czwartek, 13 lipca 2017

II Rozdział 12





~dwa tygodnie później~

Nadal czując lekkie ciągnięcie w pobliżu prawie zagojonej rany, marszczę brwi, przeciągając materiał bawełnianej, białej koszulki przez głowę, by dopasowała się następnie do mojego ciała. Opuszkami palców sprawdzam, że plaster na pewno przylega idealnie do mojej skóry i wychodzę z sypialni.
W salonie nadal roznosi się zapach słodkich naleśników, które zaserwowała dziś. Teraz siedzi na kanapie z laptopem na kolanach, gryząc opuszek palca, gdy wytrwale wpatruje się w ekran.
Mijam ją i idę do kuchni, by nalać sobie szklankę wody.
-Znalazłam wózek. - oznajmia, z podekscytowaniem klaszcząc w dłonie. Podnosi na mnie wzrok i od razu marszczy czoło, a uśmiech znika z jej twarzy. Odkłada urządzenie na bok i okrywa brzuch kocem.
-Gdzie wychodzisz ? - pyta cienkim głosem, a jej oczy wypełniają się łzami.
Odkąd znalazła mnie w salonie, w stanie bliskim mojego zgonu, była zbyt przewrażliwiona. Traktowała mnie, jak już raz sklejony po upadku wazon, który za chwile miałby się rozpaść na wieki. I właśnie to mnie najbardziej wkurwiało. Nie potrzebowałem współczucia - dostałem, żyję i tyle. Trzeba o tym zapomnieć.
Odstawiam szklankę na stół i podchodzę do kanapy, by usiąść naprzeciw dziewczyny.
-Z chłopakami, Jessi. - kłamię bez jakiegokolwiek zmrużenia oka. Czy stałem się już tak perfidny ?
-Nie chcę, żeby coś Ci się stało. - mówi, a pojedyncza łza spływa po jej policzku. Ocieram ją swoim kciukiem, a następnie delikatnie pocieram nim jej policzek. Jest to tak subtelny dotyk, że czuję się niemal obco, kiedy więź pomi3dzy nami staję się choć na chwilę taka sama, jak kiedyś. -Nie możesz traktować mnie, jak pieprzonego kaleki. - odpowiadam, a źrenice dziewczyny rozszerzają się. Lekko drży na tembr mojego głosu i odsuwa się, czego skutkiem jest moja opadająca ręka na jej udo.
-Martwię się, bo Cię kocham, idioto. - rzuca pośpiesznie i zabierając ze sobą koc, odchodzi do sypialni. Przez kilka sekund zostawia mnie w osłupieniu, kiedy dociera do mnie, iż pierwszy raz w życiu używa w stosunku do mnie takiego słowa. Jednocześnie uśmiecham się na jej zgryźliwość, ponieważ nie była już tą małą, stłamszoną brunetką, sprzed kilku lat.
-Kup go!- krzyczę na pożegnanie, zanim opuszczam nasze mieszkanie. Zapinam poły mojej kurtki, zmierzając schodami w dół, gdy w połowie drogi spotykam Jack'a.
-Gdzie znowu, Bieber ? - wita mnie chłodno, grodząc mi swoją ręką, którą opiera o ścianę.
-Nie zamierzam się z Tobą kłócić, Jack. - ostrzegam, patrząc mu w oczy.
-Zostawiasz Jess i idziesz do tej pieprzonej kretynki ? - podnosi głos, a żyła na jego szyi staje się bardziej widoczna.
-Nie spotykam się dziś z nią. - rzucam obojętnie, w głębi duszy również się z tego ciesząc. Nie miałem ochoty na jej beznadzieje gierki.
-Ostrzegam Cię, Bieber - prochy to chujowe przedsięwzięcie. - mówi, ciskając we mnie kopertą. Łapię ją w odpowiednim momencie i przeliczam jej zawartość. Z cisnącym się na usta przekleństwem, przegryzam dolną wargę, stwierdzając, że to więcej niż zarobiłem na ostatniej nieszczęsnej sprzedaży. -Dalej uważasz, że się opłaca ? - pyta, zauważając zmianę w mimice mojej twarzy. Wypuszczam wargę spomiędzy zębów i posyłam mu wrogie spojrzenie. -Jeżeli robisz to tylko dla tej dziwki to masz przesrane stary.
Tego było za wiele. Chowam kopertę do pustej kieszeni spodni i używam całej siły, by odepchnąć chłopaka, aby mieć wolną drogę. Targają mną skrajne emocje i doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
-Jeżeli chcesz się tłumaczyć to proszę, idź tam. Ja spierdalam. - rzucam na odchodne i wychodzę na parking. Łapię kilka wdechów świeżego powietrza, które pozwala mi się uspokoić.
Jack nie rozumiał nic. Nigdy w swoim życiu nie miał pod górkę, a to jaki styl bycia wybrał nie było niczym uwarunkowane.  To nie on miał popieprzoną rodzinę, to nie on żył całe życie w kłamstwach, to nie on wpadł w miłosne pułapki.
To wszystko sprawia, że czuję się tak bezsilnie, iż pierwszy raz w życiu mam ochotę rozpłakać się niczym dziecko. Opieram się o samochód i nerwowo przecieram swoją twarz.
Jack częściowo miał rację - ja juz byłem w chujowym położeniu. Pomiędzy młotem a kowadłem, czymś dobrym a złym, miłością a nienawiścią.  Czy byłem już tak zepsuty, by czuć tak skrajne emocje ?
Wsiadam do samochodu i zanurzając się w słowach mocnych piosenek, wypływających z głośników, jadę do klubu w samym centrum. Nie mam ochoty analizować, gdzie będzie najlepiej - chcę zrobić to szybko i wrócić do domu.
Pod Bahama Mamma stoi wiele osób w totalnie przeróżnych kategoriach wiekowych. Przepycham się pomiędzy ich tłumem. Stojący pod drzwiami, osiłek Seleny od razu mnie rozpoznaje i bez wahania wpuszcza do klubu.
Jest tam jeszcze bardziej duszno niż ostatnio. Przechadzam się tam koło ścian, aż w końcu odnajduje blond chłopaka. Nie wiem dlaczego, ale kieruje mną przeczucie, że to będzie on dziś moich klientem, po dwóch dziewczynach, które wzięły większość towaru.
Siadam na kanapie obok niego i wtedy zauważam, że kolor jego włosów jest zupełnie identyczny jak mój.
-Jason. - wyciąga do mnie rękę, lecz zamiast ją ująć, wkładam w nią trzy ostatnie woreczki. Chłopak zaczyna się śmiać.
-Szybko. - stwierdza, biorąc łyk swojego drinka.
-To nie spotkanie towarzyskie, pedale. - rzucam, nawet na niego nie patrząc.
-Ile za to ? - pyta, gdy uśmiech z jego twarzy znika, a moja satysfakcja osiąga najwyższy poziom.

***
Wiruję gdzieś w przestworzach. Unoszę się lekka, jak liść niesiony przez wiatr. Moje oczy są zamknięte, a usta suche, a jednocześnie napuchnięte od wielu pocałunków.
Moim ciałem wstrząsa kolejny dreszcz, gdy wiatr ten nieco słabnie, by następnie znów porwać mnie gdzieś, jakby pomiędzy niebem a ziemną w fali ogromnej rozkoszy.
-Ranisz mnie, Juss. - szepczę, lecz na niego nie patrzę. Z uwagą przesuwam dłonie tak, by nie opierać się na nich, w miejscu gdzie widnieje jego blizna.
Przyjemność i rozgoryczenie mieszają się ze sobą tak, że mam ochotę się rozpłakać. Zagryzam mocno wargę i unoszę swoje biodra do góry,
Wtedy czują ciepły oddech przy sobie, który jeszcze niedawno był tak daleko.
-Otwórz oczy. - poleca spokojnie i uwalnia moją wargę. Lekko piecze, gdy brunet przejeżdża po niej językiem, zauważając, że pojawiła się na niej rana.
On był tak idealny, ja tak bardzo nieidealna i nie ważne, co robił źle to i tak nie potrafiłam bez niego żyć.
Zaciskam mocniej powieki i kręcę przecząco głową, starając się go zdekoncentrować moimi szybciej poruszającymi się biodrami.
Chłopak łapie mnie za nie i unieruchamia.
-Otwórz oczy, Jessi. - prosi błagalnie, a ja spełniam jego prośbę. Jedna łza wypływa na mój policzek.
-Chcę Ci dać wszystko na co zasługujesz. - szepcze, stykając razem nasze czoła.
-Już to mam. - mówię, wkładając palce w jego miękkie włosy. Delikatnie masuję skórę jego głowy, gdy mnie całuje - powoli, czasem niedbale, mocno przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
Ponownie płaczę, ale tym razem pozwala mi się poruszać. Jest tak, jakbym szukała ratunku, ratunku dla swojej duszy.
Nie ma nic oprócz nas i wystarczy kilka ruchów, bym go uzyskała. Brunet delikatnie gryzie mnie w szyję, gdy dreszcz przepływa zarówno przez moje nagie ciało, jak i jego.
W tym momencie mocniej oplatam rękoma jego szyję, cicho chlipiąc w jego klatkę piersiową. Był okropny, a ja nadal pozwalałam, by mnie miał w każdy możliwy sposób.
Chwilę potem czuję, jak razem opadamy na materac. Powoli się uspokajam, gdy gładzi moje włosy i co jakiś czas całuje opiekuńczo w czoło.
-Co się z nami stało, Justin ? - szepczę.
-Ty jesteś nadal idealna, ptaszyno. - odpowiada z chrypką. -Zawsze idealna. - akcentuje i zamyka swoje powieki. Nasze oddechy przestają się ze sobą mieszać, gdy zaczynamy poruszać klatką piersiową i jednym, spokojnym rytmie.
Gdy już wiem, że Justin śpi, ostrożnie wydostaję się z jego objęć. Szybko zakładam na siebie swoje ubrania i idę do salonu. Patrząc w okno, wzdycham cicho.
Moje ciało słodko bolało od wzmożonego wysiłku, a cały stres odszedł daleko. W mojej głowie panowała pustka, wraz z momentem, w którym mu wybaczyłam.
Telefon na stole cicho wibruje. Podchodzę do niego i od razu odbieram, gdy na ekranie widzę napis "Ana"
-Jak się czujesz, Jessi ?  - pyta, zaraz po naszym krótkim przywitaniu.
-Dobrze. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie byłam już przygnębiona, jak wtedy po wyjściu Justina z domu. -A jak u ciebie ?
-Może być. - odpowiada z westchnieniem.
-Ana .. - zaczynam bardzo niepewnie. - Dzwonisz ze względu ma Justina, prawda ?
-Już teraz wiadomo, że zostaniesz mamą. - mówi żartobliwie, a ja wiem, że to sposób na twierdzącą odpowiedz do zadanego przeze mnie pytania.
-Pogodzę Cię z nim. - oznajmiam ze zdeterminowaniem. - Ale musisz zaakceptować to, że jesteśmy i będziemy razem.
-Jessica ... O mój boże ... Oczywiście, że tak !
-Jeszcze się odezwę. - oznajmiam, nim się rozłączam. Odkładam telefon na poprzednie miejsce i wracam do sypialni, ponownie wkradając się w objęcia miłości mojego życia.


----------------------------------------------------------------
 
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.

5 komentarzy:

  1. Kocham💗💗💗💗💗💗💗💗💗

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Bardzo szkoda mi Jessi... mam ochotę wejść do tego opowiadania i wywalić Selenę, mocno potrząsnąć Justinem i przytulić naszą ptaszynę.
    Mega chcę następny!
    Pozdrawiam i mnóstwo weny
    Mari:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham ich razem, i ten opis na końcu ��❤️❤️ Żeby się ułożyło

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń