niedziela, 6 października 2019

II Rozdział 18


           

            Kiedy zorientowałem się, że należę tylko do niej, cały świat wywrócił się do góry nogami.

            Kiedy jestem zbyt daleko od niej, czuję tęsknotę, potrzebę by zobaczyć, ją jak najszybciej.

            Pragnę, by nie przestawała mnie kochać, pragnę, by mnie nie opuszczała, bo czy statek jest w stanie zawinąć do portu w czasie burzy bez kotwicy ?

            Nauczyła mnie kochać, a moje błędy nauczą ją nienawidzić tak bardzo, jak sam siebie nienawidzę za to co robię. Jestem narkomanem. Jestem uzależniony od swojego dawnego życia.

            Pocieram swoje skronie, stając przed białymi drzwiami z numerem „79”. Głowa boli mnie od szpitalnego zapachu, a wciągnięty wcześniej narkotyk jeszcze bardziej podwyższa ciśnienie płynącej w moim ciele krwi. Chce stąd uciec, póki mam szansę, ale czy będę miał kolejną szansę, by szczerze porozmawiać z przyjacielem ?

            Szarpię za klamkę, otwierając drzwi odrobinie chaotycznie. Wpadający w ten sposób do Sali powiew sprawia, że Jack podnosi się szybko do pozycji siedzącej.

            Wygląda chujowo. Jest cały poobijany, a jego głowa owinięta białym bandażem. Gomez jest kurwą, pozwalając, by kolejna tak ważna osoba w moim życiu była w takim stanie.

            Mimo tego stanu, Jack ciska we mnie piorunami mimo że widzi mnie dopiero przed pięć sekund. Jednak to wystarcza, by zacisnął ze złości pięści na materiale, którym jest okryty. Przełykam mocno ślinę.

            -Co tu robisz, idioto ?

            Nie ma to jak uprzejme przywitanie.

            -Chce pogadać, Jack. – mówię stanowczo, ale zapewne wyglądam jak zbity szczeniak. Od razu karcę się w myślach za tą postawę.

            -O czym, Bieber ? – odpowiada sarkastycznie. – Chcesz usłyszeć historię, jak przez Ciebie straciłem swoje dziecko, hmm ?

            Zimy, ostry nóż ląduje w moich plecach. Wciągam gwałtownie powietrze, ale to nic nie daje, bo ciągle brakuje mi oddechu. Duszę się. Wpadam w najgłębszy zakamarek, z którego już nigdy  się nie wydostanę.

            -To nie było zaplanowane, Gilinsky. Gomez to suka. – kwituję. Nie mam ochoty się usprawiedliwiać. Nie jestem cipą. Odbierałem życie wiele razy i w tym przypadku też pozwolę, by najgorsze wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.

            -Ruchasz ją, prawda ?

Jego wzrok jest nieustępliwy. Tak nie potrafi mnie przejrzeć nawet własna matka.

-Skończyłem z tym wczoraj. – przyznaję. Krzyżuję ręce na klatce piersiowej i opieram się o futrynę. Chociaż próbuje udawać kompletnie nie przejętego sytuacją.

-Wypierdalaj stąd, gnoju. – krzyczy, wymachując ręką, by pokazać mi drzwi. – Jessica przez Ciebie cierpi. Nigdy nie byłeś jej wart.

-Nic o nas nie wiesz. – syczę niemiło. – Byłbym nikim bez niej.

Jack uśmiecha się ironicznie, poprawiając swoje obolałe ciało na łóżku. Jego policzki są różowe od złości, a maszyna do której jest podłączony, pika w nierównym tempie, obrazując jego podwyższone moją wizytą ciśnienie.

-Dopóki nie ogarniesz swojego chuja, nie pokazuj mi się na oczy. – oznajmia dobitnie, odwracając wzrok w stronę dużego okna. Nie potrzebuje więcej. Zbyt dużo słów zostało tu dziś wypowiedzianych.

Odbijam się od futryny i wychodzę trzaskając drzwiami. Mijam zaskoczone pielęgniarki na korytarzu, ale mam je gdzieś.

Dziś straciłem przyjaciela.

Czy naprawdę stracę Ciebie?

           

***

            -Twoja kolej, kochanie.

Moje ciało jest sparaliżowane, zmęczone długim płaczem w nocy. Czuję zmęczenie, lecz sama nie jestem pewna, czy akurat mogę zaliczyć je do kategorii zmęczenia fizycznego. Moja głowa jest przepełniona Justinem, a gdy tylko widzę siniak na ręce łzy same wypływają z moich oczu.

Byłabym nikim bez niego.

Choć jest źródłem mojego krwawienia, nie chcę przestawać go kochać.

Nauczyłam się go uwielbiać, a jednocześnie uzależniłam, by był jedynym czego potrzebuję do funkcjonowania.

-Wejdź ze mną, Pattie.  – proszę cicho, unosząc podbródek, by na nią spojrzeć. Kobieta uśmiecha się do mnie ciepło, mimo że widzę w jej oczach zmartwienie. Potakuje tylko, kiwając głową i podaje mi rękę.

W gabinecie jest chłodniej niż w poczekali. Trzęsę się, gdy pani doktor każe ułożyć się na leżance, by zrobić ostanie już badanie USG.

-Wszystko jest w porządku. – stwierdza po chwili.

Nie patrzę na ekran. Nie chcę. Nie mam siły. Jestem wyprana z emocji.

 -Już niewiele zostało, a córeczka będzie na świecie.

Jest taka optymistyczna. Jej włosy falują, gdy odkłada narzędzie do badania na półkę, znajdującą się za nią.

-Czy to pewne, że dziewczynka ? – pyta wyraźnie podekscytowana faktem Pattie, wpatrując się jeszcze chwilę w komputer.

Dlaczego nie ma Cię tutaj ?

Próbuje się uśmiechnąć, gdy podnoszę się do pozycji siedzącej, lecz nie wychodzi mi to. Obciągam w dół sweter i przeczesuję palcami włosy.

-Tak, nic się już nie zmieni. – odpowiada lekarka, wypisując mi receptę na jeszcze dodatkowe suplementy.

A czy w naszym życiu się coś zmieni ?

Żegnam się kiwnięciem głowy, a gdy jesteśmy na korytarzu mogę odetchnąć. Dziecko to nasz owoc, kocham je, ale przeżywanie tego czasu w pojedynkę jest katuszą.

-Odwiedzimy jeszcze Jack’a i Madison, dobrze ?- informuję Pattie, nawet nie biorąc pod uwagę możliwości, że mogłaby się nie zgodzić. Kobieta tylko obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę swojego auta.

Miasto przemierzamy w ciszy. Nie mam ochoty na rozmowę o Justinie. Nasza relacja staje się coraz bardziej skomplikowana, a ja wiem, że tylko my sami będziemy mogli przez to przejść. Rozpętała się burza i my sami wiemy, jak ją przetrwać, jak przejść przez to cało.

On jest wszystkim co mam. Inaczej nie mogę funkcjonować, jak kwiat bez życiodajnej wody. Waham się, przepełniona bólem, który w sobie noszę, ale wiem, że inaczej nie przeżyję.

Szpital przyprawia mnie o ciarki, które przechodzą wzdłuż mojego kręgosłupa. Powoli mijam kolejne oddziały, by dotrzeć do pokoju, w którym teraz przebywa Jack. Cichutko pukam w drzwi, jakby w obawie, że mogłabym je zniszczyć. Kilka sekund później wchodzę, nakrywając Mads i Jacka’a na żywej rozmowie.

Moje ciało przepełnia ulga, widząc go w takim stanie. Nie wyglądał najlepiej, ale był z nami. Uśmiecham się im na przywitanie, lecz skrępowana mina Mads sprawia, że zaczynam się martwić.

-Coś się stało ? – pytam niepewnie, poprawiając włosy, by ułożyć je na prawą stronę swojego ramienia.

-Justin tu był. – piszczy Madison z przejęciem. Jack od razu piorunuje ją wzorkiem, co nie umyka mojej uwadze. Czuję gorąco, dlatego muszę usiąść, by nie upaść na podłogę.

-Kotku, pójdziesz po swój wypis ? – prosi, uśmiechając się do niej. Widzę, że robi to ze zdenerwowaniem, aczkolwiek zamierzonym celem.

-Oczywiście, pogadajcie sobie. – odpowiada, wstając z łóżka. Całuje mnie na przywitanie w policzek, a następnie opuszcza salę, dokładając wszelkich starań, by drzwi dobrze się domknęły dając nam komfortowe warunki do dialogu.

-Rozmawialiście, prawda ?

Atakuję go od razu swoim pytaniem, delikatnie głaszcząc swój brzuch. To zawsze pomaga, gdy bobas mocno się wierci.

-Nie nazwał bym tego rozmową. – wzdycha. – Co się dzieje między wami, Jess?

-Sama nie wiem. – mówię szybko, zaciskając usta, by moja dolna warga przestała niebezpiecznie drżeć. Co mam powiedzieć, skoro sama nie poznaje naszego życia. – On się zmienił. Bardzo.

-Jesteś z nim szczęśliwa ?

To pytanie mnie zaskakuje.

 Sztywnieję.

Nikt nie zapytał mnie wcześniej oto.

On jest moim oddechem, moim życiem, moim światem.

Czy miłość równa się ze szczęściem ? Czy w ogóle jest możliwość, by kochać kogoś z wzajemnością i nie być szczęśliwym ?

-Kocham go. – przyznaję. – Jest wszystkim co mam.

Nie wiem dlaczego czuję dziwne ukłucie w sercu, promieniujące aż do płuc, które skurczają się gwałtownie, jakbym miała zaraz w ogóle nie złapać oddechu.

-On jest nikim, Jessica. – mówi poważnie, chwytając mnie za rękę  w pocieszającym geście. – Nie zasługuje na tak dobrą osobę jak Ty.

-Pogubił się. Selena, Ana, dziecko … Może to wszystko za szybko. – wymieniam chaotycznie, próbując zrzucić z niego choć odrobinę odpowiedzialności za aktualne zachowanie. Kręcę przy tym głową, jakby próbując oddalić od siebie wszystkie te destrukcyjne myśli.

-Nie, kochana. – zapewnia, jeszcze mocniej ściskając moją rękę. – Nie docenia tego co ma.

Jego dobitne słowa powodują, że powstrzymywane łzy, wypływają na moje policzki. Jak strasznie wyglądaliśmy my w tym przedstawieniu, gdy najlepszy przyjaciel miał o nim takie zdanie.

-Czy… czy on Ci coś powiedział ? – pytam z nadzieją. Wolną ręką ocieram mokre ślady z policzka.

-Nie. – odpowiada krótko. – Nawet nie chciałem go słuchać.

Jack spuszcza głowę, unikając mojego wzorku. Nie czuje się oszukana, jestem niepewna, czy to co mówił jest stuprocentową prawdą. W końcu nasze życie również zaczyna wyglądać niczym fikcja.

-Muszę odpocząć. Wracam do domu.

Wstaję szybko, całuję go w policzek na pożegnanie i wychodzę. A raczej uciekam. Od myśli, od słów, które zostały tutaj wypowiedziane.

Nie przestawaj mnie kochać, Justin. To jedyne co może nas w tej chwili uratować.



***

-Przytul mnie, proszę.

To o usłyszeniu tego głosu marzyłam cały dzień. Zimny wiatr w parku rozwiewa poły mojego płaszcza, gdy odwracam się w jego stronę. Patrzy na mnie niepewnie, ma mocno zaciśnięte usta i zbyt blade policzki.

Serce prawie wyskakuje mi z piersi, gdy podchodzę do niego otwierając swoje ramiona. I to wystarcza, by pewnie objął mnie, a jedynym miejscem w którym się nie stykaliśmy to mój duży brzuch.

Szlocham, gdy czuje bijące od niego ciepło. Tęsknota rozdziera moje wnętrzności na malutkie kawałeczki. Nie musiał nic mówić, bym poczuła się po prostu dobrze.

-Brakuje mi dawnych nas, Justin. – mówię szlochając. Obejmuję mocnej jego kark, jakby to miało sprawić, że cały ten ból odejdzie w zapomnienie, jakbym przytulała go po raz ostatni.

-Powiedz mi coś czego nie wiem, maleńka. – szepcze w moją szyję. Dostaję ciarek, gdy jego ciepłe usta dotykają mojej zimnej skóry. – Chciałbym być wystarczająco dobry, ale to nasze życie, Jess. Taki już jestem.

Moje serce kolejny raz łamie się na pół. Szlocham coraz mocniej, dygocząc do niego przytulona.

-Chciałabym, żeby zależało Ci bardziej. – mówię z wyrzutem.

Chłopak odsuwa się ode mnie delikatnie, by spojrzeć w moje zapłakane oczy. Bierze pomiędzy palce mój podbródek, głaszcząc mnie po policzku.

-Czy wczoraj nie pokazałem, że mi zależy ? – pyta cicho, jakby ktoś miał nas podsłuchać, a on sam przekazywał mi największą z możliwych tajemnic.

-Wolałabym byś robił to w inny sposób. – stwierdzam, instynktownie patrząc na jego pełne usta.

Nagle wszystko przestało istnieć, gdy mnie pocałował. Z każdym najmniejszym ruchem naszych warg cały ból, który czułam odchodził w zapomnienie.  Nasze zamknięte oczy widzą nieskończoność, ogromną dal. Usta są stęsknione jak nigdy przedtem, przepraszające, przekazujące tyle samo uczucia co słowa.

Pocałunki stały się chwilą, a chwile melodią, w której się zatapialiśmy coraz bardziej.





***

Jej mała dłoń w mojej dużej.

Jej duży brzuch wychodzący przed nas.

Czy tak nie powinno być zawsze ?

My, idealnie połączeni, idący przez park, rozkoszujący się swoją obecnością.

Dzień za dniem krwawi aż do samego zapadnięcia zmroku.

Schodzę na dno i tym razem boje się, że nikt mnie nie uratuje.

-Co dziś zjemy ? – pyta wesoło, zwracając głowę w moją stronę. Jej włosy falują na wietrze tak mocno, że omalże nie uderzyły mnie w twarz.

Uwielbiam ją taką. Uwielbiam ten sposób kochania – wszystko albo nic.

-Mogę zjeść Ciebie. – przyciągam ją ponownie do siebie, by wymusić krótki pocałunek na jej ustach. Dziewczyna śmieje się, a ten dźwięk leczy moją duszę. Wpadam w twoje ramiona i wiem, że tutaj będę bezpieczny.

-Juss … Pytam poważnie. – próbuje być obrażona ale zupełnie jej to nie wychodzi, gdy jest cała emanująca radością. Marszcząc swój zgrabny nosek wygląda jak mała dziewczynka. Całuję go tak delikatnie, jak płynąca po niebie chmura.

Pozbawiasz mnie gruntu pod nogami, aniele.

-Coś wymyślimy. – odpowiadam, puszczając jej oczko. Kładę rękę na jej ramiona i przyciągam do swojego boku, by móc kontynuować naszą podróż do mieszkania.

Nie robię jednak ani jednego kroku w tą stronę. Krew w moich żyłach niebezpiecznie przyśpiesza swój bieg, a ja oddycham szybko i mocno.

Jason.

-Nic nie rób, proszę. – piszczy szybko, a ja naprawdę muszę się natrudzić by ją zrozumieć. Chwyta mnie tak mocno za rękę, że odrywam wzrok od wyprowadzającego psa chłopaka, zastanawiając się skąd w niej tyle siły.

-I tak zasługuje, by obić mu mordę.

Jessica krzywi się na dobór wymówionych przeze mnie słów.

-Nie dziś, Juss. – jej dolna warga zaczyna niebezpiecznie drżeć. – Nie pozwól nam znowu tego zepsuć.

Nie muszę słyszeć desperacji w jej głosie, by ją poczuć, bijącą od jej małego ciała.

Przysuwam się, by pocałować ją uspokajająco w zimne od wiatru czoło. Ten gest sprawia, że moja złość umyka.

-Nie zepsujemy tego, ptaszyno. – szepczę.

To wszystko doprowadzało mnie do szaleństwa.

Ale dziś potrzebuję kogoś, by mnie wyleczył, poznał, był.



***

-Chcę Cię o coś zapytać.

Brunetka podnosi się z mojej klatki piersiowej, by unieść się delikatnie na łokciu. Spogląda na mnie swoimi oczami tak, że aż braknie mi tchu.

Poprawiam swoją rękę na jej okrągłym brzuchu, by było jej jak najwygodniej.

-Słucham Cię, mała. – odpowiadam cicho, bawiąc się kosmykiem jej gładkich włosów.

Jestem pokonany.

Tracę nadzieję, ale wiem, że może być lepiej.

-Ścigasz się ?

Niepewność jest wymalowana na jej twarzy. Przez chwilę jestem zaskoczony, lecz później przełykam tylko mocno ślinę.

Ponad całym tym zamieszaniem, poplątaniem wciąż jest moją bezpieczną przystanią. Wierzę w nas.

-Nie, Jess. – odpowiadam powoli głośno wciągając powietrze. Przez chwilę skupiona jest na moim jabłku Adama, ale potem znów powraca do moich tęczówek. – Sprzedaję narkotyki.

-Och.

Nie jest zaskoczona, a jedynie zraniona. Kładzie ponownie głowę na mojej klatce piersiowej.

-Powiesz coś ? – pytam po chwili. Czuję się niepewnie, ponieważ nie poznaję jej zachowania.

- A czy odpowiesz mi jak oddychać i nie czuć bólu ?

Zamieram.

Ciarki przechodzą mi po kręgosłupie.

Zimny nóż trafia w moje serce.

-Wierzę w nas, Jess. – przyznaję, trzęsącym się głosem. Jeszcze nigdy nie poczułem tego co teraz. – Wierzę, że nawet gdy zgasną światła my odnajdziemy się w mroku.

Cichnę.

Cichnie świat wokół nas.

Cichnie wszystko.

Czuję tylko ciepłą, pojedynczą łzę na swojej skórze.

Przytulam ją mocnej jakby miała mi uciec i zasypiam, zaciągając się jej pięknym zapachem.



-----------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz. 
Dziękuję. 

1 komentarz: