… -Hormony.
- wzdycham, gdy opuszcza auto i macha mi na pożegnanie. …
Ruszam z piskiem
opon, gdy odprowadziłem ją tęsknym wzrokiem do klatki, ciesząc się, że mogę
chociaż na trochę pozwolić sobie na brawurową jazdę
Przecież się
ścigasz, kłamco ...
Dotykam
małego kółka na desce rozdzielczej o nierównej fakturze i zwiększam natężenie
głośności dźwięku, przekręcając go w prawo, jakby próbując skutecznie zagłuszyć
własne sumienie. Nie chce pamiętać, nie chce myśleć, nie chce chcieć tego, co
sprowadza mnie na sama krawędź.
W kieszeni
doszukuje się swojego telefonu. Szybko odblokowuje ekran i sprawdzam swoje
wiadomości- dwie od Jacka i jedno
nieodebrane połączenie od Seleny. Rzucam nim natychmiast na siedzenie obok,
jakby urządzenie paliło moją skórę, i skupiam się tylko i wyłącznie na drodze.
Wyłączam się, pozwalając by emocje odpłynęły i pozostawiły mnie bez tego całego
gowna. Muzyka podąża z moimi lękami daleko, gdy nerwowo przełykam ślinę, topiąc
się we wszystkich moich błędach, aż do momentu, gdy jedyne co przetwarzają moje komórki to mój
cel.
Nie czuję
nic, gdy wjeżdżam do tak znajomego mi miasta. Jestem jak zwiotczały balon, z
którego w zaskakującym tempie uciekło powietrze. Powietrze, które napędzało do
działania, sprawiało, że przeciwności obecne, jak chleb powszedni były do
przezwyciężenia. Bo jak balon zawiązuje się, by mógł po prostu być, tak Jess
była tym właśnie zawiązkiem, by mógł prawdziwie egzystować. I mimo tak
zwiotczałej struktury, i tak zakładam ciężka zbroje by znów stać się
wojownikiem.
Znieczulony
na świat, emocje innych, rzeczy które mnie otaczały, odrzucając pracę nad tym,
co we mnie jest wiarygodne , wysiadam z auta tym razem upewniając się, ze na
pewno został zamknięty. Powolnym krokiem wchodzę na ścieżkę i zatrzymuje się w
połowie.
Dom, który
wybudował mój ojciec.
Dom,
wybudowany na fundamencie kłamstwa.
Kłamstwo,
któro obróciło wszystko w pył, niczym spadająca bomba.
Ohydy kłamca,
który był jego konstruktorem.
Ogród
okalający dom, rozrósł się odrobinę tak, że prawdopodobnie przypominał bardzo
zaniedbany, a sterty liści pozostawały obok wielkich drzew.
Zimny
dreszcz, przechodzi po moich plecach, gdy mimowolnie wszystkie wspomnienia
trafiają do mojej świadomości, przypływające z najgłębszych zakamarków mojego
mózgu. Tak wyraziste, że ból, który czuję jest prawie namacalny. Tak
bliskie rzeczywistości, iż przez chwilę mam wrażenie, że jestem na cholernym
haju.
Zaciskam
usta i długim krokiem pokonuje odległość dzieląca mnie od drewnianych drzwi.
Dotykam małego dzwonka, naciskając agresywnie na jego fakturę. Przestaję, gdy
słyszę przekręcanie zamka, a szczupła sylwetka kobiety wyłania się z wnętrza
domu. Jest delikatnie zgarbiona, a na jej twarzy pojawiło się już wiele
zmarszczek i choć jej skóra była nadal zadbana to nie potrafiła wymazać
widocznego smutku, który pojawiał się pierwszy.
-Justin. -
szepcze, mrugając powiekami, jakby to ze mnie widzi miało być tylko snem.
Uśmiecha się szeroko a ulga przechodzi przez jej ciało. Oczy wesoło jej
błyszczą, jak małemu dziecku, które otwiera swój świąteczny prezent.
Prycham cicho.
Nadal jesteś
nazbyt głupia, Ana...
-To nie jest
powrót syna marnotrawnego do domu, wiec możesz przestać się ekscytować. – mówię
beznamiętnie, opierając rękę na ściśnie frontowej. Mój cień pada na nią , gdy
przestaje się szczerzyć jak głupi do sera. Sztywnieje lekko, maleje we
mnie, gdy jeszcze bardziej pochylam się w
jej stronę.
-Ale
przyjechałeś... - duka z niezrozumieniem. Wykrzywia usta w zawiedzeniu. W tej
chwili po uśmiechu nie ma żadnego śladu, co sprawia, że wygląda jeszcze starzej
niż powinna w swoim wieku. Jej twarz traci wyraz, a to jeszcze bardziej
podkreśla jej bladość, gdy jedyne co potrafię wyczytać z jej oczu to nie
strach, a ogromny zawód.
-Musiałem
wybić Ci z głowy to, ze twój plan się powiedzie. - mówię bez cienia emocji. Jestem
niczym wampir, który wysysa z kobiety ostatnie zalążki, tak bardzo żywej nadziei.
Ana patrzy
na mnie ze zdumieniem.
- Przestań
podsuwać Jessi głupie intrygi. Słyszysz co mówię ?! - huczę, a mój krzyk
roznosi się po wnętrzu domu. Nawet nie patrzę w głąb, bo wiem, że to nie pomoże
w obecnej sytuacji. - Zapomnij, ze kiedykolwiek
się pogodzimy. - syczę, pochylając się w jej stronę. Nie przestaję być
niegrzeczny i egoistyczny nawet na moment. To tak, jakbym się mścił na kimś,
kogo tu już nie ma.
Ana
truchleje lekko.
- Ale
Justinku ... - piszczy , aby wstrzymać szloch, gdy nagle łzy zalewają jej
policzki. Przerywam jej ruchem wolnej ręki, wiedząc, że jej sprzeciw i błagania
nie zrobią na mnie wrażenia.
-Zamierzam
ja zabrać tak daleko, by nie miała z Tobą żadnego kontaktu, ropucho. To Pattie
będzie jej druga matka.
To łamie jej
serce na kawałki i wiem to, dokładnie śledząc to jak kładzie słoń na klatce
piersiowej i głęboko oddycha. Wewnętrzny ból ustępuje, bowiem sumienie
nadal zostaje ciche. Jedno zdanie wystarczyło, bym zamknął bolesny rozdział za
sobą. Choć wiem, że nawet spalenie tego domu nie przyniosłoby mi całkowitej
ulgi, to w minimalnej ilości goi moją ranę, która niczym posmarowana
cudotwórczą maścią powoli zasklepia się.
-Nie możesz
... - łka, patrząc na mnie załzawionymi oczami. Prawie dławi się nagromadzoną
śliną, gdy szuka jakiejkolwiek kpiny, ale spotyka się tylko z moja
stanowczością. I choć łamię każdy kodeks dotyczący szacunku do starszych,
to cholernie się tym nie przejmuję.
-Żegnaj.-
dobijam ją jeszcze bardziej, odchodząc w stronę samochodu. Gdy w połowie drogi
na chwilę zerkam przez ramię, kobieta upada na podłogę zanosząc się gorzkim
żalem. W jej postawie widzę tylko bezradność, wydychaną wraz przez nią
powietrzem. Zadaję jej ból, jakiego nie można opisać. Dokonałem rabunku,
wyrwałem jej serce wraz z miłością do Jess i wiem, że nigdy nie będę żałować.
Byłem nieczułym złodziejem, rozrywającym cały jej świat na pojedyncze strzępki.
Wsiadam do
samochodu na dobre wymazując sobie ten obraz z podświadomości. Byłem pusty,
pusty, jak echo wewnątrz tego cholernego domu. Nie będę przepraszał.
Nie ruszam
nawet, gdy dzwonek mojego telefonu rozbrzmiewa w aucie. Niemalże od razu przykładam
urządzenie do ucha, nie zerkając choćby przypadkowo na ekran.
-Cześć,
seksiaku. Jak twój dzień ?
Spinam się
rozpoznając głos osoby, z która naprawdę cholernie nie miałem ochoty dziś
rozmawiać. Ściskam mocniej kierownice i żałuje ze w tej chwili nie mam możliwości
ścisnąć jej a gardło, by przestała wydawać z siebie głos, który doprowadzał
mnie do istnego szaleństwa, do tej pory nie rozumiejąc, czy w bardziej
popieprzony czy nienawistny sposób.
-Gomez. -
odzywam się z przekąsem, ale i ostrzeżeniem. Nie mam ochoty na bezsensowne
rozmowy, które mogłyby wkurwić mnie jeszcze bardziej.
Brunetka
śmieje się perliście, co sprowadza mnie na skraj szału, a moje starania, by
brzmieć chociaż raz na bardziej dominującego od niej, mogą iść się jebać.
-Och,
koteczku, nie stresuj się. - mówi słodko, niskim głosem i niemal mogę wyobrazić
sobie jej seksowne ruchy, gdybyśmy byli w jednym pomieszczeniu. Biodra w
powolnym ruchu, siniaki spływające wzdłuż kręgosłupa, niczym tusz kapiący z
pióra, którym operowały moje palce.
Dzięki Bogu,
że to nie jest możliwe. W tej chwili.
-Czyżby
powrót do rodzinnego miasta tak bardzo Cię zdenerwował ? - pyta niewinnie, co
jeszcze bardziej zbija mnie z pantałyku.
-Skąd, ty
kurwa ... - gwałtownym ruchem przeczesuje włosy dłonią. Stres i złość
przepływa przez moje żyły i czuję to, przez gorąco, które zalewa całe moje
ciało.
-Wiesz, GPS
to moja specjalność. Nie mogłam pozwolić, żebyś spierdolił z moimi dragami. -
tłumaczy mi lekko znudzonym tonem i jestem pewien, że w tym momencie dokładnie
ogląda swoje paznokcie u dłoni, zdając sobie sprawę, że już czas na wizytę u
kosmetyczki.
Oddycham
głęboko, czując się jak gówno, bo potrafiła mnie tak wykiwać. Byłem dla
niej zbyt prosty, zbyt łatwy do przejrzenia, co sprawiało że malałem, jak ten
balon, który traci powietrze.
-Jesteś
popieprzona, Gomez. - warczę, gasząc silnik i opieram tył głowy o
zagłówek. Mam dość, gdy przecieram czoło dłonią, znajdując na nim kilka
kropel potu.
Dom,
przeszłość była tak ciężkim tematem, że zrzucenie założonej przed chwilą zbroi
było bardziej niż łatwe.
-Ostatnio
bardzo często przez ciebie. - wypomina mi i cholera, brzmi to cholernie dobrze.
Oblizuje suche wargi, gdy na języku czuje niesmak, który pojawia się przez moje
niedorzeczne zachowanie.
Coś kłuje mnie
w klatce piersiowej i choć wiem, że to jebane wyrzuty sumienia, to nie potrafię
ich uciszyć, co potwierdza to, że choć w małym stopniu dalej byłem człowiekiem,
a nie bezdusznym głazem.
-Do rzeczy.
- pospieszam ją, wzdychając. Niczego bardziej nie pragnę niż to, żeby ta
rozmowa zakończyła się szybciej niż zaczęła.
-Mam
nadzieję, że twoja grupka już wie co robić. - wzdycha z lekka ironią. - Broń
dla was już załatwiona. Jakiś gangsterzyna w piachu nie będzie jej
potrzebował.
Krew w moich
żyłach przez chwile staje się bardziej mętna niż kiedykolwiek bym podejrzewał, iż
tak może się stać.
-Mieliśmy
swoją. - mówię z przekąsem.
-Nie
sprzeciwiaj mi się, skarbie. Wiem, co robię. - tłumaczy, spokojnym głosem. -
Widzimy się wieczorem. - cmoka i po chwili słyszę już tylko sygnał zakończonego
połączenia.
***
Trzymam się
lekko ściany, badając jej chropowatą fakturę. Moje mięśnie spinają się, gdy doświadczają
okropnego zimna, którym była przesiąknięta, ale nie przeszkadza mi to. Ciepło,
które czuję jest wystarczająco mocne, by pozwolić sobie na tego rodzaju ulgę.
Ostrożnie
stawiam każdy krok, schodząc w dół po schodkach. Tak bardzo rozważnie, jak
jeszcze nigdy i choć okrągły brzuszek powoli zasłania mi stopy to nie przejmuję
się tym. Wolną dłoń trzymam w okolicy lędźwi, co pomaga mi w znoszeniu
małego ciężaru, rozwijającego się w moim ciele.
Wiatr
rozwiewa mi włosy w każdej stronę, gdy otwieram drzwi, a on atakuje mnie znienacka.
Rozwiewa mi poły jesiennego płaszcza, gdy zostaję potraktowana jednym z
mocniejszych podmuchów. Ściskam mocniej szał pod szyja, a druga ręka ściskam
supeł, który zawiązałam niedawno na worku do śmieci. Wyjmuję z kiszeni klucze i
otwieram furtkę, by pozbyć się worka ze swoich rak. Rzucam go, celując wprost do
wieka zielonego kontenera, a gdy słyszę za sobą oklaski, odwracam się
gwałtownie.
-Rzut za
dziesięć punktów. - śmieje się blondyn, nadal klaszcząc. Oblewam się rumieńcem,
jak skarcone dziecko, wiedząc, że powinnam to załatwić, jak dorosły,
spodziewający się dziecka. Przyglądając się jednak jego nie małej radości,
moją twarz zaczyna rozświetlać równie przyjemny uśmiech.
-Tylko
nikomu nie mów. - odzywam się, nieśmiało, pokazując mu palec wskazujący.
Przechylam głowę i czekam na aprobatę, gdy grzywka Jason’a tańczy zupełnie tak,
jak jeszcze niedawno moje kosmyki. - Skąd się tu wziąłeś ? - pytam, zamykając
ogrodzone miejsce, któro było składowiskiem odpadów. Odchodzimy parę metrów
dalej, a ja doceniam ciepłe promyki słońca, które ogrzewają moja twarz, mimo
małej, chłodnej zawieruchy.
- Już
mówiłem, ze mieszkam niedaleko. - uśmiecha się szeroko i wygląda kilka lat
młodziej, choć jego wiek mógłby być zbliżony do Justina. Charakterystyczna zmarszczka formuje się na
jego czole, a to sprawia, ze jest jeszcze bardziej uroczy. -Masz ochotę na kawę
?
-Och ... -
wydaje z siebie tylko zduszone westchnienie. Przegryzam dolna wargę i żuje ja
chwile, zwlekając z odpowiedzią. Nie analizuje nawet skutków, które przyniesie
to, gdy Juss się dowie, bo ten scenariusz znam już za dobrze, ale mimo to boję
się podjąć decyzję.
-Przepraszam,
zapomniałem, ze nie możesz. - przerywa ciszę, podbródkiem w charakterystycznym
geście, pokazując na mój widoczny brzuszek. Jest skruszony, gdy patrzy na mnie,
ale mam wrażenie, jakby świdrował wzrokiem coś za mną.
-Spokojnie.
- śmieje się, dodając mu otuchy. - Sok mi nie zaszkodzi.
Chłopak
uśmiecha się szeroko i to sprawia, ze nie żałuje swojej decyzji. Codzienność
była dla mnie samotnością, ucieczką i choć miałam moje życie, moja duszę , moje
wszystko przy sobie, to czułam, że to jeszcze zbyt daleko, jakby nagle dzieliły
nas tysiące kilometrów, kiedy dotychczas nie dzielił nas nawet milimetr. Nasze
ciała przylegały idealnie do siebie, serce do serca, dusze były jednym tchem,
który wydobywał się z klatki piersiowej. Ale wszystko to nagle, jakby uciekło,
jak płynąca po niebie chmura. I choć powolnie jak ona, to fundując ból.
-Ja stawiam! - krzyczy wesoło, pokazując mi drogę.
Ruszam powolnie, ciesząc się każdym jednym promykiem słońca na mojej skórze
mimo okalającego mnie chłodu.
Jason był
tylko Jasnoem. Wnosił coś innego, nowego. I choć był tylko nieznajomym chciałam
go poznać. Potrzebowałam kogoś, kto na chwile dzięki swoim żartom, wesołym
uosobieniu przeniesie mnie w bajkowy świat, które mamy przedstawiają swoim
małym córeczkom. Świat, w którym brakuje problemów, świat który nie jest tak
okrutny jak ten tutaj, świat, w którym nie ma smutku i łez, świat, w którym po
prostu się zagubiłam. Ale to nie on tylko gubił nas. Oboje gubimy siebie
nawzajem.
-Czy pomarańczowy będzie dobry ? - pyta, gdy wraca do
naszego stolika po złożeniu zamówienia. Rachunek kładzie na środku stolika i
splata dłonie również kładąc je na blacie.
Kawiarnia,
która mi pokazał była najpiękniejsza, jaka miałam okazje w życiu oglądać.
Wnętrze o orzechowym kolorze emanowało spokojem, mały kominek w rogu dodawał
ciepła, a z tym wszystkim kontrastowały czerwone fotele dołączone do okrągłych
stolików. Sam zapach kawy był oszałamiający dla zmysłów. Pobudzał je w taki
sposób, że jak uzależniony chciałeś więcej i więcej substancji, która była dla
ciebie życiem.
Miejsce to przypominało prawdziwy,
normalny, pełen miłości dom, do którego każdy chciałby wracać, by choćby
powrócić wspomnieniami. Chłonęłam zapach i atmosferę całą sobą, by jak
najdłużej zapamiętać klimat, zupełnie jak liście rośliny wodę. Choć w
świadomości ciągle mam obrazy mojego dzieciństwa w bidulu to znalezienie się tu
sprawia, że chociaż w małej części rekompensuje sobie poczucie, o które powinni
zadbać kiedyś moi rodzice.
-Uwielbiam go. - mówię ze śmiechem i odchylam się od
drewnianego blatu, by moje plecy spotkały się z miękkim oparciem fotela, w
którego zagłębienia idealnie dopasowuje się mój obolały kręgosłup.
-Który to miesiąc ? - pyta zaciekawiony. W palcach
mnie wydany przez kasjerkę paragon, a cień parasola na zewnątrz pada na jego
twarz. Składa go w nieznane mi figury, patrząc na mnie przelotnie.
-Już siódmy. - odpowiadam z rozczuleniem. Głaskam
powoli brzuch przez materiał mojego swetra, gdy młoda kelnerka przynosi nasze
zamówienie. Ostrożnie ustawia szklaną zastawę na stoliku i odchodzi życząc nam smacznego. Dziękuję
jej grzecznie, skinieniem głowy.
-Tatuś pewnie szczęśliwy. - komentuje z uśmiechem,
upijając łyk coli, którą zamówił dla siebie. Kiwam tylko głowa z nieodgadnionych wyrazem
twarzy i gdy chce ująć ucho wysokiej szklanki, niespodziewanie czuję ból w nadgarstku. Ślad,
który mi wczoraj zostawił.
Sycze po
cichu, naciągając rękawy swetra, by nowy znajomy nie zauważył fioletowego
siniaka. Gonitwa myśli plącze się i kołuje w mojej podświadomości, gdy
odruchowo wstrzymuje napływające do oczu, słone łzy. Irracjonalność tej
sytuacji torturuje mnie. Justin był moja miłością, życiem, wszystkim, czego
pragnęłam i nikt nie musiał go osadzać na podstawie tego jednego wybryku.
-Coś się stało ? - pyta, zauważając zmianę w moim
zachowaniu. Jestem pewna, że poczucie bólu również przemknęło przez moją
twarz, a błyszczące się oczy w umieszczonym w kawiarni świetle, były jeszcze
bardziej wyeksponowane.
-Kopnęło.
Uśmiecham
się sztucznie, chcąc zatuszować to, że mój humor prysł niczym bańka mydlana.
Kiwam głową, pokazując na brzuch i tym razem mocno chwytam szklankę, ale robię
to drugą ręką.
-Więc ... - zaczynam, powoli, upijając łyk swojego
soku, chcąc pozbyć się gorzkiego posmaku w moich ustach, który zdawał się
zagościć na stałe. - Jak to się stało,
ze mieszkasz niedaleko ?
Odstawiam
szklankę na stolik i patrzę na niego wyczekująco.
-Cóż. - śmieje się wesoło, a jego wzrok spoczywa na
mnie i mimo to jestem świadkiem, jak jego tęczówki przechodzą w stan marzeń, a
małe iskierki pływają wokół, podkreślając brąz jego oczu. I w tym momencie,
obserwując tę niesamowita przemianę, mam ochotę znaleźć się tam, gdzie mogły
mnie one zaprowadzić. - Po roku postanowiliśmy z Sabriną zrobić wielki come
back. - tłumaczy, a jego głos jest tak miękki, ze niemal potrafię wyobrazić
sobie, jak bardzo musiał ją kochać.
Ale wtedy czuję
mocne ukłucie w sercu i zaczynam dygotać, jakby trucizna pająka została
wstrzyknięta do mojego ciała. Wiele razy analizuje słowo powrót, a to zaciska
mi gardło jak pętla sznuru na szyi samobójcy. W momencie otaczam się
murem, próbując zatrzymać wszystkie emocje dla siebie i to sprawia, że duszę
się w środku tak, jakbym miała tonąć.
Selena.
Selena była
moim koszmarem, który wybudza z najpiękniejszego snu. Najgorszym koszmarem,
który kiedy przeistacza się w rzeczywistość, sprawia, ze gubisz się w niej,
tracisz wiatr, który napadając swoim ciężarem na żagle pozwala statkowi się
poruszać. Już nie chcę iść nigdzie. Nie chcę niczego poza tym, by wydostać
się z tego pomieszczenia.
-Naprawdę musicie się poznać. - dodaje z szerokim
uśmiechem. Moje oczy zachodzą łzami, a ręce niekontrolowanie trzęsą się , jak u
starszej pani z alzheimer’em. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a zacznę
hiperwentylować, gdy do mojego serca przypływa krew zmieniona w złość, bezradność,
napędzana poczuciem najgorszych wersji dalszego życia.
I już wiem,
ze w tej chwili potrzebuje Justina, potrzebuje by zapewnił ze jest mój, nie zagnie
w moim koszmarze. Pragnę, by wziął mnie za rękę i przeprowadził mnie przez
krainę spokoju, zupełnie tak jak zrobił to wczoraj.
Zdaję sobie
sprawę, ze wyglądam, jak irracjonalnie to wygląda, ale wstaję i wybiegam z
kawiarni, pospiesznie się ubierając, byleby tylko odetchnąć świeżym
powietrzem.
W porównaniu
z Gomez byłam tylko łupina nawet najtwardszego orzecha, która bez trudu można rozłamać. Przy
niej byłam karaluchem, zbędnym pasożytem, którego można zgnieść. I nie było
tutaj podziału równych sił, nie było sprawiedliwości, bo to ona była o wiele
silniejszą ode mnie. Była substratem trucizny, którą podawał mi Justin każdego
dnia.
Na zewnątrz
oddycham powietrzem, lecz nie potrafię powstrzymać łez. Czuję się bezradna, bo
wiem, że nie mam żadnych szans. Zamykam powieki, by choć na chwile
wspomnieć dotyk Justina, skóra przy skórze, ciało przy ciele, każdy pojedynczy
pocałunek, byle tylko odzyskać spokój wewnętrzny, który nie był niezbędny mi,
ale również malutkiej istotce w moim ciele.
-Jessica, co się stało ?
Chłopak
znajduje się obok mnie. Jego ton głosu jest cichy, zmartwiony, gdy delikatnie
kładzie rękę ba moim ramieniu tak, żeby jeszcze bardziej mnie nie
wystraszyć.
Odwracam się
do niego z policzkami mokrymi od łez, co dezorientuje chłopaka jeszcze bardziej,
lecz pozwalam, by wypływały one z kącików nowymi kaskadami.
-Nie ważne, Jason. - próbuje się uśmiechnąć, lecz jest
to zbyt wymuszone, co tym bardziej nie przekonuje chłopaka, by dał mi spokój i
pozwolił cierpieć w samotności tak, jak miałam to w zwyczaju. - Po prostu nawet
w bajkach zdążają się komplikacje przez złe wróżki, prawda ? - dodaje bez krzty
ironi.
-Ale zwykle to i tak Kopciuszek wygrywa. - wzrusza
ramionami, gładząc opiekuńczo moje plecy.
-Muszę już iść. - oznajmiam, ścierając mokre ślady na
policzkach. Choć serce boli niewyobrażalnie, nie chce, by ktokolwiek o tym
wiedział. Wiem, że truję się sama, bez wsparcia, ale rozdrapywanie zbyt
świeżych ran było jeszcze gorszym wyjściem z sytuacji. - Do zobaczenia,
Jason.
Blondyn nie
próbuje mnie zatrzymać, co naprawdę doceniam. Potrzebuje chwili samotności,
chwili, by złapać odrobinę powietrza, gdy koszmar z którego się budzę zabiera
dech w piersiach. I choć osoba blisko, zapewnia mnie tak jak wczoraj to, to nie
sprawia, że nagle zapominam. Staje się wielka, jątrzącą się raną, z której
strugami jak ropa wypływa smutek, poczucie bezradności i strachu, że go stracę.
Stracę, w
okresie życia na który czeka każda kobieta.
Stracę, ale
nie chcę rezygnować.
Stracę, choć
tak bardzo go pragnę.
Mimo iż
wiem, że jedno z nas wygra tylko tą walkę to pozwalam nam wejść na ring.
***
Dlaczego do
kurwy, nie pojechałem swoim samochodem?
Ta myśl
penetruje moja podświadomość, jak ślepy kret swoje podziemne korytarze. Drapie
i kłuje byleby dostać się tam, gdzie powinien, rozprzestrzeniając nieprzyjemne
uczucie po całym ciele.
Kolejny raz
w przeciągu dziesięciu minut podróży przełykam ślinę, powili, prawie się dławiąc,
gdy powstrzymuje odruch wymiotny, bo osiłek Seleny to cholernie gównany
kierowca, z jakim kiedykolwiek przyszło mi podróżować. Nie chce nawet wiedzieć, czego musiał dokonać,
by zdobyć to stanowisko, ponieważ oprócz latynoskiej urody, i ogromnych
bicepsów nie grzeszy niczym więcej.
Powstrzymuje
się jednak od kąśliwych komentarzy, które cisną mi się na język i jest ich tak
wiele, że nawet nie wiedziałbym od czego zacząć. Skupiam się natomiast na ręce
Seleny ułożonej spokojnie na moim udzie, zbyt blisko miejsca, któro było zbyt
wrażliwe na ten gest. Cholernie wrażliwe.
Siedzi
blisko mnie, ramie do ramienia. Nogi ma zgrabnie skrzyżowane, jak wszystkie
prezenterki telewizyjne i domyślam się, że to bariera pomiędzy zimnem, w jej
nagim łonem, ponieważ nie musiałem zbyt długo debatować nad tym, czy skusiła
się na taka przyjemność, jak założenie na dziś bielizny.
Prycham
cicho, a ona porusza się delikatnie na swoim siedzeniu, tak by spojrzeć na
jednego ze swoich osiłków.
-Wszyscy gotowi, Sawyer ? - pyta, chłodnym,
profesjonalnym tonem. Jej długie rzęsy, kołyszą się, gdy porusza
powiekami.
Chłopak z
mojej drugiej strony dociska słuchawkę do swojego ucha, łącząc się z samochodem
jadącym za nami. Patrząc w szybę przed nami, skupia się na rozmowie, a
raczej monologu, który wygłosił ktoś, kto prowadził auto za nami.
-Tak, Sel. Broń naładowana i wszyscy już ubrani. –
oznajmia szybko, po żołniersku, bez cienia emocji.
-Na miejscu ja i Juss wychodzimy pierwsi. Potem
dopiero wy. - mówi, patrząc na mnie. Wywierca dziurę w moim ciele i już wiem, że
sprzeciw nie wchodzi w grę, lecz mimo to poruszam się niespokojnie na fotelu,
chcąc coś powiedzieć.
Skutecznie
ucisza mnie, dociskając szpilkę swoich długich, do połowy uda, kozaków.
-Musimy się przywitać ze starymi znajomymi. - dodaje
słodko, wzruszając ramionami. Jej włosy falują lekko w skutek tego ruchu.
Sawyer kiwa posłusznie głowa i wraca do robienia
czegoś na telefonie, a ja odwracam się wściekle w stronę dziewczyny.
-Oni nienawidzą Cię bardziej niż ja, Gomez. - syczę,
przykładając swoje czoło do jej.
Chcę ją zmiażdżyć, zmiażdżyć sobą, wagą swojego
spojrzenia wzorkiem.
Chcę wycisnąć z niej sok, jak z dojrzałej cytryny, i
następnie delektować się zwycięstwem.
Jej ręka
wędruje na mój kark. Masuje go delikatnie, powolnymi ruchami, aby po chwili
przyjemności chwycić mnie za włosy. Trzymając ich końcówki, mocno odciąga moją
twarz od swojej. Zręcznie wygina swój nadgarstek, by sprawić, by znów nade mną
dominowała.
Patrzy mi w
oczy z iskierkami wokół tęczówek, a jej czerwone usta formują się w uśmieszek.
Kolanem rozsuwa moje uda, by mogła się unieść jeszcze wyżej. Siada stabilnie na
moim kolanie, a materiał sukienki opada w dół pod wypływem grawitacji i dane
jest mi oglądać jej nagie piersi z brązowymi sutkami niczym nie osłoniętymi.
Jezu
Chryste
-Ale Ty nienawidzisz mnie w o wiele lepszy sposób. -
szepcze mi do ucha, przegryzając znacznie jego płatek. Długi dreszcz przechodzi
po moim kręgosłupie, a krew niemal wrzy w moich żyłach, co sprawia, że czuję,
jakby je rozsadzała.
I gdyby to
nie było już zbyt wiele, dziewczyna opada niżej i przesuwa pojedynczo swoją
miednica o mojego penisa, okrytego dwiema warstwami różnych typów materiałów,
które stanowiły bokserki i jeansy. Myślę tylko o tym, by nie pozostawiła
mokrego, podejrzanego śladu na moich jeansach.
-Spierdalaj. - syczę, wyrywając się z jej uścisku.
Popycham ją tak, że ląduje ponownie na swoim miejscu, lecz z jeszcze większym,
rozradowany uśmiechem, oblizując seksownie wargi.
Moja
nienawiść do ciebie nie ma wyznacznika, suko.
Na szczęście
w przeciągu kilku krótkich minut dojeżdżamy na miejsce. Przez ciemne szyby
samochodu widzę zdezorientowane miny, czekających na mnie chłopaków. Ściska
mnie w brzuchu tam, gdzie znajduje się moja blizna, ponieważ wiem, że popełniam
błąd. Cholernie popieprzony błąd, ale błąd bez którego nie będę mógł wyrwać się
z prywatnej klatki Seleny Gomez.
-Och, cóż za komitet powitalny. - śmieje się,
wpatrzona w szybę. Posyła mi krótkie spojrzenie i wraca do skanowania
sylwetek chłopaków.
Samochód
staje, a ja otwieram drzwi, nie przejmując się tym, że ona siedzi bliżej nich,
nagradzając mnie za moje „przyjemne” zachowanie uszczypnięciem w pośladek.
-Chociaż na pieprzona chwile się zamknij. - wypycham
ją lekko, by wysiąść. Obchodzę samochód z nią u mojego boku. Wyłączam się,
wyłączam emocje, stając się tylko robotem, który zaprogramowany jest tylko i
wyłącznie na wykonanie swojego zadania. Robota pozbawionego duszy i
własnego ja.
-Bieber ! Co to za cholerny cyrk. – słyszę wściekły
krzyk Jack’a. Luke łapie się za głowę i jestem pewien, ze miał ochotę uderzyć
nią w coś, by przynajmniej dowieść, ze nie śni.
-Zluzuj majty, Gilinsky. - rzucam, stając naprzeciwko
nich. Wkładam dłonie do spodni, zahaczając tylko kciuki o ich szlufki, by w tej
pozycji pozostać bardziej przekonującym. - Tym razem nie możemy zrobić tego
sami.
-Co, kurwa ? Zawsze działamy sami! - do dyskusji
włącza się Luke, który nie kryje już swojego zdenerwowania. Patrzy na wszystkich
zgromadzonych i gdyby wzrok mógł zabijać to w tym momencie wszystkich nas można
by było już pakować do głębokiego grobu.
-Jesteście tylko amatorami, skarbeńku. Trzeba się z
tym pogodzić. - mówi obojętnie, wzruszając ramionami. Jest cholernie pewna
siebie, patrząc na Luke’a z poważnym wyrazem twarzy.
Wzdycham,
ponieważ jej opinia była nadto zbędna i wywołująca nie potrzebne zamieszanie.
-Ty pieprzona suko!
Rusza
gwałtownie w stronę dziewczyny, która stoi zupełnie nie przejęta zagrożeniem,
uśmiechając się lekko i z drwią. Przystępuje z nogi na nogi, jeszcze bardziej
podkreślając je w tych pieprz mnie kozaczkach.
Moja ręka na
klatce piersiowej zatrzymuje Luke’a , który próbował dosięgnąć Gomez niczym
hiena resztki swojej ofiary, by nie musiała się nią już z nikim dzielić.
Chłopak
patrzy na mnie zdezorientowany.
-Pogadajmy, okej ? - pytam spokojnie i ruchem głowy
pokazuje mu, byśmy odeszli od grupy gapiów.
Luke rusza
pierwszy, ale zanim to pluje Selenie pod stopy. Jeden z jej olbrzymów zauważa
ten pełen nienawiści gest i jest gotów do ataku. Gomez powstrzymuje go jednym
ruchem głowy, a ja posyłam jej zgorzkniałe spojrzenie.
-Nie ma za co, Justin. - demaskuje mnie, krzycząc
głośno. Wywracam oczami, gdy poprawia swoje włosy i obiecuje sobie, że gdy
nadejdzie okazja odwdzięczę się dwa razy mocniej. Nie będzie mogła nawet usiąść
na tym swoim gołym tyłeczku.
-Co Ty, do chuja wyrabiasz, Bieber ? - pyta mnie, gdy
jesteśmy za rogiem naszego magazynu. Zagryzam wargę i opieram się plecami o
zimna ścianę, by przedłużyć chwile mojego zastanowienia, a tym samym zadać
sobie lekki ból, ponieważ od razu po kontakcie mojej skóry z lodowata
powierzchnią, czuję, jak moje mięśnie zaciskają się. - Czy ciebie stary posrało ! Mówiłem kurwa, ze
tamte dragi były za mocne !
-Uspokój się, do cholery! Mam jeszcze mózg i nie
jestem pieprznięty. - bronię się, wyrzucając dłonie w górę, również podnosząc
swój głos.
-Serio ? Myślałem, że nosisz już tam tylko orzeszek. -
prycha, kopiąc kamień z całej siły. Celuje idealnie i po chwili uderza on w
kawałek blaszanej bramy, powodując malutkie wygięcie.
-Robię to dla nas, kurwa. Dla mnie i dla Jess. –
oznajmiam dobitnie
-Nie bądź śmieszny. - kpi z typowym, dla niego, uśmieszkiem.
-Selena dobrze płaci. Zrobimy to i jestem w stanie zapłacić
te cholerne rachunki. - odbijam się od ściany, ciągąc za końcówki swoich
włosów. Krążę powoli, wypuszczając co chwile głębszy oddech. Czuję się, jak
cipa przyznając do tego, że nie potrafiłem zapewnić tego, co obiecałem, gdy
rozpoczynaliśmy nowe życie, z daleka od cholernej przeszłości. - Jeszcze chwila a odjebią nam jeszcze prąd,
nie tylko ogrzewanie. - mówię to tak cicho, że Luke musi kilka razy przetworzyć
moje słowa, żeby zrozumieć. Czuje wstyd, który jak kamień przyczepiony do szyi,
ciągnie na jeszcze większe dno.
-Stary... – wydusza na jednym wdechu, zaskoczony. -
Przecież my ...
-Zamknij się. - uciszam go od razu . - Nie będziecie
mi pomagać, macie swoje problemy.
-Ale to Jess jest w ciąży. – przypomina, na co
kłuje mnie w sercu.
-Wiem, i wkurwia mnie to, ze nie potrafię zapewnić jej
tego na co zasługuje.
Moja klatka
piersiowa pali, jak gdyby kat przykładał mi do niej rozżarzone węgle i wiem, ze
to moje sumienie. Moje cholerne sumienie.
-Spoko, zrobimy to. Jakoś przeżyje to, ze będzie z
nami. - oznajmia z niesmakiem, wzdychając mocno. Dziękuję mu bezgłośnie, kiwając tylko
głowa.
Gdy wracamy
Jack i Nash, który zdążył dołączyć patrzą na nas. Luke kiwa głowa w typowy dla
siebie sposób, by dać znać chłopakom, że do tematu wrócą później.
-Wiec, wasz dream-team gotowy ? - pyta Selena, stając
obok mnie. Jest wyraźnie podirytowana czekaniem.
-Jadę z chłopakami. - oznajmiam i patrzę na nią
dosadnie, by nie próbowała się nawet sprzeciwiać. Kiwa niezauważalnie głowa i
wszyscy rozchodzimy się, by zająć miejsce w samochodach.
-Otworzyłem drzwi. - mówi po kilku minutach Nash z
laptopem na kolanach. - Naiwniacy, ciągle te same kody. - kręci głowa, śmiejąc
się do ekranu komputera. Jego klatka piersiowa unosi się w poczuciu dumy.
-Co to w ogóle za lokalizacja ? - prycha Luke,
rozglądając się, gdy wjeżdżamy w leśna drogę.
-Chodziłeś kiedyś na dziwki ? - pyta nieco rozbawiony
Jack, czego zupełne nie rozumiem. Emanuję powaga, a wszystko dlatego, iż wiem,
że tym razem to ta bardziej niebezpieczna
„impreza”. Zadzieranie z bogatymi alfonsami nie było moja ulubiona rozrywką,
ale wszystko po to, by Selena mogła wyrównać swoje porachunki, o których
dokładnie nigdy mi nie wspomniała.
-Zboczeńcy. - mruczy pod nosem Luke, a chłopaki z przodu
wybuchają radosnym śmiechem.
Nie mija
sekunda, a jesteśmy na miejscu. Wykarczowana połać placu, na którym stał ten
burdel w postaci wielkiej rezydencji robił wrażenie, do czego nawet i Luke
musiał się przyznać, skanując otoczenie.
-Widzę, ze na bogato. - mówi Nash, zamykając ekran laptopa.
Odkłada go na deskę rozdzielczą, gdy stajemy obok wysokich drzew, by samochód
nie wzbudził niepotrzebnych podejrzeń.
W milczeniu
opuszczam auto i dołączamy już wszystko do kręgu, w którym Selena rozdaje swoje
rozkazy i większość wskazówek.
-Wy. - pokazuje na chłopaków, nie wliczając w to mnie. - Aron rozdaje broń. - oznajmia, a
mężczyzna około trzydziestki pokazuje im, by podeszli nieco bliżej. - Jesteście
razem w grupie, wiec radzę współpracować. - krzyczy, gdy podchodzi do mnie.
Doskonale sobie radzi na tych niebotycznych kozakach mimo, że podłoże jest
lepkie, niczym po ulewnym deszczu. - My idziemy razem. - oznajmia, i wręcza mi
broń, którą wyjmuje ze swojego prawego buta. - Evan! Robisz za nasze tyły !
Jeden z
osiłków w momencie zjawia się obok nas. Chowam broń w tylnią kieszeń swoich
jeansów i ruszam pierwszy.
-To, co zabierzesz nadprogramowo jest twoje. - mówi po
dłuższej ciszy, gdy wyrównuje krok z moim, co nie było dla niej zbyt trudnym
wyzwaniem. - Nie będziemy się tym dzielić.
-Co Ty pieprzysz? - pytam z zaskoczeniem. Marszczy
brwi i domykam jej drzwi ręka, by wyperswadować wyjaśnienia, gdy chce mnie
minąć bez słowa. Patrzy na mnie znudzonym wzrokiem.
-Skup się, seksiaku, okej ? - zbywa mnie i łapie moja
rękę. Chwyta za klamkę, ale nie puszcza mojej kończyny. Robi to dopiero, gdy
jesteśmy już w środku, bezproblemowo dzięki technologii Nash’a, i robi to tak,
by moje palce zjechały po jej okrągłym tyłku i dotknęły okalającej go miękkiej
tkaniny.
Śmieję się
ironicznie, kręcąc głowa. Dziewczyna puszcza mi oko, odrzucając kaskadę włosów
do góry, a ja klepie ja mocno w jędrny pośladek.
Wymijam ja
dłuższym krokiem, w powietrzu czując mdły zapach papierosów i czegoś czego nie
można nimi nazwać. Przechodzimy przez
ciemny korytarz, aż docieramy do pokoju, w którym znajdowały się kamery.
-Evan, ruszasz na górę pierwszy i sprawdzasz
pomieszczenia. - odzywa się Gomez, palcem pokazując drogę przez schody, która
powinien wybrać . - Laseczki miały mieć dzisiaj dzień SPA, ale może postanowiły
pokrzyżować nam plany.
Podczas
monologu Seleny, chłopak wyjmuje broń i zakłada kominiarkę na twarz.
-My zajmiemy się kamerami i obserwowaniem terenu. Ty
prowadzisz resztę, zrozumiano? – jej ton nawet nie pozwala na sprzeciw,
nie mówiąc już o małym zawahaniu.
-Tak, Sel. - odpowiada, kiwając głowa, a jego ton
przybiera całkiem inną barwę, gdy stłumiony jest przez ciemną tkaninę. - Słuchawki mam włączone, gdyby działo się coś
na dole.
-Jestem pod wrażeniem, kochany. - komplementuje go z
zadziornym uśmieszkiem. - Chociaż raz tak przygotowany. - śmieje się perliście,
gdy ja wyczuwam dwuznaczność na kilometr, i pozwala mu wyjść.
-Jakim cudem skończyłem tu rozbrajając jakieś kamery
zamiast być na górze ? - pytam znudzony. Opieram się o długie biurko, krzyżując
ręce i oczekując naprawdę cholernie dobrych argumentów.
-Nie zachowuj się, jak laska z okresem. - rzuca,
podchodząc do komputerów. Na ścianie zamieszczonych jest dwadzieścia ekranów, a
każdy z nich pokazywał obraz ze wszystkich strategicznych miejsc, których
akurat potrzebowaliśmy. Szybko wodzi wzorkiem po każdym z nich.
-Weszli. - oznajmia, gdy sprawnie wyłącza opcje
nagrywania obrazu na dysku. Odwracam głowę i widzę, jak chłopaki zabierają się
za droga biżuterię w garderobie pokoju przeznaczonego na prywatne tańce, za
które trzeba było słono zapłacić.
-Poczekaj. - mówię, łapiąc ją za talie i przesuwam w
bok. Odnajduję małą klawiaturę na zagraconym blacie i wciskam kilka przycisków.
Dziewczyna przygląda mi się uważnie, gdy programuję zniszczenie dysku, które
odbędzie się równo po minięciu następnych dwudziestu minut, co zapewniało nam
pozbycie się wszystkich i jedynych możliwych dowodów.
-Wow, Bieber. - śmieje się, ale w jej wzroku odnajduję
uznanie - Zawsze wiedziałam, ze w wielu rzeczach jesteś dobry, ale ...
-Zamknij mordę. - warczę i akurat rozlega się dzwonek
mojego telefonu, który pośpiesznie wyciągam z kieszeni spodni. - Co jest, Jack ?
-Potrzebuje numer do sejfu. – mówi szybko, gdy
przełączam go na głośnomówiący.
-To pułapka, Gilinsky. - odzywa się Selena. - Odsuńcie
biblioteczkę. – poleca spokojnie. Po chwili słyszymy szmer i głośne rozmowy
innych.
-Bingo. – rzuca wesoło, rozłączając się. Chowam
telefon do kieszeni i wtedy przez przypadek zrzucam kubek z długopisami z
blatu.
-Kurwa. - krzyczę z podirytowaniem, kopiąc w powstały
bałagan, sprawiając że staje się jeszcze większym pobojowiskiem, gdy długopisy
rozsypują się po całej podłodze już i tak małego pomieszczenia.
-Dobrze powiedziane. - mówi. Odwracam się w jej stronę
i widzę, jak dokładnie obserwuje jeden z ekranów, na którym pojawiają się
właśnie postacie właściciela i jego pracowników. -Mamy przejebane
-Zawiadomię, Jacka. - oznajmiam z suchością w ustach.
Selena przyciska szybko przycisk na słuchawce umieszczonej w jej uchu i łapie
mnie za łokieć.
-Jeśli się stad nie wydostaniem teraz, zajebią nas. –
oznajmia poważnie, ciągnąc mnie mocno w stronę wyjścia. Zamyka drzwi do pokoju
tak, by ślady po naszym pobycie w nim były jak najbardziej zatuszowanie.
-Kurwa, Gomez ale oni potrzebują nas do jasnej
cholery! – krzyczę wzburzony.
-Stul pysk, Bieber- staje naprzeciwko mnie tak
gwałtownie że uderza w moją chaotycznie poruszająca się klatkę piersiowa.
- Nie zginiemy tu, rozumiesz ?
-Chuj mnie to obchodzi, to moja rodzina. -
warczę.
-Evan jest tam i obiecuje Ci, ze ich wyprowadzi tak,
jak trzeba. My stad wychodzimy, do jasnej cholery. - mówi i chwyta kawałek
mojej bluzki. Gdy jesteśmy przy drzwiach wyjściowych, otwiera je lekko, by Jeszcze
raz sprawdzić teren.
-Weszli do biura na parterze. - oznajmia, gdy
znajdujemy się na zewnątrz. Chwile zerka za siebie, czy przypadkiem nie ma
nikogo kto zburzyłby jej koncepcje bezpiecznej ucieczki. - Zyskają na czasie.-
dodaje co w moim mniemaniu miało mnie uspokoić, lecz w środku jestem gotowy na
to żeby umrzeć za to co zrobiłem.
Byłem
porażką.
Byłem
najgorsza pomyłką.
Byłem
okropna wersja siebie.
-Nie, kurwa. To moi bracia, ja tam muszę do cholery
być !
Nagle
drętwieje, słysząc za plecami charakterystyczny dźwięk, w który wsłuchuję się
już kilka dobrych lat. Małe włoski na szyi stają mi dęba. Powili wracam
wzrokiem do Seleny. Jej nogi są lekko rozstawione, gdy stoi wyprostowana,
stabilnie na miękkiej Ziemi, a w jej dłoni spoczywa pistolet.
-Rusz się, a stracisz nogę. - oznajmia poważnie. -Lub
w cokolwiek trafię. - dodaje, wzruszając ramionami.
Prycham.
- Tam jest moja
druga rodzina, kurwa. I ja powinienem tam być!
-Powiedziałam ci już ze wszystko załatwiłam okej? -
krzyczy na mnie. - Twoje dziecko zapewne będzie potrzebowało ojca ze wszystkimi
kończynami.
Trafia w
dziesiątkę, i mimo ze nie jestem tarcza to i tak wygrywa. Moje ramiona opadają
w dół i czuje się bezradny znowu, jak mam to w zwyczaju robić coraz częściej,
gdy wstrzymywany oddech opuszcza moje ciało.
Bez słowa
podchodzę do samochodu i zajmuje miejsce obok Seleny za kierownica.
W tej chwili
jest mi już wszystko jedno, co się stanie. Otaczam się jakby mikro osłonka,
która nie przepuszcza żadnych emocji, żadnych drgań, żadnych dźwięków.
-W którym jest miesiącu ? - pyta cicho, nawet na mnie
nie patrząc.
-Siódmy. -odpowiadam. - Wzięło cię na jakieś
wspominki, do cholerny ?
-Nie mam serca z kamienia, kurwa Bieber! - krzyczy i
uderza ręka w kierownice, przez co używa klaksonu. Zdenerwowana zjeżdża na
cicha, leśna ścieżkę.
-Pieprzenie. - komentuje, patrząc w szybę.
-Aha, super, do cholery. - mówi z
zniesmaczeniem.
-Nie rozumiem ...
-Dostaniesz dodatkowa zaliczkę. - oznajmia. - Nie
spodziewałam się takiego obrotu sprawy w tym cholernym domu publicznym, dlatego
niech to będzie mały bonus.
-Mam podziękować ? - mówię z aluzja, krzywo się
uśmiechając.
-Wypadałoby. Może mi nie wierzysz ale dzisiaj zrobiłam
to tez dla twojego dobra.
Odsuwa swój
fotel daleko do tylu.
-Czego oczekujesz w zamian ? - patrzę na nią,
skupiony.
-Cóż, wobec ciebie nie mogę pozostać aż tak obojętna.
- śmieje się i łapiąc za skrwawi materiału podsuwa sukienkę do góry. - Mały
orgazm nie zaszkodzi, co ?
Dotyka moich
palców, gdy układam rękę na swoim idzie i zaprowadza je tam, gdzie czuje ciepło
i niesamowita wilgoć.
-Suka. - warczę tuż przy jej twarzy. Gryzę mocno jej
szyje i spełniam jej życzenie, które niczym dla zmanipulowanego żołnierza stało
się już rozkazem.
-------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.
Dzień Dobry, tu administracja Katalogowy Świat
OdpowiedzUsuńProsimy o pilny kontakt w sprawie zgłoszenia do katalogu, zgłoszenie zostało przyjęte ale brakuje w nim kategorii do której blog ma być wpisany.
Chwilowo blog został wpisany do kategorii Fan Fiction - Sławy. Jeśli chcesz edytować kategorie opowiadania Twój komentarz zgłoszeniowy nie został usunięty i możesz pod nim udzielić odpowiedzi. O TU
Zgodnie z regulaminem przysługują Ci dwie kategorie podstawowe :)
Pozdrawiam, administratorka Katalogu, Emily.
Katalogowy Świat
To jest genialne i zawsze czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział 😍
OdpowiedzUsuń