Kiedy
zorientowałem się, że należę tylko do niej, cały świat wywrócił się do góry
nogami.
Kiedy jestem zbyt daleko od niej,
czuję tęsknotę, potrzebę by zobaczyć, ją jak najszybciej.
Pragnę, by nie przestawała mnie
kochać, pragnę, by mnie nie opuszczała, bo czy statek jest w stanie zawinąć do
portu w czasie burzy bez kotwicy ?
Nauczyła mnie kochać, a moje błędy
nauczą ją nienawidzić tak bardzo, jak sam siebie nienawidzę za to co robię.
Jestem narkomanem. Jestem uzależniony od swojego dawnego życia.
Pocieram swoje skronie, stając przed
białymi drzwiami z numerem „79”. Głowa boli mnie od szpitalnego zapachu, a
wciągnięty wcześniej narkotyk jeszcze bardziej podwyższa ciśnienie płynącej w
moim ciele krwi. Chce stąd uciec, póki mam szansę, ale czy będę miał kolejną
szansę, by szczerze porozmawiać z przyjacielem ?
Szarpię za klamkę, otwierając drzwi
odrobinie chaotycznie. Wpadający w ten sposób do Sali powiew sprawia, że Jack
podnosi się szybko do pozycji siedzącej.
Wygląda chujowo. Jest cały
poobijany, a jego głowa owinięta białym bandażem. Gomez jest kurwą, pozwalając,
by kolejna tak ważna osoba w moim życiu była w takim stanie.
Mimo tego stanu, Jack ciska we mnie
piorunami mimo że widzi mnie dopiero przed pięć sekund. Jednak to wystarcza, by
zacisnął ze złości pięści na materiale, którym jest okryty. Przełykam mocno ślinę.
-Co tu robisz, idioto ?
Nie ma to jak uprzejme przywitanie.
-Chce pogadać, Jack. – mówię
stanowczo, ale zapewne wyglądam jak zbity szczeniak. Od razu karcę się w
myślach za tą postawę.
-O czym, Bieber ? – odpowiada
sarkastycznie. – Chcesz usłyszeć historię, jak przez Ciebie straciłem swoje
dziecko, hmm ?
Zimy, ostry nóż ląduje w moich
plecach. Wciągam gwałtownie powietrze, ale to nic nie daje, bo ciągle brakuje
mi oddechu. Duszę się. Wpadam w najgłębszy zakamarek, z którego już nigdy się nie wydostanę.
-To nie było zaplanowane, Gilinsky.
Gomez to suka. – kwituję. Nie mam ochoty się usprawiedliwiać. Nie jestem cipą.
Odbierałem życie wiele razy i w tym przypadku też pozwolę, by najgorsze wyrzuty
sumienia zżerały mnie od środka.
-Ruchasz ją, prawda ?
Jego wzrok jest nieustępliwy. Tak nie potrafi mnie przejrzeć
nawet własna matka.
-Skończyłem z tym wczoraj. – przyznaję. Krzyżuję ręce na
klatce piersiowej i opieram się o futrynę. Chociaż próbuje udawać kompletnie
nie przejętego sytuacją.
-Wypierdalaj stąd, gnoju. – krzyczy, wymachując ręką, by
pokazać mi drzwi. – Jessica przez Ciebie cierpi. Nigdy nie byłeś jej wart.
-Nic o nas nie wiesz. – syczę niemiło. – Byłbym nikim bez
niej.
Jack uśmiecha się ironicznie, poprawiając swoje obolałe ciało
na łóżku. Jego policzki są różowe od złości, a maszyna do której jest
podłączony, pika w nierównym tempie, obrazując jego podwyższone moją wizytą
ciśnienie.
-Dopóki nie ogarniesz swojego chuja, nie pokazuj mi się na
oczy. – oznajmia dobitnie, odwracając wzrok w stronę dużego okna. Nie
potrzebuje więcej. Zbyt dużo słów zostało tu dziś wypowiedzianych.
Odbijam się od futryny i wychodzę trzaskając drzwiami. Mijam
zaskoczone pielęgniarki na korytarzu, ale mam je gdzieś.
Dziś straciłem przyjaciela.
Czy naprawdę stracę Ciebie?
***
-Twoja kolej, kochanie.
Moje ciało jest sparaliżowane, zmęczone długim płaczem w
nocy. Czuję zmęczenie, lecz sama nie jestem pewna, czy akurat mogę zaliczyć je
do kategorii zmęczenia fizycznego. Moja głowa jest przepełniona Justinem, a gdy
tylko widzę siniak na ręce łzy same wypływają z moich oczu.
Byłabym nikim bez niego.
Choć jest źródłem mojego krwawienia, nie chcę przestawać go
kochać.
Nauczyłam się go uwielbiać, a jednocześnie uzależniłam, by
był jedynym czego potrzebuję do funkcjonowania.
-Wejdź ze mną, Pattie.
– proszę cicho, unosząc podbródek, by na nią spojrzeć. Kobieta uśmiecha
się do mnie ciepło, mimo że widzę w jej oczach zmartwienie. Potakuje tylko,
kiwając głową i podaje mi rękę.
W gabinecie jest chłodniej niż w poczekali. Trzęsę się, gdy
pani doktor każe ułożyć się na leżance, by zrobić ostanie już badanie USG.
-Wszystko jest w porządku. – stwierdza po chwili.
Nie patrzę na ekran. Nie chcę. Nie mam siły. Jestem wyprana z
emocji.
-Już niewiele zostało,
a córeczka będzie na świecie.
Jest taka optymistyczna. Jej włosy falują, gdy odkłada
narzędzie do badania na półkę, znajdującą się za nią.
-Czy to pewne, że dziewczynka ? – pyta wyraźnie
podekscytowana faktem Pattie, wpatrując się jeszcze chwilę w komputer.
Dlaczego nie ma Cię tutaj ?
Próbuje się uśmiechnąć, gdy podnoszę się do pozycji
siedzącej, lecz nie wychodzi mi to. Obciągam w dół sweter i przeczesuję palcami
włosy.
-Tak, nic się już nie zmieni. – odpowiada lekarka, wypisując
mi receptę na jeszcze dodatkowe suplementy.
A czy w naszym życiu się coś zmieni ?
Żegnam się kiwnięciem głowy, a gdy jesteśmy na korytarzu mogę
odetchnąć. Dziecko to nasz owoc, kocham je, ale przeżywanie tego czasu w
pojedynkę jest katuszą.
-Odwiedzimy jeszcze Jack’a i Madison, dobrze ?- informuję
Pattie, nawet nie biorąc pod uwagę możliwości, że mogłaby się nie zgodzić.
Kobieta tylko obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę swojego auta.
Miasto przemierzamy w ciszy. Nie mam ochoty na rozmowę o
Justinie. Nasza relacja staje się coraz bardziej skomplikowana, a ja wiem, że
tylko my sami będziemy mogli przez to przejść. Rozpętała się burza i my sami
wiemy, jak ją przetrwać, jak przejść przez to cało.
On jest wszystkim co mam. Inaczej nie mogę funkcjonować, jak
kwiat bez życiodajnej wody. Waham się, przepełniona bólem, który w sobie noszę,
ale wiem, że inaczej nie przeżyję.
Szpital przyprawia mnie o ciarki, które przechodzą wzdłuż
mojego kręgosłupa. Powoli mijam kolejne oddziały, by dotrzeć do pokoju, w
którym teraz przebywa Jack. Cichutko pukam w drzwi, jakby w obawie, że mogłabym
je zniszczyć. Kilka sekund później wchodzę, nakrywając Mads i Jacka’a na żywej
rozmowie.
Moje ciało przepełnia ulga, widząc go w takim stanie. Nie
wyglądał najlepiej, ale był z nami. Uśmiecham się im na przywitanie, lecz
skrępowana mina Mads sprawia, że zaczynam się martwić.
-Coś się stało ? – pytam niepewnie, poprawiając włosy, by
ułożyć je na prawą stronę swojego ramienia.
-Justin tu był. – piszczy Madison z przejęciem. Jack od razu
piorunuje ją wzorkiem, co nie umyka mojej uwadze. Czuję gorąco, dlatego muszę
usiąść, by nie upaść na podłogę.
-Kotku, pójdziesz po swój wypis ? – prosi, uśmiechając się do
niej. Widzę, że robi to ze zdenerwowaniem, aczkolwiek zamierzonym celem.
-Oczywiście, pogadajcie sobie. – odpowiada, wstając z łóżka.
Całuje mnie na przywitanie w policzek, a następnie opuszcza salę, dokładając
wszelkich starań, by drzwi dobrze się domknęły dając nam komfortowe warunki do dialogu.
-Rozmawialiście, prawda ?
Atakuję go od razu swoim pytaniem, delikatnie głaszcząc swój
brzuch. To zawsze pomaga, gdy bobas mocno się wierci.
-Nie nazwał bym tego rozmową. – wzdycha. – Co się dzieje
między wami, Jess?
-Sama nie wiem. – mówię szybko, zaciskając usta, by moja
dolna warga przestała niebezpiecznie drżeć. Co mam powiedzieć, skoro sama nie
poznaje naszego życia. – On się zmienił. Bardzo.
-Jesteś z nim szczęśliwa ?
To pytanie mnie zaskakuje.
Sztywnieję.
Nikt nie zapytał mnie wcześniej oto.
On jest moim oddechem, moim życiem, moim światem.
Czy miłość równa się ze szczęściem ? Czy w ogóle jest
możliwość, by kochać kogoś z wzajemnością i nie być szczęśliwym ?
-Kocham go. – przyznaję. – Jest wszystkim co mam.
Nie wiem dlaczego czuję dziwne ukłucie w sercu, promieniujące
aż do płuc, które skurczają się gwałtownie, jakbym miała zaraz w ogóle nie
złapać oddechu.
-On jest nikim, Jessica. – mówi poważnie, chwytając mnie za
rękę w pocieszającym geście. – Nie
zasługuje na tak dobrą osobę jak Ty.
-Pogubił się. Selena, Ana, dziecko … Może to wszystko za
szybko. – wymieniam chaotycznie, próbując zrzucić z niego choć odrobinę
odpowiedzialności za aktualne zachowanie. Kręcę przy tym głową, jakby próbując
oddalić od siebie wszystkie te destrukcyjne myśli.
-Nie, kochana. – zapewnia, jeszcze mocniej ściskając moją
rękę. – Nie docenia tego co ma.
Jego dobitne słowa powodują, że powstrzymywane łzy, wypływają
na moje policzki. Jak strasznie wyglądaliśmy my w tym przedstawieniu, gdy
najlepszy przyjaciel miał o nim takie zdanie.
-Czy… czy on Ci coś powiedział ? – pytam z nadzieją. Wolną
ręką ocieram mokre ślady z policzka.
-Nie. – odpowiada krótko. – Nawet nie chciałem go słuchać.
Jack spuszcza głowę, unikając mojego wzorku. Nie czuje się
oszukana, jestem niepewna, czy to co mówił jest stuprocentową prawdą. W końcu
nasze życie również zaczyna wyglądać niczym fikcja.
-Muszę odpocząć. Wracam do domu.
Wstaję szybko, całuję go w policzek na pożegnanie i wychodzę.
A raczej uciekam. Od myśli, od słów, które zostały tutaj wypowiedziane.
Nie przestawaj mnie kochać, Justin. To jedyne co może nas w
tej chwili uratować.
***
-Przytul mnie, proszę.
To o usłyszeniu tego głosu marzyłam cały dzień. Zimny wiatr w
parku rozwiewa poły mojego płaszcza, gdy odwracam się w jego stronę. Patrzy na
mnie niepewnie, ma mocno zaciśnięte usta i zbyt blade policzki.
Serce prawie wyskakuje mi z piersi, gdy podchodzę do niego
otwierając swoje ramiona. I to wystarcza, by pewnie objął mnie, a jedynym
miejscem w którym się nie stykaliśmy to mój duży brzuch.
Szlocham, gdy czuje bijące od niego ciepło. Tęsknota
rozdziera moje wnętrzności na malutkie kawałeczki. Nie musiał nic mówić, bym
poczuła się po prostu dobrze.
-Brakuje mi dawnych nas, Justin. – mówię szlochając. Obejmuję
mocnej jego kark, jakby to miało sprawić, że cały ten ból odejdzie w
zapomnienie, jakbym przytulała go po raz ostatni.
-Powiedz mi coś czego nie wiem, maleńka. – szepcze w moją
szyję. Dostaję ciarek, gdy jego ciepłe usta dotykają mojej zimnej skóry. –
Chciałbym być wystarczająco dobry, ale to nasze życie, Jess. Taki już jestem.
Moje serce kolejny raz łamie się na pół. Szlocham coraz
mocniej, dygocząc do niego przytulona.
-Chciałabym, żeby zależało Ci bardziej. – mówię z wyrzutem.
Chłopak odsuwa się ode mnie delikatnie, by spojrzeć w moje
zapłakane oczy. Bierze pomiędzy palce mój podbródek, głaszcząc mnie po
policzku.
-Czy wczoraj nie pokazałem, że mi zależy ? – pyta cicho,
jakby ktoś miał nas podsłuchać, a on sam przekazywał mi największą z możliwych
tajemnic.
-Wolałabym byś robił to w inny sposób. – stwierdzam,
instynktownie patrząc na jego pełne usta.
Nagle wszystko przestało istnieć, gdy mnie pocałował. Z
każdym najmniejszym ruchem naszych warg cały ból, który czułam odchodził w
zapomnienie. Nasze zamknięte oczy widzą
nieskończoność, ogromną dal. Usta są stęsknione jak nigdy przedtem,
przepraszające, przekazujące tyle samo uczucia co słowa.
Pocałunki stały się chwilą, a chwile melodią, w której się
zatapialiśmy coraz bardziej.
***
Jej mała dłoń w mojej dużej.
Jej duży brzuch wychodzący przed nas.
Czy tak nie powinno być zawsze ?
My, idealnie połączeni, idący przez park, rozkoszujący się
swoją obecnością.
Dzień za dniem krwawi aż do samego zapadnięcia zmroku.
Schodzę na dno i tym razem boje się, że nikt mnie nie
uratuje.
-Co dziś zjemy ? – pyta wesoło, zwracając głowę w moją
stronę. Jej włosy falują na wietrze tak mocno, że omalże nie uderzyły mnie w
twarz.
Uwielbiam ją taką. Uwielbiam ten sposób kochania – wszystko
albo nic.
-Mogę zjeść Ciebie. – przyciągam ją ponownie do siebie, by
wymusić krótki pocałunek na jej ustach. Dziewczyna śmieje się, a ten dźwięk
leczy moją duszę. Wpadam w twoje ramiona i wiem, że tutaj będę bezpieczny.
-Juss … Pytam poważnie. – próbuje być obrażona ale zupełnie
jej to nie wychodzi, gdy jest cała emanująca radością. Marszcząc swój zgrabny
nosek wygląda jak mała dziewczynka. Całuję go tak delikatnie, jak płynąca po
niebie chmura.
Pozbawiasz mnie gruntu pod nogami, aniele.
-Coś wymyślimy. – odpowiadam, puszczając jej oczko. Kładę
rękę na jej ramiona i przyciągam do swojego boku, by móc kontynuować naszą
podróż do mieszkania.
Nie robię jednak ani jednego kroku w tą stronę. Krew w moich
żyłach niebezpiecznie przyśpiesza swój bieg, a ja oddycham szybko i mocno.
Jason.
-Nic nie rób, proszę. – piszczy szybko, a ja naprawdę muszę
się natrudzić by ją zrozumieć. Chwyta mnie tak mocno za rękę, że odrywam wzrok
od wyprowadzającego psa chłopaka, zastanawiając się skąd w niej tyle siły.
-I tak zasługuje, by obić mu mordę.
Jessica krzywi się na dobór wymówionych przeze mnie słów.
-Nie dziś, Juss. – jej dolna warga zaczyna niebezpiecznie
drżeć. – Nie pozwól nam znowu tego zepsuć.
Nie muszę słyszeć desperacji w jej głosie, by ją poczuć,
bijącą od jej małego ciała.
Przysuwam się, by pocałować ją uspokajająco w zimne od wiatru
czoło. Ten gest sprawia, że moja złość umyka.
-Nie zepsujemy tego, ptaszyno. – szepczę.
To wszystko doprowadzało mnie do szaleństwa.
Ale dziś potrzebuję kogoś, by mnie wyleczył, poznał, był.
***
-Chcę Cię o coś zapytać.
Brunetka podnosi się z mojej klatki piersiowej, by unieść się
delikatnie na łokciu. Spogląda na mnie swoimi oczami tak, że aż braknie mi
tchu.
Poprawiam swoją rękę na jej okrągłym brzuchu, by było jej jak
najwygodniej.
-Słucham Cię, mała. – odpowiadam cicho, bawiąc się kosmykiem
jej gładkich włosów.
Jestem pokonany.
Tracę nadzieję, ale wiem, że może być lepiej.
-Ścigasz się ?
Niepewność jest wymalowana na jej twarzy. Przez chwilę jestem
zaskoczony, lecz później przełykam tylko mocno ślinę.
Ponad całym tym zamieszaniem, poplątaniem wciąż jest moją
bezpieczną przystanią. Wierzę w nas.
-Nie, Jess. – odpowiadam powoli głośno wciągając powietrze.
Przez chwilę skupiona jest na moim jabłku Adama, ale potem znów powraca do
moich tęczówek. – Sprzedaję narkotyki.
-Och.
Nie jest zaskoczona, a jedynie zraniona. Kładzie ponownie
głowę na mojej klatce piersiowej.
-Powiesz coś ? – pytam po chwili. Czuję się niepewnie,
ponieważ nie poznaję jej zachowania.
- A czy odpowiesz mi jak oddychać i nie czuć bólu ?
Zamieram.
Ciarki przechodzą mi po kręgosłupie.
Zimny nóż trafia w moje serce.
-Wierzę w nas, Jess. – przyznaję, trzęsącym się głosem.
Jeszcze nigdy nie poczułem tego co teraz. – Wierzę, że nawet gdy zgasną światła
my odnajdziemy się w mroku.
Cichnę.
Cichnie świat wokół nas.
Cichnie wszystko.
Czuję tylko ciepłą, pojedynczą łzę na swojej skórze.
Przytulam ją mocnej jakby miała mi uciec i zasypiam,
zaciągając się jej pięknym zapachem.
-----------------------------------------------------
Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.