wtorek, 4 października 2016

II Rozdział 9


~dwa dni później~



Czy znasz już to uczucie, kiedy czujesz się, jak kompletne gówno, tracąc całą ochotę do życia. Czy kiedykolwiek czułeś, że toniesz, a jednak nikt nie podał Ci koła ratunkowego ? W tej sytuacji to ja go nie przyjąłem. Nie potrzebowałem nic - poczucie winy i wyrzuty sumienia niszczyły od środka, ale to było dobre, dobre, by zapamiętać ten ból, dobre, by cierpieć, aby więcej nie popełnić tego samego błędu.
Na parking wjeżdżam z piskiem, powodując, że osiadły na kostce kurz zaczyna wirować wraz z powietrzem. Nie przejmuję się tymi zostawiam samochód obok drzwi wejściowych do magazynu, by jakiś debil nie wjechał mi w niego koparką. Wysiadam już z wyciągniętą paczką Marlboro ze schowka. Poprawiam swoją skórzaną kurtkę i podchodzę do Jack'a, który spogląda na mnie z karcącym wzrokiem, wachlując się drugą ręką, by odgonić od sienie kurz.
-Cześć. - mówię z chrypką i wyciągam do niego dłoń, częstując szlugami. Bierze jednego i czeka aż mu zapalę. Gdy to robię, oboje mocno się zaciągamy.
-Dlaczego stary wali od ciebie, jak z gorzelni ? - pyta zdezorientowany. Zamiast odpowiedzieć mu natychmiastowo, udaję, że palenie jest o wiele ciekawsze niż jego głupie pytanie. Co innego można robić w domu, gdy siedzisz sam w domu przez dwa dni, czując się, jak śmieć i przypominając ten jeden żenujący moment w twojej egzystencji - mocny orgazm, który spowodowała osoba, której nienawidziłeś z całego serca.
Ciarki pokrywały moją skórę za każdym razem, gdy wspomnienia pamiętnej nocy wracały do mnie jak bumerang. Nie rozumiałem samego siebie i to najbardziej wkurwiało.
-Nie przywoziłem tu swojej dupy, by rozmawiać czym dzisiaj pachnę. - odszczekuję, nie patrząc na przyjaciela.
-Okej, okej. - wyrzuca ręce w powietrze. Tym gestem pokazuje, że czuje się urażony, ponieważ, jako jedna z bardziej empatycznych osób w grupie, zawsze chciał wszystkim pomagać i dupy lizać. Ja na to nie pozwoliłem. To było coś, co chciałem zachować dla siebie. -Więc wytłumacz, co tu do cholery, się dzieje ?!
-Potrzebujemy zabezpieczenia, Jack. - oznajmiam, wyrzucając niedopałek na ziemię. - Dobrze wiesz, że w naszym życiu są osoby, które muszą być bezpieczne w każdej chwili. Nasza praca to kalejdoskop - nigdy nie wiesz, co będzie.
-Racja, ale mogłeś wcześniej uprzedzić. - wypomina mi.
-Ciągle jesteś na mnie wkurwiony. - przypominam mu.
-Nie, Juss. To Ty nadal nie wytłumaczyłeś mi o co chodzi w tym cholernym interesie, a od kilku dni zachowujesz się, jakbyś dostał pieprzonego kryzysu wieku średniego !
-Dogaduję szczegóły. - rzucam na odczepnego. - Jeżeli zmieni się to w coś poważnego, na pewno Cię poinformuję.
-Przynajmniej wiesz, kto Ci to zaproponował ?
Blednę, a moje ciało traci poprzednią temperaturę.
Kolejny raz Selena.
Jej zgrabne ciało i pachnące maliną włosy.
Jednocześnie największa suka na tym świecie.
-Nie. - odpowiadam, mocnym tonem. - Podążam twoim śladem, panie ostrożny. Najpierw trzeba wybadać drugą stronę.
Ale w tym przypadku to ja zostałem wybadany i to całkiem dogłębnie.
-Rób, co chcesz, ale wiedz, że nie jestem tym pomysłem zachwycony. - oznajmia z przekąsem i idzie skontrolować pracę najętych ludzi. Cieszę się, wiedząc, że to jjż koniec jego ględzenia, jednak moja chwila nie trwa długo - przerywa ją telefon.
W pierwszym momencie jestem szczęśliwy, widząc jej numer wyświetlony na ekranie. Moja opoka, moja kotwica, moja jedyna, i tylko moja...
-Jessi ?
-Mam wspaniała wiadomość ! - krzyczy do słuchawki, wyraźnie podekscytowana. Śmieje się krótko i silę na odpowiedź:
-Opowiadaj, księżniczko.
-Możesz wpaść dzisiaj do Stratford. Proszę, proszę, Juss. - prawie nie rozpoznaje jej głosu, prawie jestem skłonny sądzić, że to nie ona tak tryskająca radością. - Ana wyjeżdża na konferencję, a Taylor maluje mieszkanie, a nie mogę jej pomóc, bo od razu dostaję mdłości na ten zapach.
-Więc umilę Ci ten wieczór. - oznajmiam.
-A ja czekam na Ciebie. Do zobaczenia, Juss. - żegna się jeszcze cmoknięciem w słuchawce. Chowam telefon do kieszeni i szybkim wzrokiem weryfikuję prowadzone roboty. Nie widząc przeciwwskazań powracam do swojego samochodu i podążam nim w stronę domu.

***

Każda kość, każdy najmniejszy staw czy kawałek skóry doskwiera mi, gdy przejeżdżam przez miasto, które w młodości było dla mnie wszystkim. Teraz kojarzy się tylko z najgorszym, co mnie spotkało. Dotknięte wypadkiem części mojego ciała dokuczają tępym bólem, z najmniejszą, kolejną chwilą, kiedy docieram do domu. Niegdyś rodzinnego, w teraźniejszości to mieszkanie kłamcy, do którego ma nienawiść ciągnie się dalej, nawet gdy od kilku lat leży gdzieś pod ziemią.
Prawie na wszystkich skrzyżowaniach i światłach zostawiam ślady opon, pod domem nie czynię wyjątku - zdzieram je jak to tylko możliwe, choć wiem że to zupełnie zbędne, bo będę tego żałował przy następnej wizycie u mechanika.
Z auta wysiadam z polową papierosa, którego zacząłem palić jeszcze stojąc na czerwonym świetle. Nie przyglądam się temu, co się tu zmieniło, tylko idę prosto do drzwi, wyrzucając szluga na chodnik. Nie raczę się dzwonić dzwonkiem - po prostu wchodzę do środka, gdzie powietrze ogrzane jest ciepłem pochodzącym z rozpalonego kominka.
Podążam głębiej, rozglądając się w poszukiwaniu Jessi. Rozpinam swoją skórzaną kurtkę i zastygam w bezruchu, gdy ta pojawia się ma środku salonu.
-Justin. - mówi zaskoczona, wycierając dłonie w czerwoną ścierkę. Zaskoczenie ustępuje dużemu uśmiechowi, a w jej oczach pojawiają się małe iskierki.
Wszystkie problemu i troski nagle znikają, jak za pojawieniem się czarodziejskiej różdżki. Ten magiczny rekwizyt posiadała tylko oma, a sama była najlepszą wróżką, jaką mogłem spotkać.
Tak, wypiękniała. - stwierdzam w myślach, skanując wzrokiem ją całą. Wcześniej płaski brzuch, teraz nieco się zaokrąglił, a jej piersi nieznacznie powiększyły. -Dlaczego nie zadzwoniłeś ?
-Naprawdę zamierzasz się teraz tym martwić ? - śmieję się i otwieram ramiona, czekając by ją przytulić. Jessica od razu zaczyna biec w moją stronę, a gdy jest blisko, zamykam ją w swoich objęciach. Pachnie inaczej - waniliowo z nutką czegoś ostrego. Jej skóra nadal miękka, gdy chowam twarz w zagłębieniu jej szyi.
Jess obejmuje mnie w biodrach i ściska mocno, że aż sam dziwię się iż posiada taką siłę.
-Tęskniłam, Justin. - szepcze, prawie płacząc. Powracam wzrokiem do jej twarzy, ujmując ją w swoje dłonie.
-Jestem, księżniczko. - mówię cicho. - Cały tylko dla ciebie.
Pojedyncza łza pojawia się na jej policzku wraz z uśmiechem na różowych ustach. Ulga przelewa się przez moje ciało i niezastąpiony ogrom szczęścia. Pochylam się w stronę dziewczyny i łączę nasze wargi w długim i namiętnym pocałunku. Jego żarliwość rozpala nas oboje, a przelewająca się tęsknota sprawia, że moglibyśmy tak trwać wiecznie.
Obejmuję Jessi delikatnie w pasie, przez co jestem w stanie dotknąć jej brzucha. Dziewczyna uśmiecha się przez pocałunek, a ja kończę go, łapiąc pomiędzy zęby jej dolną wargę i ciągnąc w swoją stronę, na końcu puszczając.
-Jesteś głody ? - pyta, łącząc nasze obie dłonie.
- Jak wilk. - odpowiadam i daję sobą pokonferować w stronę wyremontowanej kuchni.

***

Trzymanie jej w ramionach wydaje się najprzyjemniejszym zajęciem, jakie tylko istnieje. Wsłuchuję się w jej cichu oddech, nasze splecione ręce leżą na jej brzuszku, a ja spokojnie wdycham zapach jej szamponu do włosów. Jej obecność sprawia, że uspokajam się wewnętrznie, nie myślę o niczym, nie myślę o tym, co spieprzyłem ani na co pozwoliłem. Wszystko to zamykam w małym zalążku swoich wyrzutów sumienia, których pozbywam się, gdy jestem z Jessi.
-Juss.
Jest ciepła, jesienna noc. Świeże powietrze wpada do środka poprzez otwarte okno balkonowe, a firanka zaczyna wesoło tańczyć wraz z wiatrem. Jessica przewraca się na bok, kładąc podbródek na swojej dłoni, ułożonej na mojej klatce piersiowej, by widzieć mnie lepiej.
-Co tam, ptaszyno ? - delikatnym ruchem odgarniam pojedyncze kosmyki włosów z jej twarzy. Jest śliczna. Zauważam nawet, że na jej policzkach pojawiły się bardziej zdrowe kolory, a lekka biel zniknęła, jak gdy użyje swoich czarodziejskich kosmetyków.
-Nasze mieszkanie jest całe ? - pyta, rozbawiona. Szeroki uśmiech pojawia się na jej twarzy, a moje serce zaczyna bić mocniej. Jeszcze bardziej przysuwam ją do siebie, przyciskając koc do jej pleców.
-Nie masz się o co martwić. - odpowiadam radośnie i składam pocałunek na jej rozgrzanym czole. Jej usta nadal są opuchnięte, a policzki różowe po sesji pocałunków i szybkiej palcówce. -Nie wyrzuciłem nawet tego cholernego stolika. - krzywię się na samo wspomnienie.
-I nie zrobisz tego. - ostrzega, przybierając poważny wyraz twarzy. - Będę go potrzebowała.
-Dla ciebie wszystko, księżniczko. - cmokam ja w usta, przystając na jej prośbę. Dziewczyna zagryza wargę i zaczyna mi się uważnie przyglądać, gdy ja odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. Czuję, jak cały stres odpływa z mojego ciała gdzieś daleko. Przyjemne ciepło, którym emanuje dziewczyna rozluźnia moje mięśnie i przyciąga nostalgię.
-Gapisz się. - stwierdzam.
-Skąd ten zarost ? - pyta, a chwilę potem czuje jej opuszki palców, które dotykają mojego policzka. Wtulam twarz w jej dłoń i całuję jej wnętrze. Robię to tak długo, byle by nie musieć odpowiadać na to pytanie. Przyznanie się do ciągłego picia i bycia na haju przez ostatnie dni nie byłoby dobrym rozwiązaniem.
-Bo tęsknię za Tobą, Jess. - szepczę otwierając powieki. Jej ciemne tęczówki wywiercają dziurę w mojej twarzy. - Jak długo, do cholery, ona będzie Cię tu jeszcze trzymać? - pytam ze złością.
Powrót Jessici do domu wiązał się z uspokojeniem się mojej osobowości oraz większym spokojem, bowiem dryfujący po morzu statek ciągle potrzebuje swojej kotwicy.
-Nie wiń jej, Juss. - odpowiada z westchnięciem. W jej głosie slyszę to, jak jest rozdarta. - Obiecuję, że porozmawiam z Aną i postaram się być, jak najszybciej.
-Mówiłaś to już. - fukam, niczym obrażony dziesięciolatek.
-No nie denerwuj się. - brunetka śmieje się i dźga mnie w żebro. -Lepiej opowiedz mi, co u Luke'a, Amandy, Jack'a ...
Zanim zaczynam dość nudą opowieść, Jessica odsuwa się lekko ode mnie i kładzie głowę na zieloną poduszkę, okrywając się szczelnie kocem. Celowo pomijam temat Jack'a i naszej niezgodności w pewnej sprawie, a kiedy jestem gotowy, by sprzedać jej jakieś krótkie kłamstwo, dziewczyna zasypia. Po cichu wychodzę z łóżka i siedząc na jego skraju, zakładam buty. Na koniec przykrywam dziewczynę jeszcze jednym kocem i pochylam się by ucałować jej policzek.
-Jesteś piękna, ptaszyno. - szepczę z ustami przy jej delikatnej skórze. Prostuję się i wychodzę z bolącym sercem i urwanym oddechem.

***
Puste ulice, oświetlone tylko pojedynczymi lampami, kilka otwartych klubów, z których światła padały na ulice i kilka pijanych osób, które próbują wrócić do domu to jedyny mijany krajobraz, gdy wracam do Stratford. Nie potrafię myśleć o niczym innym niż Jessicie, która została wiele kilometrów stąd. Byłem, jak kwiat w ostatniej fazie jego obumierania, a żeby odbić potrzebował wody. Ja potrzebowałem jej, by odbić się od dna, którego dotknąłem w ostatnich dniach. Kochałem tą dziewczynę tak mocno, jak to tylko możliwe by kochać człowieka, ale pojawiająca się tak nagle Selena, wywróciła moje życie do góry nogami. Prawie tak samo, jak dwa lata temu, gdy cała, skrywana prawda wyszła na światło dzienne.
Kończąc swojego papierosa, parkuję swoje auto na wolnym miejscu pod blokiem. Gdy wychodzę rzucam szluga na chodnik i niedbale przydeptuję butem. Z tylnego siedzenia zabieram małą reklamówkę z zakupami, które zrobiłem po drodze, i zamykając samochód idę w stronę odpowiedniej klatki.
Wolną, prawą dłoń wkładam do kieszeni spodni i odnajduję w niej klucze. Wejście do mieszkań jest spowite w mroku tak, że nie widzę nawet schodów przed sobą. Gdy zamykam za sobą ciężkie drzwi słyszę szmer, a dym papierosowy drażni moje nozdrza w tym samym momencie.
Chcę postawić pierwszy krok na schodku, jednak w tym samym momencie zostaję odciągnięty od miejsca , w którym był. Ktoś łapie mnie w podbrzuszu, obraca się i rzuca na zimną oraz brudną podłogę klatki schodowej. Moje zakupy uciekają z mojej dłoni i turlają się po schodach prowadzących do piwnicy. Głęboki śmiech roztacza się wokół mnie, a ja w myślach obiecuję sobie, że zabije tego, kto robi mi cholernego psikusa.
Nagle żarówka rozbłyskuje jasnym światłem, które w pierwszym momencie mocno mnie oślepia. Zakrywam oczy odruchowo, osłaniając powieki rękawem skórzanej kurtki.
-Co, do kurwy nędzy !? - syczę wściekły próbując podnieść się z podłogi. Wtedy czuję ból w ręce, na którą upadłem i przeklinam jeszcze raz pod nosem. Wtedy zauważam dwóch wysokich gości, przewyższających nawet mnie. Dobrze zbudowani, ubrani cali na czarno, z ogolonymi głowami.
-To on. - oznajmia jeden z nich. Moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do jasności, dlatego odsuwam rękę, by móc im się uważnie przyjrzeć.
-Jak tam, lalusiu ? - zaczyna jeden, kucając, by znaleźć się na mojej wysokości. Patrzę na niego wściekle, a on reaguje tylko cynicznym uśmiechem.
-Ogarnij się, stary. Nie mam pieprzonego czasu na twoje gierki.
Ten stojący kopie w krzyż kolegę.
-Czego chcecie, kurwa ? - pytam zezłoszczony, rozmasowując swój obolały nadgarstek.
-Selenę, znasz ? - patrzy na mnie z poważnym wyrazem twarzy. Jego początkowe rozbawienie szybko zniknęło.
-Co Ty pieprzysz. - kucający koleś nagle wstał i uderzył swojego kolegę w bark. - Takiej laski nie da się nie znać.
-Och, zamknij się. - warknął, wywracając na niego oczami.
Zrozumiałem.
Selena i jej gang.
Nie zrozumiała niczego co do niej powiedziałem, a na dodatek przysłała tu swoich "przyjemniaczków".
-Jeśli nawet to chuj was to obchodzi. - odpowiadam i szybko podnoszę się z podłogi.
-Nie skacz, młody. - odpowiada mi, rzucając w moją stron3 małym pudełkiem, które zręcznie ląduje w moich dłoniach. - Czas do środy. - oznajmia i wychodzi wraz ze swoim kolegą, któremu chciałem zdjąć ten tępy uśmiech z twarzy.
Rezygnuję z poszukiwań swoich zakupów, poświęcając czas na to, by jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu, mając nadzieję, że nikt z sąsiadów nie usłyszał tego, co się tutaj wydarzyło.
Wraz z papierowym pudełkiem podążam prosto do salonu, gdzie zabieram się za jego rozpakowywanie. Nie wiem dlaczego, ale wcale nie dziwi mnie, gdy odnajduję tam przygotowane do rozprowadzenia porcje narkotyków. Kręci mi się w głowie od tej ilości środków odurzających, a doznanie to dodatkowo potęguje wściekłość.
Jak ona wpadła na taki pomysł ? - to jedyne pytanie, które pojawia się w mojej głowie. Im bardziej starałem sie pozbyć Seleny, tym szybciej ona powracała.
Zdając sobie sprawę, że Jack tak naprawdę miał rację, ostrzegając mnie, iż będą z tego problemu, odszukuję swój telefon. Wystukuję na ekranie sekwencję cyfr, która zapisana była na dołączonej do pudełka karteczce i czekam. Nie odbiera mojego połączenia za pierwszym razem. Próbuję drugi, a potem trzeci i słyszę, jej głos za czwartym, gdy nerwowo krzątam się po mieszkaniu.
-Co Ty sobie, do cholery, myślałaś ! Tego nie obejmowała nasza współpraca.
Nie mówię do niej nic oprócz wyrzutów. Ona jest spokojna i opanowana, gdy stwierdza, że pojawi się za pól godziny w moim mieszkaniu.
Z niezadowoleniem opadam na kanapę i zamykam oczy, oddychając zbyt szybko. Czuję maleńkie kropelki potu na moim karku, a nogi mam prawie zdrętwiałe. Nie jestem pewien, co dzieje się w moim życiu. Mam ochotę zniknąć choć na chwilę, by ogarnąć cały ten pieprzony bałagan.
Po chwili podnoszę się i ukrywam pudełko w komodzie, przykrywając je dużą ilością własnych skarpetek. Mocno zamykam szufladę, powodując lekkie zachwianie się mebla.
Idę do kuchni, w której powietrze jest świeższe, co spowodowane było otwartym oknem. Zrzucam z siebie koszulkę, która ciąży mi na barkach, prawie jak kamień i wypijam jednego shota. Przełyk mnie pali, ale jestem w stanie to znieść, tylko dlatego, iż podświadomie potrzebuję zadać sobie ból. Tylko ja jestem winny za cały ten popieprzony rozwój wydarzeń i to ja musiałem ponieść tego konsekwencje.
Gdyby to nie dzwonek oznajmiający przybycie Seleny, a innej osoby, mógłbym nawet przyznać, że cieszyłem się słysząc go. Nie fatyguję się, by otworzyć dziewczynie drzwi. Krzyczę tylko szybkie "wejdź" i chowam wódk3 do lodówki.
Kiedy się odwracam szatynka jest już w mieszkaniu. Przygląda mi się stojąc w rozkroku na swoich kilkunastocentymetrowych kozakach. Ręce ma złożone na klatce piersiowej, jeszcze bardziej uwydatniając swoje obfite kształty. Ubrana w zwiewną sukienkę, która wcale nie była zbyt wyzywająca, jak te, które zwykła nosić, a jej makijaż był delikatnie "lżejszy" od tego, w którym widziałem ją ostatnio.
-Nie wiedziałam, że aż tak bardzo zestresujesz się spotkaniem Zayn'a i Rob'a. - zaczyna pierwsza, z majaczącym się na ustach uśmiechem. Daje mi tym do zrozumienia, że jest kompletnie wyluzowana, kiedy ja jestem, jak tykająca bomba.
I tylko ta głupia uwaga wystarcza, by przygotować jej ląd.
Zaciskam dłonie w pięści i szybkimi krokami podchodzę do niej z morderczym wzrokiem. Jej radość znika w sekundzie i pojawia się coś na znak niepewności. Delikatnie cofa się do ściany, a gdy jej plecy przylegają do niej, ja zatrzymuję się dosłownie kilka centymetrów od jej ciała.
-Jesteś suką. - kieruję do niej te obraźliwe słowa z wyciągniętym palcem. -Nie rozprowadzę Ci tego, kurwa.
-Uspokój się, Justin. - odpowiada miękkim głosem, trzepocząc czarnymi rzęsami, które w tym świetle rzucały cień na jej policzki. - Dobrze wiem, komu jakie zadanie przydzielić, by wykonał je jak trzeba.
-Jasne. - rzucam z przekąsem. Denerwuje mnie jeszcze bardziej, gdy udaje, aż tak inteligentną. - Nie zrobię nic dla ciebie.
-Obiecałam, że zapłacę.
-Nie chcę, kurwa, twoich pieniędzy ! Chcę spokoju, wiec wypierdalaj z mojego życia !
-Sam zniszczyłeś ten spokój. - cedzi przez zęby, łapie mnie w biodrach i niespodziewanie łączy je z jej. - I nie wpieraj mi kłamstw, które możesz zostawić dla głupiutkiej Jessici. - już otwieram usta, by odpowiedzieć jej coś niemiłego, lecz powstrzymuje mnie. - Odpisałeś mi, bo potrzebujesz przygód. Nadal niewiele się zmieniłeś, Bieber.
-Łżesz.
Selena śmieje się perliście.
-A atak to twoja obrona.
Tym razem nie wytrzymuję. Zaciśnięta dłonią uderzam w ścianę tuż obok jej głowy.
-Nic nie wiesz, do cholery !
-Nie potrzebuję. - odpowiada. - O wszystkim przekonałam się podczas ostatniej wizyty.
Jej spojrzenie staje się tak jednoznaczne, tak cholernie głębokie, przeszywające wszystko na wskroś, że przez moje ciało przechodzi dreszcz. Ku zaskoczeniu jest on w jakiś sposób przyjemny i sprawia, że w chwili moje ciało rozgrzewa się, jakbym nagle dostał niewyjaśnionej gorączki.
-Nie będziesz tak grała, rozumiesz. - wyduszam z siebie tuż nad jej uchem. Czuję wtedy zapach jaśminu i jeszcze jakiejś mocniejszej nuty, która naprawdę zaczyna mi się podobać.
-To moja gra. - odpowiada cwanie, w cmoka mnie raz w żuchwę. Dostaję gęsiej skórki. - I wiesz co, Juss, wszystkie chwyty dozwolone. - śmieje się i dłoniami wędruje na moje nagie plecy. Z bezsilności ciągle zaciskam pięści, to je rozluźniam. Jestem chujem, bo pozwalam, by kobieta potrafiła mną zawładnąć.
-Nienawidzę Cie, Gomez. Tak bardzo Cię nienawidzę. - krzyczę, łapiąc ją za biodra i rzucam jej ciałem na kanapę. Dziewczyna z niewiarygodną gracją upada na wypoczynek, a jej włosy rozsypują się na poduszkach. Uśmiecha się tajemniczo, co oznacza, że wcale nie przejęła się moim wybuchem. Patrząc na mnie pożądliwym wzrokiem zrzuca swoje szpilki i obmyśla kolejny ruch, gdy ja podochodzę do kanapy.
-A jednak Bieber, zawsze wracasz do mnie. - zauważa.
-Wypierdoliłem Cię ze swojego życia, co mi wyszło na dobre. Po co znów, kurwa, wracasz ? - mój głos nadal jest podniesiony, gdy do niej mówię, pochylając się na dwóch dłoniach ułożonych na oparciu.
-Bo jesteś, jak twój ojciec, Justin. On nigdy nie potrafił się zmienić i powiedzieć Ci prawdy. Zaś Ty- choćbyś chciał nie zmienisz tego, że gang, narkotyki z całą tą otoczką, przestaną Cię interesować.
-Nie.Porównuj.Mnie.Kurwa.Do.Niego. - syczę przez zaciśnięte zęby i unoszę rękę, by ją uderzyć. Ona szybko ją łapie i nie pozwala mi na ten ruch. Nasze oczy jaki i oddechy łączą się w jedno. Jestem zaskoczony tym, jak daleko złość, którą odczuwam jest w stanie mnie ponieść. Byłem pełen sprzeczności, lecz nigdy nie pozwoliłbym porównać się do swojego ojca, który nigdy nim nie był.
Selena przygląda mi się intensywnie, mocno ściskając mój nadgarstek. Jej dłoń jest rozpalona i przekazuje małe iskierki pomiędzy naszymi złączonymi dłoniami. Oddycham głęboko, a serce kołacze mi jak szalone. Nie myślę o niczym, mój mózg przestaje pracować, gdy odczuwam ucisk w dole kręgosłupa.
Wszystko to osiąga punkt kulminacyjny, gdy Selena przegryza wargę, puszczając moją dłoń, która ląduje obok jej biodra. Nienawidziłem jej tak bardzo, jak tylko człowiek potrafi to robić, a mimo to robiłem coś, co nie było zgodne z tym, co odczuwałem.
Zamykam na chwilę oczy, lecz i to nie pomaga, bo Gomez dotyka dłonią mojego policzka.
-Nadal Cię, kurwa, nienawidzę. - szepcz i rzucam się na nią niczym wygłodniałe zwierze spragnione swojego posiłku. Jedyne czego chce to rozładować całą tą złość, irytację zgromadzoną przez te kilka dni. Potrzebuję nieprzemyślnie wypłynąć w morze, przetrwać burzę i wrócić na ląd pełen harmonii.

------------------------------------------------------------

Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.
 
PS. Prosiłabym jeszcze, by osoby czytające, które znają osoby, którym spodobało się to opowiadanie - poleciły je.  Piszę je teraz sama dlatego potrzebuję motywacji :*


sobota, 3 września 2016

II Rozdzał 8



-Nie zgadzam się, Juss. To niedorzeczne ! - oburza się Jack, wymachując rękoma. Przewracam oczami, ściskając oparcie starego, skórzanego fotela.
-Uważam, że to idealny interes. Nie rozumiem Cie, Gilinsky. - wzdycham. - Dzięki niemu moglibyśmy zapomnieć o wysokoach przez najbliższy rok.
Staram się brzmieć, jak najbardziej przekonywająco. Robię wszystko, by tylko Jessica nie była w mojej głowie, bym tylko nie stawał się kolejny raz wściekły.
-Idealny ? - prycha. - Nawet nie wiesz, kto zaproponował Ci tak wielki napad. Nie jesteś maniakiem komputerowym, więc nie mydl mi oczu, że możemy zrobić to sami.
-Dowiem się. - postanawiam, wstając. - Może nie jestem liderem, ale szykuj ludzi. Zrobimy to.
Wiem, że robię źle nie licząc się z odmową Jack'a, który jest tutaj głową, ale chcę choć na trochę zapomnieć o sposobie, w jaki zarabiam na życie. Do cholery, chciałbym się w końcu nim nacieszyć, jeżeli mam być ojcem.
-Popełniasz błąd ! - krzyczy jeszcze nim zdążę wyjść. Kręcę głową na jego zachowanie i zamykam za sobą ciężkie drzwi magazynu. Cała sprawa toczyła się wokół mejla, który odnalazłem dzisiaj w swojej internetowej skrzynce pocztowej. Osoba, której nie znałem, zaproponowała interes. Bardzo dobry interes, za którego pieniądze mógblym zapewnić Jessi i naszemu dziecku życie na doskonałym poziomie. Ale Jack byl Jack'iem - zawsze ostrożny, nie podejmujący ryzyka. Tym razem to ja go wyręczyłem.
Przypominając sobie miejsce zaproponowanego spotkania, wsiadam do samochodu. Ruszam powoli, powstrzymując się od pisku opon, który mógłby zwrócić zbędną uwagę. Wyjeżdżam na drogę krajową, gdzie ruch jest niewielki. Przytrzymując kierownicę kolanem, ze schowka wyjmuję paczkę Malboro i odpalając wyjętego papierosa podgłaszam radio. Jak na złość gra w nim ulubiona piosenka Jessici - „The scientist” Coldplay. Automatycznie moje dłonie mocniej zaciskają się na kierownicy, a knykcie bieleją. Naciskam pedał gazu, a samochód od razu przyśpiesza. Nie ściszam poziomu głoścności piosenki. Tylko ona teraz sprawiała, że mogłem sobie wyobrazić, że jest ze mną, a nie pieprzoną Aną. Wszystko było lepsze niż to.
Pod barem parkuję, gdy utwór się kończy. Zimny wiatr rozwiewa klapy mojej kurtki, kiedy wychodzę z auta, zamykając je jednym przyciskiem pilota. Wchodzę do baru i od razu czuję zapach alkoholu i kawy. W myślach stwierdzam, że to może się udać, ponieważ takich interesów nie omawia się w zwykłych restauracjach, tylko miejscach takich, jak to - zlokalizowanych w piwnicy, cuchnących stęchlizną i ciemnych.
Będąc w środku, zajmuję stolik blisko ściany, wyłożonej czerwoną cegłą. W pomieszczeniu jest pusto, a straszy mężczyzna z siwą brodą, który najprawdopodobniej grał kiedyś w zespole rockowym, przeciera dokładnie szklanki. Na stolik wyjmuję swojego I Phone'a i sprawdzam, czy nie mam nowych wiadomości. Czuję wielki zawód, gdyż miałem nadzieję, iż Jessi się dziś odezwie.
Odsuwam od siebie urządzenie i już mam przywołać kelnera, gdy do baru wchodzi kobieta. Jej perfumy od razu zaczynają mieszać się z powietrzem. Są niewiarygodnie mocne i drażniące w nozdrza.
Zdziwiony obecnością tutaj, oglądam brunetkę od góry do dołu. Jej stopy znajdują się w niebotycznie wysokich szpilkach, które jeszcze bardziej wydłużają jej smukłe nogi, kończące się czarnymi spodenkami. Włosy ma długie, kręcone, opadające kaskadami na ramiona. Nie widzę jej twarzy, ale wrażenie, jakbym ją znał, niespodziewanie pojawia się w moim środku.
Zgrabnie siada na wysokim stołku i zamawia coś do picia. W między czasie chowam telefon do kieszeni kurtki, a dłonie chowam w kieszeniach spodni.
-Dziękuję, Josh. - głos ma melodyjny, niezwykle naturalny, bez zbędnego przesłodzenia. Gdyby nie tak odważny stój mógłbym nawet pomyśleć, że to moja Jessi.
-Co Cię dziś sprowadza, maleńka ? - pyta barman, odkładając wysoką szklankę na półkę za nim.
-Bardzo ważny interes. - odpowiada i upija łyk swojego pomarańczowego napoju. Spoglądam na zegar i decyduję się podejść do baru, gdyż godzina spotkania wybiła już pięć minut temu. Nie wyobrażam sobie, bym mógł jakikolwiek interes zrobić z kobietą, ale ryzykuję.
Siadając na stołku, widzę tylko jej profil, lekko zakryty włosami. Wydaje mi się coraz bardziej znana, ale nie wnikam w swoje podejrzenia i zamawiam piwo.
-Nie powinieneś go pić, jeżeli wracasz samochodem. - oznajmia płynnie brunetka i odwraca się w moją stronę. Cały momentalnie drętwieję po sam czubek najmniejszego palca u stopy. Moje serce zaczyna bić niewiarygodnie szybko, a ja mrugam powiekami, upewniając samego siebie, czy się nie przewidziałem.
Nie zmieniła się. Może tylko wydoroślała, jeszcze bardziej schudła i operacją plastyczna poprawiła nos. Makijaż ten co zawsze, a nawet dałbym rękę uciąć, że dodała do niego czerni, by ukazać kryjącego się w niej lwa.
-Selena. - mówię , z trudem połykając ślinę.
-Nie spodziewałeś się mnie. - śmieje się perliście. - I tu Cię mam, Bieber. - uderza mnie „po bratersku” w ramię i upija kolejny łyk drinka.
Upewnia mnie tym, że nie jest tą samą osobą, z którą zerwałem wszelkie kontakty dwa lata temu.
-Co tu robisz ? - pytam bez emocji. Zasklepiona w sercu rana, nagle zaczyna boleć, jakby blizna chciała się kolejny raz rozerwać na pół.
-Nie dostałeś mejla ? - pyta, unosząc idealnie wyrysowaną brew. Zaskakuje mnie i jednocześnie skutecznie ostudza zapał, by rozbić ,wspominaną w tekście ,firmę.
-To byłaś ty. - bardziej stwierdzam niż pytam. Barman Josh stawia obok mnie kufel, lecz tracę ochotę na trunek. Z kieszeni kurtki wyjmuję banknot i rzucam nim na blat, równocześnie odsuwając od siebie pełne naczynie.
-Cóż, nie tylko ty znalazłeś sposób na życie ... Justin.
-Cóż, chyba nie zrozumiałaś, że nie chcę mieć z tobą, do cholery, nic wspólnego. - mówię, naśladując ją i wstaję ze stołka. Pewna siebie zaczyna się śmiać i to jednie jej wybuch radości słyszę, gdy opuszczam bar.
Świeże powietrze na zewnątrz pozwala mi na chwilę ochłonąć. Dlaczego nie posłuchałem Jack'a - pytam samego siebie w myślach. Selena była i zawsze będzie suką, która bawiła się mną, jak szmacianą lalką. Nienawidziłem jej bez powodu. Była zimna, jak lód. Gotowa zrobić wszystko, gotowa zniszczyć wszystko.
Zdenerwowany wsiadam do auta i odjeżdżam w stronę domu, mając nadzieję,że to ukoi moje nerwy. Tak się nie dzieje, ponieważ nie czeka tam Jessica - jedyna osoba, która działa na mnie, jak melisa. Jej czułość, jej miłość, oddanie są wszystkim czego potrzebuję, by żyć. Ona jest sensem mojego egzystowania i tylko ona. Jest czymś cholernie prawdziwym i nieocenionym w porównaniu do obłudnej Gomez.
Przyłapując się na tym, że znów pojawia się w mojej głowie, odnajduje butelkę whiskey w szafce i opróżniam ją przy kolejnym seansie filmowym. Choć jest tak kurewsko niedobra to pomaga zapomnieć. Chociaż na chwilę.

***

Rano budzę się z okropnym kacem. Mój przełyk dosłownie pali żywcem, a całe mieszkanie przesiąknięte jest w oparach alkoholu. Podnoszę się z kanapy i pierwsze co robi3 to otwieram okna, by wpuścić odrobinę świeżego powietrza. Kolejnym przystankiem jest kuchnia, gdzie wypróżniam butelkę z wody mineralnej.
Wcale nie zaczynam czuć się lepiej. Zdejmuję swoją koszulkę przez głowę i wracam do salonu, chcąc posprzątać bałagan. Chaotycznie próbując poprawić koc, tak jak robi to Jessica, uderzam stopa stolik.
-Kurwa mać ! - drę się na całe mieszkanie i upadam na kanapę, rozmasowując stukniętą kość. Wszelkie inne przekleństwa cisną mi się na usta i wielka ochota wypieprzenia stolika na zewnątrz, lecz od podjęcia takiej decyzji powstrzymuje mnie mój dzwoniący telefon. Sięgam po niego na dywan, gdyż upadł, gdy niefortunnie zahaczyłem o stolik i od razu zapominam o boleściach, gdy na ekranie ukazuje mi się zdjęcie uśmiechniętej Jessici, które sam ustawiłem jako profilowe na Skeyp'ie. Odblokowuje ekran i akceptuję połączenie.
-Cześć, księżniczko. - witam się pierwszy, śmiechem maskując ból, który nadal czuję.
-Dzień Dobry, Justin. - odpowiada, a ja delektuje się jej porannym akcentem. Jest tak cudownie miękki i słodki, że mógłbym go słuchać całą wieczność. -Dlaczego wyglądasz, jakbyś bawił się przez cała noc ? - pyta powoli, dokładnie mi się przyglądając.
-Spałem na kanapie. - ziewam. - Przypomnij mi, że musimy się jej jak najszybciej pozbyć. Jest cholernie nie wygodna.
-Biedaczek. - robi żartobliwie smutną minę. - Ale nie, nie pozbędziemy się jej. Nie zapominaj, że to prezent od twojej mamy.
-Ah, no tak. - przytakuję z westchnieniem. Jestem zły sam na siebie, że muszę ją okłamywać. - Co u Ciebie ?
-Zgadnij, jaki mamy dziś dzień. - piszczy uradowana, skacząc do góry na fotelu, gdzie siedzi. Wytężam, nieco zamącony wzrok i rozpoznaję, że znajduje się w moim dawnym pokoju.
-Nie wiem, skarbie. - przyznaje bez ogródek. Dziewczyna jednak nie reaguje negatywnie. Jak zwinna pantera zeskakuje z obrotowego krzesła i podnosi bluzkę, by w ekranie pokazać mi zaokrąglony brzuch. Uśmiecham się, będąc jednocześnie zdziwionym, że mógł się lekko powiększyć tylko przez trzy dni, gdy nie ma jej ze mną.
-Zaczynamy czwarty miesiąc. - oznajmia z ekscytacją i klaszcze w dłonie, jak mała dziewczynka. Zaczynam się głośno śmiać. Uwielbiam, gdy sprawia, że jestem właśnie taki, jak teraz - słaby z miłości, ale kurewsko szczęśliwy.
Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy dam radę być ojcem. Czy, w ogóle, byłem na to gotowy ? Nie wiem.
Gdy dziewczyna wraca z powrotem i milczy, mój dobry humor oddala się, jak płynąca po niebie chmura popychana przez silny wiatr.
-Kiedy wracasz ? - pytam cicho. Mój głos jest tak strasznie smutny, że brzmi, jakbym był nastolatkiem i pierwszy raz zagadywał do dziewczyny.
-Niedługo, Juss. - odpowiada, uśmiechając się smutno.
-To zła odpowiedź, Jess.
-Nie chcę składać Ci obietnic, których nie będę w stanie spełnić.
-To obiecaj mi tylko, że będziesz bezpieczna.
-Jestem pod ciągłym nadzorem. - prostuje się i śmieje.
-Kocham Cię, księżniczko. - wzdycham.
- Ja Ciebie też, Juss. - odpowiada. - Ale i ty mi coś obiecaj.
Milczę, wpatrując się w jej osobę, dlatego mówi dalej.
-Że nie zrobisz nic głupiego.
Otwieram usta, by coś powiedzieć, lecz kolejny raz mi przerywa.
-Widzę butelkę, którą otwierasz, gdy coś jest nie tak. I nie, nie zamierzam się kłócić, tylko porozmawiamy, jak wrócę. Pamiętaj o tym.
-Dobrze, Jess. - przytakuję potulnie, chociaż wiem, że nie jestem w stanie jej tego obiecać. Moja osoba jest jak burza niosąca również ze sobą huragan. Nie mogłem jej zapewnić w stu procentach.
Żegnamy się wysyłając sobie buziaki. Po tym odkładam telefon na ten nieszczęsny stolik i wzdycham jeszcze głośniej niż podczas rozmowy z dziewczyną.
Więc co teraz z interesem niosącym ze sobą tak kuszące korzyści ? Mam zrezygnować z tego tylko dlatego, że Selena pieprzona Gomez wymyśliła to całe przedsięwzięcie ?
Nie potrafię rozgryźć, czy to sprawia, że mam ochotę wskoczyć w głęboką wodę, czy wręcz przeciwnie - zatrzymać się na brzegu.
Ostatecznie stwierdzam tylko, że z takim kacem nie zrobię nic.
Ponownie chwytam telefon i wybieram numer Jack'a.
- Gilinsky, potrzebuję pomocy Madison.

***

-Co myślisz o tym ? - pytam ze znudzeniem w głosie. Opieram się o drewnianą ramę niebieskiego łóżeczka z baldachimem w różne samochody. Madison podchodzi do mnie.
-Pomyślałeś o tym, że możesz mieć córkę ? - śmieje się. Wywracam oczami. Jestem zbyt zmęczony podróżowaniem po pięciu sklepach dziecięcych i tym, że nie potrafiliśmy nic wybrać. Na odczepnego pokazuje karmelowe łóżeczko skryte obok wystawy pluszaków. - To może tamto będzie idealne. - oznajmiam z nutą sarkazmu. Madison podąża za moją dłonią i zaczyna klaskać w dłonie, dostrzegając tamten model.
-Bingo, Bieber. - mówi z podekscytowaniem i uderza mnie po plecach, w ten sposób gratulując. Dopiero wtedy zaczynam być z siebie zadowolony i odzyskuję chęć do działania.
Od razu płacę za wybrane łóżeczko, a ekspedientka wynosi z magazynu wielkie pudło, które zanoszę do samochodu, przy czym Madison otwiera mi tylko bagażnik.
-Jak Jack ? - zagaduję, dołączając do dziewczyny, która stoi opierając się o bok mojego auta. Wyjmuję jednego papierosa z mojej paczki, schowanej w kieszeni kurtki i odpalam go, zaciągając się głęboko.
-Mówi, że w końcu go zabijesz. - uśmiecha się. Zdaję sobie sprawę, że jest tak zrelaksowana tylko dlatego, że Gilinsky nie zdradza jej naszych planów, stąd ona sama jest kompletnie nieświadoma o co poszło tym razem.
Gdy tylko sobie przypominam o Selenie, ciarki przechodzą mi po kręgosłupie, a sam z nieznanych powodów staję się otumaniony.
-Przepraszam, Mads, ale ja nigdy, w przeciwieństwie do Ciebie, nie pojawiłem się przed nim w bieliźnie, by miał powód, aby tak gadać. - odpowiadam żartobliwie.
-Ty zboczeńcu. - krzyczy, uderzając mnie pięścią w ramie, a drugą rękę wyciąga, by ukraść mi szluga. Śmiejąc się z jej reakcji, patrzę, jak zaciąga się śmiercionośnym dymem.
-Dobra, mała. Spadam. - odpycham się od samochodu i chwytam za klamkę mojego wozu. Madison odchodzi na bok i wypuszcza obłok z ust. - Podwieźć Cię ?
-Nope, Juss. - rzuca krótko, zaciągając się ponownie. - Muszę jeszcze coś załatwić, by udobruchać ukochanego.
-W takim razie to nir może czekać. - odpowiadam żartobliwie, wsiadając do samochodu. - Do zobaczenia !


***

Docieram do domu jeszcze, zanim słońce zupełnie zachodzi za horyzont. Pomarańczowa poświata rozlewa się po niebie, jak wylane mleko po podłodze. Jest tak godne podziwiania, że gdy widzę pejzaż przez balkonowe okno naszego mieszkania, zaczynam jak pies tęsknić za Jessi. Gdyby tu była oglądalibyśmy zachód, a potem kochali się na podłodze w salonie do samej  północy. Nie przeszkadzałby nam chłód, który spowodowany byłby zbyt mocno skręconymi grzejnikami, ani niewygodna nawierzchnia wraz z przesiąkniętym kurzem dywanem.
Rozbieram się ze zbędnej kurtki i podwyższam temperaturę, by nie zamarznąć na kość, składając kawałki łóżeczka do kupy. Nie czuję żadnej radości na ten plan, zaś tylko smutek i przygnębienie.
Szybko wypijam szklankę wody i biegnę do łazienki. W koszu odnajduje swoje spodnie, a w nich mała torebeczkę. Zamykam ją w dłoni, jeansowy materiał odrzucając na bok i wracam do salonu.
Rozkładam wszystkie  niezbędne rzeczy i nie mijają dwie minuty, a lufka wypełniona jest marihuaną. Zapalam ją i zaciągam się tylko trzy razy. Nie potrzebuję więcej. Czuję się dobrze, ani trochę nie otumaniony, lecz pusta ucieka z serca i skupia się na krążącym dymie w płucach. Chcę wyrzucić z siebie obraz Jessici i jej brak tu. Nie chcę o tym myśleć. Tak po prostu, bo to boli bardziej niż można by było się spodziewać.
Rozpakowuję wielkie pudło i ze śrubokrętem w dłoni rozpoczynam pracę. Z instrukcją idzie mi szybko, a pól godziny później mebel jest gotowy, by umieścić go w naszej sypialni. Z brakującym baldachimem idzie mi gorzej - nie potrafię zamontować go tak, jak umieszczony był na wystawie sklepowej, dlatego rezygnuję ze złością ciskając go na podłogę. Mała plastikowa zaczepka łamie się na dwie części, ale mam to w nosie. Łóżeczko jest ładne i bez tego.
Zadowolony z samego siebie sprzątam z podłogi kartony i folie, gdy ktoś dzwoni do drzwi. Odkładam śrubokręt na stolik, gdzie leży jeszcze pozostałość z mojego palenia nie przejmując się tym, że pukający gość może to wszystko zobaczyć.
Zapalam światło w korytarzu i szarpię za drzwi, patrząc na swoje bose stopy.
-Cześć. - mimo, że dawno nie słyszałem tak naturalnego jej głosu, od razu wiem, że to ona. Resztki sił do życia uciekają ze mnie, jak powietrze ze spuszczonego balona.
Chcę natychmiast zamknąć jej drzwi przed nosem, lecz uprzedza mnie, wkładając swoją szpilkę pomiędzy futrynę i powstrzymując mój ruch.
-Czego chcesz ? - pytam, mrużąc oczy, dokładnie dając Gomez do zrozumienia, że nie mam ochoty by tu była. Nie chciałem jej wcale w moim życiu.
Wykorzystuje moment mojej rozproszonej uwagi i popycha drzwi, wchodząc do środka, nie oczekując nawet zaproszenia. Jestem zdziwiony widząc pokaz jej siły i robię się bardziej zdezorientowany spoglądając na jej smukłe, wyrzeźbione ramiona, wiedząc, że to musi być efekt pracy na siłowni.
-Nie dość, że uciekłeś, to jeszcze nie dałeś mi nawet wytłumaczyć, co chcę Ci zaproponować. - oświadcza, patrząc mi prosto w oczy. One też się zmieniły w niewytłumaczalny dla mnie sposób.
-Nie mam ochoty na twoje przedsięwzięcia, Selena. - rzucam na odczepnego. Zamykam drzwi i omijam dziewczynę, wracając do salonu. Potrzebowałem znów zapalić, by móc przeprowadzić z nią chociaż krótki dialog.
-Nie sądzę, że kwota nie zrobiła na Tobie wrażenia. - uśmiecha się, pewna siebie, wiedząc doskonale, że ma rację. Patrzy na mnie z góry, gdy zaciągam się dymem, a potem siadam na kanapie i z bezsilności wzdycham.
-Owszem, jest ...
-Więc, dlaczego nie chcesz mi pomóc, jako stary znajomy ? - pyta, zajmując miejsce obok mnie. Prawię duszę się własną śliną, gdy to słyszę.
-Stary znajomy, Gomez ? Dostałaś, jakiejś pieprzonej amnezji czy co ?
-To zdecydowanie Ci nie służy. - wyrywa z mojej dłoni lufkę i sama wkłada sobie do ust, zaciągając się mocno. - Jessice pewnie by się to nie spodobało. - zauważa i już wiem co robi - znów chce byc górą, używając swojej chorej manipulacji.
-Nie rozmawiamy o niej. - syczę przez zaciśnięte zęby. Rozbawienie znika z twarzy brunetki, która zaczyna skanować wzrokiem moja twarz.
-Ty naprawdę ją kochasz. - stwierdza, a w jej głosie odnajduję nutkę zdziwienia.
-A co myślałaś ? Ty byłaś tylko zabawką.
Obrażam ją. Czekam na wybuch złości, ale i on nie nadchodzi. Gomez zaczyna się tylko głośno śmiać.
-A Ty co myślałeś ? Że cię pokocham ? To było liceum, Juss.
-Jesteś... Jesteś ... - wszelkie przekleństwa i obelgi cisną mi się na usta, lecz nigdy się z nich nie wydostają. To ona mnie ucisza, siadając okrakiem na moich udach. Jej krótka spódniczka podwija się jeszcze wyżej, ukazując czarne, koronkowe majtki. Jej dłonie lądują na mojej klatce piersiowej, a serce próbuje przecisnąć się przez żebra, aby wydostać się na zewnątrz.
- Co ty robisz, do kurwy nędzy ? - krzyczę, szarpiąc się. Selena jest zdecydowanie rozbawiona moją obroną, ale również znudzona, dlatego wbija mi szpilkę w łydkę. Uspokajam się natychmiastowo, patrząc w jej duże oczy.
-Dasz mi coś ,w końcu, powiedzieć ? - pyta namiętnie szepcząc mi do ucha. Małe włoski stają mi na karku, gdy czuję jej oddech tak blisko. Odsuwam dłonie z daleka od jej ciała i myślę tylko o tym, by jak najszybciej ze mnie zeszła. Milczę, dlatego bierze to jako potwierdzenie. - Ja i moja ekipa jesteśmy w tym obcykani. Potrzebujemy tylko więcej ludzi tym razem.
-Twoja ekipa ?
-Mhm. - mruczy, przegryzając wargę. Delikatnie przesunęła się udami bliżej, na co mój kutas reaguje nie tak, jak powinien. W głowie szukam Jessici - mojej kotwicy, lecz i ona tym razem zatonęła. - Myślałeś, że jedynie Ty potrafisz stworzyć prawdziwy gang ? Są lepsi nawet ode mnie i Ciebie razem.
-Więc po jakiego chuja mielibyśmy współpracować razem ?
-Widzę tylko korzyści, Justin. - jej oczy zaczynają błyszczeć niebezpiecznie. Dłońmi wędruje na mój kark, a miednicą przesuwa dwa razy po moim kroczu. Zamykam oczy i zagryzam wargi, starając się jak najdalej odrzucić od siebie podniecenie.
-Selena, błagam ...
-Wiem, skarbie. - śmieje się, chowając twarz w zagłębieniu między moja szyją, a obojczykiem. - Musiałam Cię jakoś przekonać. - gdy czuję, jej mokry pocałunek cały sztywnieję. Nie chcę tego, ale ciało reaguje w inny sposób. Moje majtki są pełne i kompletnie nie wiem, co robić dalej. - Osobiście, rzecz jasna.
-Jeszcze na nic się nie zgodziłem ! - krztuszę na długim wydechu, gdy dwa nast3pne ruchy jej bioder, sprawiają, że ledwie wytrzymuję napięcie.
-Ale zrobisz to, jestem pewna. - uśmiecha się, powracając wzrokiem do mojej twarzy. Ponownie zabiera mi lufkę i zaciąga się dymem, wykonując koliste ruchy biodrami. W tamtym momencie przestaję myśleć o wszystkim. Słyszę jedynie krew szumiącą mi w uszach i oddech Seleny, która dominowała nade mną i pochłaniała z każdym ruchem. Jej destrukcyjna siła sprawiła, że w tamtym momencie byłem tylko jej i mogla ze mną zrobić co chciała. Z pozytywnym skutkiem - spuściłem się w gacie kilka minut później, czując się jak najgorsze gówno. Moje oczy pozostały zamknięte dopóki ze mnie nie zeszła, a lufki nie zniszczyła w toalecie. -Czekam tylko na Twój podpis, skarbie. - cmoka mnie w szyję zanim wychodzi, pozostawiając zupełnie bezbronnego na kanapie.

***

Powietrze w Stradford, ilekroć się nim zaciągam, wydaje się jakieś inne, lżejsze, czystsze. Ludzie są o wiele milsi i empatyczni niż w Phoenix, a po ulicach jeździ mniej aut, wydzielających niebezpieczne substancje.
Dzięki chwilowej zmianie mogłam wyluzować od natłoku myśli i zdarzeń, które tam doprowadzały mnie niekiedy do czystej furii. Lubiłam spokój, ale w tym spokoju, doznawanym z Aną i Taylor, brakowało jego, który skradł całe moje serce. Brakowało wszystkiego co z nim było związane. I chociaż powstrzymywałam si3 ze względu na Anę to wiedziałam, że jeszcze długo tu nie zabawię. By żyć normalnie nie potrzebuję powietrza w Stardford, potrzebuję tylko Justina.
-Tęsknisz za nim ?
Taylor wychwytuje moje sentymentalne spojrzenie, obserwujące mijany krajobraz. Łapie moją dłoń, próbując pocieszyć. Uśmiecham się tylko do niej i lekko kiwam głową.
-Jesteśmy, dziewczyny. - oznajmia Ana, gasząc swój samochód. Znajdujemy się pod wysoką kliniką położniczą, w której sama ona zaplanowała mi kolejną wizytę kontrolną.
Wraz z Taylor jesteśmy zachwycone nowoczesnym budownictwem przychodzi, do której wchodzimy. Nie martwię się niczym, bo to Ana wszystkiego pilnuje.
-Nie akceptuje was, nie ? - pyta mnie cicho przyjaciółka. Krzywię się.
-To nie tak. Po prostu nadal uważa, że jesteśmy rodzeństwem.
-Niedorzeczne. - komentuje. - Cały ten świstek można spalić i po sprawie.
-Wiem, Taylor, wiem. - urywam temat, zanim idąca w naszą stronę Ana mogłaby cokolwiek usłyszeć.
-Lekarz już czeka. - oznajmia z uśmiechem i odprowadza mnie do odpowiednich drzwi. W głębi duszy wolałabym, by weszła ze mną, ale na to było już za późno.
Całość wizyty przebiega pomyślnie. Moje badania są bardzo dobre, na recepcie zapisane zostały witaminy, które mam przyjmować, a sam doktor dał mi zdjęcie naszego dziadziusia, zdradzając płeć.
Gdy wychodzę, żegnając się z przyjemnym lekarzem Ana i Taylor czekają na mnie zniecierpliwione.
- To będzie dziewczynka ! - mówię, z podekscytowaniem i uściskuję je obie.

 ------------------------------------------------------------------------------------

Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.

niedziela, 28 sierpnia 2016

II Rozdział 7 + wyjaśnienia, przprosiny, reaktywacja




~tydzień później~


„ Ostatni raz proszę o spotkanie, Jessico. Chcę porozmawiać. Ana. ”

Czytam wiadomość nie raz, a kilka. Moje oczy skupione są, tylko i wyłącznie, na ekranie, a mózg przetwarza informacje trzy razy szybciej. Serce bije mi mocniej niż powinno.
Gaszę ekran telefonu, a samo urządzenie odkładam na stolik.
Sama wizja spotkania z Aną przerażała mnie, chociaż od dawna myślałam o takiej wizycie. Uciekliśmy tak szybko, że nie było czasu nie wyjaśnienia. Robiliśmy to, co podpowiadało nam serce, raniąc również serce Any, która starała się być dla nas jak najlepszą matką.
Jestem pewna, że wybrała tą samą kawiarnię na lunch, co ostatnio, dlatego zakładam jesienny płaszcz i zamykając mieszkanie, wychodzę na zewnątrz. Zmierzając do miejsca docelowego, depczę kolorowe liście spoczywające na chodniku. W tym roku jesień przywitała nas nieco szybciej niż powinna.
Z kolejnym podmuchem wiatru poprawiam zawiązaną na szyi chustkę, a dłonie chowam w kieszenie mojego wierzchniego odzienia.
Przytulna knajpka znajduje się zaraz na końcu ulicy, na której znajduje się nasze mieszkanie. Mocno popycham ciężkie drzwi, od razu czując zapach świeżo parzonej kawy i piekących się muffinek w piekarniku. Wnętrze lokalu jest bardzo nowoczesne, utrzymane w różnych odcieniach jasnego brązu, który kompletnie popadł w mój gust.
W środku jest ciepło, dlatego od razu rozpinam płaszcz i rozplątuję chustkę, szukając wzrokiem Any. Kobieta w pi3kniej, przyległej do ciała, czerwonej sukience zajmuje stolik tuż obok okna, w którym z zaciekłością wypatruje się w przechodni. Tuż obok niej stoi jeszcze parująca, gorąca kawa, a srebra łyżeczka elegancko spoczywa na talerzyku obok.
-Dzień Dobry. - witam się uprzejmie i nie czekam na zaproszenie - siadam na krzesełku obok. Ana na początku jest zaskoczona, a zaraz potem jej twarz rozświetla szeroki uśmiech. Oczy jej błyszczą od wzruszenia, a ja zauważam kilka zmarszczek wokół jej idealne pomalowanych, gołębim szarym, oczu.
-Cieszę się, że przyszłaś, Jessico. - oznajmia, a ja również się uśmiecham. Dobrze jest ją zobaczyć.
-Jak smakuje nasza lokalna kawa ? - pytam niezobowiązująco. Przyłapuję się na nerwowej zabawą palcami, dlatego odkładam płaszcz na wolne krzesełko dołączone do naszego stolika, a dłonie na blat.
-Jest przepyszna. - komentuje i na potwierdzenie swoich słów bierze dużego łyka. Ani odrobina jej jasnej szminki nie zostaje na białej filiżance. Gdy odkłada naczynie z powrotem, zaczyna mi się uważnie przyglądać, a ja kręcę się nerwowo na stołku.
Wiedziałam, że moment prawdziwej rozmowy w końcu zacząć się musi, ale nie spodziewałam się, że będzie to takie trudne. Ale zdążyłam się przyzwyczaić. Odkąd poznałam Justina moje życie nie było łatwe, ale to sprawiało, że stawało się inne, nie oczywiste, skomplikowane również. -Jak Ci się układa z Justinem ?
Doskonale słyszę, jak ciężko te słowa przechodzą jej przez gardło. Z uśmiechniętej i szczęśliwej kobiety, w jednym momencie staje się smutna i przygnębiona.
-Jest dobrze. Radzimy sobie. - rzucam krótko, nie rozwijając tematu. Co z tego, że nie układa się miedzy nami tak dobrze, jak na początku, co z tego, że kłócimy się pięć razy więcej, ale miłość jest taka sama. Ona się tylko umacnia.
-Nigdy nie spodziewałam się, że uciekniecie, nawet po tym, jak Justin dowiedział się prawdy. - komentuje smutno. - A jeśli nawet to nie tak szybko.
-Owszem, wszystko było chaotyczne, ale musiałam to zrobić. - oznajmiam pewnym tonem. Nie ma ani chwili, w której żałowałabym, że postąpiłam w ten sposób. - Kocham go, a dla osoby, którą obdarzasz takim uczuciem, zrobisz wszystko.
Ana ciągle patrzy mi w oczy, aż jej zaczynają błyszczeć przez zgromadzone łzy.
-To prawda, Jessico. - kobieta wzdycha ciężko i poprawia pasemko swoich włosów. Między nami zapada cisza. Podczas gdy ja intensywnie rozmyślam nad tym, czy Ana powinna dowiedzieć się więcej, ona wpatruje się w okno. Jest rozdarta i zdezorientowana. Boi się zapytać o cokolwiek więcej, bo to rani ją jeszcze bardziej.
-Chciałabyś wiedzieć coś jeszcze ? - pytam niepewnie i choć wiem, że to zupełnie głupie, zbieram w sobie odwagę. Kobieta powraca wzrokiem do mojej twarzy i z zainteresowaniem czeka na rewelację, którą zmierzam przekazać. - Jestem w ciąży. - jej usta mimowolnie otwierają się ze zdziwienia. - Ja i Justin będziemy mieli dziecko.
Ana przestaje się powstrzymywać i zaczyna płakać. Łapie jej dłoń, która jest zimna, mając nadzieję, że ten gest doda jej otuchy.
-Jessica ... Jak ... Przecież ... Co wy zrobiliście ? - łka. - To niedozwolone ! Jesteście rodzeństwem ! Jej słowa ranią mnie tak samo, jak moje ją. Szybko odsuwam swoją dłoń i kładę ją na udzie.
-My nigdy nim nie byliśmy, Ana. - mówię twardo. - To tylko głupi świstek papieru.
-Nadal aktualny. - przypomina z żałością. Z markowej torebki wyjmuje paczkę chusteczek i wyciera łzy lecące po policzkach.
-Tylko w Stratford. - dodaję, broniąc swojego stanowiska. - Jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, nie łączą nas więzy krwi, a nasze dziecko nigdy nie będzie narażone na chorobę genetyczną spowodowaną bliskim pokrewieństwem.
Ana przez następną minutę analizuje to co powiedziałam. Przestaje płakać i dopija swoją stygnącą kawę.
-Który to miesiąc ? - zagaduje, poprzedzając pytanie głębokim wdechem.
-Trzeci. - odpowiadam i mimowolnie się uśmiecham, układając dłoń na swoim brzuchu, schowanym pod grubym, jasnym swetrem. Ku mojemu zaskoczeniu kąciki ust Any również się unoszą, a jej twarz rozświetla.
-Zostanę babcią. - śmieje się. Robi mi się o wiele lżej na duszy, gdy przyglądam się jej, tak rozpromienionej, tak, jakby już nie cierpiała z powodu tej całej sytuacji.

***

Z każdym krokiem przybliżającym nas do mieszkania, doskonale czuję, jak moja pewność siebie spada niemalże do zera. Ręce pocą mi się, a policzki płoną od gorąca. Jeszcze przed otworzeniem drzwi rozpinam swoją płaszcz i posyłam serdeczny uśmiech Ania, udając zupełnie wyluzowaną.
Do środka wchodzę jako pierwsza. Zrzucam chaotycznie buty, a Ana zamyka za nami drzwi. Bezgłośnie daję jej znak, by zaczekała tutaj przez moment i idę do wnętrza mieszkania.
-Justin ? - wołam rozglądając się po salonie i kuchni. Nie odpowiada, lecz jego sylwetkę odnajduje przy oknie w naszej sypialni. Z taką samą prędkością wyczuwam dym papierosowy. Wzdycham cicho, ale ruchem ręki zapraszam Anę do salonu, a sama idę do sypialni. -Wróciłam. - oznajmiam cicho, stojąc w progu. Justin bierze do ust dym, a gdy go wypuszcza uśmiecha się do mnie na powitanie. Zaczynam biec, aby rzucić się mu w ramiona. Chłopak sprawnie obejmuje mnie w talii i całuje w skroń.
-Gdzie byłaś, księżniczko ? - pyta z ustami blisko mojego czoła. Jego palce dotykają skóry mojego biodra, gdzie podwinął mi się ciepły sweter.
Justin pachnie nieziemsko i wcale nie przeszkadza mi ,że przed chwilą palił. Nikotynowa nuta zawsze była częścią jego.
-Pokażę ci, ale musisz obiecać, że nie wkurzysz się. - ostrzegam i zaczynam się lekko trząść.
-Co znowu wykombinowałaś ? - śmieje się młodzieńczo, nie zauważając mojego zdenerwowania.
-Proszę. Nie denerwuj się.
-Lepiej pokaż mi to. - mówi i łączy nasze dłonie. Idę pierwsza, biorąc głębokie wdechy i wydechy. Zatrzymuję się na środku salonu, a Justin niemało na mnie wpada, gdyż przez całą drogę przyglądał się dziurze w swojej czarnej skarpetce.
Atmosfera natychmiast gęstnieje, gdyż Bieber zauważa Anę, która nie zdjęła nawet płaszcza, choć prosiłam, by się rozgościła. Co więcej nawet nie usiadła.
-Co, do kurwy nędzy, ona tu robi ? - warczy, a mnie przechodzi dreszcz po plecach.
-Obiecałeś mi. - jęczę.
-Nie odpowiedziałem Ci tam, do cholery ! - wyrywa swoją rękę i odsuwa się ode mnie. Ana patrzy na to wszystko ze smutnym wyrazem twarzy. -Po co ją tu przyprowadziłaś, po co się z nią spotkałaś ?!
-To ja to zaproponowałam i nalegałam. Jessica nie jest niczemu winna. - odzywa się, w końcu, lecz zaraz milknie, gdy groźny wzrok Justina ląduje na jej osobie.
-Ana pomogła opuścić Taylor dom dziecka. - mówię, a w środku aż skaczę z radości, choć drugą część mnie przepełnia strach, gdy czas powiedzenia mu drugiej części, zbliża się nieubłagalnie.
-I to jest powód, by przylazła tutaj ? - prycha.
-Pomoże mi się spakować. Jadę tam na kilka dni.
Na twarzy Justina w ciągu kilku sekund od wypowiedzenia przeze mnie tych słów, przejawia się milion emocji, których nawet nie zdążyłabym nazwać. Jest zdezorientowany, ale jeszcze bardziej wkurzony.
-Żartujesz sobie, nie ?
Milczę, spuszczając w dół głowę.
-No jasne. To twoja sprawka, co ? - zwraca się do Any. - Próbujesz ją przeciągnąć na swoją stornę, bo jesteś stara i samotna. Może powinnaś sobie znaleźć jakiegoś faceta, któremu również rozbijesz rodzinę, a nie mieszać się w nasze sprawy !
Moje usta formują się w literę „o”. Łapię Justina za bark, chcąc go uspokoić. Z wyższością patrzy, jak Ana zaczyna cicho szlochać. Trafił w jej czuły punkt i to go uszczęśliwiało.
-Zostaw mnie, do cholery ! - wyrywa mi się i idzie do sypialni. Odprowadzam go wzrokiem, który później przenoszę na Anę.
-On działa pod wpływem emocji, on ...
-Nie tłumacz go, Jessico. Miał prawo. - uśmiecha się do mnie smutno. Tym razem siada na kanapie, a ja idę do sypialni, z której nie uciekł jeszcze zapach palonej nikotyny. Justin siedzi na łóżku, głowę ma spuszczoną w dół i schowaną w dłoniach. Podchodzę do niego i klękam na dywanie, by być na tej samej wysokości co on. Powoli i niepewnie wyciągam dłoń i przeczesuj3 nią kosmyki jego blond włosów.
-To tylko kilka dni. - szepczę. Chłopak podnosi głowę i wbija we mnie swoje czekoladowe oczy.
-To zbyt długo, Jessi. - mówi, dosyć spokojnie. - Obiecałem Cię pilnować.
Jestem poruszona jego słowami, więc uśmiecham się i podnoszę z podłogi, by usiąść okrakiem na jego udach.
-Nic mi nie będzie, Juss. - opuszkami palców dotykam jego aksamitnych policzków. - Wiesz, że Taylor jest dla mnie jak siostra.
-Więc, dlaczego nie możemy pojechać tam razem na weekend ?
-Justin, dobrze wiesz, że Ana jest samotna.
- Znowu ona. - burczy. - Myślałem, że to koniec dramy z nią związanej. Uciekliśmy dwa lata temu, Jessi. Po jakiego chuja kolejny raz do tego wracamy ?
-Nie oczekuję od ciebie, byś pokochał ją, jak swoją Pattie, ale przynajmniej bądź milszy.
-Nigdy nie będę taki dla kogoś, kto porywa mi narzeczoną. - tym razem do jego wypowiedzi wkrada się odrobina żartobliwości.
-Kocham Cię, Justin i nic tego nie zmieni, nawet te kilka dni. - całuję go krótko w usta.
-Uwierz mi, jeśli coś ci się stanie, porywam jej nogi przy samej dupie.
-Bieber. - ostrzegam go, uderzając lekko w ramię. - Wszystko będzie w porządku, a teraz pomóż mi się spakować.


-----------
Tak, tak, tak wiem, że przepraszałyśmy wiele razy iż nie ma rozdziału, ale tym razem mamy uzasadniony powód. Ponieważ druga autorka, z jakiś względów, kończy naszą współ pracę, od dziś bloga będę prowadzić tylko ja - Alex. Mam nadzieję, że odejście Pam Lam nie poskutkuje spadkiem jakości tekstu i nadal tak chętnie będziecie czytac tego bloga. Mogę wam powiedzieć, że wszystko jest zaplanowane i doprowadzę to opowiadanie do końca. Wchodząc nawet w zakładkę „Rozdziały” macie dokładni spis postów planowanych, więc zainteresowanych zapraszam to looknięcia.
Jeszcze raz z całego serca przepraszam i mam nadzieję, że teraz rozdziały będą pojawiały się w miarę regularnie ;) Ale jak to wyjdzie to nic nie obiecuję, ponieważ druga klasa liceum już do czegoś zobowiązuje.
Do następnego ! :*