sobota, 24 lutego 2018

II Rozdział 14





Moje palce nerwowo wystukują rytm jakiejś mocnej piosenki, której kolejne dźwięki wypływają z głośników w moim samochodzie, gdy niespokojnie pokonuje drogę do domu. Mój skołowany mózg chce tylko jednego - mocnej dawki nikotyny albo waniliowego zapachu Jess, kiedy zaciągam się nim z policzkiem w jej włosach i nosem muskającym delikatnie miejsce, w którym jej delikatna szyja łączy się z kościstym obojczykiem.
Tak jak wielkie okno w apartamencie Gomez pokazywało panoramę miasta tak moja z lekka zgarbiona postawa i nieobecne oczy przedstawiały rozległy stan, w którym się znajdowałem.  Chciałem ją rozbić, połamać w drobny mak tak, jak to wszystko zniszczyło mnie, tak jak pozostające ostre odłamki kuły moje serce, gdy sumienie żyło swoim życiem.  Chciałam patrzeć z satysfakcją na zrobiony bałagan, oddalając się od problemów, jak chmury burzowe po ulewnym deszczu. Lecz w tym przypadku to ona mogła tak tylko na mnie patrzeć i mimo tej świadomości nadal nie umiałem wyprzeć jej ze swojego życia. 
Nie zawracam uwagi na nierówności drogi, choć wcześniej robiłem to za każdym razem. Jestem zdeterminowany, by jak najszybciej dotrzeć do domu, by ujrzeć ja - moja jedyna kotwice na moim tonącym statku. I choć powinienem być dla niej aniołem, to jestem jego najgorszą pieprzoną wersją, która, gdy tylko ona pojawi się na tragicznym pokładzie, zatonie głębiej niż ja.
Z każda chwila wydzierająca się z głośników muzyka zaczyna mnie irytować, przyprawiając o ból głowy. Z impetem wyłączam radio, gdy zajeżdżam pod blok, hamując gwałtownie. Zaciskam mocno mięśnie zarówno dłoni na kierownicy oraz brzucha, by wraz z prawami fizyki nie szarpnąć się do przodu. Tumany kurzu unoszą się w powietrzu, osadzając się na blachach innych aut, gdy szybkim krokiem pokonuje drogę do klatki schodowej. 
Kretyństwem było całe moje zachowanie. Wkurwiłem się o coś, na co tak naprawdę po części się zgodziłem, gubiąc się w swojej skrupulatnie wykreowanej rzeczywistości, która na samym starcie była jedynym miejscem w którym chciałem przebywać, zaś teraz tylko ciemnym lasem, w którym nie rozpozna się prawidłowej drogi powrotnej. Cholernie ciemnym buszu, prawie tak, jak włosy Seleny rozrzucone na poduszce.
Do mieszkania wchodzę po cichu – zupełnie, jak złodziej. Powoli odkładam pęk kluczy na komodę w przedpokoju i zdejmuje buty, rzucając je niedbale pod ścianę. 
Jest chłodno, co utwierdza mnie w tym, że nasz rachunek jeszcze nie został opłacony.  Czuje to nawet przez nie zapięte poły mojej skórzanej kurtki. Nerwowo przejeżdżam ręka po włosach i jedyne co mam ochotę zrobić to walnąć głowa o ścianę. 
-Jessi ? - wołam miękko, odrzucając kurtkę na kanapę, gdy przechodzę przez salon. Nie czuje zapachu gotowanego obiadu czy choćby jej świeżych perfum i na sama myśl o możliwej nieobecności mojej narzeczonej, kurczy mi się żołądek. 
Wędruje więc do sypialni, gdzie ją zastaje - włosy opadają kaskadami na jej ramiona, zasłaniając bladą twarz, która nie zdradza ani jednej emocji, co sprawia, że zdaję sobie sprawę iż grunt po którym stąpam może być bardzo grząski. Jest ubrana w gruby sweter i czarne legginsy, zapijając kolczyka w prawym uchu. Zaokrąglony brzuch lekko przeszkadza jej w maksymalnym przybliżeniu się do lustra, lecz ignoruje moja obecność. 
-Wychodzisz gdzieś ? - po raz drugi podejmuje próbę jakiegokolwiek kontaktu. Odwraca się w moja stronę i posyła mi puste spojrzenie, tak bez emocjonalne, że czuje jakbym zmieniał się w sopel lodu pod jego wpływem. Dreszcze, jak mrówki do swojego mrowiska, przemieszczają się po moim kręgosłupie, a mięśnie zaciskają się we mnie nerwowo, zaś w gardle formuje się gula tak dobrze znany sygnał ze muszę zapalić. 
Dziewczyna bez słowa odwraca się na pięcie, chwyta torbę i rusza do drzwi. Łapie ją za łokieć jeszcze zanim zdąży przekroczyć próg. Gdy tylko czyje dotyk mojej skory spina się cała i nieruchomieje. Dolna warga delikatnie jej drży i przegryza ją, by tylko się uspokoić.
-Możesz ze mną zamienić chciał kilka pieprzonych słów ?! - syczę nerwowo, nie zdając sobie sprawy, że agresywnie potrząsam jej chudą kończyną przy przypływie nagłych emocji.
Wyraz jej oczu jakby na moment przestaje być aż tak wyrazisty przez przezroczysta tafle, która się na nich pojawia. Małe iskierki tańczą w kropli słonego płyny zebranego pod jej powiekami, gdy światło pada na jej jasną twarz. Odbija się w nich wszystko, co chciałaby powiedzieć, lecz słowa stoją jej w gardle, wyraża jednym spojrzeniem, które jak nokaut powala mnie na ziemię tak mocno, że nie potrafiłbym się ruszyć – widzi mnie, jako obcego dla siebie, dla swojego ciała, które pragnęło mnie prawie każdej nocy po przeprowadzce, dla naszej kruszynki, spłodzonej z wielkiej, wręcz uzależniającej miłości.  
Przyłapuje się na tym, ze przesadziłem, mino tego ze w środku aż płonę. Pale się cały, bo niczego innego nie pragnę, jak jej obecności w tym momencie. Chcę, żeby mnie uratowała, podniosła po nokaucie i dokładnie opatrzyła poniesione rany.
-Nie udawaj za aż tak cię to interesuje - mówi jednym tchem i przyciska do mojej klatki piersiowej dłoń, która znajduje się tak kilka sekund; zupełnie, jakby chciała mnie odepchnąć, bym przestał stać na jej drodze, lecz nie ma na to większej siły. Gdy odchodzi maleńka karteczka opada do moich dłoni i zanim orientuje się, że dziś jest termin badania , dziewczyna już z hukiem zamyka drzwi naszego mieszkania. 
Wściekam sie, stukając pięścią w ścianę. Ocieram swoje knykcie o jej szorstką powierzchnię .Wydaję z siebie głębokie i chaotyczne oddechy  o czym świadczą poruszające się płatki mojego nosa. 
Na próżno staram się wyrzucić z myśli nasze problemy, oddalenie się od siebie, ciągłe kłótnie, poplątanie i moje wewnętrzne rozdzielenie, które było tego wszystkiego przyczyną. Nie potrafię znaleźć niczego innego co zajęłoby przestrzeń, w której miałbym szansę dojść do siebie, ponieważ niska brunetka, jej złote oczy i rozwijające się w jej ciele dziecko są zbyt dobre. I kiedy zdaje sobie sprawę, ze mam racje, blokuje swój mózg wraz z rozlegającym się dzwonkiem mojego telefonu. 
-Coś się stało ? - pytam od niechcenia, po tym jak decyduje się odbyć nasza rozmowę i przyciskam zielone kółeczko na szklanym ekranie. To Jack. 
-Jesteś zajęty ? - odpowiada mi powoli, przyciszonym głosem, jakby, tak ja wcześniej,  był złodziejem, który wkroczył na czyjaś posesje zapominając, że tego miejsca pilnuje wściekły pies. 
-Ta, mam cholerny zamiar wybrać się po Jess. - oznajmiam, przeczesując dłonią włosy. Oblizuje suche wargi i szukam kluczyków do samochodu, rozglądając się żywo po mieszkaniu. Prawie zrzucam z komody suchego kwiatka, który i tak w sumie mi się nie podobał.
Mimo ze skarżę się jak pieprzona baba, zanim zdążę się zorientować Jack już wzdycha głęboko. Mój obojętny ton i napięty głos, choćby słysząc to przez telefon, rozpoznawane są dla niego, jak wirus dla organizmu, który zainfekował. Jego reakcja wcale nie działa na mnie jak balsam, który połączył się wraz z moja skóra,  a otwiera istniejące nacięcia w mojej psychice, zaczynające mocno krwawić. 
-Chciałem tylko zapytać, co wymyśliłeś. Nadal planujemy zrobić to razem. 
Przypomina mi dobitnie, krótkimi skrótami, jakby nasza rozmowa była transmitowana co najmniej na całe miasto.  Mój język plącze się, jak gdyby w zaciętym tańcu, gdy próbuje załatwić to tak, jak powinienem. 
- Będziemy mieć tyły. O nic nie pytaj, wszystko załatwiłem. - mówię bez emocji. Szorstkość mojego głosu jest bardzo łatwo wyczuć, ale nie zamierzałem tego tłumaczyć. Resztki moich uczyć ulokowuję pod oddechem, skóra i kośćmi, byleby były zakotwiczone daleko wewnątrz mojego ciała. 
Co ja sobie robiłem ? Dlaczego pozwoliłem, by pieprzona Gomez kolejny raz wlazła do mojego życia, jak żmija, która tylko pragnie, byś to ty stał się jej ofiara. 
-Dlaczego wyczuwam w tym kłopoty ? – wzdycha, po raz kolejny, do słuchawki. 
-Nic się nie dzieje! – kłamię, z lekkim krzykiem.  - Tak, załatwimy to razem. Do zobaczenia jutro, Gilinsky. - rozłączam się szybko, jakby telefon był liściem niemiłosiernie patrzącej pokrzywy, dając tym samym podstawy chłopakom do mocnego skopania mojego tyłka, a Selenie do wielkiego triumfu. 
Z impetem trzaska, drzwiami, gdy wychodzę na klatkę schodowa zupełnie ignorując sąsiadkę, która ze złością stuka trzonkiem od szczotki o podłogę, a wszystko po to, by dać mi do zrozumienia ze zachowuje się zbyt głośno. Przewracam tylko oczami na dobrze znajomy mi dźwięk i zaciskam usta, by powstrzymać się od wiązanki przekleństw, obiecując sobie, ze zmienię swoje cholerne zakwaterowanie tak szybko, jak to będzie możliwe.

Pieprzeni, zdesperowani sąsiedzi 

Z prychnięciem wsiadam do samochodu, zdając sobie sprawę, jaką drogę będę musiał przejść, by to zrobić w skutek czego ściskam mocno kierownice tak, ze moje knykcie w momencie bieleją.
Moja najdoskonalsza ptaszyna ufała mi, a ja na to nie zasługiwałem, ponieważ wiedziałem, ze się złamie. Nienawiść do Seleny była najsmaczniejszy kąskiem jakie może dostać wygłodniałe zwierze - a ja po prostu nie potrafiłem się temu oprzeć. Przyciśnięty głodem najpierw brałem wszytsko, a potem chciałem tylko więcej i więcej.
-Pieprzyć to. - wyrzucam z siebie jednym tchem i zapalam silnik czując suchość i niesmak w moich ustach. 
Każda jedyna, cholerna emocja bulgotała w moim brzuchu niczym wzburzona woda sodowa, gdy stanąłem pod drzwiami gabinetu, w którym Jessi miała badanie. Szpitalny zapach nie był moim ulubionym, dlatego już po dwóch minutach siedzenia zaczyna mnie boleć głowa, co jest jeszcze gorszym uczuciem niż bycie zignorowanym przez właśnie badaną dziewczynę za parawanem, jakie tworzyły białe szpitale prostokąty z małymi tabliczkami po środku. 
Pochylam się lekko do przodu, siedząc na niebieskim plastikowym krzesełku i ściskam płatki swojego nosa, co ani trochę nie przynosi ulgi.  Mój tępy wzrok ładuje na jasnej podłodze, gdzie widzę tylko stopy przechodzących co jakiś czas pielęgniarek. 
Podnoszę głowę dopiero wtedy, gdy drzwi się otwierają i słyszę wesoły głos Jessi, żegnający się z doktorem. Nim zdąży zamknąć za sobą drzwi, jestem już obok niej, gdy niczym lew docieram do niej długimi krokami, jak on do swojej ofiary. Odwraca się w moja stronę, a rozpromienienie ustępuje złości, gdy tylko mnie zauważa. 
-Zejdź mi z drogi, Justin. - mówi spokojnie, trzymając w dłoni białą kopertę. - Nie mam siły dziś z Tobą rozmawiać, nie po tym ... – kręci głową, zaciskając mocno powieki. Nie patrzy na mnie.
-Mam prawo wiedzieć, Jess. – mówię, wywracając oczami.
-Naprawdę, Justin. - prycha ze smutnym i aluzyjnym uśmiechem. - Mam wrażenie, ze ostatnio nie interesujemy Cię oboje, dlatego nie mam zamiaru z Tobą rozmawiać! - drugą część zdania wypowiada bardziej zdenerwowana niż powinna, z lekkim krzykiem, który powtarza się w mojej głowie kilka razy niczym najgorsza mantra.
-Ale będziesz, do cholery !  -warczę i mocno łapie ja za rękę, mocniej niż powinienem. Jessi gwałtownie łapie powietrze, a jej oczy zachodzą łzami. Wbijam w nią lodowate spojrzenie mimo, ze nie chcę, klatka piersiowa unosi się chaotycznie i nad tym też nie potrafię zapanować. Jest znów tak byle jak, chociaż jeszcze do nie dawna świat był nasz i dla nas.
-Co się z Tobą dzieje, Bieber? - pyta jakby siebie, z niedowierzania kręcąc głowa. Zdaje się być przyzwyczajona do bólu, który jej sprawiam, gdy patrzy mi prosto w oczy. Widzę to, ze jest rozczarowana, mną, moja postawą, zachowaniem i cała ta aurą. A ja nie potrafię zrobić nic, co by mogło ten stan rzeczy zmienić, bo kiedy się odważę, cały wszechświat jakby ciągnie mnie w dół, stawiając Selenę znów na moją droge.
Młoda pielęgniarka z kręconymi włosami przechodzi obok dokładnie nas obserwując. Chwilowo się zatrzymuje, posyłając zbolałe spojrzenie Jess, a wtedy ja puszczam jej kruchą dłoń. Czerwony ślad pozostaje na jej delikatnej skórze, jakby po kontakcie z rozżarzonym węglem, którym były moje palce, przynoszące ból, a których funkcją było tylko dawanie przyjemności. Wiem, że „wspomnienie” jutro zmieni swój kolor na śliwkowy, ale nie czuję wstydu. Wzdycham, odsyłając pielęgniarkę wzrokiem na swoje miejsce, a następnie przenoszę go na Jess, która próbuje rozmasować obolałe miejsce. 
-Wychodzimy stąd i cholernie Cię proszę - nie rób scen - oznajmiam, zabierając z jej dłoni kartę pacjenta. Warga brunetki lekko drży, jej ramiona opadają w dół i już wiem, ze nie będzie się sprzeciwiać, poddaje mi się.
 Kocham ja, ale dlaczego tak łatwo przyszło mi zranienie jej ? 
-Porozmawiamy, prawda ? - pyta z nadzieją, a na jej policzki wypływają łzy. Płyną dobrze znaną im ścieżką, a ja czuję się jak fiut i jedyne o czym marzę to wyrwać sobie wszystkie włosy z głowy, ale wiem że nawet to nie będzie odpowiednie zadośćuczynienie. 
Kiwam tylko głową, ponieważ nie jestem w stanie wydusić siebie słowa, jak pieprzona łaska, gdy widzi kolesia, w którym jest zabujana po uszy. 
Odgarniam włosy z jej twarzy i uspokajająco przyciskam usta do jej czoła, które pozostają tam chwile dłużej. Wdycham jej waniliowy zapach i nienawidzę siebie za to co zrobiłem tak, jak nienawidzę Seleny za to, jakim uczyniła mnie. Chce zmienić wszystko, ale nie potrafię zrobić nic. Chce trwać z nią w tej bajce, ale i to nie jest możliwe. Demony przeszłości zjadają wszystkie moje wnętrzności i przez chwile mam wrażenie, ze zacznę się dusić, kiedy już zabraknie mi płuc. Pali mnie wszystko- całe ciało, skóra , od palca u stopy do czubka głowy, chce zniknąć, wrócić, odprogramować się, paść u jej stop i jedyne co powiedzieć to te dwa słowa, przez którymi teraz czuje strach. Ona na to nie zasługiwała, moja piękna ptaszyna. 
Lecz nim moje otępiałe ciało zdąży zrobić cokolwiek dziewczyna, moja kotwica , spłata ciasno nasze palce. I choć widzę, że czuje ból krzywdy, który jej dałem, nie waha się.
Odsuwam usta od jej czoła i patrzę na nią z góry, cicho wypuszczając powietrze w jej grzywkę.
-Idźmy już. - mówi , a ja pozwalam, by to dziś ona prowadziła mnie.
Jestem jak żebrak, oczekujący pomocy.
Jestem jak burza, która sieje wokół siebie zniszczenie.
Jestem katem, który zdziera uśmiech z jej twarzy.
Jestem jak woda, która zalewa jej policzki, gdy płacze.
Jestem przyczyną, ale i jako skutek nie chce jej puścić. Potrzebuje jej, jak ślepiec, i wiem, ze to nieodpowiednie gubię się w sam sobie nie odróżniając już prawie dobra od zła. 

Czy to kara ? 

-Zostawiłeś go otwartego ? – pyta zdziwiona, a na jak twarz wnikają kolory. Mały uśmieszek rozświetla jej oczy. Powinna być na mnie wściekła, tupać nóżka, a zamiast tego emanuje spokojem. 
Ciągnę za klamkę samochodu i rzeczywiście drzwi ustępują bez użycia kluczyków, upewniając mnie w mojej nieodpowiedzialności.  
-Kurwa. - syczę, mając już w głowie pierdolony milion scenariuszy, jaka gorzkie mogły być tego skutki.
 Uderzam pięścią w nagrzana słońcem blachę, ale ten ból nie jest nawet porównywalny z tym, który czuła Jessi. 
Przeze mnie.
-Jedzmy, okej?
Nie sprzeciwiam się. W milczeniu wsiadam do auta i prowadzę je spokojnie przez całe miasto, by w końcu wyjechać na treny objęte mniejszym natłokiem budowli. 
W końcu mogę oderwać rękę od skrzyni biegów i dotknąć okrągłego brzucha Jessici. Na skutek mojego ruchu dziewczyna podskakuje lekko na fotelu zupełnie zdezorientowana, ale gdy posyła mi przy tym wzrok tak rozczulony, czuję się jak pięciolatek, który dostał wymarzony prezent na Gwiazdkę.
-Jak ? - pytam krótko. Nie jestem przyzwyczajony do typowo rodzicielskich określeń. I naprawdę nie chce tego robić. 

-Wszystko w jak najlepszym porządku. - gdy odpowiada jestem świadkiem najszerszego uśmiechu, jaki kiedykolwiek dane mi było zobaczyć. Była szczęśliwa. To ja byłem dla niej starsza roślina, a ona małym nasionkiem, którego tłamsiłem sama sobą, odbierając dostęp do wszystkiego i sprawiając ze momentami przestaje oddychać. - Już nie jest tylko maleńkim punkcikiem. – zdrabnia słodko.
Przełykam głośno ślinę, posądzając w górę o dół jej brzuszka. Nie odzywam się spokojnie prowadząc samochód przez opustoszałe drogi. Dziewczyna ponownie splata nasze palce i kładzie je na swoim udzie. 
Nie potrzebuję manewrowania skrzynia biegów, dlatego nie sprzeciwiam się, gładząc kciukiem delikatna skórę, co uspokaja moje rozdygotane ciało i zszarpane emocje.
Gdy zajeżdżam na duży parking przed blaszana budowała, Jessi ożywia się, skanując przestrzeń swoim typowo ciekawskim wzrokiem. 
-Magazyn? - pyta z zaskoczeniem - Po co tu jesteśmy ? 

Ożywia się tak bardzo, że niemal podskakuje z podekscytowania na fotelu.

-Tutaj spokojnie pogadać. - oznajmiam, uspokajając jąmiękkim głosem i zwykłym spojrzeniem. Kiwa głowa i puszcza moja dłoń, by wysiąść. 
Chwilowo czuje chłód, a moje serce przyspiesza pompowanie niezbędnej krwi, bym mógł uniknąć niedotlenienia. 
-Dlaczego mam wrażenie, ze wygląda nieco inaczej ? 
Przystępuje z nogi na nogę, gdy palcami bada fakturę wymienionych drzwi, podczas gdy ja po raz pierwszy meczę się z nowiusieńką kłódka. 
-Zaskoczę Cię, Jess. - obiecuję, ciągnąc za ustępujące drzwi. Puszczam dziewczynę przodem . 

-O mój Boże. - wydusza z siebie, gdy odkrywa, ze od teraz nasz magazyn oprócz ciemnych, brutalnych i długoterminowo karalnych sekretów, ma również coś na kształt własnej duszy. - Wygląda prawie jak mieszkanie. - śmieje się wesoło, a dźwięk ten echem wiruje w pustym pomieszczeniu. 
Przechodzi na środek miejsca gdzie stoją nowe kanapy i dwa fotele, gdzie wystarczy miejsca na postawienie alkoholowego zapasu i beznadziejnych gier planszowych, gdzie wraz z nami wszystkimi niedługo będzie spędzało czas nasze ... dziecko. 
-Pomyślałem, ze nasza ława pasowałaby tutaj idealnie- mówię z przekąsem a na samo wspomnienie tych bolesnych wydarzeń, czuję ból w kościach, jak stare babcie przechodzące reumatyzm.

 Zdejmuje kurtkę i rzucam ja na oparcie jednego z foteli. 
Jessica szybko łapie sens mojej aluzji i podchodzi do mnie z szerokim uśmiechem. Staje tak blisko, że jej brzuch dotyka mojego, ale mimo to dzieli nas mała odległość. Zarzuca ręce na mój kark, staje lekko na palcach i patrzy mi w oczy. 
-Zrobimy, jak zechcesz. 
Delikatnie głaszcze moją szyję, gdy to mówi, a uśmiech nie znika z jej twarzy, podczas gdy ja pozostaje ponury, jak facet, którego żona trzeci raz w tym tygodniu mówi, ze boli ją cholerna głowa. 
-Masz szczęście, ze nie jesteś przywiązana do tej suki. 

Zupełnie jak Ty do Seleny, debilu. 

Żartuje i może na moment rozchmurzam się bardziej. 
-Za to Ty jesteś szczery jak zwykle. - wywraca oczami, a uśmiech znika z jej twarzy.  Czuje jej zniesmaczenie tak bardzo, ze jeszcze chwila a mógłbym dokładnie opisać jego smak. Wzdycham, gdy odsuwa się ode mnie. 

-Przestań, Jess. – mruczę z goryczą w głosie

-Jak mam przestać ! - krzyczy, gestykulując- najpierw podnosi dłonie do góry, a gdy po wypowiedzeniu zdania bierze oddech, opuszcza je powoli wzdłuż ciała. - To się z Tobą dzieje ? Już nic nie rozumiem ... - wyznaje, a jej warga drga lekko. Łapie ja pomiędzy zęby i wbija wzrok w ścianę za mną. Garbi lekko postawę, chowając się przede mną i w tym momencie wiem, że ma powody, by to robić. - Ranisz mnie, Juss ... obiecałeś ... 
Głos się jej łamie. Podchodzę do niej powolnym krokiem, łapie za rękę – tym razem już delikatnie-  i prowadzę w stronę kanapy. Opadam na nią pierwszy, wciągając dziewczynę na swoje kolana. Twarz zakrywają jej gęste włosy, które odgarniam kciukami, by ujrzeć jej zbolałe spojrzenie. 
-Wiem, ze obiecałem. - odzywam się prawie szeptem, bardzo niepewny i przykładam usta do jej czoła. Dziewczyna wypuszcza z siebie wstrzymywane powietrze i obejmuje mnie w taki, próbując być bliżej, jak tylko to możliwe przez zaokrąglony brzuszek. 
Dłonie układam na jej udach, i masując je dokładnie przez materiał jeansów, staram się poskładać wszystko w całość. Poskładać ją w kawałki, na które sam ja poćwiartowałem. Poskładać w osobę, którą była nim zwaliłem na nią ogrom mojej popieprzonej przeszłości.
-Jesteś moim światem, ptaszyno. - zapewniam z wargami przy jej skórze, a pojedyncze kosmyki brązowych włosów Drażnią mnie w policzki. – Mój świat zaczyna się i kończy na Tobie. – wyznaję, całując czubek jej małego nosa. Marszczy lekko czoło, jak zawsze, gdy to robię.  - Ale wiedz, ze robię wszystko, by nas stad wydostać. 
W głowie już formuje plan, jak się stąd wyrwać, co wtedy zrobię, jak wtedy będę nienawidził Gomez bez tej całej seksualnej, nienawistnej otoczki, ale to brunetka sprowadza mnie na ziemię.
            - Mówisz to za każdym razem. Przestaje Ci już wierzyć, Juss. - mówi powoli ale dobitnie, wbijając we mnie chłodne spojrzenie, w którym dostrzegam zwątpienie. Jej mięśnie są spięte, a krew odpływa mi z twarzy. 
-Rozumiem, kochanie, ale ... - urywam, by przelotnie pocałować ja w czubek usta, by tylko zyskać czas... - Ścigałem się. 
I choć to najgłupsze kłamstwo dziewczyna otwiera buzię, lecz żadne słowo nie opuszcza jej gardła mimo że przez te kilka sekund, miliard powstało w jej głowie. Sapie delikatnie, nie mogąc obrać w zdania tego, co chce mi wyrzucić. I nie musi tego robić, bo jestem wstanie wszystkiego się domyślić z wyrazu jej twarzy. 
-To... to stad te pieniądze ... - wydusza z siebie nieskładnie, przytłoczona wyraźnie informacją. Mnie w pieści kawałek mojej koszulki, gdy próbuje to wszystko przerobić. Jestem największym dupkiem tego świata i pozwalam na to. Wszystko by ja chronić, by chronić siebie, by chronić nasze dziecko, by chronić ja do momentu, w którym to gówno będzie już za nami. 

-Poniekąd byłem zmuszony.- tłumaczę, chcąc obronić własnego siebie, łapiąc ją na wyczekującej wzroku wbitym w moja twarz. - Selena i jej osiłki są w mieście. 
I zabijcie mnie, powiedzcie, że narażam kobietę na taki stres, ale inaczej nie potrafię. Chcę lepszego świata, chce nas w lepszym świecie, chcę mnie lepszego dla niej. 
-S-selena ? - duka oszołomiona. Jej ciało trzęsie się niczym w gorączce, a twarz ma bladą. Owijam ją ramieniem i głaszcząc plecy chce by się uspokoiła. 
-Nie miałem wyboru- spuszczam głowę. 
-C-czy ty z ... 

-Cii. - kładę palec na jej ustach, skutecznie uciszając. Nie chce o tym myśleć w tym momencie, w takich kategoriach. Chce pozbyć się Gomez ze mnie, z mojego umysłu i wiem, ze może zrobić to tylko ona. - Jesteś moja, Jess. I to działa w obie strony. - dodaje, lecz z każda sekunda brakuje mi przekonania. Jess prostuje się niczym struna i zamyka oczy, by wypuścić kilka łez na swoje policzki. Chce je zetrzeć, scałować, lecz nim robię to ja, ona pochla się w moja stronę i rozbija swoje wargi o moje, co jest maksymalnie pierwotne. Z potrzebą całuje mnie tak, jakbym był tutaj tylko na chwilę, a po niej miał się rozpuścić w powietrzu.
Rozumiem jej potrzebę, tak jak rozumiem to, ze ona jest potrzebna mnie. Jestem jak tonący, czekający na swojego ratownika. I chcę spełnić to, czego tak ode mnie pragnie. 
Obejmuje ja w biodrach i nie pozwalam, by nawet na milimetr się nie odsuwała. Jest moja opoka, której nie chce stracić. 
Gdy odrywa się ode mnie ciężko dyszy, zdejmując swoją koszulkę przez głowę. Pozwala zaprzątnąć mój umysł białym, koronkowym stanikiem, przez którego materiał widzę obwódkę jej ciemnych sutków.
-Kochaj mnie, Justin, potrzebuje tego. - szepcze mimo że jeszcze świeższe łzy zastępują te stare na jej policzkach. Jest jak błądzący rozpaczliwie szukający swojego domu.
Zrzucam tez swoją bluzkę, gdzieś za siebie po jej zdjęciu. Chce być jej, chce by wymazała mnie z inna, chce by potrafiła uratować mnie, chcę by ona posiadała mnie
Przyciągam jej twarz do swojej, z zaborczością trzymając ją za kark.  
- Proszę, Justin. - jęczy błagalnie i nie musi nic więcej mówić, gdy tej nocy daje jej kawałek nieba, a ona ratuje mnie, choć tylko na moment, przed samym sobą - burzą, błyskawicą, huraganem, który dopiero nadchodził. 

------------------------------------------------------------------



-Jessi ? 
Moja pochylona postawa powoduje lekki ból kręgosłupa. Opieram łokcie na oparciu kanapy, gdy nosem dotykam jej miękki policzek, zjeżdżając ustami coraz niżej, aż do małej malinki, która pojawiła się na jej szyi w tym szczytowym momencie. Zostawiam tam długi, mokry pocałunek.
Powieki dziewczyny drgają, gdy prostuje prawa rękę powoli wyciągana spod głowy i już wiem, że skutecznie ja obudziłem. 
- Dzień Dobry. - mówi ochrypniętym głosem, otwierając oczy. Uśmiecham się lekko i całuje ja w usta przelotnie, zastępując tym słowa. 

-Musimy się zbierać, ptaszyno.- oznajmiam poważnie. - Mam jeszcze dziś kilka spraw do załatwienia. 
Jess kiwa głową, ziewa głęboko przy czym wygląda jak mała dziewczynka i odrzuca od siebie koc. 
- Och... - wzdycha zaskoczona patrząc na swoje okryte materiałem uda. -Jakim cudem mnie ubrałeś ? 

- Byłaś zbyt wykończona, by to pamiętać. - mówię, puszczając jej oko. Policzki dziewczyny stają się lekko różowe, a ja wiem, że wszelkie wspomnienia nocy wracają do jej podświadomości. 
Cóż, byłem sukinsynem, ale nie pozwoliłabym żeby marzła i narażała nasze dziecko. 
Odpycham się od tylu łóżka, by odnaleźć szara kurtkę. Jess w tym czasie sznuruje buty i wstaje, bym mógł być pomocny przy jej zakładaniu. 
-Wiec co będziesz dziś robić ? - pyta mnie, gdy ostatni raz ogląda szybko pomieszczenie i wiem, ze robi to by być pewna ze niczego nie zapomniała. Łapie ja za rękę i wyprowadzam na zewnątrz, wystukując kod zabezpieczający na małym urządzeniu. 

-Będę trochę z chłopakami... - odpowiadałam, milknąć w odpowiednim momencie. Zaciskam usta w cienka linie i chce by ten temat tak szybko, jak po niebie dziś z powodu wiatru mkną chmury. 

-U Jacka ? - dopytuje, nie spuszczając ze mnie wzroku, gdy lokujemy się w samochodzie. 
Kręcę mocno kierownica, by wyjechać na drogę i podgłaszam radio. 
-Możliwe, Jessi. Nie jestem pewny. - mówię omijający, ponieważ na kilometr czuje jej zamiary. Milknie, nie pyta o nic więcej wydając z siebie westchnienie. Jest bezradna i jednocześnie nie ma siły się ze mną kłócić. - Jeśli chcesz to możesz zamówić wszystkie potrzebne rzeczy przez Internet. - próbuje w jakiś sposób załagodzić sytuacje byleby wybiła sobie z głowy składać wizytę Madison, co było nie możliwe, gdyż cel mojej podróży będzie odbywał się w przeciwna stronę. 

-Co z tego, jeśli będę robić to sama. - burczy ze smutkiem, patrząc w okno. Odrywam jedna rękę od kierownicy i kładę dłoń na jej udzie. 

-Wiesz, ze nie znam się na tym gównie, Jessi. - odpowiadam spokojnie i marszczy brwi. - Ufam Ci. 

-Okej ! - wyrzuca dłonie w powietrze, lekko podenerwowana. - Ale to ostatni raz, kiedy próbujesz trzymać mnie w klatce jak swój obiekt doświadczalny. - grozi, patrząc na mnie gniewnie. Parskam śmiechem. 

-Nigdy bym się nie odważył. - śmieje się i całuje wnętrze jej dłoni, gdy dojeżdżamy pod nasz blok. - Powinienem coś kupić, gdy będę wracał. - pytam, gdy brunetka ostrożnie odpina pasy. 

-Szarlotkę. - uśmiecha się złowieszczo i całuje mnie w policzek. 

-Hormony. - wzdycham, gdy opuszcza auto i macha mi na pożegnanie. 




---------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.