czwartek, 27 lipca 2017

II Rozdział 13





Jest północ. Księżyc świeci jasno, w oszałamiającej pełni, a gwiazdy wokół niego iskrzą radośnie, gdy wchodzę do klatki, przecierając oczy, które zmęczone były od ciągłego patrzenia na drogę.
Drzwi do mieszkania otwieram najciszej, jak mogę, choć nie jest to zbyt proste, bacząc na wiekowość zamków. Niemalże od razu dociera do mnie woń, niedawno przygotowanych naleśników, która nie zdążyła jeszcze uciec przez małe szpary niedomykających się okien.
Nie silę się na zdjęcie swojego ubrania wierzchniego czy czarnych suprów, kiedy dostrzegam na kanapie maleńką postać. Siedzi skulona, okryta kocem i dziwę się, jak to możliwe, że w tym miesiącu ciąży jest nadal taka krucha.
W dłoniach trzyma swój ulubiony kubek z Kubusiem Puchatkiem, z którego ucieka prawie nie widoczna para. I byłoby to prawie, gdyby nie oświetlająca ją wątłym światłem lampka.
-Naleśniki są na stole. - oznajmia dziewczyna, nawet na niego, nie patrząc. Jej serce bije mocniej, odkąd pojawił się w mieszkaniu, lecz nie ma siły, by maglować go o tej porze. Pragnie tylko, by był jej - przytulił, pocałował, dał wsparcie, którego od dawna już nie otrzymywała.
Czuła się tak, jakby z dnia na dzień tworzyła się między nimi przepaść, której na razie nie udało się zasklepić. Stwarzała ona szczególnie zagrożenie dla niej - jej wrażliwości i zszarpanej jego zachowaniem psychiki.
-Dlaczego nie śpisz, Jessi ?- pyta miękkim głosem i zajmuje miejsce obok niej. Jessica czuje, jak jej ciałem chce wstrząsnąć ogromny szloch, ponieważ mimo bliskości, on nadal był zbyt daleko.
-Nie mogłam zasnąć bez ciebie. - oznajmia cichutko. Chłopak uśmiecha się czuje, zabiera kubek z jej chudych palców, stawiając go na stole i obejmuje ramieniem.
Dziewczyna ma ochotę płakać na ten gest, którego już od dawna nie zaznała. Wtula się w jego klatkę piersiową i mocno zaciąga jego zapachem, jakby zapach ten miałby być ostatni, jaki poczuje w swoim życiu.
Justin delikatnie gładzi ją po plecach, zapominając o głodzie i kurczącym się żołądku, świadczącym mocno o tym stanie. Nie chce jej wypuszczać ze swoich ramion, ponieważ w tej pozycji chwilowo odnalazł spokój.
Nie dygotało mu serce, jak zwykle, gdy tylko był blisko, nie pocił się, a w głownie nie posiadał już żadnych ciemnych scenariuszy, mimo iż on sam był ciemniejszy niż przepasać, którą między nimi wytworzył.
-Daje mi dziś w kość. - śmieje się brunetka, dłoń Biebera prowadząc na swój brzuch. Przez pierwszy moment chłopak czuje się, jak w potrzasku, a małe włoski na jego szyi stają prosto.
Był bezdusznikiem, cholernym egoistą, wdając się w najgorsze rzeczy z Seleną, kiedy tak blisko jest jego dziecko,
Gdy Jessi podnosi wzrok na blondyna on uroczo całuje ją w nos, który odruchowo marszczy.
-Jadłaś już ?
- Tak. - dopowiada. - Zdążyłam, zanim zadzwoniła Ana. - mówi to tak szybko, że Justin musi się chwile zastanowić, by wyłapać sens wypowiedzianych przez nią słów.
Marszczy brwi.
-Co chciała ? - pyta głosem bardzo obojętnym, co wbija ostrze w serce Jessici, tak samo jak to, że opuszcza ją, by znaleźć się przed talerzem z jedzeniem.
-Ona bardzo żałuje. - mówi, wzdychając. Bierze głęboki wdech, jak gdyby razem z powietrzem wdychając odwagę i pewność siebie.  - I chce się z Tobą pogodzić.
Justin staje w bezruchu. Powoli połyka ostatni kęs naleśnika, przy czym tak samo porusza się jego jabłko Adama. Kiedy kończy wbija w dziewczynę rozwścieczone spojrzenie.
-Dlaczego, do cholery, rozmawiałaś z nią o mnie ?! - krzyczy, uderzając w stół. Jessica nieznacznie podskakuje na kanapie. - już wcześniej wyraziłem się o tej dziwce !
-Nie mów tak, Juss, proszę. - mówi błagalnie, a uszy niemal jej krwawią na użyte przez chłopaka określenie. - Ona nas potrzebuje.
-Mogła myśleć, co robi. - rzuca, wypijając następnie szklankę wody.
Krew w nim buzuje, a podwyższony puls odznacza się w żyłce na jego szyi.
Wie, że spokój w tej chwili zatracił, a samo to oznaczało, że nie potrafił już myśleć racjonalnie.
-Justin. - jęczy Jessica. - Ona nie chciała, przecież tego nie zaplanowali !
Jess stara się bronić Any jak tylko może. W miłości jej i Jeremy'iego odnajduje ją i Justina - ich uczucie było też zakazane, niemożliwe do spełnienia, a jednak odnaleźli drogę, by być razem.
-Nie chce więcej o niej słyszeć. ! - warczy i jedyne co po nim pozostaje to głośnie trzaśnięcie drzwiami.


***

Jestem pod wrażeniem, stojąc pod wysokim wieżowcem tak, że kilka razy ponownie zerkam na ekran telefonu, sprawdzając, czy aby na pewno nie pomyliłem adresu. Kiedy już wiem, że do żadnej pomyłki moje własne ego robi mi wyrzuty tak, że mam ochotę pozdrowić je środkowym palcem.
Z zaciśniętą szczęką przechodzę przez rozsuwane drzwi, bez słowa mijam kogoś na portierni i wsiadam  do windy. Pachnie w niej nowością i jakimś zapachowym płynem do podłóg, na co mdli mnie lekko. Naleśnik, którego połknąłem pod wpływem emocji, jakby strzelił focha, argumentując, że pod żadnym pozorem nie da się strawić.
Mieszkanie dwieście trzydzieści sześć znajduję już bez problemu, mijając grubą panią sprzątającą to piętro. Przymykam powieki, kiedy naciskam na dzwonek i już wtedy wyobrażam sobie mnie i Jessi w takim miejscu, co byłoby dla niej najlepszym wynagrodzeniem za wszystkie moje winy.
Moje rozmyślania szybko przerywa skrzypnięcie drzwi, w których pojawia się Selena. O dziwo prawie nie ma na sobie makijażu, jej ramiona okrywa krótki różowy szlafroczek, a paznokcie u nagich stóp mają kolor jej oczu.
-Wejdź. - mówi, rozchylając drzwi szerzej.
Zupełnie, jak nogi przy prawie każdym naszym spotkaniu.
Energicznie kręcę głową, by pozbyć się myśli, które mogłyby sprowadzić mnie do punktu, niepozostawiającym na mnie żadnych słów usprawiedliwień. I tak wiem, że trafię do piekła.
-Nieźle się urządziłaś. - oznajmiam z przekąsem. Przemawia przeze mnie zazdrość i jestem tego totalnie świadomy.
Z ciekawością oglądam mieszkanie, kiedy idziemy do kuchni. Na stole stoi otwarty laptop oraz parująca kawa, co uświadamia mnie, że zastałem ją w trakcie pracy.
-Trzymaj się mnie, kotku, a będziesz miał o wiele więcej. - oznajmia, odwracając się w moją stronę. Powoli siada na krześle, odchylając lekko poły swego szlafroczka, a gdy widzę kolczyk w jej sutku, zasycha mi w gardle.
To była kolejna jej gierka. Robiła mi wodę z mózgu, zostawiając, jak bezbronne rozjechane na drodze zwierzę. Niszczyła mnie.
-Nie popadaj w samo zachwyt, kurwa. - burczę, zajmując miejsce na krześle obok. Jest metalowe, dlatego lekki chłód owija moje ciało. Selena patrzy w ekran komputera, gdy ja oglądam panoramę miasta z wielkiego okna. A gdy dostrzegam swoje odbicie i widzę niemal zaszklone oczy, ponownie wkładam na siebie maskę.
Gomez miała wszystko - kasę, apartament, sławę "w tej dziedzinie", mnie.
Z pewnością nie doceniała niczego. Robiła co chciała i miała wszystkich innych głęboko w dupie.
-Jakiś problem w waszym cudownym gniazdku ? - pyta, nawet na mnie nie patrząc. Mimo że wzrok umiejscowiony ma w ekranie urządzenia, doskonale zauważam jej uśmieszek. Już teraz czuła się wygrana.
-Reszta nie wie o jutrze. - oznajmiam, na co ściska mnie w klatce piersiowej. Byłem tak omamiony nienawidzeniem jej, że popełniałem błąd na błędzie, pomyłkę, na pomyłce.
-Dobrze, Juss. - przytakuje i pierwszy raz zwraca swoje spojrzenie na mnie. - Ustaliliście szczegóły ?
-Robimy to zazwyczaj przed.
-Amatorzy. - komentuje, kręcąc głową i otwiera następną stronę w przeglądarce. Nie komentuje jej złośliwej uwagi, wiedząc, że na pewno kiedyś się odegram.
Przesuwa laptop bliżej mnie i upewniając się, że widzę wszystko dokładnie wykonuje przelew na moje konto. Gdy zauważam ile sum ma kwota, niemal dławię się własną śliną.
Chcę się kłócić, walczyć niczym lew o przetrwanie, lecz nie jestem w stanie wydobyć z siebie ani jednego dźwięku.
Myślami powraca też do Jess, która dzięki temu będzie mogła kupić naszemu dziecku najlepsze rzeczy, na które oboje zasługują.
-Teraz oboje ustalmy ten plan ... - oznajmia i już wiem, że mam totalnie przesrane.

***

Płaczę choć nie mam siły.
Płaczę choć wiem, że to łamie moje serce na kawałki.
Płaczę mimo tego, że nie powinnam.
Płaczę dlatego, bo go kocham.
Powoli podnoszę się z łóżka, na którym panuje wielki bałagan i z łzami zamazującymi mi obraz, idę przed siebie, a celem wędrówki są drzwi.
Otwieram je chaotycznie i od razu wpadam w ramiona niewiele wyższej ode mnie brunetki.
-Jessi. - szepcze Amy, uspokajająco gładząc mnie po plecach. Głośno zanoszę się kolejnym szlochem, ocierając łzy piąstką, by nie zmoczyć jasnej koszulki dziewczyny.
-To znowu Bieber ? - pyta mnie, a ostrość jej głosu na wspomnienie jego imienia powoduje tysiące małych iskierek, wędrujących wzdłuż mojego kręgosłupa.
Nie muszę odpowiadać, gdyż niezgrabnie pociągam nosem i jeszcze mocniej otulam ją rękami w tali.
-Luke z nim porozmawia, obiecuję. - mówi, całując mnie we włosy. Kiwam tylko głową, pokładając w sercu wielką nadzieje, jako sposób na ustatkowanie swojej sytuacji psychicznej. Mimo to wiem, że już go straciłam, a żadna rozmowa niewiele zmieni.

***

Amanda zostaje ze mną do samego rana, za co bardzo jej dziękuję, gdyż żegnamy się na przystanku autobusowym. Jej obecność sprawiła, że choć przez krótki moment nie czułam się tak bardzo samotna.
W drodze powrotnej do domu, wchodzę jeszcze do sklepu, robiąc szybkie zakupy. Biorę więcej niż planowałam, dlatego w połowie drogi jedna z siatek urywa się, a cały kilogram jabłek ląduje na chodniku.
Przeklinam pod nosem i zaczynam je chaotycznie zbierać, aż do momentu, gdy zauważam, że druga połowa jest już w siatce, a siatkę tę trzyma wysoki blondyn.
-Nie musisz dziękować. - odzywa się. Głos ma wesoły i bardzo przyjemny. – Jestem Jason.





----------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.

czwartek, 13 lipca 2017

II Rozdział 12





~dwa tygodnie później~

Nadal czując lekkie ciągnięcie w pobliżu prawie zagojonej rany, marszczę brwi, przeciągając materiał bawełnianej, białej koszulki przez głowę, by dopasowała się następnie do mojego ciała. Opuszkami palców sprawdzam, że plaster na pewno przylega idealnie do mojej skóry i wychodzę z sypialni.
W salonie nadal roznosi się zapach słodkich naleśników, które zaserwowała dziś. Teraz siedzi na kanapie z laptopem na kolanach, gryząc opuszek palca, gdy wytrwale wpatruje się w ekran.
Mijam ją i idę do kuchni, by nalać sobie szklankę wody.
-Znalazłam wózek. - oznajmia, z podekscytowaniem klaszcząc w dłonie. Podnosi na mnie wzrok i od razu marszczy czoło, a uśmiech znika z jej twarzy. Odkłada urządzenie na bok i okrywa brzuch kocem.
-Gdzie wychodzisz ? - pyta cienkim głosem, a jej oczy wypełniają się łzami.
Odkąd znalazła mnie w salonie, w stanie bliskim mojego zgonu, była zbyt przewrażliwiona. Traktowała mnie, jak już raz sklejony po upadku wazon, który za chwile miałby się rozpaść na wieki. I właśnie to mnie najbardziej wkurwiało. Nie potrzebowałem współczucia - dostałem, żyję i tyle. Trzeba o tym zapomnieć.
Odstawiam szklankę na stół i podchodzę do kanapy, by usiąść naprzeciw dziewczyny.
-Z chłopakami, Jessi. - kłamię bez jakiegokolwiek zmrużenia oka. Czy stałem się już tak perfidny ?
-Nie chcę, żeby coś Ci się stało. - mówi, a pojedyncza łza spływa po jej policzku. Ocieram ją swoim kciukiem, a następnie delikatnie pocieram nim jej policzek. Jest to tak subtelny dotyk, że czuję się niemal obco, kiedy więź pomi3dzy nami staję się choć na chwilę taka sama, jak kiedyś. -Nie możesz traktować mnie, jak pieprzonego kaleki. - odpowiadam, a źrenice dziewczyny rozszerzają się. Lekko drży na tembr mojego głosu i odsuwa się, czego skutkiem jest moja opadająca ręka na jej udo.
-Martwię się, bo Cię kocham, idioto. - rzuca pośpiesznie i zabierając ze sobą koc, odchodzi do sypialni. Przez kilka sekund zostawia mnie w osłupieniu, kiedy dociera do mnie, iż pierwszy raz w życiu używa w stosunku do mnie takiego słowa. Jednocześnie uśmiecham się na jej zgryźliwość, ponieważ nie była już tą małą, stłamszoną brunetką, sprzed kilku lat.
-Kup go!- krzyczę na pożegnanie, zanim opuszczam nasze mieszkanie. Zapinam poły mojej kurtki, zmierzając schodami w dół, gdy w połowie drogi spotykam Jack'a.
-Gdzie znowu, Bieber ? - wita mnie chłodno, grodząc mi swoją ręką, którą opiera o ścianę.
-Nie zamierzam się z Tobą kłócić, Jack. - ostrzegam, patrząc mu w oczy.
-Zostawiasz Jess i idziesz do tej pieprzonej kretynki ? - podnosi głos, a żyła na jego szyi staje się bardziej widoczna.
-Nie spotykam się dziś z nią. - rzucam obojętnie, w głębi duszy również się z tego ciesząc. Nie miałem ochoty na jej beznadzieje gierki.
-Ostrzegam Cię, Bieber - prochy to chujowe przedsięwzięcie. - mówi, ciskając we mnie kopertą. Łapię ją w odpowiednim momencie i przeliczam jej zawartość. Z cisnącym się na usta przekleństwem, przegryzam dolną wargę, stwierdzając, że to więcej niż zarobiłem na ostatniej nieszczęsnej sprzedaży. -Dalej uważasz, że się opłaca ? - pyta, zauważając zmianę w mimice mojej twarzy. Wypuszczam wargę spomiędzy zębów i posyłam mu wrogie spojrzenie. -Jeżeli robisz to tylko dla tej dziwki to masz przesrane stary.
Tego było za wiele. Chowam kopertę do pustej kieszeni spodni i używam całej siły, by odepchnąć chłopaka, aby mieć wolną drogę. Targają mną skrajne emocje i doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
-Jeżeli chcesz się tłumaczyć to proszę, idź tam. Ja spierdalam. - rzucam na odchodne i wychodzę na parking. Łapię kilka wdechów świeżego powietrza, które pozwala mi się uspokoić.
Jack nie rozumiał nic. Nigdy w swoim życiu nie miał pod górkę, a to jaki styl bycia wybrał nie było niczym uwarunkowane.  To nie on miał popieprzoną rodzinę, to nie on żył całe życie w kłamstwach, to nie on wpadł w miłosne pułapki.
To wszystko sprawia, że czuję się tak bezsilnie, iż pierwszy raz w życiu mam ochotę rozpłakać się niczym dziecko. Opieram się o samochód i nerwowo przecieram swoją twarz.
Jack częściowo miał rację - ja juz byłem w chujowym położeniu. Pomiędzy młotem a kowadłem, czymś dobrym a złym, miłością a nienawiścią.  Czy byłem już tak zepsuty, by czuć tak skrajne emocje ?
Wsiadam do samochodu i zanurzając się w słowach mocnych piosenek, wypływających z głośników, jadę do klubu w samym centrum. Nie mam ochoty analizować, gdzie będzie najlepiej - chcę zrobić to szybko i wrócić do domu.
Pod Bahama Mamma stoi wiele osób w totalnie przeróżnych kategoriach wiekowych. Przepycham się pomiędzy ich tłumem. Stojący pod drzwiami, osiłek Seleny od razu mnie rozpoznaje i bez wahania wpuszcza do klubu.
Jest tam jeszcze bardziej duszno niż ostatnio. Przechadzam się tam koło ścian, aż w końcu odnajduje blond chłopaka. Nie wiem dlaczego, ale kieruje mną przeczucie, że to będzie on dziś moich klientem, po dwóch dziewczynach, które wzięły większość towaru.
Siadam na kanapie obok niego i wtedy zauważam, że kolor jego włosów jest zupełnie identyczny jak mój.
-Jason. - wyciąga do mnie rękę, lecz zamiast ją ująć, wkładam w nią trzy ostatnie woreczki. Chłopak zaczyna się śmiać.
-Szybko. - stwierdza, biorąc łyk swojego drinka.
-To nie spotkanie towarzyskie, pedale. - rzucam, nawet na niego nie patrząc.
-Ile za to ? - pyta, gdy uśmiech z jego twarzy znika, a moja satysfakcja osiąga najwyższy poziom.

***
Wiruję gdzieś w przestworzach. Unoszę się lekka, jak liść niesiony przez wiatr. Moje oczy są zamknięte, a usta suche, a jednocześnie napuchnięte od wielu pocałunków.
Moim ciałem wstrząsa kolejny dreszcz, gdy wiatr ten nieco słabnie, by następnie znów porwać mnie gdzieś, jakby pomiędzy niebem a ziemną w fali ogromnej rozkoszy.
-Ranisz mnie, Juss. - szepczę, lecz na niego nie patrzę. Z uwagą przesuwam dłonie tak, by nie opierać się na nich, w miejscu gdzie widnieje jego blizna.
Przyjemność i rozgoryczenie mieszają się ze sobą tak, że mam ochotę się rozpłakać. Zagryzam mocno wargę i unoszę swoje biodra do góry,
Wtedy czują ciepły oddech przy sobie, który jeszcze niedawno był tak daleko.
-Otwórz oczy. - poleca spokojnie i uwalnia moją wargę. Lekko piecze, gdy brunet przejeżdża po niej językiem, zauważając, że pojawiła się na niej rana.
On był tak idealny, ja tak bardzo nieidealna i nie ważne, co robił źle to i tak nie potrafiłam bez niego żyć.
Zaciskam mocniej powieki i kręcę przecząco głową, starając się go zdekoncentrować moimi szybciej poruszającymi się biodrami.
Chłopak łapie mnie za nie i unieruchamia.
-Otwórz oczy, Jessi. - prosi błagalnie, a ja spełniam jego prośbę. Jedna łza wypływa na mój policzek.
-Chcę Ci dać wszystko na co zasługujesz. - szepcze, stykając razem nasze czoła.
-Już to mam. - mówię, wkładając palce w jego miękkie włosy. Delikatnie masuję skórę jego głowy, gdy mnie całuje - powoli, czasem niedbale, mocno przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
Ponownie płaczę, ale tym razem pozwala mi się poruszać. Jest tak, jakbym szukała ratunku, ratunku dla swojej duszy.
Nie ma nic oprócz nas i wystarczy kilka ruchów, bym go uzyskała. Brunet delikatnie gryzie mnie w szyję, gdy dreszcz przepływa zarówno przez moje nagie ciało, jak i jego.
W tym momencie mocniej oplatam rękoma jego szyję, cicho chlipiąc w jego klatkę piersiową. Był okropny, a ja nadal pozwalałam, by mnie miał w każdy możliwy sposób.
Chwilę potem czuję, jak razem opadamy na materac. Powoli się uspokajam, gdy gładzi moje włosy i co jakiś czas całuje opiekuńczo w czoło.
-Co się z nami stało, Justin ? - szepczę.
-Ty jesteś nadal idealna, ptaszyno. - odpowiada z chrypką. -Zawsze idealna. - akcentuje i zamyka swoje powieki. Nasze oddechy przestają się ze sobą mieszać, gdy zaczynamy poruszać klatką piersiową i jednym, spokojnym rytmie.
Gdy już wiem, że Justin śpi, ostrożnie wydostaję się z jego objęć. Szybko zakładam na siebie swoje ubrania i idę do salonu. Patrząc w okno, wzdycham cicho.
Moje ciało słodko bolało od wzmożonego wysiłku, a cały stres odszedł daleko. W mojej głowie panowała pustka, wraz z momentem, w którym mu wybaczyłam.
Telefon na stole cicho wibruje. Podchodzę do niego i od razu odbieram, gdy na ekranie widzę napis "Ana"
-Jak się czujesz, Jessi ?  - pyta, zaraz po naszym krótkim przywitaniu.
-Dobrze. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie byłam już przygnębiona, jak wtedy po wyjściu Justina z domu. -A jak u ciebie ?
-Może być. - odpowiada z westchnieniem.
-Ana .. - zaczynam bardzo niepewnie. - Dzwonisz ze względu ma Justina, prawda ?
-Już teraz wiadomo, że zostaniesz mamą. - mówi żartobliwie, a ja wiem, że to sposób na twierdzącą odpowiedz do zadanego przeze mnie pytania.
-Pogodzę Cię z nim. - oznajmiam ze zdeterminowaniem. - Ale musisz zaakceptować to, że jesteśmy i będziemy razem.
-Jessica ... O mój boże ... Oczywiście, że tak !
-Jeszcze się odezwę. - oznajmiam, nim się rozłączam. Odkładam telefon na poprzednie miejsce i wracam do sypialni, ponownie wkradając się w objęcia miłości mojego życia.


----------------------------------------------------------------
 
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

II Rozdział 11





Mój cichy szloch przerwa mocne trzaśnięcie drzwiami. Sama delikatnie podskakuję, przykładając pogiętą w pięści chusteczkę higieniczną do nosa. Jej cienkim materiałem przesuwam po jego płatkach i biorę głęboki wdech.
Moja klata piersiowa porusza się nadal w szybkim tempie, ale powstrzymuję się od kolejnych łez.
Poduszka jest naprawdę mokra, gdy poprawiam się w miejscu, w którym leżałam już od kilku godzin, ale mimo to nie odsłaniam dobrze twarzy. Nie chcę, by taką mnie właśnie zobaczył, chociaż targała mną chęć, która mogłaby nawet doprowadzić do tego, iż byłabym w stanie go uderzyć.
Wiem, że to Justin. Charakterystyczne kroki stąpają po salonie, kiedy odwiesza kurtkę. Stuka kilka razy ręką w ścianę nie mogąc trafić w włącznik światła, aż w końcu daje sobie spokój, a jego kurtka ląduje w miejscu, w którym na pewno nie było jej miejsce.
Sama już nie wiem, czy w tym momencie telepię się z zimna, czy tego, że za chwilę tu będzie, wejdzie, nie będąc świadomym niczego.
-Dlaczego płaczesz ? - słyszę jego głos w ciemności i nawet teraz mogę sobie wyobrazić, jak marszczy czoło. Każdą moją łzę odbierał nie w sposób, jaki powinien. Przede wszystkim raniła go, przez co czuł wyrzuty sumienia, że tak pokierował naszym życiem, byśmy znaleźli się właśnie w tym miejscu.
Ale tym razem te łzy raniły mnie bardziej niż jego bezpodstawne wyrzuty sumienia, do których nie miał powodów. Tym razem to on zranił, tym razem to on zawinił, łamiąc mnie psychicznie.
-Gdzie byłeś ? - pytam spokojnie, sięgając dłonią do lampki nocnej, którą natychmiast zapalam. Moje serce próbuje wyskoczyć mi z piersi, gdy skanuję jego mokrą koszulkę i dziwniej niż zwykle potargane włosy. Zerkam przelotnie przez okno - padał deszcz.
-Nie o to zapytałem, Jess. - mówi chłodno i podchodzi do łóżka. Kuca obok, kiedy ja podnoszę się do pozycji siedzącej. Ponownie szloch wznosi moją klatkę piersiową, a mi braknie tchu, gdy na niego patrzę. Jest zarazem tak perfekcyjny, a okropny.
-Gdzie byłeś, kiedy Cię potrzebowałam ! - krzyczę z desperacją. Po moich policzkach znów spływają krople wielkości ziaren grochu. - Gdzie byłeś, kiedy tak bardzo mnie bolało ! Co byłoby, gdybym straciła nasze dziecko !
Jestem, niczym we amoku. Dzięki temu, że jest tak blisko, zaczynam uderzać pięściami w jego klatkę piersiową. Szybko się meczę, ale walczę dalej. Jego małe przejęcie wzbudza we mnie jeszcze większą złość a jednocześnie nieporadność. Tak bardzo go kocham, że oba uczucia tłumią się we mnie, aż padam prosto w jego klatkę piersiową. Delikatnie ściska moje nadgarstki, bym nie próbowała bić go dalej. Słone łzy z moich policzków przedostają się na jego koszulkę, która pachnie inaczej, lecz nie jestem w stanie skupić si3 na tym zapachu.
-Powiedz co się stało, ptaszyno. - oznajmia spokojnie, a jego oddech odbija się od moich włosów. Sama karcę siebie, gdy czuję dreszcze na całym ciele.
-Bolało, bardzo bolało.
Na samo wspomnienie zaciskam pięści wraz z powiekami, jako odruch bezwarunkowy.
-Dlaczego nie wolałaś o pomoc ?
Odsuwam się od niego automatycznie. Jego spokój sprawia, że jestem wściekła jeszcze bardziej. Wyrywam dłoń z jego uścisku i posyłam mu wzrok pełen żalu.
-Jak w ogóle możesz coś takiego mówić ? - kręcę głową z niedowierzaniem. -To nasze dziecko, Justin.
-Tym bardziej powinnaś je ratować. - odpowiada. Zaczynam płakać jeszcze bardziej.
Powracam wzrokiem do jego idealniej twarzy i w tym momencie widzę w niej tylko chłód. Wielki chłód i nie jestem pewna, czy to na pewno on.
-Wyjdź. - syczę, owijając się kocem.
-To nie będzie rozwiązanie tej sytuacji. - stwierdza beznamiętnie.
-Uważasz, że wyjście z domu, jak Ty, będzie rozwiązaniem ? - pytam go pełna sarkazmu. Spuszcza w dół wzrok i kilka razy otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz nie ani jedno słowo finalnie nie opuściło jego gardła.
Następnie opuszcza naszą sypialnie, a to łamie mi serce na miliony kawałków.

***
Rano budzę się zmęczona. Z trudem wstaję i wędruje do łazienki. W lusterku dostrzegam, że wyglądam niczym zombie po przespanych tylko trzech godzinach tej nocy, kiedy do końca wykończył mnie płacz.
Biorę szybki prysznic, będąc zadowoloną, iż nie natknęłam się na lodowatą wodę, co oznaczało tylko tyle, że Justin uregulował rachunki.
Dokładnie myje swoje ciało, z czułością wmasowując płyn do kąpieli w swój brzuszek. Malutka istotka porusza się słabo wyczuwalnie, ale napad bólu już się nie powtórzył.
Gdy wychodzę spod prysznica, cala boazeria łazienkowa pokryta jest mokrą warstwą. W miarę szybko doprowadzam się do porządku tak, by wyglądać w miarę znośnie.
Kolejnym etapem była kuchnia - Justin pali papierosa przy otwartym oknie, odwrócony do mnie tyłem. Korzystam z okazji i staję przy blacie, by zrobić sobie kanapkę.
-Za chwilę będzie tutaj Madison. - odzywa się po chwili, gasząc swojego papierosa. Przytyka jego końcówkę do parapetu, a kiedy upewnia się, że nie spowoduje żadnego pożaru wyrzuca go, nie przejmując się gdzie.
Milczę, choć chcę zadać wiele pytań. W ciszy kroję pomidora, którego równo układam na wcześniej przygotowanej bułce.
-I przestań się foszyć.
Krew w moich żyłach zaczyna wrzeć. Rzucam gwałtownie nóż na blat i próbuje złapać jeden oddech zanim wybuchnę. Blondyn odwraca się w moją stronę zaskoczony.
-Uważasz, że to co zrobiłeś jest w porządku ? - pytam, o dziwo spokojnie. Jedna ręką podpieram się o blat, gdy na niego patrzę. I mimo tego wszystkiego, jego błędów, to jak ze mną rozmawiał, jak nigdy - w ten lodowaty, bezduszny okropny sposób, ja nadal byłam szalona pod jego wpływem.
Jest tak, jakbym przestała oddychać, ale kompletnie tego świadoma. Kochałam go nad życie.
-Odezwij się ! - krzyczę, gestykulując ręką. Gdybym miała tylko siłę pewnie zaczęłabym płakać.
-Uwierz mi, to dla nas. - odpowiada, ale mam wrażenie, że nie przekonuje tym nawet siebie. Zamyka na chwilę oczy i mocno ściska w pięści uchwyt służący do zamykania okna.
Nie rozumiem tej reakcji, ale też staram się wyrzucić ją z głowy, dlatego odwracam się w stronę blatu chcąc dokończyć swoje śniadanie.
W jednym momencie Justin zmienia miejsce na to bliżej mnie, łapie mnie za biodra i przyciąga do siebie tak, że dzieli nas tylko mój zaokrąglony brzuszek. Nie daje mi nawet szansy na powiedzenie czegokolwiek, całując mnie. Nie jestem w stanie położyć dłoni na jego torsie. W tym momencie tworzymy całość. Wnętrze Między naszymi złączonymi ustami wypełniają niewypowiedziane słowa, niewyjaśnione sprawy oraz chęci wykrzyczenia sobie w twarz wszystkiego co najgorsze. Sęk w tym, że nie potrafiliśmy sobie tego powiedzieć, a miłość ... Miłość potrafiła to tylko tłumaczyć, zamiatać wszystko pod dywan, by na jakiś czas dać sobie z tym spokój.
- Trudno jest w ogóle ocenić, w co powinnam uwierzyć. - szepczę, kiedy się ode mnie odsuwa. Moim zaróżowionym od pocałunku zaczyna brakować jego bliskości mimo, że jego oddech owiewa moją twarz. Patrzy na mnie lekko z góry, a ja zauważam, że te wiecznie świecące Justinowe oczy są jakoś bardziej smutne, nieco zamglone, jakby był jednocześnie tutaj i gdzieś indziej.
-Tylko Ty dajesz mi miliony powodów, by być. - odpowiada, a wielka gula staje w moim gardle, a serce zwiększa tempo swojego bicia. Wystarczyło jedno zdanie, by cala wściekłość odeszła w niepamięć. Jedno głupie zdanie, bym była jego, chociaż przywiązanie nie zburzyła nawet kłótnia połączona z nocnym epizodem.
Podnoszę dłoń, by dotknąć jego policzka. Pod opuszkami palców wyczuwam szorstką fakturę - nie golił się kilka dni. Moje oczy robią się bardziej szkliste, ponieważ sama czuję napływające pod powieki łzy.
Justin wtula swoją twarz w moją dłoń i całuje jej wnętrze. Uśmiecham się niezdarnie pociągając głośno nosem. Czuję, jak wielki mur, który zbudowałam, zaczyna się rozpadać na dobre,  przywracając mojemu sercu stabilizację, dzięki której czułam, że żyję.
-Witajcie, robaczki ! - wiecznie wesoły głosik sprawia, że odsuwamy się od siebie. Wewnętrznie narzeka na chłód, który pozostawiło po sobie odejście Justina, ale chłopak rekompensuje mi to spleceniem naszych dłoni.
Madison stojąca na środku salonu szeroko się uśmiecha. Jej włosy są niedbale związane w koka, a uroku dodaje jej różowy, gruby sweter.
-Hej, Mads. - odpowiadam jej, lecz mój głos jest lekko zachrypnięty.
-Bawcie się dobrze. - odzywa się Justin, przelotnie całuje mnie w policzek i znika za drzwiami łazienki.
-Dzisiaj jesteś na mnie skazana. - mówi, klaszcząc w dłonie z podekscytowania. Wiodę wzrokiem za odchodzącym chłopakiem, ale zaraz powracam do rozpromienionej dziewczyny.
-Wezmę tylko kurtkę. - oznajmiam i idę do sypialni. Zbieram najpotrzebniejsze rzeczy i zamykam drzwi, by narzeczona Jack'a przypadkiem nie dojrzała panującego tam bałaganu.
Zaraz po tym obie wychodzimy na zewnątrz, gdzie czeka na nas samochód wspomnianego wcześniej chłopaka. Dziękuje Madison, kiedy dodatkowo podkręca ogrzewanie.
-Teraz rozumiem, dlaczego tylko do was Jack zawsze puka. - śmieje się, odrobinę ściszając radio. - Zawsze tak gorąco ? - zerka na mnie, co powoduje zaróżowienie moich jasnych policzków.
-Wyjątkowa sytuacja, Madison. - odpowiadam z westvhni3ciem wtrąconym na samym końcu.
-Co jest, młoda ? - marszczy czoło w zaniepokojeniu, zerkając na mnie.
Właśnie wjeżdżamy na most, gdzie zaczynając się długie korki.
-To długa historia. - odpowiadam na odczepnego, chcąc już teraz tylko zapomnieć.
-Rozumiem, że te gorące całusy to była zgoda ? - żartuje, a ja oddycham z ulgą, ciesząc się, że zauważyła iż nie mam ochoty ciągnąć tego tematu.
Śmieję się tylko, kiedy zajeżdżamy na parking pod sklepem odzieżowym dla niemowląt.

***

„Kolejna akcja. Widzimy się za pół godziny”

Moja ręka prostuje się w zawrotnym tempie, kiedy rzucam telefonem o ścianę. Ekran rozsypuje się w drobny mak, a reszta opada z hukiem na podłogę. Wydaje z siebie ciche ryknięcie i ciągnę za końcówki swoich jasnych włosów. Ręce trzęsą mi się tak mocno, jak przy chorobie Parkinsona, gdy nakładam na swoje barki skórzaną kurtkę, natomiast futryna omal nie zmienia swojego miejsce, gdy z całej siły zamykam drzwi.
Zostaję jeszcze chwilę na klatce schodowej. Nie przeszkadza mi unoszący się tam smród. Uderzam zatem butem w ścianę dodając do tego jeszcze pięść. Na usta cisną mi się najgorsze wyzwiska, jakie mógłbym użyć w kierunku Seleny. Pojawiający się jej obraz pode mną kilkanaście godzin temu, atakuje moje myśli, jak wilk bezbronną sarnę. I tak, jak ona nie miała szans ukryć się przed swoim zabójcą, tak nieobecna tu Selena niszczyła mnie psychicznie, a ja pozwalałem na to wszystko.
Gotowy do walki przeciwko dziewczynie żwawym krokiem ruszam na parking, lecz drzwi swojego samochodu traktuje o wiele bardziej łagodnie niż drzwi naszego mieszkania.
Przez całą drogę słucham mocnych kawałków, które omal nie powodują pęknięcia moich bębenków usznych. Przypominam też sobie o sztalugach i płótnie, które zostawiłem jeszcze w domu rodzinnym i zaczynam żałować tej decyzji.
W głębi duszy tęsknie za malowaniem, ale własne życie odciągnęło mnie od pasji, dzięki której mogłem przywrócić równowagę swojemu wnętrzu. Malowanie, w moim uznaniu , było jeszcze lepsze niż hera czy koka, a samo zatracenie powodowała tylko twoja wyobraźnia.
Pod „siedzibą" całego gangu zatrzymuję się dosłownie dwadzieścia minut później. Wychodzę z samochodu przyglądając się wartej miliony rezydencji, ale to nie ona skrywała najmroczniejsze sekrety tylko jej piwnica i wielokilometrowe korytarze, najdłuższe docierające nawet do samego miasta.
Denerwował  mnie również i ten fakt. Selena górowała nade mną, ale i nad naszą spółką z chłopakami. Byliśmy dobrzy również, w tym co robimy, ale w gangsterskim świecie stanowiliśmy najmniejszą jednostkę.
Doskonale znam obejście domu, dlatego od razu trafiam do drzwi, umiejscowione blisko basenu, w którym właśnie wymieniono wodę. Nie pukam, walę w drewniany prostokąt tak mocno, że zaczynają mnie boleć kości. Otwiera mi rosły mężczyzna z krótko ściętą grzywką. Wywracam na jego widok oczami i złoszczę się jeszcze bardziej.
-Bieber. - szczerzy debilnie zęby, a gdy chce jeszcze coś powiedzieć, uciszam go.
-Daruj sobie Jones. - fukam i omijam starego znajomego w progu. Ethan był najbardziej irytującym uczniem w naszym wieku, który nie tylko znany był jako najlepszy przyjaciel zakupowy dla dziewczyn, ale też jako jedyny, który miał odwagę próbować się wbić do naszej paczki.
-Słyszałem, ale myślałem, że to tylko plotki. - stwierdza, gdy idziemy słabo oświetlonym korytarzem.
-Jeszcze wiele rzeczy Cię może zaskoczyć. - odpowiadam, kręcąc głową i krytykuję niemo jego lekkoduszność, jednocześnie zastanawiając się nad kryteriami Seleny podczas rekrutacji.
Znajdujemy duże pomieszczenie. Na wschodniej ścianie wisi wieke małych i większych telewizorków z monitoringiem. Gdyby nie kilka kanap i wielki stół w jakiś sposób mógłby przypominać salon.
Zupełnie nie zwracam uwagi na znajdujących się tam ośmiu mężczyzn tylko od razu podchodzę do Seleny.
-Co, do kurwy, sobie wyobrażasz, Gomez ! - unoszę się, blisko jej ciała. Jest zaskoczona, oddycha szybko, a jej powiększone operacyjnie cycki, nieokryte stanikiem, ocierają się o moją klatkę piersiową.
-Wyjdźcie. - oznajmia cicho. Unika ze mną kontaktu wzorkowego, dopóki wszyscy nie opuszczają pomieszczenia. - Czy ciebie kompletnie popierdoliło ? - kładzie dłonie na mojej klatce piersiowej i odpycha mnie.
W afekcie mocno łapie jej rękę i słyszę, jak cicho syczy z bólu.
-To z tobą jest coś nie tak. - fukam, zaciskając zęby. - Nie jestem chłopcem na każde twoje pieprzone zawołanie !
-Jesteś tego pewien ? - uśmiecha się triumfalnie, a jednocześnie zachęcająco. Przegryza wargę i wyrywa rękę z mojego uścisku. Nie przejmuje się czerwonym śladem, tylko wędruje do małego domofonu w swoich niebotycznych czarnych kozakach. -Za pięć minut wyjeżdżamy. - oznajmia twardym głosem i odkłada małą słuchawkę.
-Dlaczego idziemy wszyscy ? - pytam zdezorientowany. Dziewczyna zalotnym krokiem podchodzi do biurka, unosi prawą nogę, by postawić ją na obrotowym fotelu.
-To duża akcja. - odpowiada wymijająco. Jej i tak krótka sukienka podnosi się jeszcze wyżej tak, że zauważam koniec jej czarnej pończochy. Na moment zasycha mi w ustach, gdy pistolet umiejscawia za koronkowym pasem. Z drugim robi to samo, zmieniając tylko nogę prawą na lewą. -Idziemy. - melduje, otwierając drzwi.
-Jestem już tak cholernie nieważny, że nie dostanę nic ? - pytam ze złością, zatrzymując się w progu.
-Na ciebie czeka tylko nagroda. - szepcze namiętnie zbliżając swoje usta do moich. Na tych wysokich butach czynność ta wydaje się dla niej o wiele prostsza niż normalnie.
Łapie mnie za rękę i wyprowadza na zewnątrz, gdzie pakujemy się w czarnego wana. W czasie podróży ściskam się między napakowanego gościa, który z pewnością nie oszczędzał na siłowni i odzywkach stymulujących, a drzwi.
Droga była nierówna, pełna dołów , dołków i dołeczków, przez co przeklinałem każdy z nich. Niekiedy i moja głowa uderzała o sufit przy pokonywaniu większej przeszkody.
W samochodzie panowała cisza, nie grało nawet radio. Pod koniec podróży słyszalny jest tylko odgłos cmokania, gdy Gomez maluje swoje usta jasnym błyszczykiem.
Ku mojemu zdziwieniu lądujemy pod Minton's Playhouse. Wysoki budynek zachwyca swoim oświetleniem. Hotelowi goście czekają na przejęcie ich do pokoi, znajdujących się nad syfem, który znajduje się w piwnicy, gdy my schodzimy na dół. Nie muszę analizować zbyt długo wyboru Gomez - dobrze prosperujący hotel był doskonałym kamuflażem dla burdelu, który dział się na dole. Poprawiam swoją kurtk3, wypchaną małymi paczuszkami.
Schody są nierówne i lekko śliskie. Osiłki Seleny wchodzą do pomieszczenia pierwsi, a ona na samym ich czele.
Cekiny na jej sukience zaczynają wesoło się mienić w skutek czerwonego światła zainstalowanego w środku. Jest gorąco i duszno, co potwierdzały ciała tancerek, których rury były oddalone od siebie tak, aby przychodzący goście mogli swobodnie się poruszać. Ich skóra błyszczała lekko, a włosy kręciły się samoistnie od panującej wilgoci. Tańczyły zaciekle, pokazując coraz to bardziej wymyślne figury, po to żeby zachwycić sobą publiczność.
Z tłumu wyłania się niski mężczyzna w ciemnym garniturze. Podchodzi do Seleny, która szeroko uśmiecha się na jego widok i całuje jej oba policzki.
-Dobry wieczór, wuju. - mówi, a moja szczęka ląduje na podłodze. Małe włoski na mojej szyi stają dęba na domiar tych informacji, a jedyna myśl kłębiąca się w mojej głowie, było pytanie, jak bardzo jeszcze Selena jest popieprzona.
-Śliczne wyglądasz, moja piękna. - oznajmia, ściskając jej drobną dłoń swoimi obiema. Na jego palcach mienią się wielkie, drogie, złote sygnety, dopasowane do czerwonego krawatu.
-Możemy zaczynać ? - pyta z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy.
-Oczywiście, słonko. - szczerzy idealnie białe zęby i to ostatnia uprzejmość, jaką zauważam od niego tego wieczoru. Gomez skinieniem głowy pokazuje chłopakom, gdzie mają iść, według planu, w który nie zostałem wtajemniczony, a mnie zostawia na pożarcie lewa. - Ile masz dzisiaj ?
Pyta, podchodząc do mnie. Skanuje mnie od czubka głowy do samych kostek.
-To jest Justin. - przedstawia mnie z opóźnieniem i wiesza się na moim ramieniu. Targa mną ochota strzepnięcia jej, jak drobnego paproszka, którzy przypadkiem wylądował na mojej koszulce, lecz powstrzymuje się ze względu na tutejszą pozycję człowieka, stojącego na baczność naprzeciw mnie.
-Wystarczająco, wuju. - zapewnia. - Justin wie co robić.
-Nie wątpię. - rzuca szybko ze skoncentrowaniem wymalowanym na twarzy. -Bieber, tak ?
-We własnej osobie. - odpowiadam dumnie.
-Napad pół roku temu ... - zaczyna ze wspomnieniem- ... Dobry, nie powiem. - chwiali, kiwając głową. - Ufam Ci, chłopcze. Ale jeśli coś spieprzysz wylądujesz w piachu.
Po tych słowach wtapia się w tłum tańczących ludzi. Zimny dreszcz przechodzi przez moje plecy, pierwszy raz znajdując się w sytuacji, kiedy ktoś grozi mi, nie ja jemu.
-Zabieraj się do roboty, seksiaku. - szepcze mi do ucha, delikatnie gryząc jego płatek i idzie śladami swojego wuja.
Nie mam ochoty patrzeć się na rozbierające się laski w karnawałowych maskach, dlatego odchodzę w kąt, wiedząc, że tam będzie najwięcej klientów.
Gdy odnajdują dobre miejsce i opieram się o ścianę, wyczuwam ostry zapach palonej marihuany. Odwracam głowę w bok i przyglądam się grupce młodych osób, których źrenice były już dawno rozszerzone. Bez wahania podchodzę do nich i kucam, by być na poziomie ich pola widzenia.
-Jak leci ? Pewnie macie ochotę na coś jeszcze, co ? - zagaduję wesoło. Jedna dziewczyna odwraca się w moja stronę podczas, gdy chłopak obok niej wjeżdża ręką pod jej ciasną spódniczkę. Mam ochotę zwymiotować.
-Masz coś, żeby był w stanie zrobić mi dobrze ? - pyta bezwstydnie, kiwając się raz z prawej na lewą i odwrotnie. Patrzę na chłopaka i stwierdzam, że jest kompletnie pijany.
-Co tylko chcesz. - wymuszam uśmiech i zanurzam dłoń w kieszeni kurtki. Odnajduję odpowiednią paczuszkę, a dziewczyna zaczyna szukać pieniędzy w swoim staniku. - Ktoś jeszcze ?
-Daj co masz ! - krzyczy chłopak z whiskey w ręku. - Najlepiej w strzykawce, to będzie zajebista noc !
Patrzę na niego z politowaniem, kiedy pokazuje gestem ręki na grupkę przyjaciół obok niego. Nienawidziłem tego, ponieważ sprawiałem, że młode osoby zmieniały się w swoje karykatury o ile ich organizm był w stanie przeżyć tę noc.
Pozbywam się co najmniej połowy zawartości kurtki, która była możliwa i czekam na pieniądze. Kolana bolą mnie od ciągłego kucania, ale o mało nie przewracam się, gdy w klubie robi się głośno, a na twarzach obecnych maluje się panika.
-Policja, ludzie !!! - ktoś krzyczy. Tańczące dziewczyny uciekają z podestów pod ochroną swoich ochroniarzy.
Spoglądam wyczekująco na grupkę, która była przerażona także. Serce wali mi mocno, ale chcę zachować powagę.
-Co teraz ? - skrzeczy dziewczyna obok niej, jej chłopak zaprzestaje wszystkich czynności, mających na celu rozebranie jej przynajmniej z tej najważniejszej części garderoby.
-Pieniądze, kurwa ! - krzyczę na nich, gdy w tłumie dostrzegam biegnącą do mnie Selenę. Pośpiesza mnie nawet wzrokiem.
-Spokojnie, stary. - odpowiada mi chłopak z naprzeciwka, odkładając whiskey. Zdążył już schować narkotyki do kieszeni swoich spodni.
-A obił Ci ktoś kiedyś mordę ? - słyszę głos Gomez nad sobą. Kopie mnie obcasem w łydkę. -Musimy wiać.
-Dawajcie to, do cholery ! - bez zastanowienia wyrywam portfele z ich rąk, po brzegi naładowane kasą. Cholerne, bogate dzieciaki.
Szybko podnoszę się, nie zwracając uwagi na ich protesty i pozwalam, żeby Selena złapała mnie za rękę i poprowadziła korytarzem.
-Sprzedałeś wszystko ? - zerka na mnie przelotnie.
-Nie. - rzucam. - Nie wymagaj ode mnie tak wiele, kiedy ktoś wezwał pieprzone psy.
-Nic nie powiedziałam, Bieber. - odpowiada z lekkim urażeniem w głosie. - Zebrałeś kasy o wiele więcej niż warte są te dragi.
Jej słowa nie sprawiają, że czuję się lepiej. Zaś konta rodziców tych dzieciaków nie odczuwają większej zmiany.
-Co teraz ? - pytam, chcąc zmienić temat.
-Miejsce,  w którym byłeś skomplikowało sytuację. Chłopaki czekają na nas za hotelem.
-Uważasz, że uda nam się ominąć psy? - pytam z niedowierzaniem. Adrenalina zaczyna rozpychać moje żyły do granic możliwości.
-Nie panikuj, jak dziewica przed swoim pierwszym razem. - karci mnie i ciągnie za masywne drzwi. - Nie takie rzeczy w życiu robiłam. - oznajmia i wyciąga nas oboje z ciemnego korytarza. Znajdujemy się na szerokiej, zielonej polanie. Słychać koguta samochodów policyjnych, ale nie jest to tak bardzo wyraźny dźwięk.
Dostrzegam czarnego vana, w momencie, gdy dziewczyna zmusza mnie do biegu. Moje płuca od razu zaczynają palić mnie żywym ogniem. Dyszę głośno i ciężko, ale udaje mi się dogonić Gomez mimo że jest nadal na tych wysokich szpilkach. Jej włosy wirują na wietrze i sam nie jestem pewny, czy przepadkiem nie biegnie na oślep.
Gdy jesteśmy w połowie drogi słyszmy głośne:
-Stań, bo strzelam !
Na tak otwartej przestrzeni, echo roznosiło się lepiej niż dobrze. Nie przestaję biec, chociaż w nogach brakuje mi już sił. Van podjeżdża bliżej, a druga komenda policjanta przecina powietrze.
W mojej głowie pojawia się Jess, jej uśmiech, jej wesoły śmiech, jej słodkie oczy i maleńki nosek. Nie wiadomo skąd wyobrażam sobie nas przy łóżeczku naszego dziecka i gdy Selena wsiada już do vana ja czuję ból w boku. Przewracam się u samych stóp samochodu tak, że widzę miny wszystkich uczestników ucieczki na sobie.
Ciepło zalewa całe moje ciało od środka. Paraliż obejmuje mnie całego tak, że mogę jedynie dotknąć miejsca, w którym czuję ból. Oczy zachodzą mi mgłą, kiedy wyczuwam na swoich palcach lepką ciecz.
-Jest ranny! - krzyczy ktoś, lecz jestem jak w amoku, oglądając swoją dłoń.
-Bierzecie go do środka. Szykujcie przyrządy.
Zupełnie nie wiem co się wokół mnie dzieje. Krzyczę tylko, gdy kilki mężczyzn próbuje mnie wnieść do vana. Widząc mój upadek, policja już nawet nie reaguje.
 Ląduje w przestronnym bagażniku, chłopaki przechodzą do przodu, a przy mnie zostaje tylko jeden. Jedna łza ucieka z mojego oka, gdy rozcina moją koszulk3, by zobaczyć ranę.
-Trzeba ciąć, jest głęboko. - oznajmia głośno i podnosi na mnie wzrok.
-Andrew ? - pytam zachrypniętym głosem. Moje oczy wyglądają, jak pięciozłotówki, gdy zdaję sobie sprawę, że to ten sam ciamajda i pierwszak, który był o mały włos świadkiem, gdy posuwałem Selenę w bibliotece.
-Zamknij mordę i leż spokojnie, jeśli chcesz żyć. - odpowiada mi ostro, zaskakując mnie jeszcze bardziej. Był innym człowiekiem.
-Jak jest ?
Pojawia się również głowa Seleny. Związała sobie włosy, a na jej czole widoczne jest kilka zmarszczek.
-Zrobię to. - oznajmia ze zdeterminowaniem Andrew. - Ale musisz mi pomoc.
I o Jezu słodki, Selena przekłada nogi przez siedzenie, by być po naszej stornie. W ustach zasycha mi jeszcze bardziej, gdy widzę jej szparkę, nieokrytą żadnym kawałkiem bielizny.
Andrew podaje Selenie biały worek z płynem , dodatkowo przykładając mi wacik do miejsca obok łokcia.
Lekkie kołysanie się samochodu sprawia, że dodatkowo mam ochotę zwymiotować.
-Będziesz trzymała kroplówkę. - wydaje polecenia z niezmąconym spokojem. Wbija igłę w moją żyłę, a ja drę się, jak szaleniec. Łapie go mocno za rękę i ściskam.
-Daj mi, kurwa, jakieś znieczulenie. - syczę, spinając wszystkie swoje mięśnie. Selena zabiera moją rękę i kładzie ją na swoich kolanach, pozostawiając je złączone.
-Nie mogę. - Andrew porozumiewawczo patrzy na Gomez.
-Rób, co należy. - odpowiada mu i spogląda na mnie. Wzrok jej jest pełen współczucia, ale nie obchodzi mnie to. W tej chwili winię ją za to wszystko, dopóki nie czuję ostrza wbitego w mój brzuch. Ściskam rękę Seleny tak, jak zrobiłem to Andrew przed chwilą. Nie obchodzi mnie również to, że pozostawione przeze mnie śladu utrzymają się co najmiej tydzień.
Jest tak, jakby w ogóle przestał oddychać. Boli mnie wszystko, a w ustach czuje metaliczny, dość nieprzyjemny smak. Moje powieki są ciężkie, ale nie mam odwagi ich zamknąć, bo gdy tylko to robię widzę Jess i wszystko to, co najlepsze z nią związane. Czy bałem się umierać? Z całą pewnością.
Mój żołądek znowu kurczy się na dźwięk rozciągania moich tkanek wewnętrznych. Andrew precyzyjnie, szczypcami grzebie w moim brzuchu, a Selena delikatnie głodzi moją rękę, w którą wbitą mam kroplówkę.
-Jak się czujesz ? - pyta Andrew.
-Chujowo, a jak myślisz ? - odszczekuję niegrzecznie, ponownie zaciskając zęby, gdy czują mocne rozpychanie.
-Szkoda, że antybiotyk nadal pozwala Ci się odzywać. - odpowiada ze złością, ale pełen spokoju.
Rwanie w boku staje się coraz mocniejsze. Wyczuwam, że na moich brzuchu zaczyna pojawiać się wypływająca z rany krew. Przed oczami pojawiają mi się ciemne plamki, a w głowie niewyobrażalnie wiruje.
-Co mu jest ? - Selena porusza się niespokojnie, widząc zmianę w moim zachowaniu.
-Mam kulę.
Gdy to mówi biorę tak mocny wdech, że jestem bliski zachłyśnięcia się. Ponownie słyszę odgłos rozciągania, a potem widzę, jak Andrew podnosi kulę i dokładnie się jej przygląda.
-Niezła. - stwierdza z uznaniem i odrzuca szczypce na bok, zanim zdążam rzucić jakąś kąśliwą uwagę. Tym razem chwyta za igłę i w ciągu pięciu minut dziura w moim boku zostaje zaszyta.
-Będzie żył. - stwierdza, zdejmując jednorazowe rękawiczki.
-Jak zwykle jesteś niezawodny. - piszczy Selena. Nadal trzymając moją kroplówkę, drugą ręką pomaga mi usiąść. Czuję lekkie szczypanie w boku, ale powracające siły, uzyskują więcej uwagi.
Do końca podróży Gomez podaje mi wodę, a Andrew sprząta swoje przyrządy.
-Zmieniaj opatrunek. - nakazuje. - Przemywaj jodyną. Miesiąc i wszystko będzie w normie.
-Dzięki.- mówię cicho, wykazując się zawstydzeniem. Andrew tylko kiwa głową.
Gwałtowne hamowanie utwierdza mnie w tym, że znajdujemy się pod moim blokiem. Selena, wkłada w kieszeń moich spodni plik banknotów i ucieka na swoje poprzednie miejsce, każąc chłopakom, by pomogli mi wyjść.
Ethan zjawia się pierwszy ze złowieszczym uśmiechem, wymalowanym na całej twarzy. Przesuwam się bliżej, by móc postawić stopy na ziemi.
-Ale z ciebie mięczak, Bieber. - śmieje się, łapiąc mnie za ramie i wprost zrzuca mnie na twarde betonowe płyty, ułożone jedna obok drugiej. Syczę z bólu i chcę krzyknąć, ale wsiada w vana i szybko odjeżdża.
Oprócz boku boli mnie również kolano. Przeklinam tego chuja i na czworaka przesuwam się do klatki., czując się gorzej niż gówno. Jestem wrakiem człowieka, wypompowanym z całej godności, którą w sobie posiadałem, potraktowany jak najgorsze ścierwo. Z trudem docieram do domu - świeżo zaszyta rana boli cholernie, a na opatrunku pojawia się kilka kropel krwi. Nie wiem, jak udaje mi się dotrzeć i położyć na miękki dywan, podczas gdy w oczach pojawiają mi się mroczki, a w głowie kręci jeszcze gorzej niż po dobrej sesji  na karuzeli.
-Juss ? - słyszę w dodali jej cichutki głosik. Gula w moim gardle rośnie do takich rozmiarów, że nie ma siły nawet się odezwać. Leżę w bezruchu, nie mając siły nawet podnieść zamkniętych powiek.
-O mój boże !
Zaczyna zanosić się płaczem i klęka obok mnie. Czuję, jak duże łzy, spływając po jej policzkach, jako ostatni punkt wędrówki obierają pozostałości po mojej koszulce.
-To nic, Jessi. - staram się ją uspokoić. Powoli otwieram z trudem oczy i widząc jej zmartwioną twarz, ujmuję jej twarz w dłonie.
-Jak nic, Juss, jak nic. Ty jesteś ranny. - mówi bez tchu z przerażeniem, nie tylko wymalowanym na twarzy.
-Nic mi nie będzie, ptaszyno. - zapewniam, przyciągając jej twarz do siebie, by obdarować jej czoło mokrym, kojącym pocałunkiem. Dziewczyna opada na moją klatkę piersiowa, cicho szlochając. Obejmuje ją ramionami, wtulając swoją twarz w jej gładkie włosy.
-Co ty zrobiłeś, Justin- szepcze, gładząc mnie opuszkami palców po policzku.
-Już niedługo, Jess. - mówię ochryple. - Jeszcze trochę i wyjedziemy stąd.
-Wierzę ci, Justin. - odpowiada, cichutko, całując mnie w usta.




----------------------------------------------------------------
 

Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.