wtorek, 1 października 2019

II Rozdział 17



-Dlaczego wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardziej gównianie zdesperowana niż ja, choć powinnam być ?

Cichy głos Madison sprawia, że odwracam lekko głowę w jej stronę, przestając wpatrywać się czerwono-pomarańczowe korony drzew za szpitalnym oknem, które kołysały się swobodnie, poruszone delikatnym wiatrem.

            -Martwię się o Jacka. – mówię, połykając wielką gulę w gardle. Kłamię. Ohydnie kłamię. Tak naprawdę jedyne o czym myślę to Justin, zastanawiając się, jak znaleźć wyjście z tej sytuacji.

            -Jessi. – łapie mnie za rękę, zmuszając bym usiadła na krawędzi jej pokrytego białą pościelą, łóżka. Niepocieszona odrywam wzrok od okna, by móc skupić się tylko i wyłącznie na niej. – Bieber to zadufany w sobie dupek. Czy Ty naprawdę jesteś teraz z nim szczęśliwa ?

            Jej oczy skanują moje tęczówki, które zachodzą łzami. Lekko się trzęsę, powstrzymując płacz, a uścisk jej ręki, choć zupełnie delikatny, dla mnie staje się tak mocny, iż niemalże czuję, jak krew przestaje krążyć przez żyły mojego nadgarstka.

            Czyż nie właśnie na tym polega miłość ? – by darzyć kogoś uczuciem tak bezwarunkowo, by próbować zrozumieć jego czyny.

            -Kocham go, Mads. – piszczę, zaciskając oczy, by łzy nie wydostały się spod moich powiek. Złamała mnie. Wystarczyło jedno zdanie, by podrażnić gojącą się ranę w moim sercu.

            Patrzy na mnie ze współczuciem i doskonale widzę, jak prawie niewidocznie porusza głową. Jack różni się od Justina. Nie skosztował jego życia, nie wie jak to jest trwać w tak wielkim kłamstwie.

Tym tłumaczę sobie zachowanie poobijanej Madison. Nie winię jej. Winię siebie, że pozwalam zmienić swoje życie w takie samo kłamstwo.

            -Dzień Dobry, szanownym Paniom.

            Do Sali niezapowiedzianie wchodzi ordynator szpitala. Od razu odwracamy się w jego stronę.

            -Czy coś już wiadomo ?

            Mads od razu puszcza moją rękę, przerywając mężczyźnie w białym fartuchu. Jej oczy błyszczą, a nerwowe bicie serca mogę usłyszeć nawet siedząc obok niej.

            -Może odwiedzić Pani partnera. Jest stabilny. – obdarza dziewczynę najcieplejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek mogłam spodziewać się zobaczyć u lekarza.

            -Wiedziałam, że mnie nie zostawi. – szepcze cicho w moją stronę i odrzuca od siebie cienką kołdrę. Emanuje radością, a ja kulę się w sobie.

            -Pielęgniarka zaprowadzi Panią na oddział. – oznajmia formalnym tonem. – Jednak Pani jest w zbyt zaawansowanej ciąży. – zwraca się do mnie. – Proszę pojechać i odpocząć. Spędziła Pani tutaj już kilka godzin.

            -Idź, Mads. – mówię cichutko, próbując wcisnąć na usta jakikolwiek uśmiech. Wychodzi mi to gorzej niż myślałam.

            -Zadzwonię do Nash’a, żeby odwiózł Cię do domu. – woła na odchodne, a potem znika z zasięgu mojego wzroku. Naciągam mocnej sweter na ramiona, powoli wstając z łóżka. Jest mi coraz ciężej przez ciążę i to, że wcale nie jestem szczęśliwa.

            Nasza przyszłość miała być inna – przepełniona tylko i wyłącznie miłością, nami, owocem naszych uczuć. Tymczasem jedyne co dobrze znam to ból. Ból psychiczny, którego nie potrafię się wyzbyć.

            Kocham go i jednocześnie nienawidzę.

            Chcę go udusić i jednocześnie pocałować.

            Chcę go uderzyć i jednocześnie przytulić.

            Wychodzę z Sali, gdy pojedyncza łza spływa po moim policzku. Z głębokiej kieszeni swojego okrycia wyciągam telefon. Nie napisał. Nie zadzwonił. Nie odezwał się.

            Serce kłuje mnie, a jedyne co mogę zrobić to wziąć głęboki oddech połykając słony płyn. Dziecko w moim łonie porusza się niespokojnie. Układam dłoń na swoim brzuchu, w miejscu, gdzie nawet przez koszulkę widzę maleńką stópkę.

            Bez celu przejeżdżam po ekranie swojego telefonu, aż odnajduję kontakt do Jasona i bez zawahania wybieram jego numer.

            -Mógłbyś mi pomóc ?

            To krótkie zdanie to jedyne na co mnie stać. Nie chcę myśleć, nie chcę czuć. Nie chcę wiedzieć.

Gdzie jesteś, gdy tak cholernie mocno Cię potrzebuję ?



***

            -Martwię się o Ciebie, Justin.

Jej głos jej spokojny, można stwierdzić, że badawczy, ale współczujący. Siada naprzeciwko mnie, gdy po raz setny obracam kubek herbaty wokół jego własnej osi. Jej oczy skanują moje rozdygotane od emocji ciało.

Przestaję bawić się szklanym naczyniem, odsuwając je na bok. Gorzka herbata, której ledwie spróbowałem, przyprawia mnie o mdłości. Podnoszę wzrok na matkę, a w jej zmartwionej mimice widzę wszystkie swoje przewinienia.

Obydwie mi ufają. Bez granic. A ja jestem chujem, który podcina tym Aniołom skrzydła.

-Pogubiłem się. Za bardzo. – przyznaję cicho. Wstydzę się tego, że czuję, wstydzę się tego, że jestem takim miękkim gównem, by komukolwiek opowiadać o swoich emocjach. Tamto życie wróciło niczym boomerang. Obudziło we mnie żywioł, którego nie mogę okiełznać.

-Widzę to, Juss. – mówi pewna siebie. Bierze łyk swojej herbaty i odstawia kubek na stół. – Zakończ to póki masz szansę. Jessica nie jest z kamienia. Złamie się szybciej, niż się tego spodziewasz.

Gdy to mówi mój żołądek wykonuje fikołka. Brakuje mi oddechu, mając wrażenie, że za chwilę się uduszę. W niebezpiecznym pośpiechu wstaję, prawie przewracając krzesło na którym siedziałem.

Nie żegnam się, po prostu wychodzę. Jak spragniony powietrza, balansuje na krawędzi znoszącej mój ból. Prawda była gorsza niż kłamstwo, prawda mnie zabijała.

Gdy znajduje się w samochodzie gotowy mam plan. Mam ją w myślach. Mojego Anioła. Czuję ją.

Świat mijam z zawrotną prędkością, jakby i to miało mi pomóc w powrocie do życia.  W powrocie do niej. Do dawnych nas.

Parkując pod wysokim blokiem, moje nozdrza rozszerzają się w szybkim tempie. Mój gniew rośnie, gdy zmierzam po schodach, by rozprawić się z winowajczynią zamieszania. Winowajczynią, która jednym przyciskiem włączył we mnie coś, czego nie powinienem czuć.

-Dzisiaj się Ciebie nie spodziewałam, Bieber. – wita mnie błyskotliwie w samym satynowym szlafroku, ale mimo to uchyla drzwi mieszkania, by mnie wpuścić.

-Mamy do pogadania, suko. – odszczekuję się, nacierając na jej ciało, które jest zbyt szczupłe i kruche. Łapie ją za szyję, niemalże wciskając w ścianę. Jestem ponad nią, chociaż jest blisko. Za blisko.

-Radzę Ci, żebyś się uspokoił. – chrypie, próbując wbić długie paznokcie w mój bok. Jest słaba. W końcu słabsza ode mnie. Cieszy mnie ta przewaga, cieszy mnie to, że tym razem to ja dyktuję warunki.

-Rozjebałaś moje życie, żmijo. – syczę, blisko jej ust, drugą ręką przytrzymując jej brodę, by patrzyła mi prosto w oczy.

-Za chwilę mogę rozjebać Ci mózg.

Sztywnieję, czując zimny metal z tyłu głowy. Lekko poluźniam uścisk, którym wyżywam się na Gomez.

            -To było… uch… Niezłe przywitanie. – komentuje, uwalniając się. Lekko rozmasowuje kark i poprawia szlafrok, który zsunął się z jej ramienia. Zaciągam się powietrzem, gdy widzę przez ułamek sekundy jej nagi sutek.

            -Nie skończyliśmy, kurwa.

            Jednym ruchem powalam jej osiłka na podłogę i kopię go w jaja. Słysząc perlisty śmiech Seleny, jestem wściekły jeszcze bardziej. Jednak gdy wchodzę do salonu jestem zdziwiony, że jeszcze nie obciąga kutasa dwóm innym fagasom, który przynieśli jej towar do spróbowania.

            -Nie wiem jak Ty, ale ja zamierzam delektować się tym wieczorem. – mówi spokojnie, siadając w fotelu. Sięga po kieliszek i upija z niego łyk czerwonego wina. Jej „podwładni” patrzą na mnie beznamiętnie, gdy podchodzę do niej opierając się o oparcia drogiego fotela z aksamitu.

            -Masz, kurwa, ze mną porozmawiać. – cedzę przez zęby każde słowo, by dosadnie mnie zrozumiała. Uśmiecha się cynicznie w moją stronę i gestem ręki wygania niepotrzebnych gapiów.

            -Ewidentnie pączusiu potrzebujesz czegoś zanim zaczniesz ze mną rozmawiać. – odpowiada, przechylając głowę tak, bym zrozumiał o co dokładnie chodziło. Jej wzrok sprawia, że buzuję w środku i wiem, że w każdym przypadku nie dam rady z nią inaczej skończyć.

            Oddalam się od fotela, by opaść na miękką kanapę. Z kieszeni wyjmuję kartę płatniczą i nią formuję sobie idealną kreskę.

            - Kończę z Tobą, Gomez. – mówię poważnie, następnie pochylając się. Biały proszek szczypie mnie w nos, gdy mocno zaciągam się powietrzem.

            - Pamiętaj, że to ja dyktuję warunki. – uśmiecha się do mnie zwycięsko, gdy widzi, że narkotyk zaczyna na mnie działać. Mimo że nie chce, to zdaję sobie sprawę, że to prawda. Ona ma nade mną władzę. Ona jest trucizną.

            -Rozbierz się. – nakazuję cicho. Moje plecy dotykają oparcia. Lekko rozstawiam nogi, skupiając się na spustoszeniu do jakiego prowadzi wciągnięta kreska. Ale chce się zemścić. Chcę jej pokazać, że to ona jest pionkiem.

            Niezniechęcona wstaje i rozwiązuje poły satynowej tkaniny. Nie wiem co się dzieje, ale wystarczyło tylko to, bym był już podniecony. Całym tym gniewem, hajem, adrenaliną, nią.

            -Zemścij się na mnie, Bieber. – szepcze erotycznie, a gdy wypowiada moje nazwisko, szlafrok opada na jasny parkiet. Zastygam, szukam kotwicy w myślach, by móc jeszcze zawrócić, ale jestem wstanie wypowiedzieć tylko dwa zdania.

            -Na kolana. A potem Cię przelecę.





***



            -Muszę przyznać, że ciąża Ci służy.

            Jason przerywa chwilę ciszy, gdy niesie zakupy w kierunku klatki naszego bloku. Śmieję się cicho pod nosem i otwieram mu drzwi.

            -Ja natomiast słyszałam, że nosząc dziewczynkę, to ona odbiera urodę. – odpowiadam wesoło, na co Jason krzywi się, jakby jadł własnie kwaśną cytrynę.

            -Nie czytaj więcej takich głupot.-kwituje, gdy przekręcam klucz w zamku drzwi. Popycham je lekko i wpuszczam blondyna pierwszego.

            Do mieszkania wchodzi niepewnie, uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy ze skupieniem odkłada zakupy na stół, bym mogła łatwiej je rozpakować. Uśmiecham się do niego pocieszająco, kładąc płaszcz na kanapę.

            -Napijesz się czegoś ? – pytam luźno, otwierając szafkę. Nim jednak Jason zdążył odpowiedzieć, drzwi wejściowe z impetem roztrzaskują się o ścianę. Przestraszona opuszczam trzymaną w ręce szklankę i wzrok skierowuję na stojącego w salonie Justina.

            Jego włosy są w nieładzie, pewnie roztargane przez szalejący na dworze wiatr. Przepełnione gniewem brązowe oczy wpatrują się w Jasona, który stoi wyprostowany niczym struna.

            - Co tu robisz, gnoju ?

            Justin nie przebiera w słowach, zdejmuje kurtkę. Jego mięśnie są zaciśnięte, doskonale obrysowując się pod białą koszulką z długim rękawem.

            Zgrabnie omijam odłamki szkła, powstające przy zderzeniu naczynia z podłogą i staje pomiędzy Justinem a Jasonem, mając na uwadze to, że w takich chwilach Bieber jest nieobliczalny.

            - Idź już, Jason, proszę. – mówię cicho, gdy mój głos załamuje się. Spojrzenie Justina wywierca we mnie dziurę, chce się dostać do mojego serca i wyrwać je z klatki piersiowej.

            Jason kiwa tylko głową i pośpiesznie wychodzi, zamykając za sobą cicho drzwi. Jest mi przykro, że został postawiony w tej sytuacji.

            -Juss … - zaczynam ostrożnie, unosząc rękę, by dotknąć jego zaróżowionego policzka. Z impetem uderza moją dłoń, a ból promieniuje aż do mojego ramienia

            -Czy ciąża nie może Cię powstrzymać od puszczania się na lewo i prawo ? – pyta z przekąsem. Otwieram usta, lecz żadne słowa nie opuszczają mojego gardła. Rani mnie, wbija nóż w każdy narząd w moim ciele. – Hormony aż tak szaleją, huh ?

            Gorące łzy spływają po moim policzku. To było za dużo z jego strony. Moja miłość, mój świat popycha mnie na samą krawędź.

            -Sam nie wierzysz w to co mówisz.

            Dławię się łzami, duszę oddechem.

            -Wystarczająco widziałem. – odrzuca z przekąsem na odchodne. Zamyka się w łazience, zostawiając mnie kompletnie rozbitą na środku tego wielkiego bałaganu, którego był sprawcą.

            Co się z nami stało, że jesteśmy w tym momencie ?

            Połykam gorycz, która zebrała się na moim języku. Nie chcę czuć, nie chcę tu być.

            Odnajduje swoją niewielką torebkę na podłodze obok drewnianego stolika kawowego. Wkładam do niej najpotrzebniejsze rzeczy byleby szybciej stąd uciec. To już nie był nasz azyl. To było piekło.

            Gdy jestem gotowa do wyjścia ostatni raz patrzę na zamknięte do łazienki drzwi. Widzę w nich jego cień, gdy przemywa twarz wodą. Szlocham nie poznając człowieka, z którym uciekłam przed dwoma laty. Nie poznaję naszego życia.  Nie poznaję siebie.

            Tłamszę w sobie ból, jaki wywołał, wychodząc z pomieszczenia. Na przystanku tramwajowym odnajduję telefon.

            -Ana, przenocuję dziś u was. Twój syn oszalał. 


-----------------------------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz. 
Dziękuje. 



1 komentarz:

  1. The Wynn Casino Launches New Hotel in NV - KTNV
    It's been a fantastic time for 논산 출장샵 Vegas to feature the Wynn Las 정읍 출장샵 Vegas,” said Barbara Kraft, CEO of Wynn Resorts. “But 동해 출장안마 the Wynn 포천 출장샵 Las Vegas 충주 출장샵 now comes

    OdpowiedzUsuń