Włożyłyśmy w ten rozdział wiele pracy, dlatego prosimy :
CZYTASZ ? = SKOMENTUJ
Noc minęła szybko. Pomimo zdarzeń ubiegłego
dnia Jessica miała dobry sen i nawet się wyspała. Kiedy zeszła na dół, rodziców
już nie było. Oczywiście - opuścili dom wczesnym rankiem, aby jechać do pracy.
Nie było to już nawet dla niej dziwne, ponieważ Ana razem z Jeremim byli
swojego rodzaju pracoholikami. Dziewczyna przestała się tym przejmować.
Miała inne problemy, które potrzebowały jej uwagi.
Zwinnym
ruchem nałożyła na swoje stopy trampki i ruszyła do drzwi, chcąc jechać do
magazynu. Miała przy sobie pistolet, który wczoraj ponownie wręczył jej Jack,
aby miała coś do samoobrony. Schowała przedmiot za paskiem spodni. Był
dobrze ukryty pod dużą, zbyt szeroką bluzą, którą przyodziała dziewczyna. Jack
pokazał jej, jak obsługiwać ten sprzęt, a mianowicie jak odbezpieczyć pistolet
w razie potrzeby.
Kiedy
nacisnęła na klamkę i odchyliła drewnianą powłokę w celu opuszczenia budynku,
jej oczom ukazała się znajoma sylwetka stojąca między dwiema framugami.
-
Luke? Co tutaj robisz? - Zapytała zaskoczona dziewczyna, wpatrując się w
blondwłosego chłopaka.
-
Twój brat kazał mi dotrzymać Ci towarzystwa. - Wyjaśnił, wchodząc do środka.
Pokierował się prosto do kuchni, oczekując, że dziewczyna podrepcze za nim. -
Mogłabyś zrobić mi coś do jedzenia? Nie jadłem od dwóch dni. - Poskarżył się, kładąc
dłoń na swoim brzuchu. Jessica zauważyła, że chłopak jest bardzo chudy, mimo iż
posiadał widoczne mięśnie w ramionach. Zaczęła zastanawiać się, czy często
robił sobie takie przerwy w jedzeniu.
- Nie
możesz po prostu nie jeść. - Westchnęła, nastawiając wodę na herbatę. - Chcesz
być chory? Gdybyś powiedział Justinowi, że potrzebujesz pieniędzy na jedzenie,
na pewno byś je dostał. - Posłała chłopakowi karcące spojrzenie.
- Nie
jestem żebrakiem. - Mruknął, siadając na wygodnym krześle. Przez jego głowę
przeleciało wiele myśli. Zastanawiał się, jak to jest mieszkać w takim pięknym
domu, posiadać ciągle pełną lodówkę i po prostu być normalnym.
- Masz
siedemnaście lat i nie pracujesz z tego co wiem, - zaczęła Jess, szykując
kopiec kanapek dla blondyna. - skąd więc bierzesz jakiekolwiek pieniądze na
jedzenie i ubrania? Nigdy nie słyszałam o Twoich rodzicach.
-
Dostaję jedzenie i pieniądze od Michaela, ponieważ razem robimy różnie akcje. -
Powiedział. - Nie mieszkam z rodziną od dawna. Jestem włóczykijem razem z
Cliffordem.
-
Rozumiem. - Pokiwała głową, czując się źle, ponieważ Luke powinien być
wspierany przez rodziców. Był jeszcze bardzo młody i potrzebował domu. Tak samo
jak Michael, który stale próbował zastąpić Lukowi dom i rodzinę. - Jak zjesz,
pójdziemy do magazynu, dobra?
-
Taki był zamiar. - Uśmiechnął się szeroko, atakując talerz z jedzeniem.
***
-
Luke! - Krzyczała dziewczyna, kiedy jakieś obce, silne ręce ciągnęły ją do
czarnej furgonetki. Szybko jednak zauważyła, że blondyn nie był w stanie jej
odpowiedzieć, ponieważ został uderzony czymś mocno w głowę. - Puszczaj! -
Wierzgała nogami, lecz na marne. Po chwili znalazła się na tyłach dużego
samochodu. Mężczyzna w kominiarce posłał jej ostrzegające spojrzenie,
lecz nie odezwał się ani słowem. Jess mimo panicznego strachu próbowała walczyć
i krzyczeć, lecz drugi z oprawców szybko sobie z nią poradził, zaklejając jej
usta i związując jej dłonie.
-
Siedź spokojnie dziwko, jeśli chcesz przeżyć! - Wrzasnął, popychając ją w
stronę nieprzytomnego Hemmingsa. Jessica nie miała pojęcia co działo się
wokół niej. Wszystko stało się tak szybko. W jednym momencie szła z Lukiem w
stronę magazynu, a w drugim leżała zakneblowana w farnej furgonetce. Łzy zaczęły
niekontrolowanie lecieć z jej oczu, gdy spojrzała na spore rozcięcie na czole
chłopaka. Przyłożyła szybko usta do jego nadgarstków, sprawdzając puls.
Żył.
***
-Nie rozumiem dlaczego chociaż jeden z nas nie
został w magazynie.
-Twoje umiejętności przywódcze zaginęły,
Gilinsky. - rzucił Justin, żartując.
-Jaki z ciebie się zrobił żartowniś, Bieber. -
zakpił Jack z nietęgą miną.
-Nie spinaj pośladów, jak nastolatka. Już
mówiłem, że ci frajerzy boją się wykonać kolejny krok. Wysłali nawet swojego
juniora, żeby nas okradł. - prychnął Justin, rozsiadając się wygodniej w swoim
fotelu od strony kierowcy.
-Czuję po kościach, że się nie poddadzą. Nie po
tym, co stało się ostatnio. - wypowiedział swoje wątpliwości Jack, spoglądając
w prawo.
Luke, Jai oraz Nash nie wychodzili już z
kamiennicy od dobrych dwudziestu minut. Ile można dobijać targu z przemytnikiem
broni, od którego właśnie ją kupują ?
Trzy lata temu, kiedy istniejące gangi nie były
tylko „przypuszczeniami”, był czas w którym owe bitwy były dość popularne. Tak
jak w walce średniowiecznych rycerzy, tylko jeden mógł przeżyć tak dla takich
formacji liczyło się kto skontroluje całe miasto.
Nie skończyło się to dobrze. Justinowi
przyjaciele oraz on sam, doszczętnie zniszczyli magazyn rywali, wysadzając go w
powietrze wraz z pięcioma osobami, których do tej że pory przywódca nie może im
wybaczyć.
-To przeszłość. - oznajmił Justin beznamiętnym
tonem. - Nie sądzę, że chcieliby powtórki.
W tej sytuacji Bieber najbardziej obawiał się o
Jessicę. Była najbliższą mu osobą, którą musiał chronić za wszelką cenę, bowiem
trudno było to robić, kiedy ten mały aniołek mieszał się w każdą sprawę
przyjacieli bruneta.
-Dzwonię do nich. Mam dość. - fuknął Jack,
schylając się po telefon. W tym czasie Justin otworzył schowek, aby znaleźć w
nim paczkę mocniejszych papierosów. Obaj podskoczyli, prawie stukając głowami w
sufit samochodu, kiedy usłyszeli pukanie w szybę. -Co, do ... - zaczął, ale nie
skończył Jack, zauważając dziewczynę, która była sprawczynią jego zaskoczenia.
Madison była dziewczyną niezbyt wyróżniającą się.
Nie miała egzotycznej urody czy też innego koloru skóry. Była prostą,
brązowooką brunetką. Nie była szczupła, ani gruba. Była po prostu zwyczajna. I
tak właśnie się czuła. Nie widziała w sobie nic, co mogło być interesujące dla
drugiej osoby.
Justin pozostał jednak pod najmniejszym wypływem
dziewczyny, której uroda kompletnie zauroczyła Jack'a. Po chwili wpatrywania
się w długonogą piękność było mu trochę głupio, że pierwszy raz pokazał, jak
bardzo kobieta może na niego zadziałaś. Szybko ogarnął się i gwałtownie
otworzył drzwi przez co dziewczyna o mało nie wylądowała na chodniku.
-Nie nauczyli Cię kultury ?! - krzyknęła
zezłoszczona w stronę Jack'a.
-Kim Ty jesteś, do cholery ?
Słysząc lodowaty ton przyjaciela, Justin wysiadł
z auta w razie gdyby potrzebna była asekuracja. Znał Jack'a od dawna i
wiedział, że wydarzenia z przeszłości zrobiły z niego takiego drania w stosunku
do poznanych kobiet. Mimo to musiał przyznać, że nigdy nie widział go tak
zapatrzonego w dziewczynę i jego szeroko otwartych ust ze zdziwienia.
-Co Cię to obchodzi. - rzuciła pogardliwie w
kierunku Gilinskyiego. - Oddajcie mi brata !
-Nie mamy, kurwa, twojego brata !
Justin ręką odsunął przyjaciela od dziewczyny i
sam rozpoczął rozmowę.
Jack'a nieco to otrzeźwiło.
-Brata ?
-Tak, Shawn. On jest chory. Muszę się nim zająć.
Twarz dziewczyny nieco posmutniało przez co
Jack'owi zrobiło się głupio.
-Jesteście razem w gangu ? - spytał Justin,
stwierdzając, że na razie musi zbadać grunt zanim poczyni jakiekolwiek kroki.
Dziewczyna nie mogła kłamać. Z jej oczu płynęła sama troska i strach o swojego
brata.
-Ja tylko pomagam od czasu do czasu. Gdyby nie
oni nie mielibyśmy nawet gdzie mieszkać. - wytłumaczyła.
Zimny podmuch wiatru rozbił się o ciała całej
trójki. Ponieważ dziewczyna miała na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawkiem,
objęła się ramionami a na jej skórze pojawiła gęsia skórka.
Jack postanowił się zrekompensować i zdjął swoją
bluzę, oddając ją nie znajomej, która nie była chętna, by ją przyjąć, dlatego
sam nałożył ubranie na jej ramiona.
Korzystając z okazji Gilinsky zaciągnął się
wytwornym zapachem jej włosów i mało brakowało, by całkiem odleciał.
-Dziękuję. - szepnęła cicho i w niczym nie
przypominała pewnej siebie dziewczyny sprzed kilku chwil. -Nie chcę być waszym
wrogiem. Nie powiem im o Was tylko oddajcie mi Shawn'a.
Justin popatrzył na Jack'a porozumiewawczo.
-W takim razie pojedziesz z nami. - zarządził
Jack, a dziewczyna podziękowała mu pięknym uśmiechem.
- Ale wypuścicie nas? - Zapytała po chwili, nie
do końca ufając osobom, które należały do innego gangu. - To nie jest jakiś
przekręt?
- Nie jesteśmy tacy, jak Twoi przełożeni. -
Parsknął Justin, czując lekką pogardę do całej grupy, która niedawno atakowała
jego przyjaciół. - A poza tym, Shawn nie jest w najlepszym stanie. Musisz
wiedzieć, że Twój brat chciał się zabić. Wszedł do nas licząc na pewną śmierć,
rozumiesz?
- Wiem. - Odpowiedziała po chwili, chowając twarz
w dłoniach. - Mówi o skończeniu ze sobą odkąd doktor wypisał diagnozę.
- Myślałaś, że jest już martwy?
- Nie. - Uśmiechnęła się słabo. -W Shawnie jest
coś, co sprawia, że nie nikt nie mógłby go zabić. Nikt oprócz niego samego. - Z
tymi słowy konwersacja się urwała. Justin nie chciał drążyć tematu, a ponad to
czuł, że dziewczyna nie miała ochoty kontynuować. Czuł się źle, ponieważ nie
mógł nawet domyślać się, przez co Shawn wraz z siostrą przechodzili. To było
niesprawiedliwe, lecz kim on był, aby cokolwiek zmieniać?
Po kilku minutach
dojechali do magazynu, który powoli przemieniał się w ich dom. Spędzali tam
naprawdę dużo czasu, a w wolnych chwilach remontowali wnętrze. Było tam
przyjemnie i na pewno lepiej, niż w domach niektórych z członków grupy Biebera.
Tymczasowo, magazyn służył także jako schronienie dla Shawna, który skulony,
spał na kanapie przy kominku, który zamontował Jack. Chłopak nieźle się
napracował, jednakże było to niezbędne. Kominek był jedynym źródłem ciepła w
budynku.
Madison pisnęła
cicho wyrażając swoje podekscytowanie, a następnie podbiegła do brata, upadając
przed nim na kolana. Wyglądał źle, lecz to nie był dla niej nowy obrazek.
- Shawn, obudź
się, to ja. - Uścisnęła jego dłoń próbując wyczuć jego puls. Po chwili chłopak
zaczął otwierać oczy. Uśmiechnął się lekko, widząc przed sobą siostrę.
- Co tutaj robisz? -
Wycharczał. Jego gardło piekło, prawdopodobnie z powodu braku płynów.
- Przywieźliśmy
tu Twoją siostrę, ponieważ nas zaatakowała. - Zaśmiał się Jack, podchodząc do
rodzeństwa. - Jest trochę agresywna. - Dodał żartobliwie, za co został ukarany
uderzeniem w bark.
- Bronię tego, co
kocham. - Mruknęła, wtulając się w brata. - Shawn, musisz wrócić. Musisz zacząć
brać chemię.
- Nie. - Warknął.
- Chcę umierać w spokoju. - Stwierdził, nie przejmując się tym, że w
oczach siostry znowu pojawiły się łzy. Znowu sprawił, że płakała, lecz co on
mógł? Nie chciał umierać, ale nie chciał oglądać siebie w stanie, w jakim są
pacjenci przyjmujący chemię. Wolał żyć przez chwilę i po prostu umrzeć, nie dając
sobie złudnej nadziei. Jack objął dziewczynę ramieniem, próbując trochę ją
pocieszyć, natomiast Juss stanął za Shawnem i lekko zmierzwił jego włosy.
Wiedział, że nie mógł zrobić nic więcej. Wybory należały tylko i
wyłącznie do młodego Mendesa. W momencie nastała błoga cisza, która sprawiała
im przyjemność. Jednak nie trwała ona długo, ponieważ za chwilę cała czwórka
usłyszała głośny trzask drzwi. Odruchowo Justin chwycił za pistolet, czekając
na dalszy ciąg wydarzeń.
- Bieber, gdzie do cholery jest Luke?! - Głos
Michaela rozległ się niemalże w każdym zakątku magazynu. Po tonie jego głosu
można było stwierdzić, że Clifford był wściekły. W sekundzie znalazł się przed
Justinem, czekając na wyjaśnienia.
- Jak to, gdzie? -
Warknął Gilinsky. -Razem z Jess.
- ...a gdzie jest
Jessica? - Spytał zaniepokojony Bieber, otwierając szerzej oczy. Od razu zaczął
panikować, ponieważ chodziło o JEGO Jessicę.
- No, kurwa, właśnie.
- Zagrzmiał czerwonowłosy. - Wysłałeś go do tej małej z samego rana, tak?
Sprawdź godzinę! - Rzucił w jego stronę małym zegarkiem który stał na komodzie.
- Dzwoniłem do niego niezliczoną ilość razy, do Jessici też. Nikt nie odbiera.
Byłem pod Twoim pieprzonym domem. I zgadnij co? Nie ma ich tam! - Wyrzucił w
powietrze ręce w geście bezradności. Nie wiedział co robić.
- Myślę, że wiem
co się stało. - Wyszeptała Madison, ocierając łzy. - Myślę, że Castillo, czyli
szef naszego gangu zdecydował się na zemstę.
- Jedźcie za
miasto.- Powiedział szybko Mendes. - Na północ. Przy wylocie na autostradę
będzie spora, opuszczona hala produkcyjna. Jeśli porwali Jess i chłopaka, będą
właśnie tam. Zabierzcie ze sobą Mads.
- Co?! - Warknął
Jack, nie rozumiejąc dlaczego Shawn chciałby ryzykować życie swojej siostry.
- W razie
nieprzychylności, będziecie mówić, że jest zakładniczką. Madison wie co robić.
- Wycharczał. Wszyscy obecni, zaczęli patrzeć na niego wielkimi oczami. Nikt
nie przypuszczał, że chłopak był takim świetnym organizatorem.
- Jeśli myślicie, że
będę ryzykował życie Hemmingsa i jechał tam bez planu, to się mylicie. -
Powiedział Clifford, opierając się o chłodną ścianę. W oczach miał łzy.
Wyglądał jak rodzic, walczący o życie swojego dziecka, niemalże rozbity na
kawałki.
- Zadzwonię po
Brooksów i Griera. - Stwierdził G, szukając telefonu. - Jake'a zbierzemy po
drodze. Bieber, pakuj jakąś amunicję, cokolwiek. - Blondyn bez słowa pobiegł do
podziemi magazynu. Strach zaczął paraliżować go od środka, jednakże wiedział,
że musiał to przezwyciężyć. Musiał działać z zimną krwią.
W pomieszczeniu znalazł stary, lniany worek. Strzepnął
z niego kurz i powoli zaczął pakować amunicję robiąc to z niezwykłą
starannością. Chociaż nie mieli jeszcze konkretnego planu, musieli być
przygotowani na każdą ewentualność, choć cel był jeden – uratować Jessi i
Luke'a.
Biebera kręciło w nosie, kiedy przechodził do
kolejnych skrzyń, aby znaleźć granaty z gazem pieprzowym, gdy nagle zadzwonił jego
telefon. Wyjął szybko urządzenie z kieszeni, myśląc, że mogli to być porywacze.
-Tak ?
-Justin ?
Odetchnął spokojnie, słysząc głos detektywa.
-To coś ważnego ?
Justin nie ukrywał, że nieco mu się śpieszy. Nie
mógł pozostawić Jessici samej na pastwę tamtego gangu. Jeśli tylko coś jej
zrobią powiesi każdego za jaja - to już postanowił dawno.
-Owszem, wiem już wszystko. - oznajmił. Justin na
chwilę przerwał pracę, lecz ta wiadomość nie wywarła na nim takiego szoku,
którego kiedyś się obawiał. Teraz walczył i zupełnie zapomniał i otaczającej go
rzeczywistości. Liczyła się tylko jego mała ptaszyna.
-Czy możemy pogadać o tym jutro ?
-Tak, mam czas o 15. Bądź, Bieber. To może Cię
zainteresować.
-Będę. - zapewnił, rozłączając się. Schował
telefon do kieszeni, zabrał ze stołu jeszcze kilka sztuk broni palnej i
dołączył do przyjaciół.
-Myślę, że to już czas dać im nauczkę, że nie
należy zadzierać z silniejszymi.
Dzisiaj rządził Justin, bo Jack'a po raz pierwszy
zmiękczyła kobieta.
***
-Luke ? - odezwała się Jessica, siedząc przy
ścianie. Tu, gdzie się znajdowali, było okropnie zimno. Trzęsła się cała, a
nogi zdrętwiały. Jeszcze chwila, a zacznie zgrzytać zębami.
W mroku zobaczyła błyszczące oczy blondyna.
-Żyję. - wychrypiał, będąc spragnionym.
Jessica spięła się i wstała, aby przenieść się na
miejsce obok chłopaka.
-Co oni Ci zrobili.
Była już na skraju płaczu, widząc jego całe zakrwawione czoło z wielką raną.
-Nic mi nie będzie. Jestem pewien, że Michael i
reszta nas uratują.
Brunetka też miała taką nadzieję. Tęskniła za
Justinem, chociaż byli tutaj tylko kilka godzin. Chciała już zobaczyć jego
twarz, przytulić się i zapomnieć o tym miejscu.
-Nie płacz. - lekko podskoczyła, kiedy poczuła
uścisk ręki chłopaka na jej nadgarstku. - Musimy być silni, jasne ? Inaczej nie
wyjdziemy stąd żywi.
Jak miała być silna, skoro była tylko zwykłą
dziewczyną, która uzależniła się od obecności swojego brata. Tylko on sprawiał,
że czuła wewnętrzną siłę.
Para nastolatków spędziła kolejną godzinę oparta
o zimną ścianę bez kropli wody. Mimo że Luke próbował uwolnić swoje skrępowane
ręce, nic nie szło po jego myśli. Wiedział, że osoba, która zrobiła węzły na
jego kończynach znała się na swojej robocie. Wiedział również, że mieli małe
szanse na wyjście z tego wszystkiego bez szwanku. Czy w to wierzył? Blondyn
przestał wierzyć już w cokolwiek w swoim życiu, dlatego miał nadzieję, że
chociaż drobna dziewczyna siedząca u jego boku ma wielkie nadzieje.
W pewnym momencie oboje znieruchomieli, a ich
ciała opanowała panika. Usłyszeli zbliżające się kroki. Ciężkie, stanowcze.
- Uratują nas. -
Szepnął Luke do Jessici, nie do końca wierząc w to co mówi. Chciał jedynie
pocieszyć Jess, która zbladła już wystarczająco. - Nie bój się. Nie bój. Umrę,
by Cię uratować, tak? Tak postępuje rodzina.
- Nie...Nie bo-boję się śm-śmierci Luke. -
Wyjąkała, próbując opanować roztrzęsione dłonie. Nagle, drzwi się otworzyły a
do pomieszczenia wszedł mężczyzna w kominiarce na twarzy. Jego oczy świeciły
niebezpiecznie ukazując ciemny kolor jego tęczówek. Za nim wmaszerował większy,
bardziej umięśniony osobnik z kijem baseballowym w dłoni. Luke przełknął głośno
ślinę. Wiedział, co nadchodziło.
- Dobra, suki, -
Warknął, powodując, że dwójka zadrżała. - wasz ukochany Bieber zdecydował, że
to wy zapłacicie za jego grzechy. - Mężczyźni zaśmiali się sucho, podchodząc
bliżej.
- Wyglądasz na dobrego dzieciaka, Blondi. -
Prychnął, podnosząc kawał drewna do góry.- Nie mam pojęcia, dlaczego pracujesz
dla takiego skurwysyna, jakim jest Bieber. - Uderzenie! W pomieszczeniu rozległ
się głośny krzyk Hemmingsa. Oberwał prosto w brzuch. Nie mógł się bronić. Wszystko
do czego był zdolny to modlitwa o to, aby tortura skończyła się szybciej.
Uderzenie! Mężczyzna nie żałował nastolatka. Jego ciosy były mocne i
zdecydowane. Nie powstrzymywały go krzyki i skowyty chłopaka.
- Proszę, zostaw go! -
Jessica była już niemal zalana łzami. Dusiła się nimi, patrząc jak oprawcy
biją, a raczej masakrują, jej przyjaciela, który niedawno obiecywał oddać za
nią życie w razie potrzeby. - Zostaw! Luke! Proszę, nie bij! - Wrzeszczała co
sił w płucach.
- Zamknij się mała
szmato! - Warknął większy z mężczyzn, po czym zbliżył się do dziewczyny, po
czym chwycił ją za włosy i pociągnął do góry. - Albo skończysz, jak on. -
Jessica po raz kolejny wybuchła kolejną lawiną płaczu, która nie była w żaden
sposób kontrolowana. Patrzyła jak Luke leży na brudnej podłodze, a z jego ust
wycieka krew. Nie miała pojęcia czy to z powodu uszczerbku wargi, czy krwotoku
wewnętrznego. Zaczęła się telepać, nie mogąc przerwać tortur, jej ciągłe
błagania nie były wysłuchiwane nawet w najmniejszy sposób. Hemmings był już
nieprzytomny. Na jego policzkach zaschły słone zły, które były powodem
okropnego bólu. Krew była dosłownie na każdym skrawku jego skóry. Dziewczyna
nie wiedziała nawet kiedy mężczyźni przestali zadawać ciosy. Nie miała pojęcia
co działo się wokół niej, ponieważ panika sparaliżowała jej cały organizm;
ciało.
- Oboje są nieprzytomni? - Słyszała głos jednego
z nich. - Laska cała się telepie, nawet jej nie dotknąłem.
- Ma atak paniki, kretynie. - Burknął drugi,
podnosząc z ziemi kij, którym okładał Hemmingsa. Dziewczyna miała rozmazany
obraz i nie do końca wszystko słyszała, ale powoli wracała jej zdolność
oddychania.
W pewnym momencie
usłyszała głośny huk. Nie miała pojęcia co to, lecz podkuliła nogi i zamknęła
oczy, czekając na najgorsze.
Kamień wpadł
przez szklaną powłokę, powodując, że mężczyźni stanęli wryci, niczym posągi
wykonane z brązu. Podejrzewali, że Bieber będzie próbował odbić swoich ludzi,
lecz nie sądzili, że stanie się to tak szybko. Nie byli przygotowani, a mimo to
szybko złapali za broń przymocowaną do paska u spodni. Po usłyszeniu pierwszych
strzałów obaj stanęli po przeciwnych stronach okna chcą odeprzeć atak.
Bieber i jego grupa mieli opracowany plan.
Wiedzieli, że w budynku jest tylko dwóch ludzi z gangu Hiszpana. Wiedzieli,
gdzie znajdują się ich ludzie, ponieważ Grier doskonale rozpracował budynek
kilka minut przed atakiem. Wszystko, czego chcieli to zemsta. Wszystko, czego
chciał Bieber to ukaranie ludzi, którzy odważyli się położyć ręce na jego
doskonałym skarbie. A Michael? Michael chciał zobaczyć Luka żywego.
No i chciał również poderżnąć gardło osobie, która porwała członków jego
rodziny, ale to drugoplanowe pragnienie.
- Clifford! Pamiętaj: myśl, potem rób. Nie chcę
widzieć Twojej dupy martwej! - Krzyczał Bieber poprzez huk strzałów,
które świstały między nimi. Wiedział bowiem, że czerwonowłosy zamierzał biec
prosto do budynku. I po chwili tak też uczynił. Był zdeterminowany. Wiedział,
że gang taki, z jakim mieli do czynienia nie traktuje ludzi delikatnie. Bał się,
że z Lukiem może być źle. Co więcej, bał się, że Jessica może także być ranna.
Była taka krucha. Obawiał się, że mogłaby się rozsypać pod wpływem
niepowołanych rąk. Tuż przed wejściem do budynku odwrócił się ze siebie. Ujrzał
Justina, który biegł w jego stronę.
- Yo, Biebs. - Wrzasnął. - Wiedziałem, że nie
pozwolisz jej tam na siebie czekać.
- Chcę, żeby te skurwysyny poległy z mojej
zasranej ręki.- Odszczeknął, delikatnie odbezpieczając drzwi. Znał się na tym,
wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji. Był cichy. Ostrożny. Zorientowany
w tym, gdzie były poszczególne pomieszczenia. Michael podążał za nim,
osłaniając jego plecy. Słysząc ciągłe strzały, dosyć szybko dotarli do pokoju,
który wskazał Nash, jako miejsce przetrzymywania ,,jeńców". Bez ostrzeżenia
Clifford wyważył drzwi plecami, umożliwiając Justinowi ostrzelanie wrogów.
Szybkim, agresywnym ruchem obalił mężczyznę na ziemię, odcinając mu dopływ
tlenu stopą, którą umiejscowił na jego szyi. Ku jego zdziwieniu, jeden z nich
leżał na ziemi. Był martwy. Prawdopodobnie zastrzelił go Jack, który z dachu
jego jeepa miał doskonały widok na okno, przy którym stała ofiara.
- Świetnie
dogaduję się z diabłem, dlatego Wy nigdy mi nie dorównacie. - Wycharczał w
twarz zamaskowanego osobnika. - A wiesz co spotyka ludzi, którzy kładą ręce na
mojej rodzinie? - Zadał pytanie, lecz nie dał mu czasu na odpowiedź. Kula
jego pistoletu z tłumikiem przebiła jego serce. Czy Justin tego żałował? Nie.
Nawet przez chwilę. Spojrzał jedynie na nieruchome ciało, leżące przed nim i
zaklną, bijąc się w piersi, że nie zrobił tego wcześniej. Po sekundzie,
odwrócił się gwałtownie szukając wzrokiem swojego promyczka. To co ujrzał,
złamało mu serce. Klęczący na podłodze Michael, a na jego kolanach głowa Luka.
Obok chłopców była Jessica, najwidoczniej nie mając już więcej sił na płacz. Za
to Michael płakał rzewnymi łzami oczyszczając przy tym zakrwawioną twarz
blondyna. Justin szybko rzucił się do stóp Jessici, obejmując ją ramionami.
Czuł jej niespokojny oddech.
- Justin, boję się. - Szepnęła, dotykając małą
dłonią czoła nieprzytomnego Hemmingsa.
- Cśśś. - Musnął ustami jej rozgrzane czoło.
-Zabiorę was stąd. Idziemy, możesz wstać?
- Luke. - Jego uwagę przykuł głośny, niemal
żałosny szloch czerwonowłosego. - Otwórz oc...nie umie-mieraj.
- Jack! - Wrzasnął Bieber. - Zabierz stąd
Clifforda, chłopak ma atak paniki.
Wraz z Jack'iem pojawili się również bliźniacy
gotowi do ucieczki.
Gilinsky wyprowadził Michael'a, Jai i Luke
zabrali Hemmings'a, który tylko szybciej oddychał, gdy coś mocniej go zabolało,
nie mając siły na powiedzenie czegokolwiek.
-Co teraz, Justin ? - ciało Jessici trzęsło się,
a ona nie panowała już nad tym.
-Musimy stąd wyjść, szybko. - zarządził,
splatając swoje palce z jej.
-Nie dam rady. - poskarżyła się, czując
odrętwienie we wszystkich komórkach ciała. Tyle wydarzeń, jak na jeden dzień,
to było dla niej o wiele za dużo.
-Nie możemy tu zostać, rozumiesz ? Masz być
silna. - mówił patrząc jej prosto w oczy, aby na koniec szybko cmoknąć w czoło.
Zmotywowana Jessica wstała i mimo trzęsących się
nóg, pozwoliła, aby Justin prowadził ją przez cały magazyn, którego plan był
nieco skomplikowany. Wydawało się, jakby to był wielki labirynt.
Nagle Justin zatrzymał się, słysząc
charakterystyczne pikanie, a Jessi wpadła na jego plecy.
Wcześniej dokładnie przeanalizowany plan na
wielkiej kartce papieru, pomogły mu wybrać szybką drogę ucieczki.
-Co się dzieje ? - spytała przerażona Jessica,
zauważając, że kroki Justina stawały się coraz bardziej szybkie.
-Mamy problem. - oznajmił, zachowując dla siebie,
że to właśnie podłożona przez Nash'a bomba.
Byli już prawie przy wyjściu, kiedy pikanie
nasiliło się. Wystarczyło sześć sekund...
Justin gwałtownie złapał Jessicę za biodra,
wybiegł z budynku i właśnie gdy nastąpiła eksplozja, on wylądował na trawie, a
dziewczyna pod nim. Byli bezpieczni.
Jessica oddychała głośno, nie bardzo dowierzając
co się właśnie stało. Wdychała świeże powietrze tak szybko, jakby nie była
zamknięta przez kilka godzin tylko lat.
Dodatkowo sytuacji nie poprawiało to, że jej brat
był nad nią.
Przegryzła nerwowo wargę, kiedy od kilku sekund
uważnie się jej przypatrywał.
-Chcę Cię pocałować. - powiedział, gdy ulga
przeszła przez jego ciało. Jessi była z nim, a tamci już nigdy jej nie porwą.
-Nie rób tego, błagam. - wykrztusiła z siebie
prosząco. Nie mogła sobie wyobrazić, że właśnie teraz Justin zdradzi Selenę z
nią.
Dodatkowo wiedziała, że nie będzie jej łatwiej,
kiedy teraz to zrobią.
Na szczęście w porę pojawił się Jack.
-Musimy się zbierać, zanim gliny tu dotrą.
--------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.