niedziela, 6 października 2019

II Rozdział 18


           

            Kiedy zorientowałem się, że należę tylko do niej, cały świat wywrócił się do góry nogami.

            Kiedy jestem zbyt daleko od niej, czuję tęsknotę, potrzebę by zobaczyć, ją jak najszybciej.

            Pragnę, by nie przestawała mnie kochać, pragnę, by mnie nie opuszczała, bo czy statek jest w stanie zawinąć do portu w czasie burzy bez kotwicy ?

            Nauczyła mnie kochać, a moje błędy nauczą ją nienawidzić tak bardzo, jak sam siebie nienawidzę za to co robię. Jestem narkomanem. Jestem uzależniony od swojego dawnego życia.

            Pocieram swoje skronie, stając przed białymi drzwiami z numerem „79”. Głowa boli mnie od szpitalnego zapachu, a wciągnięty wcześniej narkotyk jeszcze bardziej podwyższa ciśnienie płynącej w moim ciele krwi. Chce stąd uciec, póki mam szansę, ale czy będę miał kolejną szansę, by szczerze porozmawiać z przyjacielem ?

            Szarpię za klamkę, otwierając drzwi odrobinie chaotycznie. Wpadający w ten sposób do Sali powiew sprawia, że Jack podnosi się szybko do pozycji siedzącej.

            Wygląda chujowo. Jest cały poobijany, a jego głowa owinięta białym bandażem. Gomez jest kurwą, pozwalając, by kolejna tak ważna osoba w moim życiu była w takim stanie.

            Mimo tego stanu, Jack ciska we mnie piorunami mimo że widzi mnie dopiero przed pięć sekund. Jednak to wystarcza, by zacisnął ze złości pięści na materiale, którym jest okryty. Przełykam mocno ślinę.

            -Co tu robisz, idioto ?

            Nie ma to jak uprzejme przywitanie.

            -Chce pogadać, Jack. – mówię stanowczo, ale zapewne wyglądam jak zbity szczeniak. Od razu karcę się w myślach za tą postawę.

            -O czym, Bieber ? – odpowiada sarkastycznie. – Chcesz usłyszeć historię, jak przez Ciebie straciłem swoje dziecko, hmm ?

            Zimy, ostry nóż ląduje w moich plecach. Wciągam gwałtownie powietrze, ale to nic nie daje, bo ciągle brakuje mi oddechu. Duszę się. Wpadam w najgłębszy zakamarek, z którego już nigdy  się nie wydostanę.

            -To nie było zaplanowane, Gilinsky. Gomez to suka. – kwituję. Nie mam ochoty się usprawiedliwiać. Nie jestem cipą. Odbierałem życie wiele razy i w tym przypadku też pozwolę, by najgorsze wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.

            -Ruchasz ją, prawda ?

Jego wzrok jest nieustępliwy. Tak nie potrafi mnie przejrzeć nawet własna matka.

-Skończyłem z tym wczoraj. – przyznaję. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej i opieram się o futrynę. Chociaż próbuje udawać kompletnie nie przejętego sytuacją.

-Wypierdalaj stąd, gnoju. – krzyczy, wymachując ręką, by pokazać mi drzwi. – Jessica przez Ciebie cierpi. Nigdy nie byłeś jej wart.

-Nic o nas nie wiesz. – syczę niemiło. – Byłbym nikim bez niej.

Jack uśmiecha się ironicznie, poprawiając swoje obolałe ciało na łóżku. Jego policzki są różowe od złości, a maszyna do której jest podłączony, pika w nierównym tempie, obrazując jego podwyższone moją wizytą ciśnienie.

-Dopóki nie ogarniesz swojego chuja, nie pokazuj mi się na oczy. – oznajmia dobitnie, odwracając wzrok w stronę dużego okna. Nie potrzebuje więcej. Zbyt dużo słów zostało tu dziś wypowiedzianych.

Odbijam się od futryny i wychodzę trzaskając drzwiami. Mijam zaskoczone pielęgniarki na korytarzu, ale mam je gdzieś.

Dziś straciłem przyjaciela.

Czy naprawdę stracę Ciebie?

           

***

            -Twoja kolej, kochanie.

Moje ciało jest sparaliżowane, zmęczone długim płaczem w nocy. Czuję zmęczenie, lecz sama nie jestem pewna, czy akurat mogę zaliczyć je do kategorii zmęczenia fizycznego. Moja głowa jest przepełniona Justinem, a gdy tylko widzę siniak na ręce łzy same wypływają z moich oczu.

Byłabym nikim bez niego.

Choć jest źródłem mojego krwawienia, nie chcę przestawać go kochać.

Nauczyłam się go uwielbiać, a jednocześnie uzależniłam, by był jedynym czego potrzebuję do funkcjonowania.

-Wejdź ze mną, Pattie.  – proszę cicho, unosząc podbródek, by na nią spojrzeć. Kobieta uśmiecha się do mnie ciepło, mimo że widzę w jej oczach zmartwienie. Potakuje tylko, kiwając głową i podaje mi rękę.

W gabinecie jest chłodniej niż w poczekali. Trzęsę się, gdy pani doktor każe ułożyć się na leżance, by zrobić ostanie już badanie USG.

-Wszystko jest w porządku. – stwierdza po chwili.

Nie patrzę na ekran. Nie chcę. Nie mam siły. Jestem wyprana z emocji.

 -Już niewiele zostało, a córeczka będzie na świecie.

Jest taka optymistyczna. Jej włosy falują, gdy odkłada narzędzie do badania na półkę, znajdującą się za nią.

-Czy to pewne, że dziewczynka ? – pyta wyraźnie podekscytowana faktem Pattie, wpatrując się jeszcze chwilę w komputer.

Dlaczego nie ma Cię tutaj ?

Próbuje się uśmiechnąć, gdy podnoszę się do pozycji siedzącej, lecz nie wychodzi mi to. Obciągam w dół sweter i przeczesuję palcami włosy.

-Tak, nic się już nie zmieni. – odpowiada lekarka, wypisując mi receptę na jeszcze dodatkowe suplementy.

A czy w naszym życiu się coś zmieni ?

Żegnam się kiwnięciem głowy, a gdy jesteśmy na korytarzu mogę odetchnąć. Dziecko to nasz owoc, kocham je, ale przeżywanie tego czasu w pojedynkę jest katuszą.

-Odwiedzimy jeszcze Jack’a i Madison, dobrze ?- informuję Pattie, nawet nie biorąc pod uwagę możliwości, że mogłaby się nie zgodzić. Kobieta tylko obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę swojego auta.

Miasto przemierzamy w ciszy. Nie mam ochoty na rozmowę o Justinie. Nasza relacja staje się coraz bardziej skomplikowana, a ja wiem, że tylko my sami będziemy mogli przez to przejść. Rozpętała się burza i my sami wiemy, jak ją przetrwać, jak przejść przez to cało.

On jest wszystkim co mam. Inaczej nie mogę funkcjonować, jak kwiat bez życiodajnej wody. Waham się, przepełniona bólem, który w sobie noszę, ale wiem, że inaczej nie przeżyję.

Szpital przyprawia mnie o ciarki, które przechodzą wzdłuż mojego kręgosłupa. Powoli mijam kolejne oddziały, by dotrzeć do pokoju, w którym teraz przebywa Jack. Cichutko pukam w drzwi, jakby w obawie, że mogłabym je zniszczyć. Kilka sekund później wchodzę, nakrywając Mads i Jacka’a na żywej rozmowie.

Moje ciało przepełnia ulga, widząc go w takim stanie. Nie wyglądał najlepiej, ale był z nami. Uśmiecham się im na przywitanie, lecz skrępowana mina Mads sprawia, że zaczynam się martwić.

-Coś się stało ? – pytam niepewnie, poprawiając włosy, by ułożyć je na prawą stronę swojego ramienia.

-Justin tu był. – piszczy Madison z przejęciem. Jack od razu piorunuje ją wzorkiem, co nie umyka mojej uwadze. Czuję gorąco, dlatego muszę usiąść, by nie upaść na podłogę.

-Kotku, pójdziesz po swój wypis ? – prosi, uśmiechając się do niej. Widzę, że robi to ze zdenerwowaniem, aczkolwiek zamierzonym celem.

-Oczywiście, pogadajcie sobie. – odpowiada, wstając z łóżka. Całuje mnie na przywitanie w policzek, a następnie opuszcza salę, dokładając wszelkich starań, by drzwi dobrze się domknęły dając nam komfortowe warunki do dialogu.

-Rozmawialiście, prawda ?

Atakuję go od razu swoim pytaniem, delikatnie głaszcząc swój brzuch. To zawsze pomaga, gdy bobas mocno się wierci.

-Nie nazwał bym tego rozmową. – wzdycha. – Co się dzieje między wami, Jess?

-Sama nie wiem. – mówię szybko, zaciskając usta, by moja dolna warga przestała niebezpiecznie drżeć. Co mam powiedzieć, skoro sama nie poznaje naszego życia. – On się zmienił. Bardzo.

-Jesteś z nim szczęśliwa ?

To pytanie mnie zaskakuje.

 Sztywnieję.

Nikt nie zapytał mnie wcześniej oto.

On jest moim oddechem, moim życiem, moim światem.

Czy miłość równa się ze szczęściem ? Czy w ogóle jest możliwość, by kochać kogoś z wzajemnością i nie być szczęśliwym ?

-Kocham go. – przyznaję. – Jest wszystkim co mam.

Nie wiem dlaczego czuję dziwne ukłucie w sercu, promieniujące aż do płuc, które skurczają się gwałtownie, jakbym miała zaraz w ogóle nie złapać oddechu.

-On jest nikim, Jessica. – mówi poważnie, chwytając mnie za rękę  w pocieszającym geście. – Nie zasługuje na tak dobrą osobę jak Ty.

-Pogubił się. Selena, Ana, dziecko … Może to wszystko za szybko. – wymieniam chaotycznie, próbując zrzucić z niego choć odrobinę odpowiedzialności za aktualne zachowanie. Kręcę przy tym głową, jakby próbując oddalić od siebie wszystkie te destrukcyjne myśli.

-Nie, kochana. – zapewnia, jeszcze mocniej ściskając moją rękę. – Nie docenia tego co ma.

Jego dobitne słowa powodują, że powstrzymywane łzy, wypływają na moje policzki. Jak strasznie wyglądaliśmy my w tym przedstawieniu, gdy najlepszy przyjaciel miał o nim takie zdanie.

-Czy… czy on Ci coś powiedział ? – pytam z nadzieją. Wolną ręką ocieram mokre ślady z policzka.

-Nie. – odpowiada krótko. – Nawet nie chciałem go słuchać.

Jack spuszcza głowę, unikając mojego wzorku. Nie czuje się oszukana, jestem niepewna, czy to co mówił jest stuprocentową prawdą. W końcu nasze życie również zaczyna wyglądać niczym fikcja.

-Muszę odpocząć. Wracam do domu.

Wstaję szybko, całuję go w policzek na pożegnanie i wychodzę. A raczej uciekam. Od myśli, od słów, które zostały tutaj wypowiedziane.

Nie przestawaj mnie kochać, Justin. To jedyne co może nas w tej chwili uratować.



***

-Przytul mnie, proszę.

To o usłyszeniu tego głosu marzyłam cały dzień. Zimny wiatr w parku rozwiewa poły mojego płaszcza, gdy odwracam się w jego stronę. Patrzy na mnie niepewnie, ma mocno zaciśnięte usta i zbyt blade policzki.

Serce prawie wyskakuje mi z piersi, gdy podchodzę do niego otwierając swoje ramiona. I to wystarcza, by pewnie objął mnie, a jedynym miejscem w którym się nie stykaliśmy to mój duży brzuch.

Szlocham, gdy czuje bijące od niego ciepło. Tęsknota rozdziera moje wnętrzności na malutkie kawałeczki. Nie musiał nic mówić, bym poczuła się po prostu dobrze.

-Brakuje mi dawnych nas, Justin. – mówię szlochając. Obejmuję mocnej jego kark, jakby to miało sprawić, że cały ten ból odejdzie w zapomnienie, jakbym przytulała go po raz ostatni.

-Powiedz mi coś czego nie wiem, maleńka. – szepcze w moją szyję. Dostaję ciarek, gdy jego ciepłe usta dotykają mojej zimnej skóry. – Chciałbym być wystarczająco dobry, ale to nasze życie, Jess. Taki już jestem.

Moje serce kolejny raz łamie się na pół. Szlocham coraz mocniej, dygocząc do niego przytulona.

-Chciałabym, żeby zależało Ci bardziej. – mówię z wyrzutem.

Chłopak odsuwa się ode mnie delikatnie, by spojrzeć w moje zapłakane oczy. Bierze pomiędzy palce mój podbródek, głaszcząc mnie po policzku.

-Czy wczoraj nie pokazałem, że mi zależy ? – pyta cicho, jakby ktoś miał nas podsłuchać, a on sam przekazywał mi największą z możliwych tajemnic.

-Wolałabym byś robił to w inny sposób. – stwierdzam, instynktownie patrząc na jego pełne usta.

Nagle wszystko przestało istnieć, gdy mnie pocałował. Z każdym najmniejszym ruchem naszych warg cały ból, który czułam odchodził w zapomnienie.  Nasze zamknięte oczy widzą nieskończoność, ogromną dal. Usta są stęsknione jak nigdy przedtem, przepraszające, przekazujące tyle samo uczucia co słowa.

Pocałunki stały się chwilą, a chwile melodią, w której się zatapialiśmy coraz bardziej.





***

Jej mała dłoń w mojej dużej.

Jej duży brzuch wychodzący przed nas.

Czy tak nie powinno być zawsze ?

My, idealnie połączeni, idący przez park, rozkoszujący się swoją obecnością.

Dzień za dniem krwawi aż do samego zapadnięcia zmroku.

Schodzę na dno i tym razem boje się, że nikt mnie nie uratuje.

-Co dziś zjemy ? – pyta wesoło, zwracając głowę w moją stronę. Jej włosy falują na wietrze tak mocno, że omalże nie uderzyły mnie w twarz.

Uwielbiam ją taką. Uwielbiam ten sposób kochania – wszystko albo nic.

-Mogę zjeść Ciebie. – przyciągam ją ponownie do siebie, by wymusić krótki pocałunek na jej ustach. Dziewczyna śmieje się, a ten dźwięk leczy moją duszę. Wpadam w twoje ramiona i wiem, że tutaj będę bezpieczny.

-Juss … Pytam poważnie. – próbuje być obrażona ale zupełnie jej to nie wychodzi, gdy jest cała emanująca radością. Marszcząc swój zgrabny nosek wygląda jak mała dziewczynka. Całuję go tak delikatnie, jak płynąca po niebie chmura.

Pozbawiasz mnie gruntu pod nogami, aniele.

-Coś wymyślimy. – odpowiadam, puszczając jej oczko. Kładę rękę na jej ramiona i przyciągam do swojego boku, by móc kontynuować naszą podróż do mieszkania.

Nie robię jednak ani jednego kroku w tą stronę. Krew w moich żyłach niebezpiecznie przyśpiesza swój bieg, a ja oddycham szybko i mocno.

Jason.

-Nic nie rób, proszę. – piszczy szybko, a ja naprawdę muszę się natrudzić by ją zrozumieć. Chwyta mnie tak mocno za rękę, że odrywam wzrok od wyprowadzającego psa chłopaka, zastanawiając się skąd w niej tyle siły.

-I tak zasługuje, by obić mu mordę.

Jessica krzywi się na dobór wymówionych przeze mnie słów.

-Nie dziś, Juss. – jej dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć. – Nie pozwól nam znowu tego zepsuć.

Nie muszę słyszeć desperacji w jej głosie, by ją poczuć, bijącą od jej małego ciała.

Przysuwam się, by pocałować ją uspokajająco w zimne od wiatru czoło. Ten gest sprawia, że moja złość umyka.

-Nie zepsujemy tego, ptaszyno. – szepczę.

To wszystko doprowadzało mnie do szaleństwa.

Ale dziś potrzebuję kogoś, by mnie wyleczył, poznał, był.



***

-Chcę Cię o coś zapytać.

Brunetka podnosi się z mojej klatki piersiowej, by unieść się delikatnie na łokciu. Spogląda na mnie swoimi oczami tak, że aż braknie mi tchu.

Poprawiam swoją rękę na jej okrągłym brzuchu, by było jej jak najwygodniej.

-Słucham Cię, mała. – odpowiadam cicho, bawiąc się kosmykiem jej gładkich włosów.

Jestem pokonany.

Tracę nadzieję, ale wiem, że może być lepiej.

-Ścigasz się ?

Niepewność jest wymalowana na jej twarzy. Przez chwilę jestem zaskoczony, lecz później przełykam tylko mocno ślinę.

Ponad całym tym zamieszaniem, poplątaniem wciąż jest moją bezpieczną przystanią. Wierzę w nas.

-Nie, Jess. – odpowiadam powoli głośno wciągając powietrze. Przez chwilę skupiona jest na moim jabłku Adama, ale potem znów powraca do moich tęczówek. – Sprzedaję narkotyki.

-Och.

Nie jest zaskoczona, a jedynie zraniona. Kładzie ponownie głowę na mojej klatce piersiowej.

-Powiesz coś ? – pytam po chwili. Czuję się niepewnie, ponieważ nie poznaję jej zachowania.

- A czy odpowiesz mi jak oddychać i nie czuć bólu ?

Zamieram.

Ciarki przechodzą mi po kręgosłupie.

Zimny nóż trafia w moje serce.

-Wierzę w nas, Jess. – przyznaję, trzęsącym się głosem. Jeszcze nigdy nie poczułem tego co teraz. – Wierzę, że nawet gdy zgasną światła my odnajdziemy się w mroku.

Cichnę.

Cichnie świat wokół nas.

Cichnie wszystko.

Czuję tylko ciepłą, pojedynczą łzę na swojej skórze.

Przytulam ją mocnej jakby miała mi uciec i zasypiam, zaciągając się jej pięknym zapachem.



-----------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz. 
Dziękuję. 

wtorek, 1 października 2019

II Rozdział 17



-Dlaczego wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardziej gównianie zdesperowana niż ja, choć powinnam być ?

Cichy głos Madison sprawia, że odwracam lekko głowę w jej stronę, przestając wpatrywać się czerwono-pomarańczowe korony drzew za szpitalnym oknem, które kołysały się swobodnie, poruszone delikatnym wiatrem.

            -Martwię się o Jacka. – mówię, połykając wielką gulę w gardle. Kłamię. Ohydnie kłamię. Tak naprawdę jedyne o czym myślę to Justin, zastanawiając się, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji.

            -Jessi. – łapie mnie za rękę, zmuszając bym usiadła na krawędzi jej pokrytego białą pościelą, łóżka. Niepocieszona odrywam wzrok od okna, by móc skupić się tylko i wyłącznie na niej. – Bieber to zadufany w sobie dupek. Czy Ty naprawdę jesteś teraz z nim szczęśliwa ?

            Jej oczy skanują moje tęczówki, które zachodzą łzami. Lekko się trzęsę, powstrzymując płacz, a uścisk jej ręki, choć zupełnie delikatny, dla mnie staje się tak mocny, iż niemalże czuję, jak krew przestaje krążyć przez żyły mojego nadgarstka.

            Czyż nie właśnie na tym polega miłość ? – by darzyć kogoś uczuciem tak bezwarunkowo, by próbować zrozumieć jego czyny.

            -Kocham go, Mads. – piszczę, zaciskając oczy, by łzy nie wydostały się spod moich powiek. Złamała mnie. Wystarczyło jedno zdanie, by podrażnić gojącą się ranę w moim sercu.

            Patrzy na mnie ze współczuciem i doskonale widzę, jak prawie niewidocznie porusza głową. Jack różni się od Justina. Nie skosztował jego życia, nie wie jak to jest trwać w tak wielkim kłamstwie.

Tym tłumaczę sobie zachowanie poobijanej Madison. Nie winię jej. Winię siebie, że pozwalam zmienić swoje życie w takie samo kłamstwo.

            -Dzień Dobry, szanownym Paniom.

            Do Sali niezapowiedzianie wchodzi ordynator szpitala. Od razu odwracamy się w jego stronę.

            -Czy coś już wiadomo ?

            Mads od razu puszcza moją rękę, przerywając mężczyźnie w białym fartuchu. Jej oczy błyszczą, a nerwowe bicie serca mogę usłyszeć nawet siedząc obok niej.

            -Może odwiedzić Pani partnera. Jest stabilny. – obdarza dziewczynę najcieplejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek mogłam spodziewać się zobaczyć u lekarza.

            -Wiedziałam, że mnie nie zostawi. – szepcze cicho w moją stronę i odrzuca od siebie cienką kołdrę. Emanuje radością, a ja kulę się w sobie.

            -Pielęgniarka zaprowadzi Panią na oddział. – oznajmia formalnym tonem. – Jednak Pani jest w zbyt zaawansowanej ciąży. – zwraca się do mnie. – Proszę pojechać i odpocząć. Spędziła Pani tutaj już kilka godzin.

            -Idź, Mads. – mówię cichutko, próbując wcisnąć na usta jakikolwiek uśmiech. Wychodzi mi to gorzej niż myślałam.

            -Zadzwonię do Nash’a, żeby odwiózł Cię do domu. – woła na odchodne, a potem znika z zasięgu mojego wzroku. Naciągam mocnej sweter na ramiona, powoli wstając z łóżka. Jest mi coraz ciężej przez ciążę i to, że wcale nie jestem szczęśliwa.

            Nasza przyszłość miała być inna – przepełniona tylko i wyłącznie miłością, nami, owocem naszych uczuć. Tymczasem jedyne co dobrze znam to ból. Ból psychiczny, którego nie potrafię się wyzbyć.

            Kocham go i jednocześnie nienawidzę.

            Chcę go udusić i jednocześnie pocałować.

            Chcę go uderzyć i jednocześnie przytulić.

            Wychodzę z Sali, gdy pojedyncza łza spływa po moim policzku. Z głębokiej kieszeni swojego okrycia wyciągam telefon. Nie napisał. Nie zadzwonił. Nie odezwał się.

            Serce kłuje mnie, a jedyne co mogę zrobić to wziąć głęboki oddech połykając słony płyn. Dziecko w moim łonie porusza się niespokojnie. Układam dłoń na swoim brzuchu, w miejscu, gdzie nawet przez koszulkę widzę maleńką stópkę.

            Bez celu przejeżdżam po ekranie swojego telefonu, aż odnajduję kontakt do Jasona i bez zawahania wybieram jego numer.

            -Mógłbyś mi pomóc ?

            To krótkie zdanie to jedyne na co mnie stać. Nie chcę myśleć, nie chcę czuć. Nie chcę wiedzieć.

Gdzie jesteś, gdy tak cholernie mocno Cię potrzebuję ?



***

            -Martwię się o Ciebie, Justin.

Jej głos jej spokojny, można stwierdzić, że badawczy, ale współczujący. Siada naprzeciwko mnie, gdy po raz setny obracam kubek herbaty wokół jego własnej osi. Jej oczy skanują moje rozdygotane od emocji ciało.

Przestaję bawić się szklanym naczyniem, odsuwając je na bok. Gorzka herbata, której ledwie spróbowałem, przyprawia mnie o mdłości. Podnoszę wzrok na matkę, a w jej zmartwionej mimice widzę wszystkie swoje przewinienia.

Obydwie mi ufają. Bez granic. A ja jestem chujem, który podcina tym Aniołom skrzydła.

-Pogubiłem się. Za bardzo. – przyznaję cicho. Wstydzę się tego, że czuję, wstydzę się tego, że jestem takim miękkim gównem, by komukolwiek opowiadać o swoich emocjach. Tamto życie wróciło niczym boomerang. Obudziło we mnie żywioł, którego nie mogę okiełznać.

-Widzę to, Juss. – mówi pewna siebie. Bierze łyk swojej herbaty i odstawia kubek na stół. – Zakończ to póki masz szansę. Jessica nie jest z kamienia. Złamie się szybciej, niż się tego spodziewasz.

Gdy to mówi mój żołądek wykonuje fikołka. Brakuje mi oddechu, mając wrażenie, że za chwilę się uduszę. W niebezpiecznym pośpiechu wstaję, prawie przewracając krzesło na którym siedziałem.

Nie żegnam się, po prostu wychodzę. Jak spragniony powietrza, balansuje na krawędzi znoszącej mój ból. Prawda była gorsza niż kłamstwo, prawda mnie zabijała.

Gdy znajduje się w samochodzie gotowy mam plan. Mam ją w myślach. Mojego Anioła. Czuję ją.

Świat mijam z zawrotną prędkością, jakby i to miało mi pomóc w powrocie do życia.  W powrocie do niej. Do dawnych nas.

Parkując pod wysokim blokiem, moje nozdrza rozszerzają się w szybkim tempie. Mój gniew rośnie, gdy zmierzam po schodach, by rozprawić się z winowajczynią zamieszania. Winowajczynią, która jednym przyciskiem włączył we mnie coś, czego nie powinienem czuć.

-Dzisiaj się Ciebie nie spodziewałam, Bieber. – wita mnie błyskotliwie w samym satynowym szlafroku, ale mimo to uchyla drzwi mieszkania, by mnie wpuścić.

-Mamy do pogadania, suko. – odszczekuję się, nacierając na jej ciało, które jest zbyt szczupłe i kruche. Łapie ją za szyję, niemalże wciskając w ścianę. Jestem ponad nią, chociaż jest blisko. Za blisko.

-Radzę Ci, żebyś się uspokoił. – chrypie, próbując wbić długie paznokcie w mój bok. Jest słaba. W końcu słabsza ode mnie. Cieszy mnie ta przewaga, cieszy mnie to, że tym razem to ja dyktuję warunki.

-Rozjebałaś moje życie, żmijo. – syczę, blisko jej ust, drugą ręką przytrzymując jej brodę, by patrzyła mi prosto w oczy.

-Za chwilę mogę rozjebać Ci mózg.

Sztywnieję, czując zimny metal z tyłu głowy. Lekko poluźniam uścisk, którym wyżywam się na Gomez.

            -To było… uch… Niezłe przywitanie. – komentuje, uwalniając się. Lekko rozmasowuje kark i poprawia szlafrok, który zsunął się z jej ramienia. Zaciągam się powietrzem, gdy widzę przez ułamek sekundy jej nagi sutek.

            -Nie skończyliśmy, kurwa.

            Jednym ruchem powalam jej osiłka na podłogę i kopię go w jaja. Słysząc perlisty śmiech Seleny, jestem wściekły jeszcze bardziej. Jednak gdy wchodzę do salonu jestem zdziwiony, że jeszcze nie obciąga kutasa dwóm innym fagasom, który przynieśli jej towar do spróbowania.

            -Nie wiem jak Ty, ale ja zamierzam delektować się tym wieczorem. – mówi spokojnie, siadając w fotelu. Sięga po kieliszek i upija z niego łyk czerwonego wina. Jej „podwładni” patrzą na mnie beznamiętnie, gdy podchodzę do niej opierając się o oparcia drogiego fotela z aksamitu.

            -Masz, kurwa, ze mną porozmawiać. – cedzę przez zęby każde słowo, by dosadnie mnie zrozumiała. Uśmiecha się cynicznie w moją stronę i gestem ręki wygania niepotrzebnych gapiów.

            -Ewidentnie pączusiu potrzebujesz czegoś zanim zaczniesz ze mną rozmawiać. – odpowiada, przechylając głowę tak, bym zrozumiał o co dokładnie chodziło. Jej wzrok sprawia, że buzuję w środku i wiem, że w każdym przypadku nie dam rady z nią inaczej skończyć.

            Oddalam się od fotela, by opaść na miękką kanapę. Z kieszeni wyjmuję kartę płatniczą i nią formuję sobie idealną kreskę.

            - Kończę z Tobą, Gomez. – mówię poważnie, następnie pochylając się. Biały proszek szczypie mnie w nos, gdy mocno zaciągam się powietrzem.

            - Pamiętaj, że to ja dyktuję warunki. – uśmiecha się do mnie zwycięsko, gdy widzi, że narkotyk zaczyna na mnie działać. Mimo że nie chce, to zdaję sobie sprawę, że to prawda. Ona ma nade mną władzę. Ona jest trucizną.

            -Rozbierz się. – nakazuję cicho. Moje plecy dotykają oparcia. Lekko rozstawiam nogi, skupiając się na spustoszeniu do jakiego prowadzi wciągnięta kreska. Ale chce się zemścić. Chcę jej pokazać, że to ona jest pionkiem.

            Niezniechęcona wstaje i rozwiązuje poły satynowej tkaniny. Nie wiem co się dzieje, ale wystarczyło tylko to, bym był już podniecony. Całym tym gniewem, hajem, adrenaliną, nią.

            -Zemścij się na mnie, Bieber. – szepcze erotycznie, a gdy wypowiada moje nazwisko, szlafrok opada na jasny parkiet. Zastygam, szukam kotwicy w myślach, by móc jeszcze zawrócić, ale jestem wstanie wypowiedzieć tylko dwa zdania.

            -Na kolana. A potem Cię przelecę.





***



            -Muszę przyznać, że ciąża Ci służy.

            Jason przerywa chwilę ciszy, gdy niesie zakupy w kierunku klatki naszego bloku. Śmieję się cicho pod nosem i otwieram mu drzwi.

            -Ja natomiast słyszałam, że nosząc dziewczynkę, to ona odbiera urodę. – odpowiadam wesoło, na co Jason krzywi się, jakby jadł własnie kwaśną cytrynę.

            -Nie czytaj więcej takich głupot.-kwituje, gdy przekręcam klucz w zamku drzwi. Popycham je lekko i wpuszczam blondyna pierwszego.

            Do mieszkania wchodzi niepewnie, uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy ze skupieniem odkłada zakupy na stół, bym mogła łatwiej je rozpakować. Uśmiecham się do niego pocieszająco, kładąc płaszcz na kanapę.

            -Napijesz się czegoś ? – pytam luźno, otwierając szafkę. Nim jednak Jason zdążył odpowiedzieć, drzwi wejściowe z impetem roztrzaskują się o ścianę. Przestraszona opuszczam trzymaną w ręce szklankę i wzrok skierowuję na stojącego w salonie Justina.

            Jego włosy są w nieładzie, pewnie roztargane przez szalejący na dworze wiatr. Przepełnione gniewem brązowe oczy wpatrują się w Jasona, który stoi wyprostowany niczym struna.

            - Co tu robisz, gnoju ?

            Justin nie przebiera w słowach, zdejmuje kurtkę. Jego mięśnie są zaciśnięte, doskonale obrysowując się pod białą koszulką z długim rękawem.

            Zgrabnie omijam odłamki szkła, powstające przy zderzeniu naczynia z podłogą i staje pomiędzy Justinem a Jasonem, mając na uwadze to, że w takich chwilach Bieber jest nieobliczalny.

            - Idź już, Jason, proszę. – mówię cicho, gdy mój głos załamuje się. Spojrzenie Justina wywierca we mnie dziurę, chce się dostać do mojego serca i wyrwać je z klatki piersiowej.

            Jason kiwa tylko głową i pośpiesznie wychodzi, zamykając za sobą cicho drzwi. Jest mi przykro, że został postawiony w tej sytuacji.

            -Juss … - zaczynam ostrożnie, unosząc rękę, by dotknąć jego zaróżowionego policzka. Z impetem uderza moją dłoń, a ból promieniuje aż do mojego ramienia

            -Czy ciąża nie może Cię powstrzymać od puszczania się na lewo i prawo ? – pyta z przekąsem. Otwieram usta, lecz żadne słowa nie opuszczają mojego gardła. Rani mnie, wbija nóż w każdy narząd w moim ciele. – Hormony aż tak szaleją, huh ?

            Gorące łzy spływają po moim policzku. To było za dużo z jego strony. Moja miłość, mój świat popycha mnie na samą krawędź.

            -Sam nie wierzysz w to co mówisz.

            Dławię się łzami, duszę oddechem.

            -Wystarczająco widziałem. – odrzuca z przekąsem na odchodne. Zamyka się w łazience, zostawiając mnie kompletnie rozbitą na środku tego wielkiego bałaganu, którego był sprawcą.

            Co się z nami stało, że jesteśmy w tym momencie ?

            Połykam gorycz, która zebrała się na moim języku. Nie chcę czuć, nie chcę tu być.

            Odnajduje swoją niewielką torebkę na podłodze obok drewnianego stolika kawowego. Wkładam do niej najpotrzebniejsze rzeczy byleby szybciej stąd uciec. To już nie był nasz azyl. To było piekło.

            Gdy jestem gotowa do wyjścia ostatni raz patrzę na zamknięte do łazienki drzwi. Widzę w nich jego cień, gdy przemywa twarz wodą. Szlocham nie poznając człowieka, z którym uciekłam przed dwoma laty. Nie poznaję naszego życia.  Nie poznaję siebie.

            Tłamszę w sobie ból, jaki wywołał, wychodząc z pomieszczenia. Na przystanku tramwajowym odnajduję telefon.

            -Ana, przenocuję dziś u was. Twój syn oszalał. 


-----------------------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz. 
Dziękuje. 



piątek, 6 kwietnia 2018

II Rozdział 16






Płacz zwykle nie ma zalet. Jest męczący, zabiera dech w klatce piersiowej, zostawia widoczne ślady, ale co, gdy tylko dzięki niemu możesz zasnąć na kilka godzin i po prostu się uspokoić. Choć sieje spustoszenie niczym huragan, przed którym po prostu nie da się uciec, to i tak jest jedyną możliwością, by wylać z siebie wszystkie emocje.

Gdy się budzę, jest mi zimno, mimo że okryta jestem puszystą kołdrą i ciepłym kocem. Wzdycham głęboko i naciągam na siebie przykrycie tak, że róg materiału znajduje się tuż przy moim nosie. Tępo zawieszam wzrok na białym suficie, oddychając miarowo. Każdy mój wydech przypomina głośne westchnienie, niczym łagodny powiew wiatru, gdy próbuję po raz kolejny nie wpaść w histerię, godząc się na taki stan rzeczy, jaki został wprowadzony odgórnie w moje życie, przed zapadnięciem w długi sen.  

Wyobrażam sobie, jak może teraz wyglądać.

 Jest ładniejsza ?

Jeszcze chudsza ?

Jeszcze bardziej emanująca pewnością siebie ?

Jeszcze bardziej okrutna dla otaczających ją bliskich ?

Przez chwile mam wrażenie, ze straciła pamięć, skoro wróciła po tym, jak okrutnie potraktowała Justina po wypadku. Wtedy nie miała skrupułów by odejść i prycham z sarkazmem sama do siebie, gdy dochodzi do mnie, że ona naprawdę jest tu, zbyt blisko nas, zbyt blisko mojego anioła z czarnymi skrzydłami i słabo święcącą aureolą. 

Przełykam głośno i nerwowo ślinę, gdy mała istotka kopie w ściany mojego brzucha, wywołując to przyjemne uczucie, co sprawia, że rozluźniam się.  Wesoło wędruje palcami w górę i w dół zaokrąglonego brzuszka, dotykając lekko skóry. Za moimi opuszkami podąża jeszcze kilka kopnięć maluszka, które chwile potem ustają. 

Podnoszę się powoli na rękach, by usiąść i oprzeć się o wezgłowie. Okrywam swój brzuszek dokładnie kołdra, by jeszcze przez chwilę czuć okalające go ciepło,  i zbieram włosy, które przykleiły mi się do twarzy, po to by wraz z druga ich częścią, związać w wysokiego kucyka, zostawiając jedynie pojedyncze, sterczące kosmyki.

Gdy kończę dzwoni mój telefon. Ciemny dotąd ekran, rozbłyska na żywy kolor fioletu, wydając z siebie żarliwie melodię.  Sięgam ręka po urządzenie i przykładam do ucha po wciśnięciu zielonego kółka, widniejącego w lewym rogu.

-Słucham cię, Amanda - mówię wesoło, zdając dobie sprawę, że naprawdę dawno miałyśmy sposobność porozmawiać i szybko zdaję sobie sprawę, że naprawdę tęskniłam za nią. Nasze rozdzielenie spowodowało, że bardziej skupiała się na wiciu wspólnego gniazdka z Luke’m i planowaniem ich ślubu.  

Gdy słyszę długie pociągnięcie nosem, uśmiech znika z mojej twarzy w sekundzie. Prostuje się niczym struna na łóżku i nerwowo wyczekuje tego, by się odezwała. Przez moją świadomość przepływają, niczym strumień, najgorsze wersje wydarzeń, które mogłyby mieć miejsce.  

-Jessica ... - duka pomiędzy kolejnym szlochem. Zachodzi się płaczem i głośno oddycha. Ciarki przechodzą mi po kręgosłupie, nie poprawiając mojej sytuacji. Zaczynam denerwować się jeszcze bardziej tak, że ręce lekko mi drżą, co sprawia, że prze krótką chwilę mam wrażenie, iż za chwilę nie będę w stanie utrzymać telefonu w zgiętej ręce, przykładając go do małżowiny usznej.  

-Mów, co się stało. - oznajmiam szybko, gdy mój mózg szaleje wytwarzając coraz to gorsze obrazy niż przedtem. Pośpieszam ją niecierpliwością wyraźnie akcentującą się w moim głosie. Chcę wiedzieć, mimo każdych możliwych konsekwencji.    

-Mads i Jack mieli wypadek. – krzyczy jednym tchem, choć mam pewność, ze nie była tego świadoma. Wielka gula rośnie mi w gardle, a ręka, która przytrzymuje telefon drży niespodziewanie tak bardzo, iż jestem zmuszona, by przełożyć telefon do drugiej. Moje serce wali, jak szalone, a adrenalina rozpuszczona we krwi, o mały włos nie rozrywa moich żył.  

-Co... jak ... matko boska. - dukam nieskładnie, zakrywając dłonią usta. Zaczynam płakać, przepełniona okropnie złym przeczuciem. Przeczuciem, którego nie potrafię wytłumaczyć, a ono nagle zaczyna wyżerać mnie od środka. Telepię się już cała, jestem niczym psychopatka, gdy gapię się w pustą ścianę, pięćdziesiąty raz analizując informację, którą mi przekazała, w najbardziej emocjonalny sposób, na jakim mogłabym ją podejrzewać. 

-Jessi ... - zaczyna ostrożnie, przestając łkać, choć na chwile, przez co teraz mogę ja zrozumieć. -Podobno to przez Justina. 

W tym momencie czuje jak grunt się wali pode mną , a ja spadam w ciemna przepaść. Dusze się, dławię się niemalże własna ślina i nie potrafię tego zatrzymać. Nawet fakt, że siedzę nie pomaga, gdy zatapiam się jakby pod ziemię.

Uczucie, któro tak bardzo raniło moją duszę, nie było przypadkiem. Ale teraz wraz z przekazaną świadomością, niszczy jeszcze bardziej. Gubię się, gubię się, jak zbłąkany w lesie. Las niczym labirynt toczy ze mną walkę, gdy z całym tym bagażem, próbuję zrobić cokolwiek, by zmusić się do działania.   

-Amy, wyślij mi, gdzie są. Ja muszę ...

Jedynie, co czuję to poczucie winy. Winy, za którą połowę zabieram od Justina, ponieważ byłam jego, niezależnie od tego, czy to sprawiało, iż to ja rozbijam się na kawałki, jak spadająca na kamienną podłogę szklanka, której już nigdy nikt nie poskłada do postaci, jaką była wcześniej.  

-Przyjedźcie jak najszybciej. - przerwa mi i szybko się rozłącza, nim zdążę cokolwiek dodać na pożegnanie. Dopiero teraz pozwalam, by łzy wpłynęły na moje policzki. 

Nie rozumiem nic i nie wiem, czy kiedykolwiek tego dokonam. Mam wrażenie, ze gram w wcale nieśmiesznym filmie, lecz gdy wraz z kolejnymi łzami przychodzi na myśl winowajca telepie się jeszcze bardziej. Jestem, jak obdarta z życia, jakbym traciła swoją dusze, która wypływa stróżkami słonej cieczy i wydychana wraz z powietrzem, którego brakuje w płucach. Nie pytam dlaczego, nie chcę pytać, ponieważ sama w głębi duszy boję się to usłyszeć. On był moim najlepszym, rycerzem na białym koniu, choć nie do końca idealnym to nie potrafię myśleć o Justinie, jako kogoś, kto umyślnie krzywdzi przyjaciół, naszych najwspanialszych przyjaciół.

            Chwytam telefon uprzednio rzucony na kołdrę i intuicyjnie wybieram numer Justina. Gdy po kilku sygnałach włącza się poczta głosowa to wbija nóż w moje serce jeszcze głębiej. Pragnę, by zapewnił mnie, objął i powiedział, że to nie tak, ale jedyne co dostaję to westchnienie zawodu z mojej strony. Ogromnego zawodu i rozczarowania, którego doświadczam. I choć to nie pierwszy już raz, ta mieszanka jest dla mnie, jak trucizna, która zabija powoli, wliczając ogromny ból – tej największy z możliwych ból miłości.  

Próbuje raz drugi, trzeci, piąty, lecz nie przynosi to założonych z góry skutków. Kładę wiec, całkiem niedelikatnie, telefon na szafkę nocna i odrzucam od siebie kołdrę. Zamiast tlenem moje erytrocyty są jeszcze bardziej przepełnione adrenaliną, rozprowadzając ją po całym ciele. 

Kocham go, ale też nie potrafię przestać, być wściekła. Byliśmy bajką, piękną i bestią, kopciuszkiem i królem – jak to możliwe, że nagle zaczynamy rezygnować z pięknego, szczęśliwego zakończenia, gdy tylko w życie powracają duchy z przeszłości ?

Wstaję z łóżka, nie kłopocząc się, by je pościelić,  i idę do łazienki, gdzie przemywam twarz, piszcząc, gdy ponownie czuje ból w nadgarstku. Zawieszam wtedy wzrok na swoim odbiciu w małym lusterku, ściskając nadgarstek druga dłonią. Łzy mieszają się na mojej twarzy z niewytartymi kroplami wody, co sprawia, że jestem jedna wielka płacząca papką. Ale odsuwam od siebie ból, ponieważ potrafię to zrobić, bo wiem, że on kocha mnie, a ja kocham go nawet jeszcze bardziej.  

Powoli sięgam do ręcznika, usytuowanego na małym wieszaczku i powoli ścieram oznaki swojego zmartwienia i wyraźnej goryczy, która pojawia się zaraz po tym, gdy zdaje sobie sprawę, jak bardzo zawiodłam się na Justinie. Moje serce zmienia się w rozdrapaną ranę, z której jednocześnie wypływa wielki niepokój o najlepszych przyjaciół, którzy nigdy nie zasłużyli sobie, by zostać potraktowani właśnie w tak okrutny sposób.

Osuszenie skóry nie powoduje jednak, że czuje się lepiej. Jedyne co to przez chwilę przestaje płakać. Może mniej winię siebie, chociaż ze względu na związanie dusz, ich połączenie, nigdy nie będzie możliwe, bym całkowicie odcięła się od tych emocji.

Zanim wychodzę, zdejmuje jeden z dwóch swetrów, które miałam na sobie, ponieważ wyraźnie zrobiło się cieplej, co utwierdza mnie w przekonaniu, że zaległy rachunek został właśnie uregulowany.

Dłuższą chwilę krążę po mieszkaniu leniwie i bez celu, zupełnie jakby wyprana z emocji, zachowując się jak narkoman. Ręce trzęsą mi się lekko w niecierpliwym oczekiwaniu, ponieważ chcę być już tam, gdzie powinnam. Tam, gdzie oboje powinniśmy być.

W kuchni wypijam kilka dużych łyków wody z butelki, ponieważ wiem, że nalewanie jej do szklanki, mogłoby być zbyt niebezpieczne w stanie mojego rozstrojenia nerwowego. Pokonuje tym samym suchość w gardle, lecz nie rosnąca w nim gulę, zwiększającą rozmiary z każdą minutą oczekiwania. Przez myśli przychodzi mi wiele okrutnych zdarzeń, które Jack i Mads musieli przeżyć, lecz każda spycham w najdalszy głąb mojej podświadomości, ponieważ wiem, ze zdecydowanie nie zasłużyli na to, co jeszcze bardziej potęgowało zgromadzony we mnie strach. 

Gdy odchodzę od blatu z zamiarem odnalezienia telefonu i wykonania kolejnego połączenia, drzwi mieszkania otwierają się powoli, z ledwie słyszalnym skrzypnięciem. Stoję, wyprostowana niczym struna, przy ścianie, przytrzymując się o nią ręka. Serce wali mi, jak szalone i choć wiem, ze powinnam uspokoić się dla mojej kruszynki to nie potrafię tego zahamować. 

-Zapłaciłem ... - nie kończy, napotykając mój wzrok i ponownie zapłakaną twarz. Patrzy na mnie z niezrozumieniem, gdy ja mam tylko ochotę wykrzyczeć mu wszystko, co powinien usłyszeć, by przestał w końcu bujać w obłokach. Wygląda tak samo, jak wyszedł z domu kilka godzin temu, z tym, że teraz na jego twarzy mimo dostrzegalnego zmęczenia malował się również spokój.

-Gdzie byłeś ? - pytam cicho, przełykając ślinę, a rękawem ścieram nadprogramowe łzy na policzkach.  Jego obecność sprawia, że płaczę jeszcze bardziej niż wcześniej, ponieważ go kocham, a świadomość jego winy potęguje ten stan.

Gdy tak patrzę na niego, prawie go nie poznaje, zastanawiając się jak wielki udział miał w przyczynieniu się do tej tragedii. Choć kocham go mocno, całym sercem tak, ze aż to boli, dochodzę do wniosku, że momentami nie wiem, kim jest, mimo że do tej pory był tak bardzo znajomy.

-Jessi, co się stało ? - odpowiada miękko pytaniem na pytanie. Chce podejść, otwiera już nawet swoje ramiona, bym mogła znaleźć w nich schronienie, ale zatrzymuje go ruchem ręki. Nie chce bliskości, jego zapachu, oddechu blisko siebie, bowiem wiem, że rozpadnę się całkowicie.  

Justin patrzy na mnie ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy, skanując dokładnie moją. 

-Proszę cię. -prycham z ironia, co jeszcze bardziej zbija go z pantałyku -Widzę, że byłeś bardzo zajęty. - dopowiadam z przekąsem, choć czuje się, jakbym traciła swój świat, świat, który ktoś nagle wyrywa mi z rąk. Zabiera mi go bezczelnie, a ja jestem zbyt słaba, by temu zapobiec, zbyt słaba, bo noszę jego dziecko.  

Odbijam się od ściany, obchodząc blondyna z zachowaniem bezpiecznej odległości. Chcę krzyczeć, chcę tupać nóżką, chcę wyrwać mu wszystkie włosy z głowy, a potem pocałować tak mocno, by powrócił do mnie, do nas.

By tak właśnie się nie stało  szybko wciągam na siebie płaszcz i komplet czapki z szalikiem, gdy jego wzrok wywierca dziurę w moich plecach. 

-Jedziemy do szpitala. – oznajmiam chłodno.

Wychodzę z mieszkania, oglądając się za siebie tylko raz, by zobaczyć, jak stoi wyprostowany i mruga szybko powiekami, by przeanalizować zaistniałą sytuację. I wiem, że mu w tym nie pomagam, ale nie potrafię zrobić tego inaczej.  

Kolejny raz tego dnia schodzę ostrożnie po schodach, co sprawia, że kręgosłup zaczyna mnie bolec jeszcze bardziej.  O ile początek ciąży znosiłam dobrze, tak teraz stres, którego doświadczałam prawie każdego dnia sprawiały, że nie czułam się najlepiej.

Wiatr na zewnątrz, przestał wiać z taka prędkością jak wcześniej, ale mimo to rozwiewał moje włosy w każdą stronę, niszcząc moją niedbałą fryzurę.  

Justin dogania mnie chwile później, otwierając przyciskiem samochodów, gdy jeszcze pchnął drzwi klatki schodowej. Trzymając rogi flauszowego płaszczu, usadawiam się na siedzeniu, przypinając się pasem w odpowiedni sposób, przeinaczony dla kobiet w stanie błogosławionym.

Po tym wsiada blondyn. Jego zapach ponownie rozprzestrzenia się po samochodzie, co tylko wzmaga moja złość i bezradność. Wszystko co go dotyczyło było dla mnie, jak szkodliwy narkotyk, którego nigdy nie mam dość.  

-Jess, możesz mi powiedzieć o co chodzi, do cholery ? - pyta na jednym tchu, co utwierdza mnie w tym, ze cała drogę przebiegł. Wkłada nerwowo kluczyki do stacyjki, patrząc na mnie wyczekująco i odpala samochód. 

-Czy Ty w ogóle masz pojęcie co zrobiłeś ? - odpowiadam cicho, a mój głos prawie się załamuje. Posyłam mu jedno spojrzenie i chowam twarz w dłonie, gdy łzy ponownie wypływają na moją twarz. Nie potrafię patrzeć mu w oczy, ponieważ wiem, że nie zastanę tam żadnych emocji.

            -To co się teraz dzieje to jakieś szaleństwo. - fuka, wyjeżdżając z parkingu. Uderza zaciśniętą pięścią w deskę rozdzielczą tak mocno, że aż podskakuję na swoim miejscu.  - Skąd mam kurwa wiedzieć ? 

-Bo to przez ciebie Jack i Madison są tam ! - krzyczę głośno, wyrzucając dłonie w powietrze. Chłopak marszczy brwi i mocniej ściska kierownice. Konsternacja pojawia się na jego twarzy, patrząc przed siebie.  

-Co Ty ... – szepcze.  

-Ja ? ... Ja ? - powtarzam z ironicznym uśmiechem. Nie panuję już nad tym, co mówię czy robię. Po prostu chcę wyrzucić z siebie wszystko i uwolnić się z kajdanek, którymi przytwierdzony został do mnie wszechogarniający ból.  - Co ty zrobiłeś ! 

-Dlaczego to mnie oskarżasz, skoro nawet nie wiem, co jest grane ! - oburza się, skręcając nadto gwałtownie, a jego głos wypełniony jest wyraźnym wyrzutem.

-Oni mieli wypadek. - oznajmiam, z przeszkadzającą mi w gardle gulą, której nie potrafię się pozbyć. Moje ręce ponownie dygoczą, a wszystkie mięśnie zaciskają się do granic możliwości. 

Chłopak otwiera usta, lecz po chwili znów je zamyka, ponieważ nawet jedno, najmniejsze słowo nie wydostaje się z jego krtani, choć jabłko Adama porusza się w górę i w dół.   

Pociągam nieładnie nosem i ocieram policzki zmiętą chusteczką, która znajduję w kieszeni swojego wierzchniego odzienia. Justin w tym czasie tępo wpatruje się w przestrzeń przed sobą, pocierając prawą, wolną ręką nerwowo materiał swoich spodni.

-Gdzie byliście, co się dzieje, Justin. -odzywam się po dłuższej ciszy, która jeszcze bardziej podniosła poziom moich nerwów. Nie umiem przetrawić jego milczenia, choć nie chcę, by dawał mi głupie wytłumaczenia i zapewnienia, w które na chwilę obecną nie będę w stanie uwierzyć.  

-Jessi ... - zaczyna, patrząc na mnie ostrzegawczo. Jego wzrok jest niczym wisienka na torcie, który ułożyłam ja.  

-Przestań mnie zbywać, okej ? - mówię, patrząc w mijana przestrzeń. Nie reaguję gwałtownie, choć znam dobrze scenariusz, który używa.  - I tak wiem, co robicie. - prycham. - Nie pamiętasz, jak wziąłeś mnie na jedną ze swoich akcji ? 

-I to był błąd. – odpowiada szybko, krótko i dosadnie, co rani mnie bardziej niż mógłby przypuszczać.  

-Teraz błąd ? - pytam, a mój głos jest ledwie słyszalny. Mam wrażenie, że jest odległy i odseparowujemy się od siebie murem. Tak wielkim, że nie wiem, czy uda nam się go zburzyć, gdy już wszystko będzie w porządku. - Przestań zachowywać się jak małe dziecko ! 

-Ja jestem dzieckiem ? - polemizuje, krzycząc. Jest pewny siebie i to sprawia, że niknę, wiotczeję, maleję. - To ty bawisz się ze mną w kotka i myszkę, kiedy proszę o wyjaśnienia, do kurwy. 

-Skoro byliście razem to dlaczego o niczym nie wiedziałeś !- wyrzucam z siebie jednym tchem.

To jedno zdanie pokłada kres naszej niegrzecznej konwersacji. Justin milknie, nie obdarowując mnie ani jednym, najkrótszym spojrzeniem do końca naszej trasy. 

Płaczę już nie tylko dlatego, że cholernie boje się o Jacka i Madison, ale dlatego, że wyrwał mi serce. Wyrwał, porwał na kawałki, niczym niepotrzebną kartkę papieru,  po prostu zniszczył. 

Sytuacja przerasta mnie. Przerasta to, ile jestem w stanie znieść. Niewiedza bierze górę nad wszystkim, a ja jestem mała lalka wyprana z emocji, pod jego wpływem.  

Patrzę na Justina tylko przelotnie, gdy znajduje wolne miejsce na środku dużego, szpitalnego parkingu. Jest jak piękny pospać greckiego Boga. Jego twarz, zwrócona ku szybie, niezmarszczone brwi, brak uśmiechu. Ale ze wszystkiego innego najbardziej boli brak szczerości i wielka ignorancja z jego strony. Nasza bajka opierała się na kłamstwie, które układało cegły na kolejnych kondygnacjach budowanego pomiędzy nami muru. Bez skrupułów niszczyło nas i sprawiało, że byliśmy dla siebie coraz bardziej toksyczni.

Wysiadam od razu, gdy gasi silnik, trzaskając drzwiami. Nawet to nie sprawia, ze jestem mniej na niego wściekła i nim zawiedzona, choć wiem, że to jeden z jego słabszych punktów. Oprócz kawałka skóry za uchem, która obdarowywana delikatnymi jak piórko pocałunkami sprawia, że spina się cały na uczucie boskiej rozkoszy.  

Idę szybko, czego mam świadomość, ponieważ po wejściu do budynku czuję ból nóg i kręgosłupa. Staram się o tym nie myśleć, zwalniając tempo i rozpinając poły płaszcza, ponieważ im bliżej oddziału Jack’a i Mads jestem, robi mi się coraz bardziej gorąco.

Otwieram kolejne drzwi i wtedy zostaje zaatakowana typowym szpitalnym zapachem, co w moim błogosławionym stanie nie działało na moja korzyść.  Czuję, jak mój pusty żołądek wykonuje przewrót, a ślina podchodzi mi pod sam koniuszek języka.

Pochodzę do recepcji, z zaciśniętą szczęką i pewnością, że jestem blada tak, że kolor mojej skóry nie odróżnia się od koloru, którym pomalowane są tutaj ściany.

Dziewczyna z długimi blond włosami podnosi się z okrągłego krzesełka i obdarza mnie szerokim uśmiechem. 

-W czym mogę Ci pomoc ? - pyta służbowo, formalnym i miłym głosem.  Opieram się o blat i trzęsące się ręce kładę na zimnej powierzchni. 

-Madison i Jack. Dzisiaj przywiezieni z wypadku. - oznajmiam, mało składnie, zapominając nawet o podaniu nazwiska.  Dziewczyna słucha mnie uważnie, patrząc prosto w oczy, a potem schyla się do komputera. 

-Jesteś z rodziny ? - pyta i cieszę się, że mimo tego zwraca się do mnie mniej profesjonalnie. 

-Nie, to moi ... 

Jest tu, pojawia się nagle, stając obok mnie, blisko. Zamiast powietrza zaczynam wdychać jego perfumy, zapach mięty i spalonego papierosa, co razem tworzy niesamowitą mieszankę.  Widzę jedną zmarszczkę na jego czole i wiem, że to w skutek tego okropnego zapachu. 

-Nasi przyjaciele. - kończy za mnie z małą poprawką. Wzdycham i kręcę tylko głową, ponieważ nie ma siły na kolejną bezsensowną wymianę zdań. Zatem nie mówię nic tylko posłusznie czekam na informacje. 

-Madison leży w sali 210, Jack niestety jest na OIOM’ie. 

Otwieram buzię, a łzy ponownie moczą moje policzki. Justin obejmuje mnie ramieniem, lecz szybko uwalniam się od jego dotyku, co nie pozostaje niezauważone przez recepcjonistkę, która marszczy brwi i wbija wzrok w Justina.  Mojego pięknego winowajcę.

-Jak bardzo złe jest ? - pytam cicho, prawie piszcząc. Dotyk, którym mnie obdarzył, był jednak zbyt dobry, by mógł trwać.  

-Lekarze robią co w ich mocy. - oznajmia mi wymijająco, lecz smutnym głosem. Odwracam się na pięcie, najprawdopodobniej uderzając Justina włosami po twarzy i wchodzę na korytarz, który prowadzi do sal. 

-Do Madison idę sama. - mówię, gdy słyszę jego kroki tuż za mną, które w tym samym momencie ustają. Obojętność bije z mojego ciała tak samo, jak  z głosu, próbując bronić się przed wyrwaniem kolejnego kawałka serca, które już teraz bolało niewiarygodnie, tworząc wielką jątrzącą się ranę.  

Nie pukam przed wejściem do sali. Zachowuje się tak cicho, iż dziwie się, że dziewczyna mnie usłyszała i odwraca powolnie głowę w moją stronę. 

Jej porcelanowa twarz jest w siniakach, tak samo jak reszta nie schowanego pod kołdra ciała. Na klatce piersiowej zauważam nawet kilka oparzeń i małych, otwartych ran.  Wykrzywia usta, próbując powstrzymać płacz i jak mogę się domyślać ból z powodu ruchu.

-Jessi. - szepcze i mimo łez na policzkach i bólu, uśmiecha się lekko. Szybko podchodzę do łóżka i łapie ja za rękę. Jest zimna, przez co instynktownie przykrywam ją swoją drugą dłonią.

-Mads. Tak bardzo mi przykro. - spuszczam głowę i wtedy moje łzy moczą materiał, którym była przykryta. Tylko na tyle mnie stać, by całkowicie się nie rozpaść.  

-Mi bardziej. - przyznaje, a jej warga drży mimo że przytrzymuje ją zębami. Wylewa kilka kolejnych stróżek łez. - Straciłam dziecko. 

Ta informacja sprawia, że z wrażenia aż siadam na postawionym obok krzesełku. Oddycham tak głośno, że niemalże można porównać to do chrapania. Moje ręce drżą tak samo jak jej, a maluszek w moim brzuchu, przekręca się gwałtownie.  Zaciskam usta, nie chcąc wydawać z siebie bolesnego okrzyku.

-Od kiedy wiedziałaś ? – pytam cicho, ale fala bycia odpowiedzialnym za to spływa na mnie. Co z tego, ze Justin był powodem tej tragedii, to ja czułam ten grzech na swoich barkach. I to ja byłam teraz w ciąży.

-Jakieś dwa tygodnie. - stwierdza, patrząc w sufit. Wzrusza ramionami, ale to powoduje u niej ból, przez który zgina się w połowę, próbując go powstrzymać.  -To nie było planowane, wpadliśmy, ale wiedziałam, ze on je pokocha. 

-Boże, Mads. - wzdycham i schylam się tak, by przyłożyć czoło do jej nadzwyczaj zimnej ręki. Chce się zapaść w ziemię, zginąć między atomami powietrza, nie być tutaj. 

Nie mam serca do tego, by patrzyła, jak we mnie rozwija się maluszek, którego ona dziś straciła.

-Stało się, Jess. Po prostu się stało. - wzdycha i wybucha gorzkim żalem. Podnoszę się, by przytulić ja na tyle, by nie czuła bólu, ale bezpieczeństwo. Potrzebowała uścisku niż głupiego zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Bo nawet ja wiedziałam, że tak nie będzie. Coś się zmieniło i nigdy nie powróci do poprzedniego stanu rzeczy.  

-Musisz mi powiedzieć, w jaki sposób zawinił Justin. 

Mój głos jest poważny niż kiedykolwiek. Piecze mnie w klatce piersiowej, gdy wiem, że sama świadomie zadaje sobie cierpienie, lecz bardziej niż ono niszczyła mnie niepewność. Niszczył mnie ból, który czuła ona.

-Ten napad był przy współpracy z Seleną. Suka wróciła. - oznajmia, a drugie zdanie akcentuje z wyraźnym przekąsem. Przenosi dłonie ze swojego brzucha, by wytrzeć łzy ze swoich policzków. 

-Wiem o tym. - wzdycham ciężko i spuszczam wzrok. Madison patrzy na mnie zdezorientowana, lecz domyśla się, że to nie czas na wyjaśnienia, których nie potrafię jeszcze wytłumaczyć,  i kontynuuje. 

-Jack zadzwonił, że maja problem, bo przyjechał właściciel. Szukał Justina, ale nie mógł go znaleźć i okazało się, że wyszedł wcześniej, zostawiając ich. 

Przymykam powieki, by zatrzymać wodospad łez, które z moich oczodołów chcą wydostać się na zewnątrz. Oszukał mnie w najbardziej okrutny sposób, jaki mógł.

-Pojechałam tam od razu. Zabrałam Jack’a i jak wracaliśmy ... 

Mocny szloch wstrząsnął jej klatka piersiowa. Łapię ją mocno za rękę, dodając otuchy. Mogę niemalże stwierdzić, że czuje się jeszcze gorzej niż ona. Jakbym nie była w swoistej rzeczywistości, a w głupim, amatorskim filmie i co najgorsze – reżyserowanym przez samą Selenę.  

-Spokojnie, Mads. - szepcze, uspokajająco, chociaż sama trzęsę się sama, wyczekując na grzmot po uderzeniu pioruna. Jak będzie teraz, gdy stąd wyjdę ?  

-Samochodem Seleny kierował, jakiś napakowany facet. Uciekali tak szybko, ze zepchnęli nas z drogi. - robi krótka pauzę na wdech. - Nie potrafiłam zapanować nad autem. To działo się zbyt szybko. - kręci głowa, płacząc. Ściska moją rękę, co może przynosi jej ulgę, ale mi sprawia ból, ponieważ dotyka siniaka, którego sprawcą był sam Justin.

-To nie twoja wina, Madison. - mówię i wstaję, by ją przytulić. Dziewczyna otacza ramionami moją szyję, aby znaleźć się jeszcze bliżej mimo przeszkody, która stanowił mój zaokrąglony brzuch. - Wszystko będzie dobrze. - całuję ją w skroń i odsuwam od siebie, by się położyła. Potrzebowała odpoczynku. Jej posiniaczona twarz była cała czerwona od nadmiaru emocji, a oczy przekrwione z wyraźnie zaznaczonymi żyłkami w białkach. - Prześpij się, okej ? 

Brunetka kiwa głowa, gdy przesuwa się lekko na łóżku, by odnaleźć dobrą i wygodną pozycje tak, na ile jest to w ogóle możliwe. Okrywam ją jeszcze bardziej kołdra, która dostała i wychodzę po cichu. 

Gdy domykam drzwi, trzy pary oczu patrzą na mnie- jedne załzawione, w drugich czai się wielki strach, a trzecie są po prostu bezemocjonalne, tępo wywierające dziurę w moim ciele. Ale to właśnie na nie tylko nie patrzę, bo nie potrafię.         

-Mads  była w ciąży. - mówię, niczym w mantrze. Z klatki piersiowej Amy wydobywa się głośny szloch, a Luke opiekuńczo obejmuje ją ramieniem, gdzie chowa twarz.  - Ono nie przeżyło. 

Jestem wyprana z emocji, a mimo to głos łamie mi się w połowie tego zdania. Justin przyglądający się mojej sylwetce spuszcza głowę i przeczesuje włosy palcami. Jego ruchy są powolne, ale widzę jak za złością ciągnie za ich końcówki.  Napięte mięśnie na jego plecach są widoczne przez cienki T-shirt, co sprawia, że wiem, iż zrozumiał w końcu powagę sytuacji.

-Boże. - Amy zatyka usta dłonią, nadal znajdując ukojenie w ramionach zmartwionego Luke’a, który milczy przytłoczony informacjami.  - Jak jeszcze straci Jacka... Ona tego nie przeżyje. - odpowiada dziewczyna na jednym wdechu. Luka puszcza ją i wali pięścią w ścianę. 

-Jest aż tak złe ? - patrzę na Amy z nadzieją, że to jednak nieprawda, a która opuszcza moje ciało, gdy dziewczyna kiwa lekko głowa. 

Mój świat rozpada się ponownie. Grunt rozsuwa się na boki, a przed oczami pojawiają się mroczki, dlatego siadam na jednym z rzędu krzesełek tak, by jak najdalej znaleźć się od Justina, który ukrywa twarz w dłoniach. Tak jak Amy dotykam twardych jak stal pleców i próbuje tym wzbudzić więcej nadziei w totalnie załamanym Luke’u. 

Tak mocno skupiam się na myśli, ze musi być dobrze, że zauważam dopiero plecy wychodzącego szybko ze szpitala Justina.  Nie przynosi mi to upragnionej ulgi, ponieważ potrzebuję takiego wsparcia, w jakim dziewczyna obok mnie znajduje w swoim mężczyźnie.

Moje serce płacze razem z Amy i chociaż kocham go tak, ze chce za nim biec, to wiem, że jedyne co to doprowadzę go do jeszcze większych wyrzutów sumienia. Jeśli w ogóle je jeszcze miał. Smutno patrzę na drzwi, a gdy w nich znika, czuję się jeszcze gorzej.



*** 

Tego jest za wiele. Boli mnie wszystko- nogi, ręce, głowa. Pali mnie klatka piersiowa.  Trzęsę się mimo ze temperatura jest plusowa i momentami myślę, czy jeszcze na pewno żyje. 

Gdy prowadzę samochód ściskam kierownice tak mocno, jak jeszcze nigdy. Łamie wszystkie możliwe przepisy, byle tylko dostać się jak najszybciej do rodzinnego domu. Potrzebuję znów poczuć rodzinne ciepło, miłość, by móc przetrwać karuzelę, którą stworzyłem na własne życzenie.   

Moje serce bije jak szalone, a małe włoski na szyi jeża się, gdy myślę, ze Jack mógłby pożegnać się z tym światem. Najlepszy przyjaciel, najlepszy kompan. Jestem kłębkiem emocji, jak burzowa chmura kłębkiem zniszczeń. Przychodzę, jak ona, przez dłuższy czas trzymając ciągle w niepewności, a gdy już jestem na miejscu rozważam wszystko, co kiedykolwiek udało się zbudować. Życie u boku najpiękniejszego anioła, jaki tylko mógł zostać stworzony.

Gwałtownie zajeżdżam na parking obok bloku, w którym mieszkała moja matka. Zamykam samochód i niemalże pędzę, by jak najszybciej być tam. Ponieważ jestem dumnym posiadaczem kluczy, nie kłopoczę się z naciskaniem dzwonka. Gdy otwieram drzwi trafiam w sam środek nie małego bałaganu, w którym na dywanie w salonie, znajduję mamę z dwójką szkrabów, co sprawia, że na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

Dwójka maluchów biegnie w moją stronę, by uczepić się mojej nogi. Głaszczę ich po głowię i podnoszę wzrok, gdy dołącza do nas mama. Przytula mnie mocno i gładzi po plecach.

- Masz problemy, prawda ? – pyta cicho, wypowiadając zdanie wprost do mojego ucha. Nie mówię nic, spuszczam głowę.

-No już. Czas na sprzątanie. – oznajmia wesoło, wesołym klaskaniem dłoni. Jason i Jazmyn niechętnie odchodzą, zabierając się za sprzątanie wielu zabawek do pudełek.

-Dlaczego bajki zamieniają się w koszmar, mamo ? – pytam, łamiącym się głosem. Opuszczam zbudowana przez siebie zbroję. Nie chce być w niej, nie chcę jej czuć na swojej skórze.

- Takie jest życie, Justin. – uśmiecha się lekko do mnie i pozwala znów się przytulić. – Nie ma takiej rzeczy, której byś nie rozwiązał, synu. Jesteś najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam.

-Ta siła nie niszczy tylko mnie, mamo. Ona niszczy Jess. – przyznaję cicho, ściskając w pięści kawałek jej czerwonej bluzki. Jakim cudem w momencie potrafiłem zamienić się w kompletne gówno ?

-Możesz to naprawić, Juss. Ona nosi twoje dziecko. – przekonuje, uśmiechając się pocieszająco.

- Wiem. – wzdycham cicho.

-Dlaczego więc nie jesteś z nią ? – pyta, unosząc brew. – Dobrze wiesz też, że bez niej sobie również nie poradzisz. – oznajmia, tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Dociera w to miejsce, do którego dostęp ma tylko ona, sprawiając, że gubię się we własnym świecie- do tej pory poukładanym, a w którym bałagan zrobiła głupia Selena, wchodząc w nie z zabłoconymi buciorami.

- Możemy chociaż wypić herbatę ?







------------------------------------------------------------------------------

Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz. 
Dziękuję.