sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 2

     



         Jeremy oraz Ana byli niesamowicie zestresowani jadąc autem. Musieli się śpieszyć, ponieważ czas ich naglił. Nie chcieli wyjść na spóźnialskich i nieodpowiedzialnych przed wpływowymi i poważnymi ludźmi. Kiedy mężczyzna zatrzymał się na ostatnich przed placówką światłach spojrzał na swoją żonę oczami pełnymi nadziei, a ona obdarowała go  pokrzepiającym uśmiechem. Jechali załatwić coś bardzo ważnego i mieli tego świadomość, oczywiście.

      - Uda się kochanie, zobaczysz. Bardzo się staraliśmy, więc Bóg nam to wynagrodzi. Będziemy szczęśliwą rodziną.  - Kobieta mówiła swoim charakterystycznym ciepłym głosem, który zarówno jej mąż, jak i syn uwielbiali.
        - Wiem, wierzę w to. - Westchnął Jeremy.  - Zawsze chcieliśmy mieć dwójkę dzieci, a teraz może nasze marzenie się spełni.

        - Na pewno! - Poklepała męża po ramieniu, a następnie odwróciła wzrok do szyby, przez którą widać było gmach domu dziecka. - Justin i Jessica będą wspaniałym rodzeństwem.

        - Właśnie...Justin. - Prychnął, nie wierząc do końca w słowa żony. - Naprawdę wierzysz w to, że będzie dobrym bratem? On ma swój pieprzony świat, powiedziałem Ci to już dosyć dawno. - Mruknął, patrząc przed siebie, jakby nie chciał wiedzieć o tym, że ma rację. Nie chciał, żeby to była prawda.
 
       - Juss jest wspaniałym dzieciakiem, szkoda, że tego nie widzisz. - Powiedziała, gdy mężczyzna zaparkował. Chwyciła za mechanizm otwierający drzwi i wyszła z pojazdu.

       - On nie pozwala mi tego dostrzec.

        - Gdybyś tylko spróbował popatrzeć na jego obrazy sercem, widziałbyś. Widziałbyś, że on ma wielkie serce, tylko jest zamknięty w sobie i buntowniczy. - Próbowała usprawiedliwić syna, jak zawsze. Miała nadzieję, że to co mówi zgadza się z prawdą. Tak bardzo tego pragnęła, lecz kochałaby go nawet wtedy, gdyby nie miał serca. Był jej synkiem.

      - Obawiam się, że on coś wie, Ana. - W głosie mężczyzny pojawiła się nutka strachu i przejęcia, lecz gdy kobieta nie odpowiadała, wyluzował się. Para zmierzała do wejścia budynku, które znajdowało się już niedaleko. Mijali piękny ogród, w którym rosły różnorodne rośliny. Począwszy od róż, skończywszy na różnych mchach i porostach. Widoczna była także piękna fontanna w kształcie dwóch małych istot, najprawdopodobniej dzieci. Budynek był naprawdę duży; stał na środku tego ogrodu. Zbudowany został z czerwonej cegły w stylu klasycznym. Okna były dosyć duże, a balkonów niewiele. Dach zrobiono natomiast z czarnej dachówki. Wszystko wyglądało całkiem imponująco.
     
         - Miejmy to już za sobą. - Westchnęła kobieta popychając drzwi.

Małżeństwo szybko znalazło się przy gabinecie dyrektora placówki. Kobieta czekała już na nich, mając przygotowane wszystkie dokumenty adopcyjne. Miała na ustach uśmiech, ponieważ bardzo cieszyła się, że całkiem porządni, zamożni ludzie stworzą rodzinę dla jej podopiecznej.
       
        - Niech państwo siadają. - Kobieta uśmiechnęła się szczerze, gdy cała trójka znalazła się w środku jej gabinetu.  - Mam już wszystko przygotowane. Długo staraliśmy się o tę adopcję, prawda?

         - Tak to prawda.

        - Są więc państwo przekonani do dokonania adopcji?

        - Jak najbardziej, nie widzimy żadnych przeciwwskazań.

         - Muszę przypomnieć jeszcze o kontrolach kuratora i nas, jako pracowników tego ośrodka,  gdy dziecko zamieszka z państwem w domu.

          - Wiemy, ale nie mamy nic do ukrycia. - Rzekł dosadnie pan Bieber. - Jesteśmy bardzo pewni tej adopcji, więc możemy podpisać dokumenty.

          - Naturalnie. -  Dyrektorka uśmiechnęła się lekko. - Jessica będzie bardzo szczęśliwa.
     
          -My jeszcze bardziej - dodała Ana sięgając po dłoń męża, który najwyraźniej odrobinę się rozluźnił.

- Proszę się podpisać tutaj, tutaj (...)- po krótkich wyjaśnieniach, podczas których kobieta ukazywała swoje czerwone paznokcie oraz wytuszowane rzęsy, rzucające cień na jej zarysowane policzku, Ana i Jeremy z wielką ulgą umieścili swoje podpisy w wyznaczonym miejscu.

- Teraz zadzwonię do wychowawczyni, która przyprowadzi, Jessice. Mogą państwo zaczekać na zewnątrz. - Oznajmiła, naciskając kolejne liczby na już niepopularnym telefonie stacjonarnym. Ana zignorowała to, że kobieta zachowała się odrobinę niegrzecznie i chwyciła  ramię swego męża, który wyprowadził ich z gabinetu dyrektorki, nie zauważając tego co ona.

***

             Krótkowłosa dziewczyna o ślicznej urodzie siedziała pod kilkuletnim dębem, przeplatając pomiędzy palcami, źdźbła niedawno strzyżonej trawy. Wczorajszy deszcz i dzisiejsze słońce sprawiły, że jej zielony kolor stał się bardziej wyrazisty.

              Jessica przychodziła tu niemalże codziennie, kiedy potrzebowała spokoju lub świeżego powietrza. To miejsce było jej oazą, schronieniem, które odwiedzała mała liczba osób. Większość dziewczyn wolała słońce, ponieważ od niego ich ciała nabierały złocistego koloru, a chłopcy woleli tył budynku, bo mogli tam spokojnie zajarać. Prawie dziewięćdziesiąt procent stanowili ci, którzy się buntowali.

           Ona była już przyzwyczajona do braku rodziców przy swoim boku tym bardziej, że musiała się wiele napracować, aby dowiedzieć się kim byli, dlaczego ją zostawili. Odpowiedź bolała ją mocniej niż jej brak. Żadne dziecko nie chciałoby żyć ze świadomością, że matka nigdy go nie chciała, a zaraz po porodzie uciekła ze szpitala, by uniknąć konsekwencji. Ojciec również nigdy więcej się nie pojawił. Ta bolesna rzeczywistość często przejawiała się nieprzespanymi nocami przez okropne koszmary i tysiącem wylanych łez; zupełnie niepotrzebnie. Dlaczego miała cierpieć przez ludzi, którzy mieli ją centralnie w dupie? Właśnie ! Bo mieli być tymi, których kochała i bezgranicznie ufała, mieli nauczyć ją chodzić, pocieszając po każdym upadku, zaprowadzić do przedszkola, zapewniając, że będzie fajnie, kiedy bała się wejść do grupy nieznajomych jej osób, mieli być dumni, widząc jak dorasta, niezależnie od podejmowanych decyzji, dobrych czy złych, mieli ją wspierać i kochać. Niby to takie proste, ale nie każdy potrafi to robić.

        Mocniejszy podmuch wiatru spowodował ciarki pojawiające się na jej ciele. Jessica podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami, aby nie poddać się zimnu, ale jak najszybciej pozbyć się myśli bombardujących jej mózg.

      -Proszę. - usłyszała za sobą cichy głos, a sekundę potem obok jej nosa pojawił się kubek z parującą cieczą. Po unoszącym się zapachu poznała, że to coś od czego jest niezaprzeczalnie uzależniona - kofeina. Ujęła kubek prawą dłonią i odwróciła się do złotowłosej  przyjaciółki, która właśnie usiadła na ziemi, obok niej.

     -Już po badaniach? Jak wyszły? - dopytywała Jess, delektując się pierwszym łykiem kawy, płynącym wzdłuż jej przewodu pokarmowego.

      -Powiedziałabym, że bardzo dobrze. - Taylor ukazała rząd swoich prostych, śnieżnobiałych zębów i również pociągnęła łyk z fioletowego kubka. Niespełna półtora tygodnia temu była okropnie chora, a Jess starała się ją wspierać jak tylko mogła. Czytała plotki z najnowszych wydań magazynów dla kobiet, opowiadała suche żarty i zdawała relacje z odbywających się lekcji. Nawet nie oczekiwała wtedy odpowiedzi. Taylor nie miała siły wypowiedzieć choć jednego słowa, kiedy jej ciało rozpalone było czterdziestu stopniową gorączką, jednak majaczący się uśmiech na ustach, zupełnie jej wystarczał. - A ty jak dłużej tu posiedzisz, zajmiesz moje miejsce.

      - Zapomniałam bluzy. - odpowiedziała, ściskając kubek w dłoni, który wydzielał przyjemne ciepło.

     - Myślisz o tej adopcji, prawda ? - spytała Taylor, która znała ją bardzo dobrze, aby po jej minie stwierdzić co w tej chwili rozważa.

      -Poniekąd. - odparła krótko. -Wiem, że Bieberowie to wspaniali ludzie i będzie mi u nich wspaniale.

     -Więc co się dzieje ? - dopytywała z troską blondynka. Jess wzięła głęboki wdech, przygotowując się, aby wyznać iż zastanawiała się, dlaczego własna matka, która ją urodziła, jej nie kochała, lecz przerwał jej głos wychowawczyni.

     -Jessica ! - kobieta w szarej, ołówkowej spódnicy i za dużym swetrze stała w drzwiach wyjściowych. Jej rude włosy zebrane były w koka, a twarzy nie zdobił ani gram makijażu. - Ana i Jeremy Bieber na ciebie czekają ! - oznajmiła znikając w korytarzu. Jessica uśmiechnęła się szeroko, a jej serce zabiło mocniej.

      - Nadal ci tego zazdroszczę. - powiedziała rozbawiona Taylor. Nie była zazdrosna o przyjaciółkę, a wręcz przeciwnie - wspierała ją jak tylko mogła, bo uważała, że krótko włosa zasługuje na to bardziej niż ona. Taylor miała matkę pijaczkę, ale kilka razy nawet ją odwiedziła nie będąc na kacu. Tak, czy inaczej, nigdy nie mogłaby się starać o przywrócenie praw rodzicielskich, a ona sama nie chciałaby wrócić do środowiska, w którym wychowywała się do ukończenia ośmiu lat.

      - Kocham cię. - Jess odparła wesoło, całując ją szybko w policzek. Odstawiła kubek na ziemię i stanęła na nogach, otrzepując piasek z materiału granatowych dżinsów.

        Kiedy jej wygląd zewnętrzny był już nienaganny, szybkim korkiem ruszyła w stronę budynku. Zmartwienia dzisiejszego, późnego popołudnia odeszły wraz z wiadomością o przyjściu osób, które zdobyły jej zaufanie i sympatię. Uśmiechała się szczerze do mijających nastolatków, stojących przy ścianach i łamiących ustalone reguły, które wyraźnie zabraniały czułości w miejscach takich jak korytarze, szatnie oraz stołówka.

        Ostatnią przeszkodą pozostały tylko schody, na które stąpała omijając co drugi marmurowy prostokąt. Lekko zdyszana stanęła na pierwszym piętrze, gdzie znajdował się gabinet dyrektorki. Z daleka zobaczyła trzy postacie, w których rozpoznała swoich przyszłych rodziców. Rozważnym krokiem podeszła bliżej, a woń ślicznych perfum Any dotarł do jej nozdrzy.

      -Dzień Dobry ! - zaświergotała, a małżeństwo odwróciło się zaskoczone.

       -Kochana ! - Ana z zachwytem przytuliła Jess, a chwilę potem dołączył do nich Jeremy.

      -Wypiękniałaś, skarbie. -skomplementował, a policzki Jessici przybrały kolor jasnego różu, który idealnie pasował do jej bladej skóry. -Będziemy mieć najśliczniejszą córkę w całej Kanadzie ! - dodał, a dziewczyna popatrzyła na nich pytająco. Wiedziała, że chcą adoptować ją z miłości, której doświadczyła tylko małą namiastkę, ale do ostatniej chwili dyrektor trzymał ją w napięciu, nie zdradzając nic z rozmów prowadzonych z małżeństwem. Byli taką rodziną, jaką zawsze chciała mieć, a posiadanie starszego brata, którego jeszcze nie poznała, było dodatkowym plusem.

      -Jesteś nasza ! - powiedziała Ana, nieco poruszona.

      -Tak bardzo wam dziękuję. - Jess wtuliła się w klatkę piersiową Jerem'iego, aby powstrzymać się od wypuszczenia kilku łez. Łez szczęścia.

        -Och, skarbie. - westchnął mężczyzna, uspokajająco głaszcząc ją po plecach, kiedy cichy szloch, wypełnił ciszę. Jess nie potrafiła dłużej powstrzymywać swoich uczuć. Ana i Jeremy to najlepsze co jej się przytrafiło w życiu.

        - Słyszałam, ze zaraz będzie wydawany obiad na tutejszej stołówce. -  Zagaiła kobieta przyglądając się swojej nowej pociesze.  Na jej ustach pojawił się niesamowity uśmiech, za który Jeremy dziękował Bogu.

          -   Ostrzegam, że jedzenie tam jest okropne. -  Mruknęła Jessica, a uśmiech delikatnie się zmniejszył. - Ale jeśli macie ochotę, możemy tam iść.

          - Chodźmy. - Ana ucieszyła się, chwytając dziewczynę za rękę.  - Spędzimy miło czas! Poza tym,  musisz pamiętać o tym, aby się spakować, bo jutro po Ciebie przyjedziemy. - Mówiła entuzjastycznie. - W bagażniku mamy kilka walizek. Jeremy je przyniesie, więc będziesz mogła się spokojnie spakować.  Och, no i jutro poznasz naszego synka. - Rzekła z dumą, czując ciepło w sercu.

         - Nie mam zbyt  wielu rzeczy.- Westchnęła. - I oczywiście bardzo się cieszę, że jutro poznam waszego syna, choć będzie to dla mnie trochę stresujące.

        - Na pewno coś tam masz. - Zaśmiał się Jeremy, otwierając kobietom drzwi do bufetu. Zignorował wzmiankę o Justinie, ponieważ zupełnie nie wiedział co powiedzieć. Chyba nie potrafił chwalić syna

         - Niczym się nie stresuj, wszystko będzie dobrze, skarbie! -  Ana zaświergotała siadając przy jednym ze stolików w oddzielnej loży, która była specjalnie dla gości podopiecznych. Panował tam spokój i można było się poczuć jak w barze. Siedzieli tam tylko oni, ponieważ nikt raczej nie odwiedzał dzieciaków z bidula. Byli sami, tak samo jak Jessica do niedawna.

        - Niech państwo siedzą, a ja pójdę poprosić o trzy porcję obiadu. - Zaproponowała Jess, uśmiechając się pogodnie. Nie znosząc sprzeciwu podeszła do lady, przy której wydawane były posiłki. Złożyła zamówienie na trzy porcję i poprosiła, aby ktoś przyniósł je do loży dla gości. Oczywiście, ktoś taki jak Bieberowie byli traktowani zupełnie inaczej przez kucharki niż dzieciaki mieszkające tutaj.
        Po wszystkim dziewczyna wróciła do przyszłych opiekunów. Usiadła wygodnie na jednym z mniej zniszczonych krzesełek i spojrzała na Anę. Kobieta wydawała się być naprawdę zadowolona. Po chwili zaczęła się  rozmowa, która była naprawdę przyjemna. Jessica czuła, jakby rozmawiała ze znanymi od dawna ludźmi, chociaż wcale tak nie było. Czuła spokój i szczęście, czyli coś czego naprawdę dawno nie mogła doświadczyć.

        - Miałaś rację Jess. - Westchnął Jeremy. - To jedzenie jest okropne! Czy naprawdę musiałaś tutaj jadać zawsze? Dziewczyno...

        - Przyzwyczaiłam się.  - Zachichotała wesoło, przyglądając się skwaszonej minie mężczyzny. -  Powinniśmy się cieszyć, że dzisiaj na obiad nie ma małży. Są obrzydliwe, naprawdę!

         - U nas w domu jedzenie będzie lepsze, nie martw się.


***



- Kurwa ! -Wycedził Justin, słysząc wibracje swojego telefonu, który wyrwał go ze snu. Nie otwierając oczu, wyciągnął go z kieszeni i przyłożył do ucha.  - Ta? - Rzucił niedbale, będąc pewnie, że to któryś z braci Brooks, bo oni często robili mu tego typu kawały.

-Justin! - Pisk Seleny pobudził go lepiej niż najmocniejsza kawa. Szeroko otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że spał na podłodze, a Nash w najlepsze okupuje kanapę.

- Jezus, Sel. - Jęknął z niezadowoleniem Justin, przeczesując ręką włosy. Powolnie podniósł się do pozycji siedzącej, ignorując ból mięśni. - Co ty wyrabiasz?

- Kochanie, ktoś tu jest. Pod moim domem. - Oznajmiła, a ton jej głosu wskazywał na to, że jest roztrzęsiona.

- Skarbie, jest noc, a ty możesz mieć zwidy. Zamknij drzwi i połóż się spać. - Nakazał spokojnie, nie mając większej ochoty na konwersacje, aby położyć się spać po ciężkim dniu.

- Czy ty uznajesz mnie za wariatkę?! - Krzyknęła z oburzeniem, na co Bieber musiał chwilowo oddalić telefon, by jego bębenki pozostały w nienaruszonym stanie. - Nie zasnę bez Ciebie. Musisz tu przyjechać.

- Sel ... - Zaczął ostrzegawczo.

- Justin, błagam. - Wyszeptała, jakby miała zaraz się rozpłakać. Tego momentu Justin z całego serca nienawidził. Miłość, którą do niej pałał sprawiała, że czuł się bezradny na jej prośby i choćby chciał, to po walce ze swoim sumieniem i tak  miękł, zgadzając się na wszystko.

- Dobrze. Zaraz będę. - Oznajmił ze zrezygnowaniem.

- Uwielbiam cię ! - Pisnęła z nieukrywaną ekscytacją, a następnie rozłączyła się. Justin ze złością rzucił telefon na dywan zanim zatopił palce w swoich włosach, lekko ciągnąc za ich końce, by pozbyć się frustracji, która zdążyła się nagromadzić w jego ciele, w dosłownie kilka minut.  Powolnie poniósł się z podłogi i stanął przed Nash'em szarpiąc go za ramię.

- Pierdolę szkołę, mamo. Chce spać. - Powiedział zduszonym i niewyraźnym głosem, wtulając głowę jeszcze bardziej w kremową poduszkę.

- Wstawaj, debilu. - Zaśmiał się. -Chyba, że wolisz bardziej mokrą pobudkę ?

- Nie ! - Krzyknął piskliwym głosem i natychmiast się podniósł. Nash był zaskoczony, że nie oślepiło go jasne światło dnia. - Co ty w ogóle wyprawiasz ?! Jest noc.

- Wyjaśnię ci wszystko w samochodzie, a teraz nie rób problemu i chodźmy zanim rodzice się obudza. - Nash pokiwał tylko głową, godząc się na plan przyjaciela. Justin zgasił lampę, stojącą obok kominka i ruszył do korytarza, gdzie omalże nie wywrócił się, kiedy na jego drodze pojawiły się szpilki mamy, które miała na  spotkaniu biznesowym. Wiązanka przekleństw wydobyła się z jego ust, a Nash szybko wyszedł na zewnątrz, żeby głośno śmiać się z przyjaciela.

- Może jednak masz ochotę wracać do domu na piechotę, co? - Zapytał Bieber, otwierając garaż.
- Nieee. - Nash odpowiedział przeciągle, szeroko się uśmiechając.

- Właź. - Polecił Justin, wsuwając się na miejsce kierowcy, a chwilę potem Grier zrobił to samo lądując na miejscu obok.

- Więc ...? - Zaczął brunet, patrząc wyczekująco na Justina, kiedy wyjeżdżał spod domu.
- Selena dzwoniła, że się czegoś boi.

- O drugiej w nocy?! - Krzyknął odrobinę za głośno. On jak i Justin nie lubili, kiedy ktoś budził ich o wiele za wcześnie niż była do tego potrzeba.

- No co miałem, kurwa, zrobić ?!- Blondyn mocniej zacisnął ręce na kierownicy, sprawiając, że jego knykcie zrobiły się białe. - Jakbyś miał laskę to byś zrozumiał.

- Bynajmniej nie dałbym się tak wykorzystywać. - Burknął, odwracając się w stronę szyby. Mimo wszystko, nie był nawet zły na swojego przyjaciela. Miał bowiem świadomość, że Justin zawsze chciał chronić ludzi, na których mu zależało, a najwyraźniej Gomez była dla niego ważna i nie powinien  podważać  uczuć Biebera.  Często zdarzało mu się czuć, jak dziewiętnastolatek próbuje obronić go przed smutkiem, który często go paraliżował. Zauważał, że zazwyczaj to Justin próbuje pocieszyć bliźniaków, kiedy Ci po prostu bali się wracać do domu, jakiś czas temu. Teraz, każdy z nich jest już dorosły oprócz Nasha, a Bieber wciąż próbuje budować wokół nich ochronną bańkę.  Teraz przyszedł czas na kogoś innego, pomyślał Grier mając na myśli Selenę. W sumie, cieszył się, że jego przyjaciel znalazł kogoś, kto ukradł jego serce. A serce Justina było naprawdę duże!  Martwił się jedynie o to, że dziewczyna może mu to serce złamać. Tego nie chciał najbardziej, bo Bieber w jego oczach zasłużył na prawdziwą miłość.  Brunet miał świadomość, że Justin w pogoni za bezpieczeństwem i szczęściem przyjaciół, czasami zapominał o sobie.

             - Nash, jesteśmy pod Twoim domem, obudź się. - Głos głównego bohatera myśli niebieskookiego rozległ się w samochodzie. Młodszy chłopak energicznie przetarł oczy, a następnie pomrugał kilkakrotnie. Po chwili mógł dostrzec uśmiech na twarzy blondyna.

            - Uroczy jesteś jak śpisz, ale teraz spierdalaj. - Zaśmiał się dźwięcznie, szturchając ramię przyjaciela.  Nash oczywiście odwzajemnił gest, sięgając leniwie po klamkę, aby otworzyć drzwi.  - Młody?
 
           - Czego chcesz psie? - Mruknął zaspany, stale mając uśmiech na twarzy.

           - Nie pozwalaj im traktować się jak gówno, ok?

           - Dziękuję, mordo. - Przymknął oczy, nie wiedząc co ma powiedzieć. - Spiesz się do kobiety, Juss. - Machnął niedbale ręką, zatrzaskując drzwi.
 

OD AUTOREK: 
Jest i dwójka ;D
Wraz z Pam Lam mamy nadzieję, że spodoba Wam się i nadal będziecie czytać to opowiadanie :)
Zapraszamy również do obserwowania !
Serdecznie pozdrawiamy, Pami i Alex :*

8 komentarzy:

  1. Cudowny! Czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaaa! Jestem taka ciekawa jak Justin zareaguje na Jessice :D no i czy Sel naprawdę sie czegoś boi hahah. Kolejny raz przeszłyście same siebie:) Czekam z niecierpliwością na następną część tego ff, ale bardziej na mrocznego Stylesa i Horana :P Całuje:*
    Ps mam nadzieję, że jako tako napisalam ten komentarz xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Oho to bedzie sie dzialo xd <3 cudowne. Czekam na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Zostałaś przeze mnie no minowana do Liebster Award. Tutaj dowiesz się wszystkiego
    ----> http://mistery-fanfiction.blogspot.com/p/liebster_7.html <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudny *-* Nie mogę się doczekać ich spotkania... Znaczy Justina i Jessice ;3

    OdpowiedzUsuń