czwartek, 27 lipca 2017

II Rozdział 13





Jest północ. Księżyc świeci jasno, w oszałamiającej pełni, a gwiazdy wokół niego iskrzą radośnie, gdy wchodzę do klatki, przecierając oczy, które zmęczone były od ciągłego patrzenia na drogę.
Drzwi do mieszkania otwieram najciszej, jak mogę, choć nie jest to zbyt proste, bacząc na wiekowość zamków. Niemalże od razu dociera do mnie woń, niedawno przygotowanych naleśników, która nie zdążyła jeszcze uciec przez małe szpary niedomykających się okien.
Nie silę się na zdjęcie swojego ubrania wierzchniego czy czarnych suprów, kiedy dostrzegam na kanapie maleńką postać. Siedzi skulona, okryta kocem i dziwę się, jak to możliwe, że w tym miesiącu ciąży jest nadal taka krucha.
W dłoniach trzyma swój ulubiony kubek z Kubusiem Puchatkiem, z którego ucieka prawie nie widoczna para. I byłoby to prawie, gdyby nie oświetlająca ją wątłym światłem lampka.
-Naleśniki są na stole. - oznajmia dziewczyna, nawet na niego, nie patrząc. Jej serce bije mocniej, odkąd pojawił się w mieszkaniu, lecz nie ma siły, by maglować go o tej porze. Pragnie tylko, by był jej - przytulił, pocałował, dał wsparcie, którego od dawna już nie otrzymywała.
Czuła się tak, jakby z dnia na dzień tworzyła się między nimi przepaść, której na razie nie udało się zasklepić. Stwarzała ona szczególnie zagrożenie dla niej - jej wrażliwości i zszarpanej jego zachowaniem psychiki.
-Dlaczego nie śpisz, Jessi ?- pyta miękkim głosem i zajmuje miejsce obok niej. Jessica czuje, jak jej ciałem chce wstrząsnąć ogromny szloch, ponieważ mimo bliskości, on nadal był zbyt daleko.
-Nie mogłam zasnąć bez ciebie. - oznajmia cichutko. Chłopak uśmiecha się czuje, zabiera kubek z jej chudych palców, stawiając go na stole i obejmuje ramieniem.
Dziewczyna ma ochotę płakać na ten gest, którego już od dawna nie zaznała. Wtula się w jego klatkę piersiową i mocno zaciąga jego zapachem, jakby zapach ten miałby być ostatni, jaki poczuje w swoim życiu.
Justin delikatnie gładzi ją po plecach, zapominając o głodzie i kurczącym się żołądku, świadczącym mocno o tym stanie. Nie chce jej wypuszczać ze swoich ramion, ponieważ w tej pozycji chwilowo odnalazł spokój.
Nie dygotało mu serce, jak zwykle, gdy tylko był blisko, nie pocił się, a w głownie nie posiadał już żadnych ciemnych scenariuszy, mimo iż on sam był ciemniejszy niż przepasać, którą między nimi wytworzył.
-Daje mi dziś w kość. - śmieje się brunetka, dłoń Biebera prowadząc na swój brzuch. Przez pierwszy moment chłopak czuje się, jak w potrzasku, a małe włoski na jego szyi stają prosto.
Był bezdusznikiem, cholernym egoistą, wdając się w najgorsze rzeczy z Seleną, kiedy tak blisko jest jego dziecko,
Gdy Jessi podnosi wzrok na blondyna on uroczo całuje ją w nos, który odruchowo marszczy.
-Jadłaś już ?
- Tak. - dopowiada. - Zdążyłam, zanim zadzwoniła Ana. - mówi to tak szybko, że Justin musi się chwile zastanowić, by wyłapać sens wypowiedzianych przez nią słów.
Marszczy brwi.
-Co chciała ? - pyta głosem bardzo obojętnym, co wbija ostrze w serce Jessici, tak samo jak to, że opuszcza ją, by znaleźć się przed talerzem z jedzeniem.
-Ona bardzo żałuje. - mówi, wzdychając. Bierze głęboki wdech, jak gdyby razem z powietrzem wdychając odwagę i pewność siebie.  - I chce się z Tobą pogodzić.
Justin staje w bezruchu. Powoli połyka ostatni kęs naleśnika, przy czym tak samo porusza się jego jabłko Adama. Kiedy kończy wbija w dziewczynę rozwścieczone spojrzenie.
-Dlaczego, do cholery, rozmawiałaś z nią o mnie ?! - krzyczy, uderzając w stół. Jessica nieznacznie podskakuje na kanapie. - już wcześniej wyraziłem się o tej dziwce !
-Nie mów tak, Juss, proszę. - mówi błagalnie, a uszy niemal jej krwawią na użyte przez chłopaka określenie. - Ona nas potrzebuje.
-Mogła myśleć, co robi. - rzuca, wypijając następnie szklankę wody.
Krew w nim buzuje, a podwyższony puls odznacza się w żyłce na jego szyi.
Wie, że spokój w tej chwili zatracił, a samo to oznaczało, że nie potrafił już myśleć racjonalnie.
-Justin. - jęczy Jessica. - Ona nie chciała, przecież tego nie zaplanowali !
Jess stara się bronić Any jak tylko może. W miłości jej i Jeremy'iego odnajduje ją i Justina - ich uczucie było też zakazane, niemożliwe do spełnienia, a jednak odnaleźli drogę, by być razem.
-Nie chce więcej o niej słyszeć. ! - warczy i jedyne co po nim pozostaje to głośnie trzaśnięcie drzwiami.


***

Jestem pod wrażeniem, stojąc pod wysokim wieżowcem tak, że kilka razy ponownie zerkam na ekran telefonu, sprawdzając, czy aby na pewno nie pomyliłem adresu. Kiedy już wiem, że do żadnej pomyłki moje własne ego robi mi wyrzuty tak, że mam ochotę pozdrowić je środkowym palcem.
Z zaciśniętą szczęką przechodzę przez rozsuwane drzwi, bez słowa mijam kogoś na portierni i wsiadam  do windy. Pachnie w niej nowością i jakimś zapachowym płynem do podłóg, na co mdli mnie lekko. Naleśnik, którego połknąłem pod wpływem emocji, jakby strzelił focha, argumentując, że pod żadnym pozorem nie da się strawić.
Mieszkanie dwieście trzydzieści sześć znajduję już bez problemu, mijając grubą panią sprzątającą to piętro. Przymykam powieki, kiedy naciskam na dzwonek i już wtedy wyobrażam sobie mnie i Jessi w takim miejscu, co byłoby dla niej najlepszym wynagrodzeniem za wszystkie moje winy.
Moje rozmyślania szybko przerywa skrzypnięcie drzwi, w których pojawia się Selena. O dziwo prawie nie ma na sobie makijażu, jej ramiona okrywa krótki różowy szlafroczek, a paznokcie u nagich stóp mają kolor jej oczu.
-Wejdź. - mówi, rozchylając drzwi szerzej.
Zupełnie, jak nogi przy prawie każdym naszym spotkaniu.
Energicznie kręcę głową, by pozbyć się myśli, które mogłyby sprowadzić mnie do punktu, niepozostawiającym na mnie żadnych słów usprawiedliwień. I tak wiem, że trafię do piekła.
-Nieźle się urządziłaś. - oznajmiam z przekąsem. Przemawia przeze mnie zazdrość i jestem tego totalnie świadomy.
Z ciekawością oglądam mieszkanie, kiedy idziemy do kuchni. Na stole stoi otwarty laptop oraz parująca kawa, co uświadamia mnie, że zastałem ją w trakcie pracy.
-Trzymaj się mnie, kotku, a będziesz miał o wiele więcej. - oznajmia, odwracając się w moją stronę. Powoli siada na krześle, odchylając lekko poły swego szlafroczka, a gdy widzę kolczyk w jej sutku, zasycha mi w gardle.
To była kolejna jej gierka. Robiła mi wodę z mózgu, zostawiając, jak bezbronne rozjechane na drodze zwierzę. Niszczyła mnie.
-Nie popadaj w samo zachwyt, kurwa. - burczę, zajmując miejsce na krześle obok. Jest metalowe, dlatego lekki chłód owija moje ciało. Selena patrzy w ekran komputera, gdy ja oglądam panoramę miasta z wielkiego okna. A gdy dostrzegam swoje odbicie i widzę niemal zaszklone oczy, ponownie wkładam na siebie maskę.
Gomez miała wszystko - kasę, apartament, sławę "w tej dziedzinie", mnie.
Z pewnością nie doceniała niczego. Robiła co chciała i miała wszystkich innych głęboko w dupie.
-Jakiś problem w waszym cudownym gniazdku ? - pyta, nawet na mnie nie patrząc. Mimo że wzrok umiejscowiony ma w ekranie urządzenia, doskonale zauważam jej uśmieszek. Już teraz czuła się wygrana.
-Reszta nie wie o jutrze. - oznajmiam, na co ściska mnie w klatce piersiowej. Byłem tak omamiony nienawidzeniem jej, że popełniałem błąd na błędzie, pomyłkę, na pomyłce.
-Dobrze, Juss. - przytakuje i pierwszy raz zwraca swoje spojrzenie na mnie. - Ustaliliście szczegóły ?
-Robimy to zazwyczaj przed.
-Amatorzy. - komentuje, kręcąc głową i otwiera następną stronę w przeglądarce. Nie komentuje jej złośliwej uwagi, wiedząc, że na pewno kiedyś się odegram.
Przesuwa laptop bliżej mnie i upewniając się, że widzę wszystko dokładnie wykonuje przelew na moje konto. Gdy zauważam ile sum ma kwota, niemal dławię się własną śliną.
Chcę się kłócić, walczyć niczym lew o przetrwanie, lecz nie jestem w stanie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
Myślami powraca też do Jess, która dzięki temu będzie mogła kupić naszemu dziecku najlepsze rzeczy, na które oboje zasługują.
-Teraz oboje ustalmy ten plan ... - oznajmia i już wiem, że mam totalnie przesrane.

***

Płaczę choć nie mam siły.
Płaczę choć wiem, że to łamie moje serce na kawałki.
Płaczę mimo tego, że nie powinnam.
Płaczę dlatego, bo go kocham.
Powoli podnoszę się z łóżka, na którym panuje wielki bałagan i z łzami zamazującymi mi obraz, idę przed siebie, a celem wędrówki są drzwi.
Otwieram je chaotycznie i od razu wpadam w ramiona niewiele wyższej ode mnie brunetki.
-Jessi. - szepcze Amy, uspokajająco gładząc mnie po plecach. Głośno zanoszę się kolejnym szlochem, ocierając łzy piąstką, by nie zmoczyć jasnej koszulki dziewczyny.
-To znowu Bieber ? - pyta mnie, a ostrość jej głosu na wspomnienie jego imienia powoduje tysiące małych iskierek, wędrujących wzdłuż mojego kręgosłupa.
Nie muszę odpowiadać, gdyż niezgrabnie pociągam nosem i jeszcze mocniej otulam ją rękami w tali.
-Luke z nim porozmawia, obiecuję. - mówi, całując mnie we włosy. Kiwam tylko głową, pokładając w sercu wielką nadzieje, jako sposób na ustatkowanie swojej sytuacji psychicznej. Mimo to wiem, że już go straciłam, a żadna rozmowa niewiele zmieni.

***

Amanda zostaje ze mną do samego rana, za co bardzo jej dziękuję, gdyż żegnamy się na przystanku autobusowym. Jej obecność sprawiła, że choć przez krótki moment nie czułam się tak bardzo samotna.
W drodze powrotnej do domu, wchodzę jeszcze do sklepu, robiąc szybkie zakupy. Biorę więcej niż planowałam, dlatego w połowie drogi jedna z siatek urywa się, a cały kilogram jabłek ląduje na chodniku.
Przeklinam pod nosem i zaczynam je chaotycznie zbierać, aż do momentu, gdy zauważam, że druga połowa jest już w siatce, a siatkę tę trzyma wysoki blondyn.
-Nie musisz dziękować. - odzywa się. Głos ma wesoły i bardzo przyjemny. – Jestem Jason.





----------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.

czwartek, 13 lipca 2017

II Rozdział 12





~dwa tygodnie później~

Nadal czując lekkie ciągnięcie w pobliżu prawie zagojonej rany, marszczę brwi, przeciągając materiał bawełnianej, białej koszulki przez głowę, by dopasowała się następnie do mojego ciała. Opuszkami palców sprawdzam, że plaster na pewno przylega idealnie do mojej skóry i wychodzę z sypialni.
W salonie nadal roznosi się zapach słodkich naleśników, które zaserwowała dziś. Teraz siedzi na kanapie z laptopem na kolanach, gryząc opuszek palca, gdy wytrwale wpatruje się w ekran.
Mijam ją i idę do kuchni, by nalać sobie szklankę wody.
-Znalazłam wózek. - oznajmia, z podekscytowaniem klaszcząc w dłonie. Podnosi na mnie wzrok i od razu marszczy czoło, a uśmiech znika z jej twarzy. Odkłada urządzenie na bok i okrywa brzuch kocem.
-Gdzie wychodzisz ? - pyta cienkim głosem, a jej oczy wypełniają się łzami.
Odkąd znalazła mnie w salonie, w stanie bliskim mojego zgonu, była zbyt przewrażliwiona. Traktowała mnie, jak już raz sklejony po upadku wazon, który za chwile miałby się rozpaść na wieki. I właśnie to mnie najbardziej wkurwiało. Nie potrzebowałem współczucia - dostałem, żyję i tyle. Trzeba o tym zapomnieć.
Odstawiam szklankę na stół i podchodzę do kanapy, by usiąść naprzeciw dziewczyny.
-Z chłopakami, Jessi. - kłamię bez jakiegokolwiek zmrużenia oka. Czy stałem się już tak perfidny ?
-Nie chcę, żeby coś Ci się stało. - mówi, a pojedyncza łza spływa po jej policzku. Ocieram ją swoim kciukiem, a następnie delikatnie pocieram nim jej policzek. Jest to tak subtelny dotyk, że czuję się niemal obco, kiedy więź pomi3dzy nami staję się choć na chwilę taka sama, jak kiedyś. -Nie możesz traktować mnie, jak pieprzonego kaleki. - odpowiadam, a źrenice dziewczyny rozszerzają się. Lekko drży na tembr mojego głosu i odsuwa się, czego skutkiem jest moja opadająca ręka na jej udo.
-Martwię się, bo Cię kocham, idioto. - rzuca pośpiesznie i zabierając ze sobą koc, odchodzi do sypialni. Przez kilka sekund zostawia mnie w osłupieniu, kiedy dociera do mnie, iż pierwszy raz w życiu używa w stosunku do mnie takiego słowa. Jednocześnie uśmiecham się na jej zgryźliwość, ponieważ nie była już tą małą, stłamszoną brunetką, sprzed kilku lat.
-Kup go!- krzyczę na pożegnanie, zanim opuszczam nasze mieszkanie. Zapinam poły mojej kurtki, zmierzając schodami w dół, gdy w połowie drogi spotykam Jack'a.
-Gdzie znowu, Bieber ? - wita mnie chłodno, grodząc mi swoją ręką, którą opiera o ścianę.
-Nie zamierzam się z Tobą kłócić, Jack. - ostrzegam, patrząc mu w oczy.
-Zostawiasz Jess i idziesz do tej pieprzonej kretynki ? - podnosi głos, a żyła na jego szyi staje się bardziej widoczna.
-Nie spotykam się dziś z nią. - rzucam obojętnie, w głębi duszy również się z tego ciesząc. Nie miałem ochoty na jej beznadzieje gierki.
-Ostrzegam Cię, Bieber - prochy to chujowe przedsięwzięcie. - mówi, ciskając we mnie kopertą. Łapię ją w odpowiednim momencie i przeliczam jej zawartość. Z cisnącym się na usta przekleństwem, przegryzam dolną wargę, stwierdzając, że to więcej niż zarobiłem na ostatniej nieszczęsnej sprzedaży. -Dalej uważasz, że się opłaca ? - pyta, zauważając zmianę w mimice mojej twarzy. Wypuszczam wargę spomiędzy zębów i posyłam mu wrogie spojrzenie. -Jeżeli robisz to tylko dla tej dziwki to masz przesrane stary.
Tego było za wiele. Chowam kopertę do pustej kieszeni spodni i używam całej siły, by odepchnąć chłopaka, aby mieć wolną drogę. Targają mną skrajne emocje i doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
-Jeżeli chcesz się tłumaczyć to proszę, idź tam. Ja spierdalam. - rzucam na odchodne i wychodzę na parking. Łapię kilka wdechów świeżego powietrza, które pozwala mi się uspokoić.
Jack nie rozumiał nic. Nigdy w swoim życiu nie miał pod górkę, a to jaki styl bycia wybrał nie było niczym uwarunkowane.  To nie on miał popieprzoną rodzinę, to nie on żył całe życie w kłamstwach, to nie on wpadł w miłosne pułapki.
To wszystko sprawia, że czuję się tak bezsilnie, iż pierwszy raz w życiu mam ochotę rozpłakać się niczym dziecko. Opieram się o samochód i nerwowo przecieram swoją twarz.
Jack częściowo miał rację - ja juz byłem w chujowym położeniu. Pomiędzy młotem a kowadłem, czymś dobrym a złym, miłością a nienawiścią.  Czy byłem już tak zepsuty, by czuć tak skrajne emocje ?
Wsiadam do samochodu i zanurzając się w słowach mocnych piosenek, wypływających z głośników, jadę do klubu w samym centrum. Nie mam ochoty analizować, gdzie będzie najlepiej - chcę zrobić to szybko i wrócić do domu.
Pod Bahama Mamma stoi wiele osób w totalnie przeróżnych kategoriach wiekowych. Przepycham się pomiędzy ich tłumem. Stojący pod drzwiami, osiłek Seleny od razu mnie rozpoznaje i bez wahania wpuszcza do klubu.
Jest tam jeszcze bardziej duszno niż ostatnio. Przechadzam się tam koło ścian, aż w końcu odnajduje blond chłopaka. Nie wiem dlaczego, ale kieruje mną przeczucie, że to będzie on dziś moich klientem, po dwóch dziewczynach, które wzięły większość towaru.
Siadam na kanapie obok niego i wtedy zauważam, że kolor jego włosów jest zupełnie identyczny jak mój.
-Jason. - wyciąga do mnie rękę, lecz zamiast ją ująć, wkładam w nią trzy ostatnie woreczki. Chłopak zaczyna się śmiać.
-Szybko. - stwierdza, biorąc łyk swojego drinka.
-To nie spotkanie towarzyskie, pedale. - rzucam, nawet na niego nie patrząc.
-Ile za to ? - pyta, gdy uśmiech z jego twarzy znika, a moja satysfakcja osiąga najwyższy poziom.

***
Wiruję gdzieś w przestworzach. Unoszę się lekka, jak liść niesiony przez wiatr. Moje oczy są zamknięte, a usta suche, a jednocześnie napuchnięte od wielu pocałunków.
Moim ciałem wstrząsa kolejny dreszcz, gdy wiatr ten nieco słabnie, by następnie znów porwać mnie gdzieś, jakby pomiędzy niebem a ziemną w fali ogromnej rozkoszy.
-Ranisz mnie, Juss. - szepczę, lecz na niego nie patrzę. Z uwagą przesuwam dłonie tak, by nie opierać się na nich, w miejscu gdzie widnieje jego blizna.
Przyjemność i rozgoryczenie mieszają się ze sobą tak, że mam ochotę się rozpłakać. Zagryzam mocno wargę i unoszę swoje biodra do góry,
Wtedy czują ciepły oddech przy sobie, który jeszcze niedawno był tak daleko.
-Otwórz oczy. - poleca spokojnie i uwalnia moją wargę. Lekko piecze, gdy brunet przejeżdża po niej językiem, zauważając, że pojawiła się na niej rana.
On był tak idealny, ja tak bardzo nieidealna i nie ważne, co robił źle to i tak nie potrafiłam bez niego żyć.
Zaciskam mocniej powieki i kręcę przecząco głową, starając się go zdekoncentrować moimi szybciej poruszającymi się biodrami.
Chłopak łapie mnie za nie i unieruchamia.
-Otwórz oczy, Jessi. - prosi błagalnie, a ja spełniam jego prośbę. Jedna łza wypływa na mój policzek.
-Chcę Ci dać wszystko na co zasługujesz. - szepcze, stykając razem nasze czoła.
-Już to mam. - mówię, wkładając palce w jego miękkie włosy. Delikatnie masuję skórę jego głowy, gdy mnie całuje - powoli, czasem niedbale, mocno przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
Ponownie płaczę, ale tym razem pozwala mi się poruszać. Jest tak, jakbym szukała ratunku, ratunku dla swojej duszy.
Nie ma nic oprócz nas i wystarczy kilka ruchów, bym go uzyskała. Brunet delikatnie gryzie mnie w szyję, gdy dreszcz przepływa zarówno przez moje nagie ciało, jak i jego.
W tym momencie mocniej oplatam rękoma jego szyję, cicho chlipiąc w jego klatkę piersiową. Był okropny, a ja nadal pozwalałam, by mnie miał w każdy możliwy sposób.
Chwilę potem czuję, jak razem opadamy na materac. Powoli się uspokajam, gdy gładzi moje włosy i co jakiś czas całuje opiekuńczo w czoło.
-Co się z nami stało, Justin ? - szepczę.
-Ty jesteś nadal idealna, ptaszyno. - odpowiada z chrypką. -Zawsze idealna. - akcentuje i zamyka swoje powieki. Nasze oddechy przestają się ze sobą mieszać, gdy zaczynamy poruszać klatką piersiową i jednym, spokojnym rytmie.
Gdy już wiem, że Justin śpi, ostrożnie wydostaję się z jego objęć. Szybko zakładam na siebie swoje ubrania i idę do salonu. Patrząc w okno, wzdycham cicho.
Moje ciało słodko bolało od wzmożonego wysiłku, a cały stres odszedł daleko. W mojej głowie panowała pustka, wraz z momentem, w którym mu wybaczyłam.
Telefon na stole cicho wibruje. Podchodzę do niego i od razu odbieram, gdy na ekranie widzę napis "Ana"
-Jak się czujesz, Jessi ?  - pyta, zaraz po naszym krótkim przywitaniu.
-Dobrze. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie byłam już przygnębiona, jak wtedy po wyjściu Justina z domu. -A jak u ciebie ?
-Może być. - odpowiada z westchnieniem.
-Ana .. - zaczynam bardzo niepewnie. - Dzwonisz ze względu ma Justina, prawda ?
-Już teraz wiadomo, że zostaniesz mamą. - mówi żartobliwie, a ja wiem, że to sposób na twierdzącą odpowiedz do zadanego przeze mnie pytania.
-Pogodzę Cię z nim. - oznajmiam ze zdeterminowaniem. - Ale musisz zaakceptować to, że jesteśmy i będziemy razem.
-Jessica ... O mój boże ... Oczywiście, że tak !
-Jeszcze się odezwę. - oznajmiam, nim się rozłączam. Odkładam telefon na poprzednie miejsce i wracam do sypialni, ponownie wkradając się w objęcia miłości mojego życia.


----------------------------------------------------------------
 
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.