Dziękujemy za 100 tys. wyświetleń ! :*
Stukanie.
Budzę się słysząc je, dochodzące raz z kuchni raz
z łazienki. Nie otwieram oczu, które okropnie mnie pieką, przez wieczorny
płacz, tylko przewracam się na drugi bok i zakrywał głowę kołdrą.
Justin już wstał, a ja nie miałam najmniejszej
ochoty wychodzić z tego łóżka bądź sypialni. Nie ważne, że mój żołądek boleśnie
kurczył się, w brzuchu burczało z głodu, a poranne mdłości dawały o sobie znać.
Ponowne stukanie.
Dźwięk coraz bardziej mnie denerwuje, lecz
próbuję zasnąć ponownie.
Po chwili cichnie na rzecz otwierających się,
sypialnianych drzwi. Serce zaczyna mi walić, a w głowie zakręciło się od
sprzecznych emocji, które hodowałam od wczoraj.
Nie ruszam się, nie mrugam nawet powiekami,
wsłuchując się w ciszę. Domyślam, że Justin waha się i zastanawia, co powinien
zrobić.
Biorę głęboki, cichy wdech, gdy wchodzi do
środka, i powstrzymuję płacz.
-Jest dwunasta, Jess. - oznajmia spokojnym
głosem, chcąc zmusić mnie do wstania. Wiem, że powinnam to zrobić ze względu na
dziecko, które noszę w sobie, lecz chłopak sprawił mi taką przykrość, że nie
mam ochoty go oglądać. -Powinnaś wstać i zjeść śniadanie. Nie zapominaj, że
jesteś w ciąży.
-Szkoda, że nie mogę zapomnieć, kto jest ojcem. -
mówię ze złością, chociaż moje serce krwawi z każdym słowem.
Znowu cisza i przeciągłe westchnięcie Justina.
-Nash ma urodziny, wyjeżdżamy o piętnastej.
Kolejna impreza.
Wiem, że nie zniosę tego tak, jak tych suchych
rozkazów.
Z wściekłością odrzucam od siebie kołdrę, patrząc
na Justina, który stoi w progu z rękami w kieszeniach ciemnych spodni.
-Nigdzie się nie wybieram. Mam dość tych
pijackich imprez, podczas których bierzesz i masz mnie w dupie ! - argumentuję,
uderzając pięścią w zburzoną kołdrę.
-Nie kłóć się ze mną, Jess. - ostrzega bez
emocji. - Masz być gotowa za trzy godziny.
Gdy wychodzi zaczynam ryczeć, jak małe dziecko,
któremu zabrano zabawkę, mając tylko nadzieję, że nie słyszy tej formy oznaki
mojej słabości i poczucia bezradności.
Nie bardzo rozumiem, dlaczego dzieje się to, co
się dzieje.
Na przestrzeni tych dwóch lat przejęłam od
Justina kilka cech charakteru, które zmieniły mnie w osobę jaką teraz jestem. W
pewnym sensie on dobudował we mnie rzeczy, których kompletnie mi brakowało.
Staliśmy się mocnymi, wybuchowymi osobowościami, a każde z nas musiało postawić
na swoim.
Jeśli chodzi o dzisiaj ...
Justin vs Ja
1:0
Złamał mnie.
Jego obojętność, zimno emanujące z jego postawy.
Nie miałam na to siły.
Ale też nie pozwalał mi na poddanie się.
Musiałam walczyć, chociażby nadaremnie.
Piętnaście minut później byłam w miarę ogarnięta
poprzez schludnie zmienienie piżamy na normalne ubrania oraz makijaż, który
zakrył wszystkie najmniejsze oznaki mojego płaczu.
Gdy weszłam do kuchni, by cokolwiek zjeść, Justin
w milczeniu czekał, oglądając telewizję ze znudzeniem. Nie lubił tego typu
rozrywek. Każdy program był dla niego dennym, dlatego rzadko bywało, byśmy
wieczór spędzali oglądając film.
Ponieważ wczoraj byłam zbyt pochłonięta podróżą
nie miałam czasu, by zrobić zakupy, a dziś musiałam się posilić trzydniową
bułką, która posmarowałam cienką warstwą masła, a na to położyłam szynkę i
plasterek pomidora.
Śniadanie spożywam z trudem, gdyż ciężko jest być
spokojnym i opanowanym, gdy niewiele ponad metr siedzi obrażony narzeczony.
Czy my zachowywaliśmy się tak, jak przystało na
to określenie ?
Zdecydowanie nie.
Aktualnie udawaliśmy, że nie znamy siebie, swoich
słabości, przyzwyczajeń, dusz. Woleliśmy milczeć i nie wyjaśniać nic byleby
tylko nie pozwolić tej drugiej osobie odkryć, co mrocznego kryje się w naszym
wnętrzu.
Potrzebowaliśmy powietrza raniąc się tym samym.
Ale miłość nigdy nie była łatwa.
A mimo to teraz mieliśmy tworzyć rodzinę. I nie
wychodziło nam to za dobrze.
-Jestem gotowa. - mówię, stojąc w wejściu. Już wcześniej
założyłam kurtkę i trampki, dlatego wychodzę z mieszkania zaraz po tym, jak
Justin podnosi się z kanapy. Zostawiam mu klucze na kanapie i idę na parking,
gdzie czeka nasz samochód.
Dopiero tam przypomina mi się, iż nie wzięłam tej
„magicznej” tabletki Pattie, ale rezygnuję z wrócenia się do naszego domu, gdyż
Justin właśnie schodzi po schodach. Przez szybę drzwi naciska guzik pilota,
odblokowując auto. Posłusznie zajmuję miejsce pasażera i zapinam pas
bezpieczeństwa.
Wraz z Justinem w samochodzie, pojawia się zapach
perfum, które udało mi się dorwać jako prezent na nasze drugie święta Bożego
Narodzenia.
Nie wiem czy zrobił to specjalnie, lecz nie
zamierzam wnikać. Nie komentuje nawet nieco za głośno grającego radia , gdy wjeżdżamy
na most Kolumba.
-To nie jest droga do Stratford. - oznajmiam,
rozglądając się.
-Musimy wstąpić do mamy.
-O tym mnie nie poinformowałeś. - rzucam ze
złością.
-Więc możesz to uznać za porwanie. - odpowiada mi
gwałtownie skręcając, co wkurza mnie jeszcze bardziej, gdyż obijam sobie
łokieć.
-Jesteśmy tu we troje, gdybyś zapomniał ! -
krzyczę, rozmasowując obolałą kość.
-Nie da się o tym zapomnieć. - oznajmia spokojnym
i jakże melancholijnym głosem. Teraz już zupełnie go nie rozumiem.
-W Twoim przypadku wszystko jest możliwe. - mruczę.
-Ale siebie nie oszukasz, maleńka. - oznajmia,
posyłając mi połowiczny uśmiech i kładzie swoją rękę na moim brzuchu.
-Zaokrąglił się.
Wystarczyło jedno, najkrótsze zdanie, bym
przepadła, jak atom wędrujący w powietrze, który niknie pomiędzy innymi. Jego
czułość rozbija mur złości, jaki w sobie tworzyłam, a łzy napływają mi do oczu.
-Dlaczego Ty mi to robisz, Justin. - szepczę,
gdyż mój głos załamuje się. Justin cofa rękę i wprawnie parkuje na wolnym
miejscu. Ana już czeka w klatce schodowej machając mi dłonią z szerokim
uśmiechem.
-Bo Cię kocham, Jess. - mówi szybko, przelotnie całuje
mnie w skroń i wysiada z samochodu.
Jak to możliwe, że w jednej sekundzie potrafi ze
mnie zrobić plączącą papkę, która nie nadaje się do niczego.
Wczoraj mnie nienawidził, choć się do tego nie
przyznał.
Dziś wyznał, że kocha.
Co było z nim, do cholery, nie tak ?!
Mija kilka chwil zanim opanowuje się i przeganiam
od siebie płacz. Nie był już do niczego potrzeby. Wiedziałam, że bez względu
jakiego sposobu użyje, by mnie przeprosić, to już mu wybaczyłam.
Paczkę chusteczek higienicznych odnajduję w
schowku, wydmuchuję nos, a następnie wyrzucam ją do małego śmietniczka tuz obok
skrzyni biegów. Poprawiam włosy, związując je w wysoki kucyk, gdy w lusterku
odbija mi się scena kłócącego się energicznie Justina z mamą.
Ona wygląda na tą, która pragnie go przekonać do
swoich racji, a on na zawziętego, który stara się ją przekonać, by jednak
zmieniła zdanie.
Cokolwiek to znaczyło, nie podobało mi się to,
lecz postanowiłam, że nie poruszę tej kwestii, ani nawet nie wspomnę słowem, że
widziałam tą scenę.
Zamykam lusterko i przyjmuję poprzednią pozycję,
gdy Justin wraca do samochodu.
-To dla ciebie, ptaszyno. - uśmiecha się, podając
mi talerz i coś na nim okryte folią aluminiową. Odbieram go od chłopaka i
powoli zdejmuję opakowanie. Mój humor powraca do dobrego poziomu, a ślinianki
zwiększają swoje temp pracy, widząc czekoladowe muffinki - specjał Pattie.
-Twoja mama jest cudowna. - mówię, biorąc
pierwszy, duży kęs.
-Wiem. - odpowiada cicho, palcem wskazującym
zabierając mi czekoladę z kącika ust. - Ono musi rosnąć.
Brunet wyjeżdżając na drogę ustawia sobie jedną
prędkość, dzięki czemu może połączyć nasze dłonie. Kończę swój posiłek na dwóch
babeczkach, zostawiając tę samą ilość dla Justina, a talerz odstawiam na tylne
siedzenia.
W radio pojawiają się w końcu spokojne piosenki,
które przestają przyprawiać mnie o zawroty głowy, a w samochodzie dzięki
ogrzewaniu robi się cieplej. Mój wzrok przeplata się z mijanymi obiektami zza
oknem. Z czasem moje powieki nawet powoli się zamykają do momentu, gdy czuję,
jak niby delikatnie palce Justina zahaczają o mojego siniaka, którego nabiłam
sobie w starciu z pralką.
Piszczę cicho, a Justin odwraca się w moją
stronę.
-Co to, kurwa, jest, Jess ? - ogląda mój
nadgarstek z przerwami, by spojrzeć na jezdnię.
-Wszystko przez maryśkę schowaną w twoich
spodniach. - oznajmiam.
-Nie musisz kłamać, księżniczko. Jeśli ktoś u nas
był i Ci to zrobił ...
Nagle staje się blady i przerażony, patrząc na
moje obolałe miejsce.
Zasycha mi w gardle patrząc na jego zmianę. Z
refleksem wyrywam swoją rękę, a dołączając drugą obejmuję jego twarz. Co z tego
że jesteśmy na autostradzie ...
-Justin. -szepczę, zmuszając go, by na mnie
spojrzał. - Co się dzieje ?
-Nic, kochanie. Muszę po prostu wiedzieć, że
jesteś bezpieczna. - całuje mnie w nos.
-Jestem. - oznajmiam. - Bo jesteśmy razem. -
dodaję radośnie i wracam na swoje miejsce. Justin uśmiecha się do mnie szeroko,
a kolor jego twarzy powraca do normalności.
Przez następną godzinę drogi zastanawiam się,
dlaczego akurat tak zareagował i przypominam sobie rozmowę z sąsiadką.
Czarne auto.
Czarne auto.
Czarne auto.
Nie, nie zapytam go o to. Wystarczająco dużo,
było dziś złości między nami, by rozbudzać to uczucie na nowo.
Byliśmy, jak świecące na niebie gwiazdy. Piękni i
idealni na swój oryginalny sposób. Choć czasem niekształtni, zawsze umiemy
wrócić do siebie.
-Daleko jeszcze ? -pytam trzeci raz zmieniając
kanał radiowy. Słońce już zaszło, pozostawiając po sobie tylko pomarańczową
poświatę, a zdążyłam zjeść pozostawione dla Justina muffinki.
-Właściwie to jesteśmy. - oznajmia, skręcając w
prawo. Wjeżdżamy na parking obok prostokątnego budynku. Cały jest w ciemnych
kolorach, a barierki balkonowe były już nadszarpnięte czasem i czekające
chociażby na pomalowanie.
-Nash urządza urodziny w czymś takim? - pytam ze
zdziwieniem.
-Nie, Jess. - uśmiecha się. -Pomyślałem, że
moglibyśmy się odświeżyć po podróży.
-Dlaczego czuje w tym jakiś podstęp ? -pytam, wysiadając.
Justin śmieje się krótko, a niebezpieczny błysk pojawia się w jego oczach.
-Wszystko możliwe, maleńka.
Łapie mnie za rękę i ciągnie w stronę budynku.
Recepcja wygląda jeszcze bardziej upiornie niż zewnątrz
tego motelu. Bez przerwy towarzyszy mi myśl, czy ktokolwiek zatrzymuje się w
tak obskurnym miejscu oprócz nas.
-Troszkę entuzjazmu, skarbie.
Justin zaskakuje mnie swoją obecnością, gdy
właśnie oglądam obraz. Układa dłoń w dole moich pleców i prowadzi do windy.
-Ten motel wygląda jak z horroru. - oznajmiam,
czując rozchodzące się po kręgosłupie ciarki. Winda jedzie powoli, coś skrzypi
i wydaje nienaturalny dźwięk, lecz staram się zachowywać spokój.
-Nigdy nie obejrzałaś horroru, Jessi. - Justin
śmieje się ze mnie beztrosko.
-I nie obejrzę. ! - wykrzykuję piskliwym tonem. -
Jeśli to tak wygląda ...
-Och, uspokój się. - mówi i znienacka całuje
mnie, miażdżąc moje usta. Dopasowuję się do tego pocałunku, obejmując szyję
mojego narzeczonego, gdy ciepłe dłonie Justina obejmują mnie w biodrach lekko
je ściskając.
Jego usta są ciepłe, nieskazitelnie miękkie, a
oddech bardzo miętowy, o czym świadczyło to, iż nie zapalił dziś ani jednego
papierosa.
Ciche pikanie windy, oznaczające koniec podróży w
górę, zmusza nas do przerwania tej namiętnej wymiany uczuć.
Nasz pokój znajduje się zaraz na końcu korytarza,
a Justin sprawie otwiera go przestarzałym kluczem, który dostał od pani
recepcjonistki.
Pomieszczenie wcale nie odbiega od reszty. Jest
ciemne, ponure i mało wyposażone. Stary odświeżacz powietrza nie był od dawna
wymieniany, dlatego jestem zmuszona otworzyć okno, by powstrzymać odruch
wymiotny.
-Wiem, kochanie. - Justin obejmuje dłońmi moją
twarz. - Nadal jesteś wrażliwa, ale chwila odpoczynku dobrze Ci zrobi. -
przekonuje, a ja uśmiecham się szeroko na płynącą z niego troskę. - Idź
pierwsza, a ja muszę jeszcze coś zrobić. - całuje mnie w czoło i delikatnie
pcha w stronę łazienki.
Zamykam umysł na wszystkie myśli o możliwych
bakteriach w tym miejscu i szybko biorę prysznic, zdając sobie sprawę, iż
Justin miał stuprocentową rację - byłam wykończona, choć droga trwała tylko
cztery godziny. Im w wyższym stadium była moja ciąża, tym stawałam się bardziej
słaba.
Wychodząc z kabiny słyszę głos Justina. Nie
rozumiem co mówi ani do kogo, ale rozmowa jest zacięta. Suszę włosy jednym
ręcznikiem, a drugi owijam wokół ciała, by nie wyjść kompletnie nago.
Gdy chłopak mnie zauważa, szybko kończy rozmowę nawet
nie żegnając się z osobą z którą konwersował. Podchodzę do łóżka na którym
leżał i siadam obok.
- Kto to ? - pytam, a gęsia skórka pojawia się na
moich ramionach, gdyż w pokoju jest nieco chłodno.
-Nie bądź ciekawska, księżniczko. - uśmiecha się
zalotnie i nie mija sekunda, a w niewyjaśnionych okolicznościach ląduje pod
jego ciałem.
Ciśnienie w moich żyłach podnosi się, a krew
zaczyna szumieć mi w uszach.
Pełne, malinowe usta, lądują na mojej szyi, a
duże, męskie dłonie rozplątując zawiązany guz na ręczniku.
Chłód, panujący w pokoju ochładza moje ciało,
chociaż wewnątrz płonę.
-Och. - cichy jęk, ulatuje z moich ust, gdy
chłopak nade mną przegryza moją skórę, by pozostawić czerwony ślad. Splata
nasze dłonie i układa je ponad moją głową. - Próbujesz ... Mnie ...
-Tak, kochanie. - śmieje się beztrosko. -
Uwielbiam Cię zdekoncentrowywać.
Jego oddech łaskocze mnie w szyję, przez co
nieświadomie drżę, oczekując jego następnego ruchu.
-Oszukujesz mnie. - stwierdzam, w myślach nadal
mając tajemniczą rozmowę chłopaka.
-Musisz się rozluźnić. - ignoruje mój zarzut i
zsuwa się jeszcze niżej tak, aby twarzą znaleźć się na wysokości moich bioder.
Instynktownie otwieram przed nim uda, co skutkuje pojawieniem się na jego
twarzy szerokiego uśmiechu.
Potem już tylko drżę, chłonąc rozchodzącą się przyjemność
każdym porem. Zamykam i otwieram oczy, z ust wypuszczam jęki pomiędzy którymi
pojawia się również imię mojego narzeczonego, czasami nawet poruszam biodrami,
chcąc więcej, lecz to on nad wszystkim panuje - nade mną, moim życiem, moja rozkoszą.
-Kocham cie, Justin. - dyszę, będąc już w tej
ostatniej, najpiękniejszej fazie. Jest mi gorąco i ledwie łapię oddech.
Chłopak powraca na moja wysokość i bierze mnie w
ramiona, tuląc mocno do siebie.
- Też Cię kocham, Jessi.
***
Głośna muzyka, kule dyskotekowe wraz z odbijającymi
się od niej neonami oraz masakryczna ilość osób; nienawidziłam tego, ale przede
wszystkim dzisiaj robiłam to dla Nash'a.
Co zaskakujące Justin ani razu nie zostawił mnie,
gdy przed trzy kolejne godziny bawiliśmy się w swoim towarzystwie, a Nash
zdążył już zdmuchnąć tortowe świeczki.
Wraz z dziewczynami śmiałam się głośno i
obgadywałam zbyt kuso ubrane panienki, a z dumą w oczach obserwowałam, jak
Justin odmawia alkoholu, by bezpiecznie dowieźć nas do domu.
-Znacie już płeć ? - pyta mnie Madison, ruszając
swoim ciałem w rytm ulubione, właśnie brzmiącej, piosenki.
-Jest za wcześnie, Mads. - chichoczę.
- Pijana w trzy dupy. - komentuje Amanda,
siedząca obok mnie, a potem całuje mnie w skroń, krzycząc mi do ucha
„Gratuluję”.
-Jessi ?
Podnoszę wzrok i zauważam Justina. Kuca obok mnie
i obejmuje swoimi dłońmi moje.
-Coś się stało ? - pytam.
-Nie, ale teraz muszę naprawdę zapalić. -
oznajmia.
-Ale nie ...
-Nie, nie mam dzisiaj przy sobie. - uśmiecha się
i całuje mnie w czoło. - Zaraz wracam, maleńka.
***
Idę w stronę korytarza za swoją potrzebą. Gdy
widzę wejście do toalety blisko palarni, wędruję tam. Otwieram drzwi i od razu
tego żałuje.
Dziewczyna w kusej spódniczce całuje jakiegoś
Murzyna i dodatkowo zbyt bardzo się o niego ociera. Stare wspomnienia próbują
przedostać się do mojego mózgu, lecz blokuję to, myśląc o tym, jak dobrze
całuje Jess.
Omijam parę i zamykam się w kabinie. Szybko
załatwiam potrzebę i wychodzę, aby umyć ręce. Nagle charakterystyczne mlaskanie
ucicha, a niewysoka brunetka odsuwa się od czarnoskórego.
-Nie wierzę, Bieber tutaj.
Ten charakterystyczny głos, ten sam akcent, ta
sama osoba.
-Czego chcesz, Selena ? - odwracam się i pytam z
przekąsem.
-Spadaj stąd. - zawraca się do Murzyna, z którym
się całowała i wypycha go na zewnątrz.
-Nie zmieniłaś się. - komentuję, kręcąc głową.
Sposób ubierania też się nie zmienił. Teraz śmiem
nawet sądzić, że stal się nieco bardziej wulgarny.
-A Ty owszem, Juss. - śmieje się, próbując być
jak najbardziej uwodzicielska. -Wydoroślałeś i jesteś jeszcze bardziej
przystojny.
-Kiedyś musiałem. - odpowiadam zdawkowo, lecz
rezygnuję z tłumaczenia się, dlaczego to zrobiłem. W ten sposób Jess będzie
bardziej bezpieczna.
-Uu, coraz bardziej mi się podobasz.
-Nie masz szans, Sel. - moja krótka wypowiedź
sprawia, że z jej twarzy znika uśmiech.
-Rozumiem, nadal z nią jesteś. - mówi z
przekąsem.
-Tak i teraz na mnie już czas. - oznajmiam, lecz
dziewczyna nie pozwala mi wyjść, ponieważ łapie mnie za dłoń. Ten gest nie
wywołuje u mnie żadnych uczuć, oprócz starego poczucia bycia jej zabawką.
-Mieszkam niedaleko, Justin. Jeśli masz do mnie
sprawę, możemy zrobić to razem.
Mówią co patrzy mi głęboko w oczy, a ja rozumiem
większy sens, który postanowiła mi przekazać. Nie mniej jednak tylko kiwam
głowa i opuszczam kibel.
Rezygnuję z palenia i wracam do znajomych.
-Jessica, musimy już wracać. - oznajmiam za rękę wyciągając
ją z loży.
-Ale co ... - nie dokańcza. Nagle zatrzymuje się
i otwiera buzię ze zdziwienia. -Co tu, do cholery, robi Selena, Justin ?
-Nie przeklinaj, Jess. - upominam ją. - Zaraz to
naprawimy. - składam szybkiego całusa na jej czole i proszę wszystkich o uwagę.
-Co jest tak ważne, Juss ? - śmieje się opity
Jack, wiedząc, co zamierzam powiedzieć.
-Jessica jest w ciąży. - ogłaszam tę wiadomość,
jak najgłośniej i donośniej się tylko da, wywołując zdziwienie na twarzach
niektórzy przyjaciół, którzy jeszcze nie wiedzieli.
Potem spoglądam na Jessicę i widzę jej zadowoloną
minę.
Podziałało.
Wygrała.
------------------------------------------------------------------------
EDIT:
Kochani, zostaliśmy nominowani do konkursu Bloga Miesiąca Kwiecień :)
Tutaj możecie oddawać głosy: http://sonda.hanzo.pl/sondy,259640,47zP.html
Kochani, zostaliśmy nominowani do konkursu Bloga Miesiąca Kwiecień :)
Tutaj możecie oddawać głosy: http://sonda.hanzo.pl/sondy,259640,47zP.html
Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.