Czytasz ? = SKOMENTUJ !
-Justin ? - wołam chłopaka, wychodząc na
korytarz, który nie przetrwał nawet połowy tego czasu, który ja spędziłam w
gabinecie, opuszczając go już na początku. Byłam w ciąży, mając osiemnaście
lat, musiałam wysłuchać lekarza.
Rozglądam się dookoła i widzę go na zewnątrz,
poprzez szklane drzwi. Bez zastanowienia ruszam w jego stronę, a gdy popycham
je, od razu do moich nozdrzy dobiega zapach dymu papierosowego.
-Dlaczego wysz ... ?
-Ciii. - ostatni raz zaciąga się papierosem,
opuszcza go na ziemię, przydeptuje nowymi Suprami i przyciąga mnie do swojego
pokoju. -Potrzebowałem ... powietrza.
Obejmuję go w pasie, wtulając się w jego bok i
ciesząc się, że nie zostawił mnie samej. Podnoszę rękę i delikatnie głaskam go
po policzku, zmierzając dalej, by ściągnąć kaptur z jego głowy, który przeszkadzał
mi w odczytaniu jakichkolwiek emocji z jego twarzy.
-Jesteś zły ?- pytam ostrożnie.
-Nie, ptaszyno. - Ciepłe usta przytyka do mojego
czoła - To nasze dziecko. Może nie planowaliśmy tego, ale uprawialiśmy seks, bo
się kochamy. Ono też będzie kochane.
Na końcu uśmiecha się do mnie i wszystkie wątpliwości
szybko mnie opuszczają. Do niedawna byłam pełna obaw, ponieważ ta wiadomość
zmieniała wszystko, ale to, że Justin podjął się tego wyzwania tylko mnie
uskrzydliło.
Wspinam się na palce i rozpoczynam nasz powolny
pocałunek. Co z tego, że stoimy pod szpitalem, a koło nas ciągle przechodzą
różne osoby. Chcę trwać w tym stanie, z nim całą wieczność.
Brunet odwzajemnia moją pieszczotę, a jego ręce
lądują na moich biodrach. Czuję smak papierosów, pozostały na jego ustach, lecz
zupełnie mi to nie przeszkadza, bowiem obejmuję go za szyję, co jakiś czas
ciągnąc go delikatnie za kosmyki blond włosów.
Pocałunek kończy Justin, chwytając pomiędzy swoje
zęby moją dolną wargę, co wywołuje uczucia stada mrówek przechodzących po moim
ciele i kręgosłupie, co zaliczamy do tych najprzyjemniejszych.
Uśmiecham się niego szeroko i mocno przytulam.
Układam policzek na jego ramieniu pokrytym skórzaną kurtką, a rękoma oplatam go
w pasie. W takiej pozycji jestem najszczęśliwsza na świecie.
Mijają chwile, a ja nie mam ochoty ruszać się z
tego miejsca, pomimo tego że powinniśmy.
-Który to miesiąc ? - pyta, trzymając podbródek
na czubku mojej głowy.
-Trzeci. - odpowiadam, powracając wzrokiem do
jego twarzy. Już nie jest napięta tak, jak wcześniej, ale dla pewności przejeżdżam
palcami po jego policzku, czując pod opuszkami lekki zarost.
-Jak to możliwe, że nic nie zauważyłaś ?
Jest zdziwiony, a ja rumienię się i zawstydzam.
-Jakoś ... - próbuję coś wymyśleć, lecz nie udaje
mi się to. Nadal zbyt mało wiedziałam o życiu, jakkolwiek to głupio brzmiało, a
tym bardziej nigdy nie spodziewałam się, że zostanę matką w tym wieku.
-Wiem, kochanie. - śmieje się krótko i podnosi
mój podbródek, bym nie uciekała wzrokiem. - Ale taka jesteś jeszcze bardziej
słodka. - komplementuje mnie, składając na moim czole czuły pocałunek. - Co Ty
na to, aby pierwsza dowiedziała się mama ?
-W końcu to Pattie. Musi wiedzieć pierwsza. -
zgadzam się radośnie, a chłopak dziękuje mi szerokim uśmiechem. Odrywa swoje
plecy od mury szpitala i łapie mnie za dłoń, prowadząc w stronę parkingu.
W samochodzie nie rozmawiamy, a mi to zupełnie
odpowiada. Jestem szczęśliwa, przyglądając się lekkiemu uśmieszkowi chłopaka,
który dostrzegam mimo, że jest zwrócony do mnie tylko prawym profilem. Już się
nie boję. Brunet wiele razy udowodnił, że jestem z nim bezpieczna, dlatego
wiedziałam, że tak będzie również tym razem.
-Jesteśmy, kochanie.
Byłam tak pogrążona w swoich myślach, że nawet
nie zauważyłam, iż dotarliśmy na miejsce. Dopiero czuły głos Justina i jego
ręka, poklepująca lekko moje udo, sprawiła, że powróciłam do rzeczywistości.
Powoli wysiadam z samochodu, delikatnie zamykając
za sobą drzwi. Nagle poczułam chęć położenia się i spania, lecz zwalczam w sobie
tą pokusę.
-Wszystko okej ?
Justin jest, jak mój Anioł Stróż i od razu
pojawia się obok.
-To tylko mały spadek energii. - oznajmiam,
wtulając się w jego klatkę piersiową.
-Och, maleńka. - Justin chichocze. - Poproszę
mamę, by Cię dokarmiła. Nosiła w sobie nas troje, więc na pewno poda Ci wiele
cennych rad.
-Denerwujesz się ? - wypalam niczym jak
wyskakujący z konopi przysłowiowy Filip.
-Wcale. - bierze w swoje dłonie moją twarz. -
Muszę być za Was odpowiedzialny.
Całuje mnie krótko w usta i wchodzimy do bloku.
Pokonanie schodów prowadzących na trzecie piętro okazuje się dla mnie lekkim
wyzwaniem i prawdopodobnie gdyby nie pomoc Justina już dawno bym upadła. Nawet
nie zdawałam sobie sprawy, że jestem aż tak słaba.
Gdy docieramy na odpowiednią klatkę, czuję lekką
zadyszkę i rozpinam bluzę, ponieważ jest mi duszno.
Justin przyciska dzwonek owija swoje ramię wokół
mojej tali i całuje mnie w skroń, gdy drzwi się otwierają.
-Moje, robaczki. - krzyczy na powitanie Pattie i
wpuszcza nas do środka. Ochoczo zdejmuję bluzę, gdyż jest dla mnie zbędnym
balastem i splatam swoje palce z palcami Justina. - Co Was sprowadza ? - pyta,
prowadząc nas do kuchni, gdzie włącza gaz, by zagotować wodę na herbatę.
Pattie była najbardziej gościnną osobą, jaką
mogłam poznać w swoim życiu. W niektórych kwestiach przerastała nawet Anę,
chociaż i ona była wspaniała.
-Musimy Ci o czymś powiedzieć, mamo. - Justin
uśmiechnął się szeroko, a Pattie miętosząc w dłoniach ścierkę usiadła, cierpliwie
czekając, gdy do kuchni wpadły dzieciaki. Jazzy od razu wskoczyła Justinowi na
ręce, a niezadowolony tym fantem Jaxon podszedł do mnie, przytulając się do
mojego uda.
-Więc o co chodzi, Justin ? - ponownie zapytała
Pattie, nieco zniecierpliwiona.
-Jessica jest w ciąży. - oznajmił.
Mama Justina najpierw otworzyła usta, potem je
zamknęła i zaczęła płakać, a mimo łez uśmiechała się najszerzej, jak tylko
potrafiła.
-Co znaczy w ciązji ? - pyta Jazzy, a my
wybuchamy śmiechem.
-Będziesz ciocią, Jazz. Ja i Jessi będziemy mieć dzidziusia.
- odpowiada dziewczynce, która zaczyna piszczeć z radości.
Za to ja wzruszam się prawie tak samo, jak
Pattie, która podchodzi do mnie i przytula.
Każde słowo wypowiedziane przez Justina jest tak
piękne, jak jego zachowanie. Nie przestraszył się, nie uciekł, bowiem wręcz przeciwnie,
bo jest tutaj, ze wszystkimi i oznajmia o tym, że w niedalekiej przyszłości
zostaniemy rodziną.
-Jak się czujesz, kochana ? - szepcze mi na ucho.
Dziwię się, że ona nie zauważyła moich objawów wcześniej zupełnie tak jak ja
sama, skoro w tym mieszkaniu spędzamy prawie każdą wolną chwilę. Pattie
okazywała mi wiele ciepła i była, jak matka. Opiekowała się nami, jak tylko
mogła i za to byłam jej wdzięczna.
-Mogłoby być lepiej. - śmieję się, głaszcząc
Jaxona po główce, który za chwile ucieka i wraz z rodzeństwem idzie do salonu.
-Zaraz Cię odrobinę podkarmię. - oznajmia,
puszczając mi oczko i głaszcząc po plecach. - Ale mam jeszcze coś.
Odchodzi ode mnie, by w szafce tuż nad
zlewozmywakiem znaleźć małe pudełko.
-To witaminy. Z pewnością pomogą. - zapewnia,
sama chowając je do kieszeni mojego swetra. - Biorę je nadal, mimo tego, że
dzieciaki powiłam już dawno.
-Bardzo dziękuję. - uśmiecham się, całując
kobietę w policzek.
-Nie martw się, kochana. Jeszcze nie raz będę
służyć Ci radą. Ciąża to aż 9 miesięcy !
***
Następnego dnia rano nie jestem w stanie podnieść
się z łóżka. Budząc się około godziny siódmej, złapały mnie okropne mdłości, a
w głowie mocno zakręciło, że musiałam zostać tam przez następne sto dwadzieścia
minut. Ubolewałam również nad faktem, że Justin wyszedł zanim się obudziłam, a
teraz byłam sama i nikt nawet nie mógł mi podać szklanki z wodą.
W głębi duszy cieszyłam się, że jeszcze chwilę, a
objawy odejdą w niepamięć. Przyzwyczaiłam się już do myśli, że zostanę mamą i
to dodawało mi jeszcze większego, życiowego kopa.
Kiedy mdłości i zawroty mijają, decyduję się
wygramolić z łóżka. Prześcielam je lekko, ubieram się w zwykłe czarne legginsy
oraz szarą tunikę i idę do kuchni.
Gdy jestem na miejscu można jeszcze wyczuć zapach
mocnej kawy, którą Justin wypija codziennie rano. Aktualnie kofeina również
stała się jego uzależnieniem.
Zapobiegawczo otwieram okno i robię sobie
śniadanie. Najprostsze okazały się tosty, które pochłaniam oglądając telewizję.
Gdy kończę postanawiam lekko posprzątać.
Przecieram z lekkiego kurzu stolik kawowy w salonie, a następnie zbieram brudne
rzeczy, z którymi wędruję do łazienki. Kładę je wszystkie na podłodze i
otwieram drzwi w pralce. Po kolei każdą rzecz przeszukuję i odwracam na lewą
stronę, by nie niszczyły się tak bardzo.
Tracę swój dobry humor, gdy przychodzi czas na
jeansy Justina, a w ich kieszeniach/znajduję woreczek z marihuaną.
Ze złością wypycham spodnie do bębna pralki, przy
okazji ubijając sobie rękę, lecz adrenalina, płynąca w moich żyłach, nie
pozwala mi poczuć bólu. Chwytam się tylko za nadgarstek i siadam opierając się
o wannę i zaczynając płakać.
- Dlaczego znowu ? - pytam samą siebie,
szlochając.
Zaraz po tym, jak uciekliśmy Justin nawet nie
wykazywał ochoty na palenie zioła. Pozostały mu tylko papierosy, które bądź co
bądź akceptowałam, ponieważ po nich zachowywał się, jak Justin nie osoba,
której nie znam.
Powraca do tego, z niewiadomych mi powodów, dwa
lata potem i trwa tu już kilka miesięcy. Walczę z nim, prosząc by porozmawiał
ze mną, lecz na marne, a wszystko to kończy się zupełnie tak, jak wczoraj.
Mając się przyznać, miałam dyskretną nadzieję, że
w końcu zmieni się, po nowince, że zostaniemy rodzicami. Straciłam ją, zdając
sobie sprawę, że człowieka nie można zmienić, ponieważ on w głębi duszy zawsze pozostaje
sobą, bez względu na to, jaki będzie na zewnątrz.
Tylko jaki był Justin ?
Nieczuły, jak gdy go poznałam ?
Niemożliwe. Uczucia okazuje mi na każdym kroku, a
gdyby nie one nie byłabym teraz w ciąży.
Zagubiony, jak gdy szukał ojca ?
Kochający, ale jednocześnie cichy, namiętny a
jednocześnie twardy, uczuciowy, a jednak zimny jak lód ?
Tego się bałam. Zmienił się tylko dla mnie, ale
ta zmiana dosięgnęła tylko połowy jego serca.
Ocieram łzy ręką i powoli wstaję, podtrzymując
się krawędzi wanny.
Justin i Jack nadal są najlepszymi przyjaciółmi,
dlatego decyduję się na złożenie wizyty temu drugiemu, ponieważ nie dam rady
tak żyć, a ciągła niepewność na pewno nie działa dobrze na naszego dzidziusia.
Ogarniam się nieco chaotycznie, biegając po
mieszkaniu, ale efekt końcowy zadowala mnie, ponieważ wiem, że wyglądam na tyle
dobrze, by nie straszyć mijających mnie ludzi.
Opuszczam mieszkanie, a na klatce schodowej spotyka
mnie nieprzyjemny zapach, który powoduje, że mój żołądek boleśnie się kurczy.
-Pani Jessico ?
Podskakuję go góry ze strachu i opuszczam klucze,
które właśnie opuściłam. Odwracam się i widzę za sobą naszą wścibską sąsiadkę.
-Coś się stało ? Niestety nie mam czasu. -
odpowiadam nie okazując żadnego zainteresowania i zamykam szczelnie mieszkanie.
- Ja i sąsiedzi mamy dość stojących czarnych aut
pod naszym blokiem. Boimy się nawet wyjść !
-Dlaczego pani mówi to mnie ?
Jestem totalnie zdezorientowana.
-Bo wiemy, że dotyczą one Was. - oznajmia i znika
w swoim mieszkaniu, pozostawiając mnie w osłupieniu.
Lekko chwiejnym krokiem ruszam w stronę dworca,
by zdążyć na pociąg. Czuję się słabo przez płacz i wszystkie te rewelacje, których
muszę dowiadywać się od ludzi, a nie samego Justina.
Chciałabym znaleźć jakiekolwiek powiązanie, a
może nawet sytuacje w pamięci, gdy to ja widziałabym opisany przez sąsiadkę
samochód, lecz nie udaje mi się do, zanim docieram na dworzec.
Kupuję, najtańszy z możliwych, bilet, ponieważ
tylko na taki mam pieniądze w swoim portfelu. Wraz z małym kawałkiem papieru
zmierzam na peron, gdzie nie spóźniony ani o minutę pociąg już czeka.
W środku jest ciepło i przyjemnie z czego jestem
niezmiernie zadowolona, gdyż dzisiejsza pogoda nie zadowalała.
Dzielę przedział z dwiema dziewczynami, niewiele
młodszymi ode mnie o jasnych karnacjach, lecz w niczym mi to nie przeszkadza.
Od razu wbijam wzrok w mijające obiekty za szybą, a do uszu wkładam słuchawki.
Podróż trwa tylko pól godziny, dlatego jeszcze
przed szesnastą jestem już w Stratford. Wychodząc z pociągu zakładam na głowę
kaptur i szybkim krokiem obieram najkrótszą trasę do mieszkania Jack'a, Madison
oraz jej brata, który wyszedł z choroby nowotworowej, ale nadal był bardzo
słaby i potrzebował więcej opieki.
Znając dokładnie skróty, pomiędzy którymi zawsze
przechodzimy z Justinem, by nikt znajomy nas nie zauważył, na miejscu jestem
dziesięć minut późnej. Na klatce schodowej lekko drżę z zimna, a w brzuchu mi
burczy, ponieważ ostatnim posiłkiem było śniadanie.
Mimo to powoli wspinam się schodek po schodku, aż
docieram na odpowiednią klatkę. Dzwonię dzwonkiem, a nie mija minuta, a Jack
zaprasza mnie do środka.
-Jest Madison ? - pytam, zdejmując kaptur tuż po
wejściu do środka. Moja wizyta nie dotyczyła tylko jednego tematu, a moja ciąża
również dotyczyła dziewczyny, gdyż to ona pierwsza zauważyła, że coś się dzieje
i w przeciwieństwie do Amandy, zwracała mi uwagę kilka razy więcej niż
dziewczyna Luke'a.
-Wyszła na spacer z Shawn'em. Chłopak potrzebował
powietrza. - oznajmia, zabierając ode mnie kurtkę i wieszając ją schludnie w
szafie.
-Może to i lepiej. - mruczę nieco cicho, wręcz
sama do siebie. Cieszę się, ponieważ wiem, że przy większej ilości osób nie dałabym
rady wypytać Gilinsky’iego o mojego narzeczonego.
-Coś nie tak, Jessi ? - pyta mnie, nastawiając
wodę na herbatę. Gdy to robi ja siadam wygodnie na kanapie, rozglądając się
dookoła i zauważam, że w końcu na ścianie pojawiły się ramki ze zdjęciami, o
których długo marzyła Madison.
-Jesteś też moim przyjacielem, Jack, dlatego
musisz mi powiedzieć, co z Justinem jest nie tak. - zaczynam poważnie. Uroczy
uśmiech znika z twarzy bruneta.
-Nie bardzo rozumiem ...
-On pali. - oznajmiam. - Znowu, Jack.
-Cholera. - przeklina, zaplatając dłonie na
klatce piersiowej. - Kurde, przepraszam, Jess, ale na tej imprezie to ja to
zaproponowałem ...
-Impreza to już przeszłość. Dzisiaj znalazłam to
w jego spodniach.
Na stół rzucam przezroczystą paczuszkę.
-Macie problemy ? - pyta, biorąc ją do ręki i
obracając kilka razy.
-Jeżeli ciąża to problem ... - wzruszam
ramionami.
-Jesteś w ciąży ?! - krzyczy zaskoczony. - O
kurwa.
-Gilinsky. - ostrzegam go, śmiejąc się. Brunet
również rozchmurza się i znów jest wesoły. - Gratuluję, mała. -Całuje mnie
przelotnie w policzek. - Co na to Juss ?
-Był ... zadowolony. - stwierdzam niepewnie,
chociaż doskonale dał mi do zrozumienia, że sobie z tym poradzimy.
-Więc nie rozumiem ... - Jack puka się palcem po
brodzie. - Nie mówił mi nic.
-Mi nie mówi kompletnie nic, Jack. Trzyma mnie,
jak jedyny na ziemi okaz w szklanej klatce.
-A dziwisz się? Kocha Cię nad życie.
-Ja też go kocham, ale czasami chciałabym, żeby
ze mną pogadał.
Nagle robi mi się przykro, a sekundę później już mogłabym
płakać. Tłumaczę sobie, że to przez hormony, ale naprawdę czuję się źle, gdy
Justin unika jakiejkolwiek rozmowy, która dotyczy jego. Tak nie zachowują się
ludzie, którzy są już narzeczeństwem.
-Nie możesz się denerwować, Jessi. - siada obok
mnie i obejmuje ramieniem, jak starszy brat. -Obiecuję Ci, że przy najbliższej
okazji postaram się z nim szczerze pogadać.
-Dziękuję, Jack. - wtulam się w jego bok i
pozwalam, by jedna samotna łza spłynęła po moim poliku.
- Tylko nie płacz, proszę. - jęczy, a ja zaczynam
się śmiać, gdy drzwi mieszkania otwierają się, a w salonie staje Madison i
Shawn.
-A co tu się dzieje ? - pyta z szerokim uśmiechem
i biegnie w moją stronę. Shawn o jednej kuli podchodzi do stołu i uśmiecha się ode
mnie na powitanie. - Czemu płaczesz, kochana ?
W Madison włącza się dobra ciocia, a wraz z tym
spycha Jack'a z kanapy i zajmuje jego miejsce.
-To bardzo dobra wiadomość, babe. - oznajmia
Gilinsky, całując ją w skroń. - Justin i Jess będą mieli dzidziusia !
-Wiedziałam ! - krzyczy z ekscytacją. -
Wiedziałam, że Justin to zmajstrował. Te objawy nie były bezpodstawne.
-A ja wiem, że to Ty nadal chcesz być chrzestną.
- śmieję się i na chwilę zapominam o problemach związanych z Justinem.
***
-Niestety, muszę się zbierać. - oznajmiam, gdy
kończymy przygotowany przez Madison sernik z rodzynkami, który stanowił nasz
deser.
Powoli wstaję od stołu i patrzę w okno. Robi się
coraz ciemniej, a słońce całkiem zaszło, zaś jego miejsce zajął wiatr, który poruszał
gałęziami drzew.
-Odwiozę Cię, Jess.
Jack odskakuje od stołu zaraz po mnie.
-Poradzę sobie. Pociąg mam za piętnaście minut. -
mówię, nie chcąc zabierać chłopakowi czasu. Droga samochodem do Phoenix trwa
nieco dłużej niż podróż pociągiem.
-Nie ma mowy ! - do rozmowy wtrąca się Madison,
zbierając na jedną kupkę, wszystkie talerze, by zanieść je do kuchni. -Jesteś w
ciąży, więc odrobina wygody przyda się. - puszcze mi oko i na pożegnanie całuje
opiekuńczo w czoło. Jest niewiele starsza ode mnie, ale zachowuje się czasami
jak moja mama.
Śmiejąc się , oboje wychodzimy z ciepłego mieszkania,
zmierzając na podziemny parking.
-Ciepło Ci ? - pyta mnie Jack, majstrując coś
przy ogrzewaniu. Odkąd tylko odpalił silnik czułam ciepło w okolicy kręgosłupa
i lekki podmuch ogrzewający stopy.
-Jest w porządku. - uśmiecham się do niego,
wygodnie rozsiadając w fotelu. Madison wepchnęła we mnie tyle jedzenia , iż mam
wrażenie, że zaraz pęknę.
-Też to czujesz ? - zagaduje, wyjeżdżając na
autostradę.
-Skąd wiedziałeś ? - śmieje się.
-Madison i kuchnia to obłędne połączenie. -
oznajmia z dumą w głosie. -Codziennie mnie rozpieszcza.
W każdym słowie, każdej spółgłosce i wielu,
powtarzających się samogłoskach słyszę miłość, jaką w swoim sercu pielęgnuje i
przepełnia mnie szczęście, ponieważ wiem, że lepszych przyjaciół nie mogłam
sobie wymarzyć.
Gilinsky opowiada mi jeszcze kilka śmiesznych
historii, aż po godzinie oboje milkniemy. Kołysanie auta powoduje, że moje
powieki mimowolnie robią się ciężkie, aż zamykam je, odwracając głowę w stronę
okna.
-Jess ?
-Hmmm ? - mruczę. Jest mi tak wygodnie, że nie
mam ochoty ruszyć nawet małym palcem u stopy.
-Cieszysz się ? - pyta, badawczo mi się
przyglądając i równocześnie zaskakując zadanym pytaniem. Tak bardzo skupiałam
się na wielu innych sprawach, że nie miałam czasu pomyśleć nad tym, co naprawdę
czuję ja.
Zagryzam wargę, chwilę myśląc nad odpowiedzią.
Dziecko od wszechczasów kojarzyło się z wielką
miłością dwojga osób i było owocem ich nieposkromionej namiętności .
Sytuacja była dla mnie nowa, ale wspaniała. Może
jeszcze nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak to będzie gdy zostanę mamą, ale chciałam
to wszystko przeżyć. Nie patrzyłam na to przez pryzmat tego ile mam lat, czy co
ludzie powiedzą. To dziecko było nasze i wiem, że będzie kochane.
-Tak. - odpowiadam po dłuższej chwili.
-Będziecie wspaniałymi rodzicami. - dodaje Jack,
ściskając moją rękę. Nagle przepełnia mnie wspaniałe uczucie, dzięki któremu to
wszystko dociera do mojego umysłu.
-Dobrze, że w nas wierzysz.
-Masz się nie denerwować. - oznajmia z naciskiem
i zajeżdża na parking pod naszą kamienica. Ze zdziwieniem stwierdzam, że podróż
minęła naprawdę szybko. -Pogadam z Justinem.
-Dziękuję, Jack. - odpinam pas i pochylam się, by
cmoknąć go w policzek. - Do zobaczenia.
Chłopak macha mi jeszcze na pożegnanie, zanim odjeżdża
i znika za zakrętem.
W jednej chwili zaczynam drżeć pod wpływem panującego
na dworze chłodu, dlatego szybko chowam się w klatce kamienicy. Powoli wspinam
się na odpowiednie piętro. Tuż przed drzwiami szukam kluczy i czuję się nieco
rozczarowana, gdy przekręcając kluczyk, zamek ustępuje, zwiastując to, że
nikogo nie było w mieszkaniu.
Wchodzę do środka, zostawiając torebkę w
przedpokoju. Zapalam światło tylko tam i potykam się o buty Justina, w których
dziś wyszedł. Rozchmurzam się i idę w głąb naszego domu.
-Justin ? - wołam z ekscytacją w głosie. Wystarczyło
tylko kilka godzin niewidzenia się, a ja już za nim tęskniłam. Chciałam, aby
mnie przytulił, pocałował i abyśmy razem spędzili ten wieczór, oglądając jakąś
głupią komedię.
Wchodzę do salonu, a gdy zapalam światło, spinam
się cała.
Justin siedzi w fotelu. Złość jest wypisana na
jego twarzy, a wściekłość wycieka z niego każdym porem w skórze na całym ciele.
-Coś się sta ...
Urywam, cała w strachu. Justin zrywa się z fotela
niczym najgroźniejszy drapieżnik, chcący schwytać swoją ofiarę, którą
aczkolwiek stałam się ja.
Gdy on tak dużymi krokami zbliża się do mnie, ja
cofam się i zatrzymuję, napotykając ścianę.
Chłopak nigdy mnie nie uderzył, nawet nie podniósł
ręki, ale tak zły nie był sobą, jakby jego duszę przejmował ktoś inny. Ktoś,
kim on nie jest.
Piszczę zaskoczona, gdy jest przy mnie i zagradza
przejście, blokując je rękoma, przyciśniętymi do tynku na wysokości mojej
głowy. Jego tułów jest dalej od mojego, ale czoło na wysokości mojego. Oddycha
głęboko, a każdy wydech powietrza z jego płuc jest gorący, jak rozżarzony
węgiel i przepełniony złością.
-Gdzie Ty, do cholery, byłaś ?! - syczy, przez
zaciśnięte zęby. Zimny dreszcz przechodzi mnie po plecach, a pot pojawia się na
czole. Zwykle umiałam mu się przeciwstawić, ale dziś tak mnie zaskoczył, że nie
potrafiłam zebrać słów.
-U Madison i Jack'a. - oznajmiam potulnie.
-Nie kłam, do kurwy nędzy. - krzyczy, uderzając
pięścią w ścianę. Podskakuję zaskoczona, a chłopak odchodzi ode mnie. - Kto Cię
przywiózł ?!
-Dlaczego jesteś zazdrosny ? - pytam nieco
zagubiona.
-Nie jestem zazdrosny, jasne ? - mówi,
przemierzając w tą i we wtą salon, gdy ja nadal jestem plecami przyklejona do
ściany. - Nosisz w sobie moje dziecko. Mam prawo wiedzieć, gdzie się szlajasz.
-A co niby mam robić ? - tym razem to ja podnoszę
głos. Nie rozumiem z jakiego powodu oskarża mnie o tak dziwne rzeczy. -
Siedzieć w domu, gdy Ty wychodzisz i nawet nie raczysz mi powiedzieć gdzie ?!
-Pracuję. - oznajmia spokojnie, co zaczyna być
mylące.
-Taak. - przeciągam, sarkastycznie. - Więc gdzie
?
-Ta informacja nie zmieni twojego życia. - rzuca.
-Nie prowokuj mnie, Justin.
-Gdzie byłaś ? - ignoruje moje ostrzeżenie.
Przestaję się bać, a uśpiona we mnie lwica,
powraca.
-Już powiedziałam. - mówię i kieruję się w stronę
sypialni, omijając bruneta, który od razu podąża za mną.
-Przestań kłamać, Jess. - wydziera się, aż po
mieszkaniu idzie echo. Mam wrażenie, że usłyszała go cała kamienica.
-To Ty przestań to robić, Justin ! - mój głos
również dobiera ton, którego on użył przed chwilą. -Co Ci dzisiaj odbiło !
-A co z Tobą, do cholery jest nie tak ?! -
odgryza się, wymachując rękoma. -Czego nie możesz zrozumieć ?!
-Czego ty nie potrafisz zrozumieć, Bieber. -
wytykam mu. - Nie zamierzam z Tobą rozmawiać, dopóki się nie uspokoisz ! - krzyczę,
biegnąc do łazienki i zatrzaskując za sobą drzwi.
-Możesz nie robić tego wcale ... - mówi, lecz
udaje mi się to usłyszeć. Potem słyszę już tylko głęboką ciszę, która panuje
przez następną godzinę, gdy biorę kąpiel, dopełniając wannę swoimi łzami.
Gdy wychodzę światła są zgaszone. Ja zasypiam w
naszych łóżku, a on za ścianą, na kanapie w salonie.
--------------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.