w porządku.
            Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk uderzania w ścianę. Jack. Poirytowany czekał na słowa, które miał wypowiedzieć Shawn. Ten jednak tępo wpatrywał się w dal; Jess widziała łzy napływające do jego oczu.
 - Możesz mnie zabić. - Wycharczał. - Właściwie, po to tutaj przyszedłem. Nie wiem, po co wchodziłem na samą górę. Chciałem, żebyście mnie zabili. - Mówił dosyć cicho, jednak w jego głosie było słychać przekonanie do swoich słów.
 - Dlaczego? - Spytał Bieber. - Lepiej odpowiadaj na mnie pytania, albo będziesz błagał o to, abym przestał Cię torturować.
            - Jestem chory na raka. - Warknął. - Masz tutaj jest jebany dowód, - rzucił kartkę w stronę Justina. - Mój szef kazał mi tutaj przyjść po pieniądze, ale stwierdziłem, że dzisiaj zakończę swoje cierpienie. - Zakrył oczy dłońmi, czując jak jego głowa wirowała. - Nie chce waszej forsy, niczego już nie chcę.
            - Potrzebujesz usiąść? - Zapytał Jai, widząc, że Shawn pobladł i ledwo utrzymuje się na nogach. Brooks był wrażliwą osobą i nie mógł patrzeć na czyjś ból, podobnie jak Jessica, która szybko skoczyła na równe nogi i podbiegła do intruza. Złapała go za rękę i pomogła mu usiąść na jednym z pustaków, przy którym się znajdowali.
 - Jessica, odejdź od niego. - Rozkazał Jack, lecz ta nie myślała nawet o tym, żeby go słuchać. Widok rozbitego Shawna łamał jej serce i chciała mu pomóc. Chciała także przełamać w sobie strach.
            - Nie myśl, że będziesz mi rozkazywał. - Powiedziała cicho, przykładając rękę do czoła blondyna, aby sprawdzić jego temperaturę. - Musimy zabrać go do szpitala.
            - Nie... zostaw mnie. - Wyszeptał Shawn, próbując wstać. Nie udało mu się i opadł ponownie. Jessica patrzyła na niego, hamując łzy. Nie znała go, ale była pewna, że jest dobrym chłopakiem, który po prostu potrzebował pomocy.  Nie zdołała powiedzieć, ani słowa więcej, ponieważ została szarpnięta do tyłu przez Jacka, z polecenia Justina.
 - Zabierz ją stąd. - Warknął, zaciskając następnie usta w cienką linię. - Upewnij się, że nie będzie wychodziła z pokoju dopóki nie wrócę.
            - Co?! Nie możesz mnie stąd zabrać! - Krzyknęła, odpychając Gilinskiego. - Puść mnie!
            - Jessica, jeśli chcesz być bezpieczna musisz jechać. Ludzie z gangu wiedzą, że mamy Shawna. Wrócą po niego. - Wytłumaczył Jai, gładząc Jessicę po włosach. - Jedź, jeśli chcesz, żeby chłopak był w bezpiecznym miejscu. - Rozkazał ostrzejszym głosem, na co dziewczyna się zgodziła i podreptała za Jackiem. Była zawiedzona, że Justin traktował ją tak, jakby była psem.
Dlatego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i przeciwstawiła się.
-Pojadę, kiedy odwiezie mnie Nash. - oznajmiła, spoglądając na chłopaka, który był przerażony tym, co się właśnie działo.
Jednak to Nashowi bardzo spodobał się pomysł Jessici, więc wstał podszedł do niej już mniej zdenerwowany niż wcześniej. Potrzebował oddechu. I to głębokiego. A taki mogła mu tylko dać jazda z Jessi.
-Niech wam będzie.
Jack zacisnął mocno wargi i machnął na nich ręką.
Jessica zaklaskała w dłonie, dodatkowo podskakując lekko.
Justin posmutniał, że to on nie będzie miał okazji spędzić kilka chwil z Jessi, ale nie chciał robić zbędnego zamieszania.
Za to Nash złapał brunetkę za rękę i razem pobiegli do samochodu.

--------------------------------------------------------
Nie miałyśmy jeszcze okazji dlatego WSZYSTKIM CZYTELNIKOM TEGO BLOGA ŻYCZYMY SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, NIECH WASZE NAJSKRYTSZE MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ !!!!!! :D 

 

Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.