poniedziałek, 26 czerwca 2017

II Rozdział 11





Mój cichy szloch przerwa mocne trzaśnięcie drzwiami. Sama delikatnie podskakuję, przykładając pogiętą w pięści chusteczkę higieniczną do nosa. Jej cienkim materiałem przesuwam po jego płatkach i biorę głęboki wdech.
Moja klata piersiowa porusza się nadal w szybkim tempie, ale powstrzymuję się od kolejnych łez.
Poduszka jest naprawdę mokra, gdy poprawiam się w miejscu, w którym leżałam już od kilku godzin, ale mimo to nie odsłaniam dobrze twarzy. Nie chcę, by taką mnie właśnie zobaczył, chociaż targała mną chęć, która mogłaby nawet doprowadzić do tego, iż byłabym w stanie go uderzyć.
Wiem, że to Justin. Charakterystyczne kroki stąpają po salonie, kiedy odwiesza kurtkę. Stuka kilka razy ręką w ścianę nie mogąc trafić w włącznik światła, aż w końcu daje sobie spokój, a jego kurtka ląduje w miejscu, w którym na pewno nie było jej miejsce.
Sama już nie wiem, czy w tym momencie telepię się z zimna, czy tego, że za chwilę tu będzie, wejdzie, nie będąc świadomym niczego.
-Dlaczego płaczesz ? - słyszę jego głos w ciemności i nawet teraz mogę sobie wyobrazić, jak marszczy czoło. Każdą moją łzę odbierał nie w sposób, jaki powinien. Przede wszystkim raniła go, przez co czuł wyrzuty sumienia, że tak pokierował naszym życiem, byśmy znaleźli się właśnie w tym miejscu.
Ale tym razem te łzy raniły mnie bardziej niż jego bezpodstawne wyrzuty sumienia, do których nie miał powodów. Tym razem to on zranił, tym razem to on zawinił, łamiąc mnie psychicznie.
-Gdzie byłeś ? - pytam spokojnie, sięgając dłonią do lampki nocnej, którą natychmiast zapalam. Moje serce próbuje wyskoczyć mi z piersi, gdy skanuję jego mokrą koszulkę i dziwniej niż zwykle potargane włosy. Zerkam przelotnie przez okno - padał deszcz.
-Nie o to zapytałem, Jess. - mówi chłodno i podchodzi do łóżka. Kuca obok, kiedy ja podnoszę się do pozycji siedzącej. Ponownie szloch wznosi moją klatkę piersiową, a mi braknie tchu, gdy na niego patrzę. Jest zarazem tak perfekcyjny, a okropny.
-Gdzie byłeś, kiedy Cię potrzebowałam ! - krzyczę z desperacją. Po moich policzkach znów spływają krople wielkości ziaren grochu. - Gdzie byłeś, kiedy tak bardzo mnie bolało ! Co byłoby, gdybym straciła nasze dziecko !
Jestem, niczym we amoku. Dzięki temu, że jest tak blisko, zaczynam uderzać pięściami w jego klatkę piersiową. Szybko się meczę, ale walczę dalej. Jego małe przejęcie wzbudza we mnie jeszcze większą złość a jednocześnie nieporadność. Tak bardzo go kocham, że oba uczucia tłumią się we mnie, aż padam prosto w jego klatkę piersiową. Delikatnie ściska moje nadgarstki, bym nie próbowała bić go dalej. Słone łzy z moich policzków przedostają się na jego koszulkę, która pachnie inaczej, lecz nie jestem w stanie skupić si3 na tym zapachu.
-Powiedz co się stało, ptaszyno. - oznajmia spokojnie, a jego oddech odbija się od moich włosów. Sama karcę siebie, gdy czuję dreszcze na całym ciele.
-Bolało, bardzo bolało.
Na samo wspomnienie zaciskam pięści wraz z powiekami, jako odruch bezwarunkowy.
-Dlaczego nie wolałaś o pomoc ?
Odsuwam się od niego automatycznie. Jego spokój sprawia, że jestem wściekła jeszcze bardziej. Wyrywam dłoń z jego uścisku i posyłam mu wzrok pełen żalu.
-Jak w ogóle możesz coś takiego mówić ? - kręcę głową z niedowierzaniem. -To nasze dziecko, Justin.
-Tym bardziej powinnaś je ratować. - odpowiada. Zaczynam płakać jeszcze bardziej.
Powracam wzrokiem do jego idealniej twarzy i w tym momencie widzę w niej tylko chłód. Wielki chłód i nie jestem pewna, czy to na pewno on.
-Wyjdź. - syczę, owijając się kocem.
-To nie będzie rozwiązanie tej sytuacji. - stwierdza beznamiętnie.
-Uważasz, że wyjście z domu, jak Ty, będzie rozwiązaniem ? - pytam go pełna sarkazmu. Spuszcza w dół wzrok i kilka razy otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz nie ani jedno słowo finalnie nie opuściło jego gardła.
Następnie opuszcza naszą sypialnie, a to łamie mi serce na miliony kawałków.

***
Rano budzę się zmęczona. Z trudem wstaję i wędruje do łazienki. W lusterku dostrzegam, że wyglądam niczym zombie po przespanych tylko trzech godzinach tej nocy, kiedy do końca wykończył mnie płacz.
Biorę szybki prysznic, będąc zadowoloną, iż nie natknęłam się na lodowatą wodę, co oznaczało tylko tyle, że Justin uregulował rachunki.
Dokładnie myje swoje ciało, z czułością wmasowując płyn do kąpieli w swój brzuszek. Malutka istotka porusza się słabo wyczuwalnie, ale napad bólu już się nie powtórzył.
Gdy wychodzę spod prysznica, cala boazeria łazienkowa pokryta jest mokrą warstwą. W miarę szybko doprowadzam się do porządku tak, by wyglądać w miarę znośnie.
Kolejnym etapem była kuchnia - Justin pali papierosa przy otwartym oknie, odwrócony do mnie tyłem. Korzystam z okazji i staję przy blacie, by zrobić sobie kanapkę.
-Za chwilę będzie tutaj Madison. - odzywa się po chwili, gasząc swojego papierosa. Przytyka jego końcówkę do parapetu, a kiedy upewnia się, że nie spowoduje żadnego pożaru wyrzuca go, nie przejmując się gdzie.
Milczę, choć chcę zadać wiele pytań. W ciszy kroję pomidora, którego równo układam na wcześniej przygotowanej bułce.
-I przestań się foszyć.
Krew w moich żyłach zaczyna wrzeć. Rzucam gwałtownie nóż na blat i próbuje złapać jeden oddech zanim wybuchnę. Blondyn odwraca się w moją stronę zaskoczony.
-Uważasz, że to co zrobiłeś jest w porządku ? - pytam, o dziwo spokojnie. Jedna ręką podpieram się o blat, gdy na niego patrzę. I mimo tego wszystkiego, jego błędów, to jak ze mną rozmawiał, jak nigdy - w ten lodowaty, bezduszny okropny sposób, ja nadal byłam szalona pod jego wpływem.
Jest tak, jakbym przestała oddychać, ale kompletnie tego świadoma. Kochałam go nad życie.
-Odezwij się ! - krzyczę, gestykulując ręką. Gdybym miała tylko siłę pewnie zaczęłabym płakać.
-Uwierz mi, to dla nas. - odpowiada, ale mam wrażenie, że nie przekonuje tym nawet siebie. Zamyka na chwilę oczy i mocno ściska w pięści uchwyt służący do zamykania okna.
Nie rozumiem tej reakcji, ale też staram się wyrzucić ją z głowy, dlatego odwracam się w stronę blatu chcąc dokończyć swoje śniadanie.
W jednym momencie Justin zmienia miejsce na to bliżej mnie, łapie mnie za biodra i przyciąga do siebie tak, że dzieli nas tylko mój zaokrąglony brzuszek. Nie daje mi nawet szansy na powiedzenie czegokolwiek, całując mnie. Nie jestem w stanie położyć dłoni na jego torsie. W tym momencie tworzymy całość. Wnętrze Między naszymi złączonymi ustami wypełniają niewypowiedziane słowa, niewyjaśnione sprawy oraz chęci wykrzyczenia sobie w twarz wszystkiego co najgorsze. Sęk w tym, że nie potrafiliśmy sobie tego powiedzieć, a miłość ... Miłość potrafiła to tylko tłumaczyć, zamiatać wszystko pod dywan, by na jakiś czas dać sobie z tym spokój.
- Trudno jest w ogóle ocenić, w co powinnam uwierzyć. - szepczę, kiedy się ode mnie odsuwa. Moim zaróżowionym od pocałunku zaczyna brakować jego bliskości mimo, że jego oddech owiewa moją twarz. Patrzy na mnie lekko z góry, a ja zauważam, że te wiecznie świecące Justinowe oczy są jakoś bardziej smutne, nieco zamglone, jakby był jednocześnie tutaj i gdzieś indziej.
-Tylko Ty dajesz mi miliony powodów, by być. - odpowiada, a wielka gula staje w moim gardle, a serce zwiększa tempo swojego bicia. Wystarczyło jedno zdanie, by cala wściekłość odeszła w niepamięć. Jedno głupie zdanie, bym była jego, chociaż przywiązanie nie zburzyła nawet kłótnia połączona z nocnym epizodem.
Podnoszę dłoń, by dotknąć jego policzka. Pod opuszkami palców wyczuwam szorstką fakturę - nie golił się kilka dni. Moje oczy robią się bardziej szkliste, ponieważ sama czuję napływające pod powieki łzy.
Justin wtula swoją twarz w moją dłoń i całuje jej wnętrze. Uśmiecham się niezdarnie pociągając głośno nosem. Czuję, jak wielki mur, który zbudowałam, zaczyna się rozpadać na dobre,  przywracając mojemu sercu stabilizację, dzięki której czułam, że żyję.
-Witajcie, robaczki ! - wiecznie wesoły głosik sprawia, że odsuwamy się od siebie. Wewnętrznie narzeka na chłód, który pozostawiło po sobie odejście Justina, ale chłopak rekompensuje mi to spleceniem naszych dłoni.
Madison stojąca na środku salonu szeroko się uśmiecha. Jej włosy są niedbale związane w koka, a uroku dodaje jej różowy, gruby sweter.
-Hej, Mads. - odpowiadam jej, lecz mój głos jest lekko zachrypnięty.
-Bawcie się dobrze. - odzywa się Justin, przelotnie całuje mnie w policzek i znika za drzwiami łazienki.
-Dzisiaj jesteś na mnie skazana. - mówi, klaszcząc w dłonie z podekscytowania. Wiodę wzrokiem za odchodzącym chłopakiem, ale zaraz powracam do rozpromienionej dziewczyny.
-Wezmę tylko kurtkę. - oznajmiam i idę do sypialni. Zbieram najpotrzebniejsze rzeczy i zamykam drzwi, by narzeczona Jack'a przypadkiem nie dojrzała panującego tam bałaganu.
Zaraz po tym obie wychodzimy na zewnątrz, gdzie czeka na nas samochód wspomnianego wcześniej chłopaka. Dziękuje Madison, kiedy dodatkowo podkręca ogrzewanie.
-Teraz rozumiem, dlaczego tylko do was Jack zawsze puka. - śmieje się, odrobinę ściszając radio. - Zawsze tak gorąco ? - zerka na mnie, co powoduje zaróżowienie moich jasnych policzków.
-Wyjątkowa sytuacja, Madison. - odpowiadam z westvhni3ciem wtrąconym na samym końcu.
-Co jest, młoda ? - marszczy czoło w zaniepokojeniu, zerkając na mnie.
Właśnie wjeżdżamy na most, gdzie zaczynając się długie korki.
-To długa historia. - odpowiadam na odczepnego, chcąc już teraz tylko zapomnieć.
-Rozumiem, że te gorące całusy to była zgoda ? - żartuje, a ja oddycham z ulgą, ciesząc się, że zauważyła iż nie mam ochoty ciągnąć tego tematu.
Śmieję się tylko, kiedy zajeżdżamy na parking pod sklepem odzieżowym dla niemowląt.

***

„Kolejna akcja. Widzimy się za pół godziny”

Moja ręka prostuje się w zawrotnym tempie, kiedy rzucam telefonem o ścianę. Ekran rozsypuje się w drobny mak, a reszta opada z hukiem na podłogę. Wydaje z siebie ciche ryknięcie i ciągnę za końcówki swoich jasnych włosów. Ręce trzęsą mi się tak mocno, jak przy chorobie Parkinsona, gdy nakładam na swoje barki skórzaną kurtkę, natomiast futryna omal nie zmienia swojego miejsce, gdy z całej siły zamykam drzwi.
Zostaję jeszcze chwilę na klatce schodowej. Nie przeszkadza mi unoszący się tam smród. Uderzam zatem butem w ścianę dodając do tego jeszcze pięść. Na usta cisną mi się najgorsze wyzwiska, jakie mógłbym użyć w kierunku Seleny. Pojawiający się jej obraz pode mną kilkanaście godzin temu, atakuje moje myśli, jak wilk bezbronną sarnę. I tak, jak ona nie miała szans ukryć się przed swoim zabójcą, tak nieobecna tu Selena niszczyła mnie psychicznie, a ja pozwalałem na to wszystko.
Gotowy do walki przeciwko dziewczynie żwawym krokiem ruszam na parking, lecz drzwi swojego samochodu traktuje o wiele bardziej łagodnie niż drzwi naszego mieszkania.
Przez całą drogę słucham mocnych kawałków, które omal nie powodują pęknięcia moich bębenków usznych. Przypominam też sobie o sztalugach i płótnie, które zostawiłem jeszcze w domu rodzinnym i zaczynam żałować tej decyzji.
W głębi duszy tęsknie za malowaniem, ale własne życie odciągnęło mnie od pasji, dzięki której mogłem przywrócić równowagę swojemu wnętrzu. Malowanie, w moim uznaniu , było jeszcze lepsze niż hera czy koka, a samo zatracenie powodowała tylko twoja wyobraźnia.
Pod „siedzibą" całego gangu zatrzymuję się dosłownie dwadzieścia minut później. Wychodzę z samochodu przyglądając się wartej miliony rezydencji, ale to nie ona skrywała najmroczniejsze sekrety tylko jej piwnica i wielokilometrowe korytarze, najdłuższe docierające nawet do samego miasta.
Denerwował  mnie również i ten fakt. Selena górowała nade mną, ale i nad naszą spółką z chłopakami. Byliśmy dobrzy również, w tym co robimy, ale w gangsterskim świecie stanowiliśmy najmniejszą jednostkę.
Doskonale znam obejście domu, dlatego od razu trafiam do drzwi, umiejscowione blisko basenu, w którym właśnie wymieniono wodę. Nie pukam, walę w drewniany prostokąt tak mocno, że zaczynają mnie boleć kości. Otwiera mi rosły mężczyzna z krótko ściętą grzywką. Wywracam na jego widok oczami i złoszczę się jeszcze bardziej.
-Bieber. - szczerzy debilnie zęby, a gdy chce jeszcze coś powiedzieć, uciszam go.
-Daruj sobie Jones. - fukam i omijam starego znajomego w progu. Ethan był najbardziej irytującym uczniem w naszym wieku, który nie tylko znany był jako najlepszy przyjaciel zakupowy dla dziewczyn, ale też jako jedyny, który miał odwagę próbować się wbić do naszej paczki.
-Słyszałem, ale myślałem, że to tylko plotki. - stwierdza, gdy idziemy słabo oświetlonym korytarzem.
-Jeszcze wiele rzeczy Cię może zaskoczyć. - odpowiadam, kręcąc głową i krytykuję niemo jego lekkoduszność, jednocześnie zastanawiając się nad kryteriami Seleny podczas rekrutacji.
Znajdujemy duże pomieszczenie. Na wschodniej ścianie wisi wieke małych i większych telewizorków z monitoringiem. Gdyby nie kilka kanap i wielki stół w jakiś sposób mógłby przypominać salon.
Zupełnie nie zwracam uwagi na znajdujących się tam ośmiu mężczyzn tylko od razu podchodzę do Seleny.
-Co, do kurwy, sobie wyobrażasz, Gomez ! - unoszę się, blisko jej ciała. Jest zaskoczona, oddycha szybko, a jej powiększone operacyjnie cycki, nieokryte stanikiem, ocierają się o moją klatkę piersiową.
-Wyjdźcie. - oznajmia cicho. Unika ze mną kontaktu wzorkowego, dopóki wszyscy nie opuszczają pomieszczenia. - Czy ciebie kompletnie popierdoliło ? - kładzie dłonie na mojej klatce piersiowej i odpycha mnie.
W afekcie mocno łapie jej rękę i słyszę, jak cicho syczy z bólu.
-To z tobą jest coś nie tak. - fukam, zaciskając zęby. - Nie jestem chłopcem na każde twoje pieprzone zawołanie !
-Jesteś tego pewien ? - uśmiecha się triumfalnie, a jednocześnie zachęcająco. Przegryza wargę i wyrywa rękę z mojego uścisku. Nie przejmuje się czerwonym śladem, tylko wędruje do małego domofonu w swoich niebotycznych czarnych kozakach. -Za pięć minut wyjeżdżamy. - oznajmia twardym głosem i odkłada małą słuchawkę.
-Dlaczego idziemy wszyscy ? - pytam zdezorientowany. Dziewczyna zalotnym krokiem podchodzi do biurka, unosi prawą nogę, by postawić ją na obrotowym fotelu.
-To duża akcja. - odpowiada wymijająco. Jej i tak krótka sukienka podnosi się jeszcze wyżej tak, że zauważam koniec jej czarnej pończochy. Na moment zasycha mi w ustach, gdy pistolet umiejscawia za koronkowym pasem. Z drugim robi to samo, zmieniając tylko nogę prawą na lewą. -Idziemy. - melduje, otwierając drzwi.
-Jestem już tak cholernie nieważny, że nie dostanę nic ? - pytam ze złością, zatrzymując się w progu.
-Na ciebie czeka tylko nagroda. - szepcze namiętnie zbliżając swoje usta do moich. Na tych wysokich butach czynność ta wydaje się dla niej o wiele prostsza niż normalnie.
Łapie mnie za rękę i wyprowadza na zewnątrz, gdzie pakujemy się w czarnego wana. W czasie podróży ściskam się między napakowanego gościa, który z pewnością nie oszczędzał na siłowni i odzywkach stymulujących, a drzwi.
Droga była nierówna, pełna dołów , dołków i dołeczków, przez co przeklinałem każdy z nich. Niekiedy i moja głowa uderzała o sufit przy pokonywaniu większej przeszkody.
W samochodzie panowała cisza, nie grało nawet radio. Pod koniec podróży słyszalny jest tylko odgłos cmokania, gdy Gomez maluje swoje usta jasnym błyszczykiem.
Ku mojemu zdziwieniu lądujemy pod Minton's Playhouse. Wysoki budynek zachwyca swoim oświetleniem. Hotelowi goście czekają na przejęcie ich do pokoi, znajdujących się nad syfem, który znajduje się w piwnicy, gdy my schodzimy na dół. Nie muszę analizować zbyt długo wyboru Gomez - dobrze prosperujący hotel był doskonałym kamuflażem dla burdelu, który dział się na dole. Poprawiam swoją kurtk3, wypchaną małymi paczuszkami.
Schody są nierówne i lekko śliskie. Osiłki Seleny wchodzą do pomieszczenia pierwsi, a ona na samym ich czele.
Cekiny na jej sukience zaczynają wesoło się mienić w skutek czerwonego światła zainstalowanego w środku. Jest gorąco i duszno, co potwierdzały ciała tancerek, których rury były oddalone od siebie tak, aby przychodzący goście mogli swobodnie się poruszać. Ich skóra błyszczała lekko, a włosy kręciły się samoistnie od panującej wilgoci. Tańczyły zaciekle, pokazując coraz to bardziej wymyślne figury, po to żeby zachwycić sobą publiczność.
Z tłumu wyłania się niski mężczyzna w ciemnym garniturze. Podchodzi do Seleny, która szeroko uśmiecha się na jego widok i całuje jej oba policzki.
-Dobry wieczór, wuju. - mówi, a moja szczęka ląduje na podłodze. Małe włoski na mojej szyi stają dęba na domiar tych informacji, a jedyna myśl kłębiąca się w mojej głowie, było pytanie, jak bardzo jeszcze Selena jest popieprzona.
-Śliczne wyglądasz, moja piękna. - oznajmia, ściskając jej drobną dłoń swoimi obiema. Na jego palcach mienią się wielkie, drogie, złote sygnety, dopasowane do czerwonego krawatu.
-Możemy zaczynać ? - pyta z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy.
-Oczywiście, słonko. - szczerzy idealnie białe zęby i to ostatnia uprzejmość, jaką zauważam od niego tego wieczoru. Gomez skinieniem głowy pokazuje chłopakom, gdzie mają iść, według planu, w który nie zostałem wtajemniczony, a mnie zostawia na pożarcie lewa. - Ile masz dzisiaj ?
Pyta, podchodząc do mnie. Skanuje mnie od czubka głowy do samych kostek.
-To jest Justin. - przedstawia mnie z opóźnieniem i wiesza się na moim ramieniu. Targa mną ochota strzepnięcia jej, jak drobnego paproszka, którzy przypadkiem wylądował na mojej koszulce, lecz powstrzymuje się ze względu na tutejszą pozycję człowieka, stojącego na baczność naprzeciw mnie.
-Wystarczająco, wuju. - zapewnia. - Justin wie co robić.
-Nie wątpię. - rzuca szybko ze skoncentrowaniem wymalowanym na twarzy. -Bieber, tak ?
-We własnej osobie. - odpowiadam dumnie.
-Napad pół roku temu ... - zaczyna ze wspomnieniem- ... Dobry, nie powiem. - chwiali, kiwając głową. - Ufam Ci, chłopcze. Ale jeśli coś spieprzysz wylądujesz w piachu.
Po tych słowach wtapia się w tłum tańczących ludzi. Zimny dreszcz przechodzi przez moje plecy, pierwszy raz znajdując się w sytuacji, kiedy ktoś grozi mi, nie ja jemu.
-Zabieraj się do roboty, seksiaku. - szepcze mi do ucha, delikatnie gryząc jego płatek i idzie śladami swojego wuja.
Nie mam ochoty patrzeć się na rozbierające się laski w karnawałowych maskach, dlatego odchodzę w kąt, wiedząc, że tam będzie najwięcej klientów.
Gdy odnajdują dobre miejsce i opieram się o ścianę, wyczuwam ostry zapach palonej marihuany. Odwracam głowę w bok i przyglądam się grupce młodych osób, których źrenice były już dawno rozszerzone. Bez wahania podchodzę do nich i kucam, by być na poziomie ich pola widzenia.
-Jak leci ? Pewnie macie ochotę na coś jeszcze, co ? - zagaduję wesoło. Jedna dziewczyna odwraca się w moja stronę podczas, gdy chłopak obok niej wjeżdża ręką pod jej ciasną spódniczkę. Mam ochotę zwymiotować.
-Masz coś, żeby był w stanie zrobić mi dobrze ? - pyta bezwstydnie, kiwając się raz z prawej na lewą i odwrotnie. Patrzę na chłopaka i stwierdzam, że jest kompletnie pijany.
-Co tylko chcesz. - wymuszam uśmiech i zanurzam dłoń w kieszeni kurtki. Odnajduję odpowiednią paczuszkę, a dziewczyna zaczyna szukać pieniędzy w swoim staniku. - Ktoś jeszcze ?
-Daj co masz ! - krzyczy chłopak z whiskey w ręku. - Najlepiej w strzykawce, to będzie zajebista noc !
Patrzę na niego z politowaniem, kiedy pokazuje gestem ręki na grupkę przyjaciół obok niego. Nienawidziłem tego, ponieważ sprawiałem, że młode osoby zmieniały się w swoje karykatury o ile ich organizm był w stanie przeżyć tę noc.
Pozbywam się co najmniej połowy zawartości kurtki, która była możliwa i czekam na pieniądze. Kolana bolą mnie od ciągłego kucania, ale o mało nie przewracam się, gdy w klubie robi się głośno, a na twarzach obecnych maluje się panika.
-Policja, ludzie !!! - ktoś krzyczy. Tańczące dziewczyny uciekają z podestów pod ochroną swoich ochroniarzy.
Spoglądam wyczekująco na grupkę, która była przerażona także. Serce wali mi mocno, ale chcę zachować powagę.
-Co teraz ? - skrzeczy dziewczyna obok niej, jej chłopak zaprzestaje wszystkich czynności, mających na celu rozebranie jej przynajmniej z tej najważniejszej części garderoby.
-Pieniądze, kurwa ! - krzyczę na nich, gdy w tłumie dostrzegam biegnącą do mnie Selenę. Pośpiesza mnie nawet wzrokiem.
-Spokojnie, stary. - odpowiada mi chłopak z naprzeciwka, odkładając whiskey. Zdążył już schować narkotyki do kieszeni swoich spodni.
-A obił Ci ktoś kiedyś mordę ? - słyszę głos Gomez nad sobą. Kopie mnie obcasem w łydkę. -Musimy wiać.
-Dawajcie to, do cholery ! - bez zastanowienia wyrywam portfele z ich rąk, po brzegi naładowane kasą. Cholerne, bogate dzieciaki.
Szybko podnoszę się, nie zwracając uwagi na ich protesty i pozwalam, żeby Selena złapała mnie za rękę i poprowadziła korytarzem.
-Sprzedałeś wszystko ? - zerka na mnie przelotnie.
-Nie. - rzucam. - Nie wymagaj ode mnie tak wiele, kiedy ktoś wezwał pieprzone psy.
-Nic nie powiedziałam, Bieber. - odpowiada z lekkim urażeniem w głosie. - Zebrałeś kasy o wiele więcej niż warte są te dragi.
Jej słowa nie sprawiają, że czuję się lepiej. Zaś konta rodziców tych dzieciaków nie odczuwają większej zmiany.
-Co teraz ? - pytam, chcąc zmienić temat.
-Miejsce,  w którym byłeś skomplikowało sytuację. Chłopaki czekają na nas za hotelem.
-Uważasz, że uda nam się ominąć psy? - pytam z niedowierzaniem. Adrenalina zaczyna rozpychać moje żyły do granic możliwości.
-Nie panikuj, jak dziewica przed swoim pierwszym razem. - karci mnie i ciągnie za masywne drzwi. - Nie takie rzeczy w życiu robiłam. - oznajmia i wyciąga nas oboje z ciemnego korytarza. Znajdujemy się na szerokiej, zielonej polanie. Słychać koguta samochodów policyjnych, ale nie jest to tak bardzo wyraźny dźwięk.
Dostrzegam czarnego vana, w momencie, gdy dziewczyna zmusza mnie do biegu. Moje płuca od razu zaczynają palić mnie żywym ogniem. Dyszę głośno i ciężko, ale udaje mi się dogonić Gomez mimo że jest nadal na tych wysokich szpilkach. Jej włosy wirują na wietrze i sam nie jestem pewny, czy przepadkiem nie biegnie na oślep.
Gdy jesteśmy w połowie drogi słyszmy głośne:
-Stań, bo strzelam !
Na tak otwartej przestrzeni, echo roznosiło się lepiej niż dobrze. Nie przestaję biec, chociaż w nogach brakuje mi już sił. Van podjeżdża bliżej, a druga komenda policjanta przecina powietrze.
W mojej głowie pojawia się Jess, jej uśmiech, jej wesoły śmiech, jej słodkie oczy i maleńki nosek. Nie wiadomo skąd wyobrażam sobie nas przy łóżeczku naszego dziecka i gdy Selena wsiada już do vana ja czuję ból w boku. Przewracam się u samych stóp samochodu tak, że widzę miny wszystkich uczestników ucieczki na sobie.
Ciepło zalewa całe moje ciało od środka. Paraliż obejmuje mnie całego tak, że mogę jedynie dotknąć miejsca, w którym czuję ból. Oczy zachodzą mi mgłą, kiedy wyczuwam na swoich palcach lepką ciecz.
-Jest ranny! - krzyczy ktoś, lecz jestem jak w amoku, oglądając swoją dłoń.
-Bierzecie go do środka. Szykujcie przyrządy.
Zupełnie nie wiem co się wokół mnie dzieje. Krzyczę tylko, gdy kilki mężczyzn próbuje mnie wnieść do vana. Widząc mój upadek, policja już nawet nie reaguje.
 Ląduje w przestronnym bagażniku, chłopaki przechodzą do przodu, a przy mnie zostaje tylko jeden. Jedna łza ucieka z mojego oka, gdy rozcina moją koszulk3, by zobaczyć ranę.
-Trzeba ciąć, jest głęboko. - oznajmia głośno i podnosi na mnie wzrok.
-Andrew ? - pytam zachrypniętym głosem. Moje oczy wyglądają, jak pięciozłotówki, gdy zdaję sobie sprawę, że to ten sam ciamajda i pierwszak, który był o mały włos świadkiem, gdy posuwałem Selenę w bibliotece.
-Zamknij mordę i leż spokojnie, jeśli chcesz żyć. - odpowiada mi ostro, zaskakując mnie jeszcze bardziej. Był innym człowiekiem.
-Jak jest ?
Pojawia się również głowa Seleny. Związała sobie włosy, a na jej czole widoczne jest kilka zmarszczek.
-Zrobię to. - oznajmia ze zdeterminowaniem Andrew. - Ale musisz mi pomoc.
I o Jezu słodki, Selena przekłada nogi przez siedzenie, by być po naszej stornie. W ustach zasycha mi jeszcze bardziej, gdy widzę jej szparkę, nieokrytą żadnym kawałkiem bielizny.
Andrew podaje Selenie biały worek z płynem , dodatkowo przykładając mi wacik do miejsca obok łokcia.
Lekkie kołysanie się samochodu sprawia, że dodatkowo mam ochotę zwymiotować.
-Będziesz trzymała kroplówkę. - wydaje polecenia z niezmąconym spokojem. Wbija igłę w moją żyłę, a ja drę się, jak szaleniec. Łapie go mocno za rękę i ściskam.
-Daj mi, kurwa, jakieś znieczulenie. - syczę, spinając wszystkie swoje mięśnie. Selena zabiera moją rękę i kładzie ją na swoich kolanach, pozostawiając je złączone.
-Nie mogę. - Andrew porozumiewawczo patrzy na Gomez.
-Rób, co należy. - odpowiada mu i spogląda na mnie. Wzrok jej jest pełen współczucia, ale nie obchodzi mnie to. W tej chwili winię ją za to wszystko, dopóki nie czuję ostrza wbitego w mój brzuch. Ściskam rękę Seleny tak, jak zrobiłem to Andrew przed chwilą. Nie obchodzi mnie również to, że pozostawione przeze mnie śladu utrzymają się co najmiej tydzień.
Jest tak, jakby w ogóle przestał oddychać. Boli mnie wszystko, a w ustach czuje metaliczny, dość nieprzyjemny smak. Moje powieki są ciężkie, ale nie mam odwagi ich zamknąć, bo gdy tylko to robię widzę Jess i wszystko to, co najlepsze z nią związane. Czy bałem się umierać? Z całą pewnością.
Mój żołądek znowu kurczy się na dźwięk rozciągania moich tkanek wewnętrznych. Andrew precyzyjnie, szczypcami grzebie w moim brzuchu, a Selena delikatnie głodzi moją rękę, w którą wbitą mam kroplówkę.
-Jak się czujesz ? - pyta Andrew.
-Chujowo, a jak myślisz ? - odszczekuję niegrzecznie, ponownie zaciskając zęby, gdy czują mocne rozpychanie.
-Szkoda, że antybiotyk nadal pozwala Ci się odzywać. - odpowiada ze złością, ale pełen spokoju.
Rwanie w boku staje się coraz mocniejsze. Wyczuwam, że na moich brzuchu zaczyna pojawiać się wypływająca z rany krew. Przed oczami pojawiają mi się ciemne plamki, a w głowie niewyobrażalnie wiruje.
-Co mu jest ? - Selena porusza się niespokojnie, widząc zmianę w moim zachowaniu.
-Mam kulę.
Gdy to mówi biorę tak mocny wdech, że jestem bliski zachłyśnięcia się. Ponownie słyszę odgłos rozciągania, a potem widzę, jak Andrew podnosi kulę i dokładnie się jej przygląda.
-Niezła. - stwierdza z uznaniem i odrzuca szczypce na bok, zanim zdążam rzucić jakąś kąśliwą uwagę. Tym razem chwyta za igłę i w ciągu pięciu minut dziura w moim boku zostaje zaszyta.
-Będzie żył. - stwierdza, zdejmując jednorazowe rękawiczki.
-Jak zwykle jesteś niezawodny. - piszczy Selena. Nadal trzymając moją kroplówkę, drugą ręką pomaga mi usiąść. Czuję lekkie szczypanie w boku, ale powracające siły, uzyskują więcej uwagi.
Do końca podróży Gomez podaje mi wodę, a Andrew sprząta swoje przyrządy.
-Zmieniaj opatrunek. - nakazuje. - Przemywaj jodyną. Miesiąc i wszystko będzie w normie.
-Dzięki.- mówię cicho, wykazując się zawstydzeniem. Andrew tylko kiwa głową.
Gwałtowne hamowanie utwierdza mnie w tym, że znajdujemy się pod moim blokiem. Selena, wkłada w kieszeń moich spodni plik banknotów i ucieka na swoje poprzednie miejsce, każąc chłopakom, by pomogli mi wyjść.
Ethan zjawia się pierwszy ze złowieszczym uśmiechem, wymalowanym na całej twarzy. Przesuwam się bliżej, by móc postawić stopy na ziemi.
-Ale z ciebie mięczak, Bieber. - śmieje się, łapiąc mnie za ramie i wprost zrzuca mnie na twarde betonowe płyty, ułożone jedna obok drugiej. Syczę z bólu i chcę krzyknąć, ale wsiada w vana i szybko odjeżdża.
Oprócz boku boli mnie również kolano. Przeklinam tego chuja i na czworaka przesuwam się do klatki., czując się gorzej niż gówno. Jestem wrakiem człowieka, wypompowanym z całej godności, którą w sobie posiadałem, potraktowany jak najgorsze ścierwo. Z trudem docieram do domu - świeżo zaszyta rana boli cholernie, a na opatrunku pojawia się kilka kropel krwi. Nie wiem, jak udaje mi się dotrzeć i położyć na miękki dywan, podczas gdy w oczach pojawiają mi się mroczki, a w głowie kręci jeszcze gorzej niż po dobrej sesji  na karuzeli.
-Juss ? - słyszę w dodali jej cichutki głosik. Gula w moim gardle rośnie do takich rozmiarów, że nie ma siły nawet się odezwać. Leżę w bezruchu, nie mając siły nawet podnieść zamkniętych powiek.
-O mój boże !
Zaczyna zanosić się płaczem i klęka obok mnie. Czuję, jak duże łzy, spływając po jej policzkach, jako ostatni punkt wędrówki obierają pozostałości po mojej koszulce.
-To nic, Jessi. - staram się ją uspokoić. Powoli otwieram z trudem oczy i widząc jej zmartwioną twarz, ujmuję jej twarz w dłonie.
-Jak nic, Juss, jak nic. Ty jesteś ranny. - mówi bez tchu z przerażeniem, nie tylko wymalowanym na twarzy.
-Nic mi nie będzie, ptaszyno. - zapewniam, przyciągając jej twarz do siebie, by obdarować jej czoło mokrym, kojącym pocałunkiem. Dziewczyna opada na moją klatkę piersiowa, cicho szlochając. Obejmuje ją ramionami, wtulając swoją twarz w jej gładkie włosy.
-Co ty zrobiłeś, Justin- szepcze, gładząc mnie opuszkami palców po policzku.
-Już niedługo, Jess. - mówię ochryple. - Jeszcze trochę i wyjedziemy stąd.
-Wierzę ci, Justin. - odpowiada, cichutko, całując mnie w usta.




----------------------------------------------------------------
 

Jeśli szanujesz te moje kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękuję.

3 komentarze:

  1. Jezu Justin nie wplątuje się w to 😊😨 niw rób tego jessi😫😆 jak ja ich kocham ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo jeej, co za wspanniały rozdział !! Czekam na następny !! Zapraszam również do siebie na https://my-love-story-justinbieber91.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój Boże... genialny! Dlaczego Justin to robi? Cały czas nie może oprzeć się Selenie... i jeszcze ten postrzał. Nie wiem jak Jess to wszystko wytrzyma, ale ja też chcę wierzyć że niedługo wyjadą i wszystko będzie w porządku.
    Pozdrawiam i czekam na next
    Mari:)

    OdpowiedzUsuń