-Nie zgadzam się, Juss. To niedorzeczne ! -
oburza się Jack, wymachując rękoma. Przewracam oczami, ściskając oparcie
starego, skórzanego fotela.
-Uważam, że to idealny interes. Nie rozumiem Cie,
Gilinsky. - wzdycham. - Dzięki niemu moglibyśmy zapomnieć o wysokoach przez
najbliższy rok.
Staram się brzmieć, jak najbardziej
przekonywająco. Robię wszystko, by tylko Jessica nie była w mojej głowie, bym
tylko nie stawał się kolejny raz wściekły.
-Idealny ? - prycha. - Nawet nie wiesz, kto
zaproponował Ci tak wielki napad. Nie jesteś maniakiem komputerowym, więc nie
mydl mi oczu, że możemy zrobić to sami.
-Dowiem się. - postanawiam, wstając. - Może nie
jestem liderem, ale szykuj ludzi. Zrobimy to.
Wiem, że robię źle nie licząc się z odmową
Jack'a, który jest tutaj głową, ale chcę choć na trochę zapomnieć o sposobie, w
jaki zarabiam na życie. Do cholery, chciałbym się w końcu nim nacieszyć, jeżeli
mam być ojcem.
-Popełniasz błąd ! - krzyczy jeszcze nim zdążę
wyjść. Kręcę głową na jego zachowanie i zamykam za sobą ciężkie drzwi magazynu.
Cała sprawa toczyła się wokół mejla, który odnalazłem dzisiaj w swojej
internetowej skrzynce pocztowej. Osoba, której nie znałem, zaproponowała
interes. Bardzo dobry interes, za którego pieniądze mógblym zapewnić Jessi i
naszemu dziecku życie na doskonałym poziomie. Ale Jack byl Jack'iem - zawsze
ostrożny, nie podejmujący ryzyka. Tym razem to ja go wyręczyłem.
Przypominając sobie miejsce zaproponowanego
spotkania, wsiadam do samochodu. Ruszam powoli, powstrzymując się od pisku
opon, który mógłby zwrócić zbędną uwagę. Wyjeżdżam na drogę krajową, gdzie ruch
jest niewielki. Przytrzymując kierownicę kolanem, ze schowka wyjmuję paczkę
Malboro i odpalając wyjętego papierosa podgłaszam radio. Jak na złość gra w nim
ulubiona piosenka Jessici - „The scientist” Coldplay. Automatycznie moje dłonie
mocniej zaciskają się na kierownicy, a knykcie bieleją. Naciskam pedał gazu, a
samochód od razu przyśpiesza. Nie ściszam poziomu głoścności piosenki. Tylko
ona teraz sprawiała, że mogłem sobie wyobrazić, że jest ze mną, a nie pieprzoną
Aną. Wszystko było lepsze niż to.
Pod barem parkuję, gdy utwór się kończy. Zimny
wiatr rozwiewa klapy mojej kurtki, kiedy wychodzę z auta, zamykając je jednym
przyciskiem pilota. Wchodzę do baru i od razu czuję zapach alkoholu i kawy. W
myślach stwierdzam, że to może się udać, ponieważ takich interesów nie omawia
się w zwykłych restauracjach, tylko miejscach takich, jak to - zlokalizowanych
w piwnicy, cuchnących stęchlizną i ciemnych.
Będąc w środku, zajmuję stolik blisko ściany,
wyłożonej czerwoną cegłą. W pomieszczeniu jest pusto, a straszy mężczyzna z
siwą brodą, który najprawdopodobniej grał kiedyś w zespole rockowym, przeciera
dokładnie szklanki. Na stolik wyjmuję swojego I Phone'a i sprawdzam, czy nie
mam nowych wiadomości. Czuję wielki zawód, gdyż miałem nadzieję, iż Jessi się
dziś odezwie.
Odsuwam od siebie urządzenie i już mam przywołać
kelnera, gdy do baru wchodzi kobieta. Jej perfumy od razu zaczynają mieszać się
z powietrzem. Są niewiarygodnie mocne i drażniące w nozdrza.
Zdziwiony obecnością tutaj, oglądam brunetkę od
góry do dołu. Jej stopy znajdują się w niebotycznie wysokich szpilkach, które
jeszcze bardziej wydłużają jej smukłe nogi, kończące się czarnymi spodenkami.
Włosy ma długie, kręcone, opadające kaskadami na ramiona. Nie widzę jej twarzy,
ale wrażenie, jakbym ją znał, niespodziewanie pojawia się w moim środku.
Zgrabnie siada na wysokim stołku i zamawia coś do
picia. W między czasie chowam telefon do kieszeni kurtki, a dłonie chowam w
kieszeniach spodni.
-Dziękuję, Josh. - głos ma melodyjny, niezwykle
naturalny, bez zbędnego przesłodzenia. Gdyby nie tak odważny stój mógłbym nawet
pomyśleć, że to moja Jessi.
-Co Cię dziś sprowadza, maleńka ? - pyta barman,
odkładając wysoką szklankę na półkę za nim.
-Bardzo ważny interes. - odpowiada i upija łyk
swojego pomarańczowego napoju. Spoglądam na zegar i decyduję się podejść do
baru, gdyż godzina spotkania wybiła już pięć minut temu. Nie wyobrażam sobie,
bym mógł jakikolwiek interes zrobić z kobietą, ale ryzykuję.
Siadając na stołku, widzę tylko jej profil, lekko
zakryty włosami. Wydaje mi się coraz bardziej znana, ale nie wnikam w swoje
podejrzenia i zamawiam piwo.
-Nie powinieneś go pić, jeżeli wracasz
samochodem. - oznajmia płynnie brunetka i odwraca się w moją stronę. Cały
momentalnie drętwieję po sam czubek najmniejszego palca u stopy. Moje serce
zaczyna bić niewiarygodnie szybko, a ja mrugam powiekami, upewniając samego
siebie, czy się nie przewidziałem.
Nie zmieniła się. Może tylko wydoroślała, jeszcze
bardziej schudła i operacją plastyczna poprawiła nos. Makijaż ten co zawsze, a
nawet dałbym rękę uciąć, że dodała do niego czerni, by ukazać kryjącego się w
niej lwa.
-Selena. - mówię , z trudem połykając ślinę.
-Nie spodziewałeś się mnie. - śmieje się
perliście. - I tu Cię mam, Bieber. - uderza mnie „po bratersku” w ramię i upija
kolejny łyk drinka.
Upewnia mnie tym, że nie jest tą samą osobą, z
którą zerwałem wszelkie kontakty dwa lata temu.
-Co tu robisz ? - pytam bez emocji. Zasklepiona w
sercu rana, nagle zaczyna boleć, jakby blizna chciała się kolejny raz rozerwać
na pół.
-Nie dostałeś mejla ? - pyta, unosząc idealnie
wyrysowaną brew. Zaskakuje mnie i jednocześnie skutecznie ostudza zapał, by
rozbić ,wspominaną w tekście ,firmę.
-To byłaś ty. - bardziej stwierdzam niż pytam.
Barman Josh stawia obok mnie kufel, lecz tracę ochotę na trunek. Z kieszeni
kurtki wyjmuję banknot i rzucam nim na blat, równocześnie odsuwając od siebie
pełne naczynie.
-Cóż, nie tylko ty znalazłeś sposób na życie ...
Justin.
-Cóż, chyba nie zrozumiałaś, że nie chcę mieć z
tobą, do cholery, nic wspólnego. - mówię, naśladując ją i wstaję ze stołka.
Pewna siebie zaczyna się śmiać i to jednie jej wybuch radości słyszę, gdy
opuszczam bar.
Świeże powietrze na zewnątrz pozwala mi na chwilę
ochłonąć. Dlaczego nie posłuchałem Jack'a - pytam samego siebie w myślach.
Selena była i zawsze będzie suką, która bawiła się mną, jak szmacianą lalką.
Nienawidziłem jej bez powodu. Była zimna, jak lód. Gotowa zrobić wszystko,
gotowa zniszczyć wszystko.
Zdenerwowany wsiadam do auta i odjeżdżam w stronę
domu, mając nadzieję,że to ukoi moje nerwy. Tak się nie dzieje, ponieważ nie
czeka tam Jessica - jedyna osoba, która działa na mnie, jak melisa. Jej
czułość, jej miłość, oddanie są wszystkim czego potrzebuję, by żyć. Ona jest
sensem mojego egzystowania i tylko ona. Jest czymś cholernie prawdziwym i
nieocenionym w porównaniu do obłudnej Gomez.
Przyłapując się na tym, że znów pojawia się w
mojej głowie, odnajduje butelkę whiskey w szafce i opróżniam ją przy kolejnym
seansie filmowym. Choć jest tak kurewsko niedobra to pomaga zapomnieć. Chociaż
na chwilę.
***
Rano budzę się z okropnym kacem. Mój przełyk
dosłownie pali żywcem, a całe mieszkanie przesiąknięte jest w oparach alkoholu.
Podnoszę się z kanapy i pierwsze co robi3 to otwieram okna, by wpuścić odrobinę
świeżego powietrza. Kolejnym przystankiem jest kuchnia, gdzie wypróżniam
butelkę z wody mineralnej.
Wcale nie zaczynam czuć się lepiej. Zdejmuję
swoją koszulkę przez głowę i wracam do salonu, chcąc posprzątać bałagan.
Chaotycznie próbując poprawić koc, tak jak robi to Jessica, uderzam stopa
stolik.
-Kurwa mać ! - drę się na całe mieszkanie i
upadam na kanapę, rozmasowując stukniętą kość. Wszelkie inne przekleństwa cisną
mi się na usta i wielka ochota wypieprzenia stolika na zewnątrz, lecz od
podjęcia takiej decyzji powstrzymuje mnie mój dzwoniący telefon. Sięgam po
niego na dywan, gdyż upadł, gdy niefortunnie zahaczyłem o stolik i od razu
zapominam o boleściach, gdy na ekranie ukazuje mi się zdjęcie uśmiechniętej
Jessici, które sam ustawiłem jako profilowe na Skeyp'ie. Odblokowuje ekran i
akceptuję połączenie.
-Cześć, księżniczko. - witam się pierwszy,
śmiechem maskując ból, który nadal czuję.
-Dzień Dobry, Justin. - odpowiada, a ja delektuje
się jej porannym akcentem. Jest tak cudownie miękki i słodki, że mógłbym go
słuchać całą wieczność. -Dlaczego wyglądasz, jakbyś bawił się przez cała noc ?
- pyta powoli, dokładnie mi się przyglądając.
-Spałem na kanapie. - ziewam. - Przypomnij mi, że
musimy się jej jak najszybciej pozbyć. Jest cholernie nie wygodna.
-Biedaczek. - robi żartobliwie smutną minę. - Ale
nie, nie pozbędziemy się jej. Nie zapominaj, że to prezent od twojej mamy.
-Ah, no tak. - przytakuję z westchnieniem. Jestem
zły sam na siebie, że muszę ją okłamywać. - Co u Ciebie ?
-Zgadnij, jaki mamy dziś dzień. - piszczy
uradowana, skacząc do góry na fotelu, gdzie siedzi. Wytężam, nieco zamącony
wzrok i rozpoznaję, że znajduje się w moim dawnym pokoju.
-Nie wiem, skarbie. - przyznaje bez ogródek.
Dziewczyna jednak nie reaguje negatywnie. Jak zwinna pantera zeskakuje z
obrotowego krzesła i podnosi bluzkę, by w ekranie pokazać mi zaokrąglony
brzuch. Uśmiecham się, będąc jednocześnie zdziwionym, że mógł się lekko
powiększyć tylko przez trzy dni, gdy nie ma jej ze mną.
-Zaczynamy czwarty miesiąc. - oznajmia z
ekscytacją i klaszcze w dłonie, jak mała dziewczynka. Zaczynam się głośno
śmiać. Uwielbiam, gdy sprawia, że jestem właśnie taki, jak teraz - słaby z
miłości, ale kurewsko szczęśliwy.
Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, czy
dam radę być ojcem. Czy, w ogóle, byłem na to gotowy ? Nie wiem.
Gdy dziewczyna wraca z powrotem i milczy, mój
dobry humor oddala się, jak płynąca po niebie chmura popychana przez silny
wiatr.
-Kiedy wracasz ? - pytam cicho. Mój głos jest tak
strasznie smutny, że brzmi, jakbym był nastolatkiem i pierwszy raz zagadywał do
dziewczyny.
-Niedługo, Juss. - odpowiada, uśmiechając się
smutno.
-To zła odpowiedź, Jess.
-Nie chcę składać Ci obietnic, których nie będę w
stanie spełnić.
-To obiecaj mi tylko, że będziesz bezpieczna.
-Jestem pod ciągłym nadzorem. - prostuje się i
śmieje.
-Kocham Cię, księżniczko. - wzdycham.
- Ja Ciebie też, Juss. - odpowiada. - Ale i ty mi
coś obiecaj.
Milczę, wpatrując się w jej osobę, dlatego mówi
dalej.
-Że nie zrobisz nic głupiego.
Otwieram usta, by coś powiedzieć, lecz kolejny
raz mi przerywa.
-Widzę butelkę, którą otwierasz, gdy coś jest nie
tak. I nie, nie zamierzam się kłócić, tylko porozmawiamy, jak wrócę. Pamiętaj o
tym.
-Dobrze, Jess. - przytakuję potulnie, chociaż
wiem, że nie jestem w stanie jej tego obiecać. Moja osoba jest jak burza
niosąca również ze sobą huragan. Nie mogłem jej zapewnić w stu procentach.
Żegnamy się wysyłając sobie buziaki. Po tym
odkładam telefon na ten nieszczęsny stolik i wzdycham jeszcze głośniej niż
podczas rozmowy z dziewczyną.
Więc co teraz z interesem niosącym ze sobą tak
kuszące korzyści ? Mam zrezygnować z tego tylko dlatego, że Selena pieprzona
Gomez wymyśliła to całe przedsięwzięcie ?
Nie potrafię rozgryźć, czy to sprawia, że mam
ochotę wskoczyć w głęboką wodę, czy wręcz przeciwnie - zatrzymać się na brzegu.
Ostatecznie stwierdzam tylko, że z takim kacem
nie zrobię nic.
Ponownie chwytam telefon i wybieram numer Jack'a.
- Gilinsky, potrzebuję pomocy Madison.
***
-Co myślisz o tym ? - pytam ze znudzeniem w
głosie. Opieram się o drewnianą ramę niebieskiego łóżeczka z baldachimem w
różne samochody. Madison podchodzi do mnie.
-Pomyślałeś o tym, że możesz mieć córkę ? -
śmieje się. Wywracam oczami. Jestem zbyt zmęczony podróżowaniem po pięciu
sklepach dziecięcych i tym, że nie potrafiliśmy nic wybrać. Na odczepnego
pokazuje karmelowe łóżeczko skryte obok wystawy pluszaków. - To może tamto
będzie idealne. - oznajmiam z nutą sarkazmu. Madison podąża za moją dłonią i
zaczyna klaskać w dłonie, dostrzegając tamten model.
-Bingo, Bieber. - mówi z podekscytowaniem i
uderza mnie po plecach, w ten sposób gratulując. Dopiero wtedy zaczynam być z
siebie zadowolony i odzyskuję chęć do działania.
Od razu płacę za wybrane łóżeczko, a ekspedientka
wynosi z magazynu wielkie pudło, które zanoszę do samochodu, przy czym Madison
otwiera mi tylko bagażnik.
-Jak Jack ? - zagaduję, dołączając do dziewczyny,
która stoi opierając się o bok mojego auta. Wyjmuję jednego papierosa z mojej
paczki, schowanej w kieszeni kurtki i odpalam go, zaciągając się głęboko.
-Mówi, że w końcu go zabijesz. - uśmiecha się.
Zdaję sobie sprawę, że jest tak zrelaksowana tylko dlatego, że Gilinsky nie
zdradza jej naszych planów, stąd ona sama jest kompletnie nieświadoma o co
poszło tym razem.
Gdy tylko sobie przypominam o Selenie, ciarki
przechodzą mi po kręgosłupie, a sam z nieznanych powodów staję się otumaniony.
-Przepraszam, Mads, ale ja nigdy, w
przeciwieństwie do Ciebie, nie pojawiłem się przed nim w bieliźnie, by miał
powód, aby tak gadać. - odpowiadam żartobliwie.
-Ty zboczeńcu. - krzyczy, uderzając mnie pięścią
w ramie, a drugą rękę wyciąga, by ukraść mi szluga. Śmiejąc się z jej reakcji,
patrzę, jak zaciąga się śmiercionośnym dymem.
-Dobra, mała. Spadam. - odpycham się od samochodu
i chwytam za klamkę mojego wozu. Madison odchodzi na bok i wypuszcza obłok z
ust. - Podwieźć Cię ?
-Nope, Juss. - rzuca krótko, zaciągając się
ponownie. - Muszę jeszcze coś załatwić, by udobruchać ukochanego.
-W takim razie to nir może czekać. - odpowiadam
żartobliwie, wsiadając do samochodu. - Do zobaczenia !
***
Docieram do domu jeszcze, zanim słońce zupełnie
zachodzi za horyzont. Pomarańczowa poświata rozlewa się po niebie, jak wylane
mleko po podłodze. Jest tak godne podziwiania, że gdy widzę pejzaż przez
balkonowe okno naszego mieszkania, zaczynam jak pies tęsknić za Jessi. Gdyby tu
była oglądalibyśmy zachód, a potem kochali się na podłodze w salonie do
samej północy. Nie przeszkadzałby nam chłód, który spowodowany byłby zbyt
mocno skręconymi grzejnikami, ani niewygodna nawierzchnia wraz z przesiąkniętym
kurzem dywanem.
Rozbieram się ze zbędnej kurtki i podwyższam
temperaturę, by nie zamarznąć na kość, składając kawałki łóżeczka do kupy. Nie
czuję żadnej radości na ten plan, zaś tylko smutek i przygnębienie.
Szybko wypijam szklankę wody i biegnę do
łazienki. W koszu odnajduje swoje spodnie, a w nich mała torebeczkę. Zamykam ją
w dłoni, jeansowy materiał odrzucając na bok i wracam do salonu.
Rozkładam wszystkie niezbędne rzeczy i nie
mijają dwie minuty, a lufka wypełniona jest marihuaną. Zapalam ją i zaciągam
się tylko trzy razy. Nie potrzebuję więcej. Czuję się dobrze, ani trochę nie
otumaniony, lecz pusta ucieka z serca i skupia się na krążącym dymie w płucach.
Chcę wyrzucić z siebie obraz Jessici i jej brak tu. Nie chcę o tym myśleć. Tak
po prostu, bo to boli bardziej niż można by było się spodziewać.
Rozpakowuję wielkie pudło i ze śrubokrętem w
dłoni rozpoczynam pracę. Z instrukcją idzie mi szybko, a pól godziny później
mebel jest gotowy, by umieścić go w naszej sypialni. Z brakującym baldachimem
idzie mi gorzej - nie potrafię zamontować go tak, jak umieszczony był na
wystawie sklepowej, dlatego rezygnuję ze złością ciskając go na podłogę. Mała
plastikowa zaczepka łamie się na dwie części, ale mam to w nosie. Łóżeczko jest
ładne i bez tego.
Zadowolony z samego siebie sprzątam z podłogi
kartony i folie, gdy ktoś dzwoni do drzwi. Odkładam śrubokręt na stolik, gdzie
leży jeszcze pozostałość z mojego palenia nie przejmując się tym, że pukający
gość może to wszystko zobaczyć.
Zapalam światło w korytarzu i szarpię za drzwi,
patrząc na swoje bose stopy.
-Cześć. - mimo, że dawno nie słyszałem tak
naturalnego jej głosu, od razu wiem, że to ona. Resztki sił do życia uciekają
ze mnie, jak powietrze ze spuszczonego balona.
Chcę natychmiast zamknąć jej drzwi przed nosem,
lecz uprzedza mnie, wkładając swoją szpilkę pomiędzy futrynę i powstrzymując
mój ruch.
-Czego chcesz ? - pytam, mrużąc oczy, dokładnie
dając Gomez do zrozumienia, że nie mam ochoty by tu była. Nie chciałem jej
wcale w moim życiu.
Wykorzystuje moment mojej rozproszonej uwagi i
popycha drzwi, wchodząc do środka, nie oczekując nawet zaproszenia. Jestem
zdziwiony widząc pokaz jej siły i robię się bardziej zdezorientowany
spoglądając na jej smukłe, wyrzeźbione ramiona, wiedząc, że to musi być efekt
pracy na siłowni.
-Nie dość, że uciekłeś, to jeszcze nie dałeś mi
nawet wytłumaczyć, co chcę Ci zaproponować. - oświadcza, patrząc mi prosto w
oczy. One też się zmieniły w niewytłumaczalny dla mnie sposób.
-Nie mam ochoty na twoje przedsięwzięcia, Selena.
- rzucam na odczepnego. Zamykam drzwi i omijam dziewczynę, wracając do salonu.
Potrzebowałem znów zapalić, by móc przeprowadzić z nią chociaż krótki dialog.
-Nie sądzę, że kwota nie zrobiła na Tobie
wrażenia. - uśmiecha się, pewna siebie, wiedząc doskonale, że ma rację. Patrzy
na mnie z góry, gdy zaciągam się dymem, a potem siadam na kanapie i z
bezsilności wzdycham.
-Owszem, jest ...
-Więc, dlaczego nie chcesz mi pomóc, jako stary
znajomy ? - pyta, zajmując miejsce obok mnie. Prawię duszę się własną śliną,
gdy to słyszę.
-Stary znajomy, Gomez ? Dostałaś, jakiejś
pieprzonej amnezji czy co ?
-To zdecydowanie Ci nie służy. - wyrywa z mojej
dłoni lufkę i sama wkłada sobie do ust, zaciągając się mocno. - Jessice pewnie
by się to nie spodobało. - zauważa i już wiem co robi - znów chce byc górą,
używając swojej chorej manipulacji.
-Nie rozmawiamy o niej. - syczę przez zaciśnięte
zęby. Rozbawienie znika z twarzy brunetki, która zaczyna skanować wzrokiem moja
twarz.
-Ty naprawdę ją kochasz. - stwierdza, a w jej
głosie odnajduję nutkę zdziwienia.
-A co myślałaś ? Ty byłaś tylko zabawką.
Obrażam ją. Czekam na wybuch złości, ale i on nie
nadchodzi. Gomez zaczyna się tylko głośno śmiać.
-A Ty co myślałeś ? Że cię pokocham ? To było
liceum, Juss.
-Jesteś... Jesteś ... - wszelkie przekleństwa i
obelgi cisną mi się na usta, lecz nigdy się z nich nie wydostają. To ona mnie
ucisza, siadając okrakiem na moich udach. Jej krótka spódniczka podwija się
jeszcze wyżej, ukazując czarne, koronkowe majtki. Jej dłonie lądują na mojej
klatce piersiowej, a serce próbuje przecisnąć się przez żebra, aby wydostać się
na zewnątrz.
- Co ty robisz, do kurwy nędzy ? - krzyczę,
szarpiąc się. Selena jest zdecydowanie rozbawiona moją obroną, ale również
znudzona, dlatego wbija mi szpilkę w łydkę. Uspokajam się natychmiastowo,
patrząc w jej duże oczy.
-Dasz mi coś ,w końcu, powiedzieć ? - pyta
namiętnie szepcząc mi do ucha. Małe włoski stają mi na karku, gdy czuję jej
oddech tak blisko. Odsuwam dłonie z daleka od jej ciała i myślę tylko o tym, by
jak najszybciej ze mnie zeszła. Milczę, dlatego bierze to jako potwierdzenie. -
Ja i moja ekipa jesteśmy w tym obcykani. Potrzebujemy tylko więcej ludzi tym
razem.
-Twoja ekipa ?
-Mhm. - mruczy, przegryzając wargę. Delikatnie
przesunęła się udami bliżej, na co mój kutas reaguje nie tak, jak powinien. W
głowie szukam Jessici - mojej kotwicy, lecz i ona tym razem zatonęła. -
Myślałeś, że jedynie Ty potrafisz stworzyć prawdziwy gang ? Są lepsi nawet ode
mnie i Ciebie razem.
-Więc po jakiego chuja mielibyśmy współpracować
razem ?
-Widzę tylko korzyści, Justin. - jej oczy
zaczynają błyszczeć niebezpiecznie. Dłońmi wędruje na mój kark, a miednicą
przesuwa dwa razy po moim kroczu. Zamykam oczy i zagryzam wargi, starając się
jak najdalej odrzucić od siebie podniecenie.
-Selena, błagam ...
-Wiem, skarbie. - śmieje się, chowając twarz w
zagłębieniu między moja szyją, a obojczykiem. - Musiałam Cię jakoś przekonać. -
gdy czuję, jej mokry pocałunek cały sztywnieję. Nie chcę tego, ale ciało
reaguje w inny sposób. Moje majtki są pełne i kompletnie nie wiem, co robić
dalej. - Osobiście, rzecz jasna.
-Jeszcze na nic się nie zgodziłem ! - krztuszę na
długim wydechu, gdy dwa nast3pne ruchy jej bioder, sprawiają, że ledwie
wytrzymuję napięcie.
-Ale zrobisz to, jestem pewna. - uśmiecha się,
powracając wzrokiem do mojej twarzy. Ponownie zabiera mi lufkę i zaciąga się
dymem, wykonując koliste ruchy biodrami. W tamtym momencie przestaję myśleć o
wszystkim. Słyszę jedynie krew szumiącą mi w uszach i oddech Seleny, która
dominowała nade mną i pochłaniała z każdym ruchem. Jej destrukcyjna siła
sprawiła, że w tamtym momencie byłem tylko jej i mogla ze mną zrobić co chciała.
Z pozytywnym skutkiem - spuściłem się w gacie kilka minut później, czując się
jak najgorsze gówno. Moje oczy pozostały zamknięte dopóki ze mnie nie zeszła, a
lufki nie zniszczyła w toalecie. -Czekam tylko na Twój podpis, skarbie. - cmoka
mnie w szyję zanim wychodzi, pozostawiając zupełnie bezbronnego na kanapie.
***
Powietrze w Stradford, ilekroć się nim zaciągam,
wydaje się jakieś inne, lżejsze, czystsze. Ludzie są o wiele milsi i empatyczni
niż w Phoenix, a po ulicach jeździ mniej aut, wydzielających niebezpieczne
substancje.
Dzięki chwilowej zmianie mogłam wyluzować od
natłoku myśli i zdarzeń, które tam doprowadzały mnie niekiedy do czystej furii.
Lubiłam spokój, ale w tym spokoju, doznawanym z Aną i Taylor, brakowało jego,
który skradł całe moje serce. Brakowało wszystkiego co z nim było związane. I
chociaż powstrzymywałam si3 ze względu na Anę to wiedziałam, że jeszcze długo
tu nie zabawię. By żyć normalnie nie potrzebuję powietrza w Stardford,
potrzebuję tylko Justina.
-Tęsknisz za nim ?
Taylor wychwytuje moje sentymentalne spojrzenie,
obserwujące mijany krajobraz. Łapie moją dłoń, próbując pocieszyć. Uśmiecham
się tylko do niej i lekko kiwam głową.
-Jesteśmy, dziewczyny. - oznajmia Ana, gasząc
swój samochód. Znajdujemy się pod wysoką kliniką położniczą, w której sama ona
zaplanowała mi kolejną wizytę kontrolną.
Wraz z Taylor jesteśmy zachwycone nowoczesnym
budownictwem przychodzi, do której wchodzimy. Nie martwię się niczym, bo to Ana
wszystkiego pilnuje.
-Nie akceptuje was, nie ? - pyta mnie cicho
przyjaciółka. Krzywię się.
-To nie tak. Po prostu nadal uważa, że jesteśmy
rodzeństwem.
-Niedorzeczne. - komentuje. - Cały ten świstek
można spalić i po sprawie.
-Wiem, Taylor, wiem. - urywam temat, zanim idąca
w naszą stronę Ana mogłaby cokolwiek usłyszeć.
-Lekarz już czeka. - oznajmia z uśmiechem i
odprowadza mnie do odpowiednich drzwi. W głębi duszy wolałabym, by weszła ze
mną, ale na to było już za późno.
Całość wizyty przebiega pomyślnie. Moje badania
są bardzo dobre, na recepcie zapisane zostały witaminy, które mam przyjmować, a
sam doktor dał mi zdjęcie naszego dziadziusia, zdradzając płeć.
Gdy wychodzę, żegnając się z przyjemnym lekarzem
Ana i Taylor czekają na mnie zniecierpliwione.
- To będzie dziewczynka ! - mówię, z
podekscytowaniem i uściskuję je obie.
------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.