czwartek, 21 kwietnia 2016

II Rozdział 5




 Czytasz ? = SKOMENTUJ !

-Justin ? - wołam chłopaka, wychodząc na korytarz, który nie przetrwał nawet połowy tego czasu, który ja spędziłam w gabinecie, opuszczając go już na początku. Byłam w ciąży, mając osiemnaście lat, musiałam wysłuchać lekarza.
Rozglądam się dookoła i widzę go na zewnątrz, poprzez szklane drzwi. Bez zastanowienia ruszam w jego stronę, a gdy popycham je, od razu do moich nozdrzy dobiega zapach dymu papierosowego.
-Dlaczego wysz ... ?
-Ciii. - ostatni raz zaciąga się papierosem, opuszcza go na ziemię, przydeptuje nowymi Suprami i przyciąga mnie do swojego pokoju. -Potrzebowałem ... powietrza.
Obejmuję go w pasie, wtulając się w jego bok i ciesząc się, że nie zostawił mnie samej. Podnoszę rękę i delikatnie głaskam go po policzku, zmierzając dalej, by ściągnąć kaptur z jego głowy, który przeszkadzał mi w odczytaniu jakichkolwiek emocji z jego twarzy.
-Jesteś zły ?- pytam ostrożnie.
-Nie, ptaszyno. - Ciepłe usta przytyka do mojego czoła - To nasze dziecko. Może nie planowaliśmy tego, ale uprawialiśmy seks, bo się kochamy. Ono też będzie kochane.
Na końcu uśmiecha się do mnie i wszystkie wątpliwości szybko mnie opuszczają. Do niedawna byłam pełna obaw, ponieważ ta wiadomość zmieniała wszystko, ale to, że Justin podjął się tego wyzwania tylko mnie uskrzydliło.
Wspinam się na palce i rozpoczynam nasz powolny pocałunek. Co z tego, że stoimy pod szpitalem, a koło nas ciągle przechodzą różne osoby. Chcę trwać w tym stanie, z nim całą wieczność.
Brunet odwzajemnia moją pieszczotę, a jego ręce lądują na moich biodrach. Czuję smak papierosów, pozostały na jego ustach, lecz zupełnie mi to nie przeszkadza, bowiem obejmuję go za szyję, co jakiś czas ciągnąc go delikatnie za kosmyki blond włosów.
Pocałunek kończy Justin, chwytając pomiędzy swoje zęby moją dolną wargę, co wywołuje uczucia stada mrówek przechodzących po moim ciele i kręgosłupie, co zaliczamy do tych najprzyjemniejszych.
Uśmiecham się niego szeroko i mocno przytulam. Układam policzek na jego ramieniu pokrytym skórzaną kurtką, a rękoma oplatam go w pasie. W takiej pozycji jestem najszczęśliwsza na świecie.
Mijają chwile, a ja nie mam ochoty ruszać się z tego miejsca, pomimo tego że powinniśmy.
-Który to miesiąc ? - pyta, trzymając podbródek na czubku mojej głowy.
-Trzeci. - odpowiadam, powracając wzrokiem do jego twarzy. Już nie jest napięta tak, jak wcześniej, ale dla pewności przejeżdżam palcami po jego policzku, czując pod opuszkami lekki zarost.
-Jak to możliwe, że nic nie zauważyłaś ?
Jest zdziwiony, a ja rumienię się i zawstydzam.
-Jakoś ... - próbuję coś wymyśleć, lecz nie udaje mi się to. Nadal zbyt mało wiedziałam o życiu, jakkolwiek to głupio brzmiało, a tym bardziej nigdy nie spodziewałam się, że zostanę matką w tym wieku.
-Wiem, kochanie. - śmieje się krótko i podnosi mój podbródek, bym nie uciekała wzrokiem. - Ale taka jesteś jeszcze bardziej słodka. - komplementuje mnie, składając na moim czole czuły pocałunek. - Co Ty na to, aby pierwsza dowiedziała się mama ?
-W końcu to Pattie. Musi wiedzieć pierwsza. - zgadzam się radośnie, a chłopak dziękuje mi szerokim uśmiechem. Odrywa swoje plecy od mury szpitala i łapie mnie za dłoń, prowadząc w stronę parkingu.
W samochodzie nie rozmawiamy, a mi to zupełnie odpowiada. Jestem szczęśliwa, przyglądając się lekkiemu uśmieszkowi chłopaka, który dostrzegam mimo, że jest zwrócony do mnie tylko prawym profilem. Już się nie boję. Brunet wiele razy udowodnił, że jestem z nim bezpieczna, dlatego wiedziałam, że tak będzie również tym razem.
-Jesteśmy, kochanie.
Byłam tak pogrążona w swoich myślach, że nawet nie zauważyłam, iż dotarliśmy na miejsce. Dopiero czuły głos Justina i jego ręka, poklepująca lekko moje udo, sprawiła, że powróciłam do rzeczywistości.
Powoli wysiadam z samochodu, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Nagle poczułam chęć położenia się i spania, lecz zwalczam w sobie tą pokusę.
-Wszystko okej ?
Justin jest, jak mój Anioł Stróż i od razu pojawia się obok.
-To tylko mały spadek energii. - oznajmiam, wtulając się w jego klatkę piersiową.
-Och, maleńka. - Justin chichocze. - Poproszę mamę, by Cię dokarmiła. Nosiła w sobie nas troje, więc na pewno poda Ci wiele cennych rad.
-Denerwujesz się ? - wypalam niczym jak wyskakujący z konopi przysłowiowy Filip.
-Wcale. - bierze w swoje dłonie moją twarz. - Muszę być za Was odpowiedzialny.
Całuje mnie krótko w usta i wchodzimy do bloku. Pokonanie schodów prowadzących na trzecie piętro okazuje się dla mnie lekkim wyzwaniem i prawdopodobnie gdyby nie pomoc Justina już dawno bym upadła. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jestem aż tak słaba.
Gdy docieramy na odpowiednią klatkę, czuję lekką zadyszkę i rozpinam bluzę, ponieważ jest mi duszno.
Justin przyciska dzwonek owija swoje ramię wokół mojej tali i całuje mnie w skroń, gdy drzwi się otwierają.
-Moje, robaczki. - krzyczy na powitanie Pattie i wpuszcza nas do środka. Ochoczo zdejmuję bluzę, gdyż jest dla mnie zbędnym balastem i splatam swoje palce z palcami Justina. - Co Was sprowadza ? - pyta, prowadząc nas do kuchni, gdzie włącza gaz, by zagotować wodę na herbatę.
Pattie była najbardziej gościnną osobą, jaką mogłam poznać w swoim życiu. W niektórych kwestiach przerastała nawet Anę, chociaż i ona była wspaniała.
-Musimy Ci o czymś powiedzieć, mamo. - Justin uśmiechnął się szeroko, a Pattie miętosząc w dłoniach ścierkę usiadła, cierpliwie czekając, gdy do kuchni wpadły dzieciaki. Jazzy od razu wskoczyła Justinowi na ręce, a niezadowolony tym fantem Jaxon podszedł do mnie, przytulając się do mojego uda.
-Więc o co chodzi, Justin ? - ponownie zapytała Pattie, nieco zniecierpliwiona.
-Jessica jest w ciąży. - oznajmił.
Mama Justina najpierw otworzyła usta, potem je zamknęła i zaczęła płakać, a mimo łez uśmiechała się najszerzej, jak tylko potrafiła.
-Co znaczy w ciązji ? - pyta Jazzy, a my wybuchamy śmiechem.
-Będziesz ciocią, Jazz. Ja i Jessi będziemy mieć dzidziusia. - odpowiada dziewczynce, która zaczyna piszczeć z radości.
Za to ja wzruszam się prawie tak samo, jak Pattie, która podchodzi do mnie i przytula.
Każde słowo wypowiedziane przez Justina jest tak piękne, jak jego zachowanie. Nie przestraszył się, nie uciekł, bowiem wręcz przeciwnie, bo jest tutaj, ze wszystkimi i oznajmia o tym, że w niedalekiej przyszłości zostaniemy rodziną.
-Jak się czujesz, kochana ? - szepcze mi na ucho. Dziwię się, że ona nie zauważyła moich objawów wcześniej zupełnie tak jak ja sama, skoro w tym mieszkaniu spędzamy prawie każdą wolną chwilę. Pattie okazywała mi wiele ciepła i była, jak matka. Opiekowała się nami, jak tylko mogła i za to byłam jej wdzięczna.
-Mogłoby być lepiej. - śmieję się, głaszcząc Jaxona po główce, który za chwile ucieka i wraz z rodzeństwem idzie do salonu.
-Zaraz Cię odrobinę podkarmię. - oznajmia, puszczając mi oczko i głaszcząc po plecach. - Ale mam jeszcze coś.
Odchodzi ode mnie, by w szafce tuż nad zlewozmywakiem znaleźć małe pudełko.
-To witaminy. Z pewnością pomogą. - zapewnia, sama chowając je do kieszeni mojego swetra. - Biorę je nadal, mimo tego, że dzieciaki powiłam już dawno.
-Bardzo dziękuję. - uśmiecham się, całując kobietę w policzek.
-Nie martw się, kochana. Jeszcze nie raz będę służyć Ci radą. Ciąża to aż 9 miesięcy !

***

Następnego dnia rano nie jestem w stanie podnieść się z łóżka. Budząc się około godziny siódmej, złapały mnie okropne mdłości, a w głowie mocno zakręciło, że musiałam zostać tam przez następne sto dwadzieścia minut. Ubolewałam również nad faktem, że Justin wyszedł zanim się obudziłam, a teraz byłam sama i nikt nawet nie mógł mi podać szklanki z wodą.
W głębi duszy cieszyłam się, że jeszcze chwilę, a objawy odejdą w niepamięć. Przyzwyczaiłam się już do myśli, że zostanę mamą i to dodawało mi jeszcze większego, życiowego kopa.
Kiedy mdłości i zawroty mijają, decyduję się wygramolić z łóżka. Prześcielam je lekko, ubieram się w zwykłe czarne legginsy oraz szarą tunikę i idę do kuchni.
Gdy jestem na miejscu można jeszcze wyczuć zapach mocnej kawy, którą Justin wypija codziennie rano. Aktualnie kofeina również stała się jego uzależnieniem.
Zapobiegawczo otwieram okno i robię sobie śniadanie. Najprostsze okazały się tosty, które pochłaniam oglądając telewizję.
Gdy kończę postanawiam lekko posprzątać. Przecieram z lekkiego kurzu stolik kawowy w salonie, a następnie zbieram brudne rzeczy, z którymi wędruję do łazienki. Kładę je wszystkie na podłodze i otwieram drzwi w pralce. Po kolei każdą rzecz przeszukuję i odwracam na lewą stronę, by nie niszczyły się tak bardzo.
Tracę swój dobry humor, gdy przychodzi czas na jeansy Justina, a w ich kieszeniach/znajduję woreczek z marihuaną.
Ze złością wypycham spodnie do bębna pralki, przy okazji ubijając sobie rękę, lecz adrenalina, płynąca w moich żyłach, nie pozwala mi poczuć bólu. Chwytam się tylko za nadgarstek i siadam opierając się o wannę i zaczynając płakać.
- Dlaczego znowu ? - pytam samą siebie, szlochając.
Zaraz po tym, jak uciekliśmy Justin nawet nie wykazywał ochoty na palenie zioła. Pozostały mu tylko papierosy, które bądź co bądź akceptowałam, ponieważ po nich zachowywał się, jak Justin nie osoba, której nie znam.
Powraca do tego, z niewiadomych mi powodów, dwa lata potem i trwa tu już kilka miesięcy. Walczę z nim, prosząc by porozmawiał ze mną, lecz na marne, a wszystko to kończy się zupełnie tak, jak wczoraj.
Mając się przyznać, miałam dyskretną nadzieję, że w końcu zmieni się, po nowince, że zostaniemy rodzicami. Straciłam ją, zdając sobie sprawę, że człowieka nie można zmienić, ponieważ on w głębi duszy zawsze pozostaje sobą, bez względu na to, jaki będzie na zewnątrz.
Tylko jaki był Justin ?
Nieczuły, jak gdy go poznałam ?
Niemożliwe. Uczucia okazuje mi na każdym kroku, a gdyby nie one nie byłabym teraz w ciąży.
Zagubiony, jak gdy szukał ojca ?
Kochający, ale jednocześnie cichy, namiętny a jednocześnie twardy, uczuciowy, a jednak zimny jak lód ?
Tego się bałam. Zmienił się tylko dla mnie, ale ta zmiana dosięgnęła tylko połowy jego serca.
Ocieram łzy ręką i powoli wstaję, podtrzymując się krawędzi wanny.
Justin i Jack nadal są najlepszymi przyjaciółmi, dlatego decyduję się na złożenie wizyty temu drugiemu, ponieważ nie dam rady tak żyć, a ciągła niepewność na pewno nie działa dobrze na naszego dzidziusia.
Ogarniam się nieco chaotycznie, biegając po mieszkaniu, ale efekt końcowy zadowala mnie, ponieważ wiem, że wyglądam na tyle dobrze, by nie straszyć mijających mnie ludzi.
Opuszczam mieszkanie, a na klatce schodowej spotyka mnie nieprzyjemny zapach, który powoduje, że mój żołądek boleśnie się kurczy.
-Pani Jessico ?
Podskakuję go góry ze strachu i opuszczam klucze, które właśnie opuściłam. Odwracam się i widzę za sobą naszą wścibską sąsiadkę.
-Coś się stało ? Niestety nie mam czasu. - odpowiadam nie okazując żadnego zainteresowania i zamykam szczelnie mieszkanie.
- Ja i sąsiedzi mamy dość stojących czarnych aut pod naszym blokiem. Boimy się nawet wyjść !
-Dlaczego pani mówi to mnie ?
Jestem totalnie zdezorientowana.
-Bo wiemy, że dotyczą one Was. - oznajmia i znika w swoim mieszkaniu, pozostawiając mnie w osłupieniu.
Lekko chwiejnym krokiem ruszam w stronę dworca, by zdążyć na pociąg. Czuję się słabo przez płacz i wszystkie te rewelacje, których muszę dowiadywać się od ludzi, a nie samego Justina.
Chciałabym znaleźć jakiekolwiek powiązanie, a może nawet sytuacje w pamięci, gdy to ja widziałabym opisany przez sąsiadkę samochód, lecz nie udaje mi się do, zanim docieram na dworzec.
Kupuję, najtańszy z możliwych, bilet, ponieważ tylko na taki mam pieniądze w swoim portfelu. Wraz z małym kawałkiem papieru zmierzam na peron, gdzie nie spóźniony ani o minutę pociąg już czeka.
W środku jest ciepło i przyjemnie z czego jestem niezmiernie zadowolona, gdyż dzisiejsza pogoda nie zadowalała.
Dzielę przedział z dwiema dziewczynami, niewiele młodszymi ode mnie o jasnych karnacjach, lecz w niczym mi to nie przeszkadza. Od razu wbijam wzrok w mijające obiekty za szybą, a do uszu wkładam słuchawki.
Podróż trwa tylko pól godziny, dlatego jeszcze przed szesnastą jestem już w Stratford. Wychodząc z pociągu zakładam na głowę kaptur i szybkim krokiem obieram najkrótszą trasę do mieszkania Jack'a, Madison oraz jej brata, który wyszedł z choroby nowotworowej, ale nadal był bardzo słaby i potrzebował więcej opieki.
Znając dokładnie skróty, pomiędzy którymi zawsze przechodzimy z Justinem, by nikt znajomy nas nie zauważył, na miejscu jestem dziesięć minut późnej. Na klatce schodowej lekko drżę z zimna, a w brzuchu mi burczy, ponieważ ostatnim posiłkiem było śniadanie.
Mimo to powoli wspinam się schodek po schodku, aż docieram na odpowiednią klatkę. Dzwonię dzwonkiem, a nie mija minuta, a Jack zaprasza mnie do środka.
-Jest Madison ? - pytam, zdejmując kaptur tuż po wejściu do środka. Moja wizyta nie dotyczyła tylko jednego tematu, a moja ciąża również dotyczyła dziewczyny, gdyż to ona pierwsza zauważyła, że coś się dzieje i w przeciwieństwie do Amandy, zwracała mi uwagę kilka razy więcej niż dziewczyna Luke'a.
-Wyszła na spacer z Shawn'em. Chłopak potrzebował powietrza. - oznajmia, zabierając ode mnie kurtkę i wieszając ją schludnie w szafie.
-Może to i lepiej. - mruczę nieco cicho, wręcz sama do siebie. Cieszę się, ponieważ wiem, że przy większej ilości osób nie dałabym rady wypytać Gilinsky’iego o mojego narzeczonego.
-Coś nie tak, Jessi ? - pyta mnie, nastawiając wodę na herbatę. Gdy to robi ja siadam wygodnie na kanapie, rozglądając się dookoła i zauważam, że w końcu na ścianie pojawiły się ramki ze zdjęciami, o których długo marzyła Madison.
-Jesteś też moim przyjacielem, Jack, dlatego musisz mi powiedzieć, co z Justinem jest nie tak. - zaczynam poważnie. Uroczy uśmiech znika z twarzy bruneta.
-Nie bardzo rozumiem ...
-On pali. - oznajmiam. - Znowu, Jack.
-Cholera. - przeklina, zaplatając dłonie na klatce piersiowej. - Kurde, przepraszam, Jess, ale na tej imprezie to ja to zaproponowałem ...
-Impreza to już przeszłość. Dzisiaj znalazłam to w jego spodniach.
Na stół rzucam przezroczystą paczuszkę.
-Macie problemy ? - pyta, biorąc ją do ręki i obracając kilka razy.
-Jeżeli ciąża to problem ... - wzruszam ramionami.
-Jesteś w ciąży ?! - krzyczy zaskoczony. - O kurwa.
-Gilinsky. - ostrzegam go, śmiejąc się. Brunet również rozchmurza się i znów jest wesoły. - Gratuluję, mała. -Całuje mnie przelotnie w policzek. - Co na to Juss ?
-Był ... zadowolony. - stwierdzam niepewnie, chociaż doskonale dał mi do zrozumienia, że sobie z tym poradzimy.
-Więc nie rozumiem ... - Jack puka się palcem po brodzie. - Nie mówił mi nic.
-Mi nie mówi kompletnie nic, Jack. Trzyma mnie, jak jedyny na ziemi okaz w szklanej klatce.
-A dziwisz się? Kocha Cię nad życie.
-Ja też go kocham, ale czasami chciałabym, żeby ze mną pogadał.
Nagle robi mi się przykro, a sekundę później już mogłabym płakać. Tłumaczę sobie, że to przez hormony, ale naprawdę czuję się źle, gdy Justin unika jakiejkolwiek rozmowy, która dotyczy jego. Tak nie zachowują się ludzie, którzy są już narzeczeństwem.
-Nie możesz się denerwować, Jessi. - siada obok mnie i obejmuje ramieniem, jak starszy brat. -Obiecuję Ci, że przy najbliższej okazji postaram się z nim szczerze pogadać.
-Dziękuję, Jack. - wtulam się w jego bok i pozwalam, by jedna samotna łza spłynęła po moim poliku.
- Tylko nie płacz, proszę. - jęczy, a ja zaczynam się śmiać, gdy drzwi mieszkania otwierają się, a w salonie staje Madison i Shawn.
-A co tu się dzieje ? - pyta z szerokim uśmiechem i biegnie w moją stronę. Shawn o jednej kuli podchodzi do stołu i uśmiecha się ode mnie na powitanie. - Czemu płaczesz, kochana ?
W Madison włącza się dobra ciocia, a wraz z tym spycha Jack'a z kanapy i zajmuje jego miejsce.
-To bardzo dobra wiadomość, babe. - oznajmia Gilinsky, całując ją w skroń. - Justin i Jess będą mieli dzidziusia !
-Wiedziałam ! - krzyczy z ekscytacją. - Wiedziałam, że Justin to zmajstrował. Te objawy nie były bezpodstawne.
-A ja wiem, że to Ty nadal chcesz być chrzestną. - śmieję się i na chwilę zapominam o problemach związanych z Justinem.

***
-Niestety, muszę się zbierać. - oznajmiam, gdy kończymy przygotowany przez Madison sernik z rodzynkami, który stanowił nasz deser.
Powoli wstaję od stołu i patrzę w okno. Robi się coraz ciemniej, a słońce całkiem zaszło, zaś jego miejsce zajął wiatr, który poruszał gałęziami drzew.
-Odwiozę Cię, Jess.
Jack odskakuje od stołu zaraz po mnie.
-Poradzę sobie. Pociąg mam za piętnaście minut. - mówię, nie chcąc zabierać chłopakowi czasu. Droga samochodem do Phoenix trwa nieco dłużej niż podróż pociągiem.
-Nie ma mowy ! - do rozmowy wtrąca się Madison, zbierając na jedną kupkę, wszystkie talerze, by zanieść je do kuchni. -Jesteś w ciąży, więc odrobina wygody przyda się. - puszcze mi oko i na pożegnanie całuje opiekuńczo w czoło. Jest niewiele starsza ode mnie, ale zachowuje się czasami jak moja mama.
Śmiejąc się , oboje wychodzimy z ciepłego mieszkania, zmierzając na podziemny parking.
-Ciepło Ci ? - pyta mnie Jack, majstrując coś przy ogrzewaniu. Odkąd tylko odpalił silnik czułam ciepło w okolicy kręgosłupa i lekki podmuch ogrzewający stopy.
-Jest w porządku. - uśmiecham się do niego, wygodnie rozsiadając w fotelu. Madison wepchnęła we mnie tyle jedzenia , iż mam wrażenie, że zaraz pęknę.
-Też to czujesz ? - zagaduje, wyjeżdżając na autostradę.
-Skąd wiedziałeś ? - śmieje się.
-Madison i kuchnia to obłędne połączenie. - oznajmia z dumą w głosie. -Codziennie mnie rozpieszcza.
W każdym słowie, każdej spółgłosce i wielu, powtarzających się samogłoskach słyszę miłość, jaką w swoim sercu pielęgnuje i przepełnia mnie szczęście, ponieważ wiem, że lepszych przyjaciół nie mogłam sobie wymarzyć.
Gilinsky opowiada mi jeszcze kilka śmiesznych historii, aż po godzinie oboje milkniemy. Kołysanie auta powoduje, że moje powieki mimowolnie robią się ciężkie, aż zamykam je, odwracając głowę w stronę okna.
-Jess ?
-Hmmm ? - mruczę. Jest mi tak wygodnie, że nie mam ochoty ruszyć nawet małym palcem u stopy.
-Cieszysz się ? - pyta, badawczo mi się przyglądając i równocześnie zaskakując zadanym pytaniem. Tak bardzo skupiałam się na wielu innych sprawach, że nie miałam czasu pomyśleć nad tym, co naprawdę czuję ja.
Zagryzam wargę, chwilę myśląc nad odpowiedzią.
Dziecko od wszechczasów kojarzyło się z wielką miłością dwojga osób i było owocem ich nieposkromionej namiętności .
Sytuacja była dla mnie nowa, ale wspaniała. Może jeszcze nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak to będzie gdy zostanę mamą, ale chciałam to wszystko przeżyć. Nie patrzyłam na to przez pryzmat tego ile mam lat, czy co ludzie powiedzą. To dziecko było nasze i wiem, że będzie kochane.
-Tak. - odpowiadam po dłuższej chwili.
-Będziecie wspaniałymi rodzicami. - dodaje Jack, ściskając moją rękę. Nagle przepełnia mnie wspaniałe uczucie, dzięki któremu to wszystko dociera do mojego umysłu.
-Dobrze, że w nas wierzysz.
-Masz się nie denerwować. - oznajmia z naciskiem i zajeżdża na parking pod naszą kamienica. Ze zdziwieniem stwierdzam, że podróż minęła naprawdę szybko. -Pogadam z Justinem.
-Dziękuję, Jack. - odpinam pas i pochylam się, by cmoknąć go w policzek. - Do zobaczenia.
Chłopak macha mi jeszcze na pożegnanie, zanim odjeżdża i znika za zakrętem.
W jednej chwili zaczynam drżeć pod wpływem panującego na dworze chłodu, dlatego szybko chowam się w klatce kamienicy. Powoli wspinam się na odpowiednie piętro. Tuż przed drzwiami szukam kluczy i czuję się nieco rozczarowana, gdy przekręcając kluczyk, zamek ustępuje, zwiastując to, że nikogo nie było w mieszkaniu.
Wchodzę do środka, zostawiając torebkę w przedpokoju. Zapalam światło tylko tam i potykam się o buty Justina, w których dziś wyszedł. Rozchmurzam się i idę w głąb naszego domu.
-Justin ? - wołam z ekscytacją w głosie. Wystarczyło tylko kilka godzin niewidzenia się, a ja już za nim tęskniłam. Chciałam, aby mnie przytulił, pocałował i abyśmy razem spędzili ten wieczór, oglądając jakąś głupią komedię.
Wchodzę do salonu, a gdy zapalam światło, spinam się cała.
Justin siedzi w fotelu. Złość jest wypisana na jego twarzy, a wściekłość wycieka z niego każdym porem w skórze na całym ciele.
-Coś się sta ...
Urywam, cała w strachu. Justin zrywa się z fotela niczym najgroźniejszy drapieżnik, chcący schwytać swoją ofiarę, którą aczkolwiek stałam się ja.
Gdy on tak dużymi krokami zbliża się do mnie, ja cofam się i zatrzymuję, napotykając ścianę.
Chłopak nigdy mnie nie uderzył, nawet nie podniósł ręki, ale tak zły nie był sobą, jakby jego duszę przejmował ktoś inny. Ktoś, kim on nie jest.
Piszczę zaskoczona, gdy jest przy mnie i zagradza przejście, blokując je rękoma, przyciśniętymi do tynku na wysokości mojej głowy. Jego tułów jest dalej od mojego, ale czoło na wysokości mojego. Oddycha głęboko, a każdy wydech powietrza z jego płuc jest gorący, jak rozżarzony węgiel i przepełniony złością.
-Gdzie Ty, do cholery, byłaś ?! - syczy, przez zaciśnięte zęby. Zimny dreszcz przechodzi mnie po plecach, a pot pojawia się na czole. Zwykle umiałam mu się przeciwstawić, ale dziś tak mnie zaskoczył, że nie potrafiłam zebrać słów.
-U Madison i Jack'a. - oznajmiam potulnie.
-Nie kłam, do kurwy nędzy. - krzyczy, uderzając pięścią w ścianę. Podskakuję zaskoczona, a chłopak odchodzi ode mnie. - Kto Cię przywiózł ?!
-Dlaczego jesteś zazdrosny ? - pytam nieco zagubiona.
-Nie jestem zazdrosny, jasne ? - mówi, przemierzając w tą i we wtą salon, gdy ja nadal jestem plecami przyklejona do ściany. - Nosisz w sobie moje dziecko. Mam prawo wiedzieć, gdzie się szlajasz.
-A co niby mam robić ? - tym razem to ja podnoszę głos. Nie rozumiem z jakiego powodu oskarża mnie o tak dziwne rzeczy. - Siedzieć w domu, gdy Ty wychodzisz i nawet nie raczysz mi powiedzieć gdzie ?!
-Pracuję. - oznajmia spokojnie, co zaczyna być mylące.
-Taak. - przeciągam, sarkastycznie. - Więc gdzie ?
-Ta informacja nie zmieni twojego życia. - rzuca.
-Nie prowokuj mnie, Justin.
-Gdzie byłaś ? - ignoruje moje ostrzeżenie.
Przestaję się bać, a uśpiona we mnie lwica, powraca.
-Już powiedziałam. - mówię i kieruję się w stronę sypialni, omijając bruneta, który od razu podąża za mną.
-Przestań kłamać, Jess. - wydziera się, aż po mieszkaniu idzie echo. Mam wrażenie, że usłyszała go cała kamienica.
-To Ty przestań to robić, Justin ! - mój głos również dobiera ton, którego on użył przed chwilą. -Co Ci dzisiaj odbiło !
-A co z Tobą, do cholery jest nie tak ?! - odgryza się, wymachując rękoma. -Czego nie możesz zrozumieć ?!
-Czego ty nie potrafisz zrozumieć, Bieber. - wytykam mu. - Nie zamierzam z Tobą rozmawiać, dopóki się nie uspokoisz ! - krzyczę, biegnąc do łazienki i zatrzaskując za sobą drzwi.
-Możesz nie robić tego wcale ... - mówi, lecz udaje mi się to usłyszeć. Potem słyszę już tylko głęboką ciszę, która panuje przez następną godzinę, gdy biorę kąpiel, dopełniając wannę swoimi łzami.
Gdy wychodzę światła są zgaszone. Ja zasypiam w naszych łóżku, a on za ścianą, na kanapie w salonie.


--------------------------------------------------------

Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.


11 komentarzy:

  1. Ooo kocham całym sercem ❤️❤️ Jestem ciekawa gdzie pracuje Juss ale można sie domyśleć. Jest taki kochany jak mowi o ciąży❤️❤️❤️ Czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to opowiadanie <333 Rozdział świetny już nie mogę doczekać się kolejnego. MiniMuni

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny rozdział :* Fajnie, że Jess jest w ciąży :* Czekam na nexta :* Zapraszam do mnie opowiadania111.blogspot.com :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku cudowny rozdział💖😂👑💜🙊

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne :) oj ale się u nich porobiło :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju!
    Cieszę się, że znalazłam tego bloga.
    Piszesz świetnie. Um...piszecie.
    CUDEŃKO <3
    Na pewno będę czytać.
    Buziaczki <3

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo fjanie się to czytało, na prawdę! CZytam i czytam i w ogole się to nie nudzi, a to moim zdaniem jest bardzo ważna kwestia jezeli chodzi o posty na blogu, z racji takiej- ze niektórzy po prostu nie wytrwają do konca postu, tylko dlatego ,ze autor zanudził czytelnika przytłaczającą treścią... No ale tutaj tego nie ma, gratuluję i zpraszam do siebie, heja! :) robot xavery 123

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy Next? ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze troszeczkę trzeba poczekać, ale myślę, że w tym tygodniu się wyrobimy :)

      Usuń