„Odeszłam
od telewizora ustawiając w nim jeden z muzycznych kanałów i powędrowałam do
kuchni, gdzie przywitał mnie zapach pieczonego się indyka. Ustawiłam mniejszą
temperaturę i przez szybkę chwilę go obserwowałam. Nie spaliłam go, z czego
byłam dumna, a w myślach już wyobrażałam sobie minę Justina, gdy zadzwonił
dzwonek. Podchodząc do drzwi nie spodziewałam się, że to po raz kolejny będzie
Ana, której to już druga wizyta w tym miesiącu.
-Justin
jest w domu ? - zapytała w palcach nerwowo gnąc chusteczkę higieniczną.
-Nie, ale
właśnie na niego czekam. - odpowiedziałam spokojnie, ale z przestrogą.
-Dlaczego
nie wrócicie do domu ? - zapłakała - Jestem sama, jak palec.
-To wybór,
Justina. -oznajmiłam. - Chciałam z nim jechać.
-Poznał
matkę ?
-Tak, jest szczęśliwy.
- westchnęłam i posmutniałam, gdy zauważyłam, że moje zdanie mocno dotknęło
Anę.
-A ty ?
Jesteś z nim szczęśliwa ?
-Jak nigdy
wcześniej. - odparłam szczerze, a kąciki ust nieznacznie powędrowały do góry.
Justin mnie uskrzydlał, sprawiał, że cieszyłam się i celebrowałam każdy dzień.
Był moim szczęściem.
-Jak to się
stało ? - powiedziała nieco bardziej do siebie, skanując moje ciało od góry do
dołu. Poczułam się nieco skrępowana, ponieważ miałam na sobie koszulkę Justina
i krótkie szorty.
-Czasami
miłość przychodzi z nie nadzka, nie rozumiemy jej, a potem, gdy wiemy, że to
ona już nie ma odwrotu- zatapiamy się w namiętności.
Zamknęłam
drzwi, słysząc już tylko krótki wybuch płaczu. Dla niej nadal byliśmy
rodzeństwem. Ale siebie nigdy nie zaliczaliśmy do tej kategorii, zakochując się
w sobie bezgranicznie. ”
„-Co ty
wyrabiasz, Biebs ?
Donośny
głos Jack'a przedarł się przez cały pokój, a przyjaciel kilka sekund w
odświętnym garniturze pojawił się obok, wyrywając z moich dłoni skręta.
Pomieszczenie zmącone były w dymie mariuhuanowym, a ja czułem się wręcz
świetnie.
-Nie mogę
się chociaż przez chwilę odstresować ? - fuknąłem.
-Ta, a
Jessica siedzi sama przy stole. Masz szczęście, że kazałem Madison ją zagadać.
- odgryzł się depcząc lakierowanym butem, papierosa.
-W końcu to
od dzisiaj twoja żona.
-Przestań,
Justin. -Jack zmarszczył brwi, potrząsając moim ramieniem, abym wstał. Gdy to
zrobiłem otworzył okno, a świeże powietrze momentalnie mnie otrzeźwiło.
-Ja też ją
kocham. - oznajmiłem. - Nad życie.
-Po co to
robisz znowu ? Nie pasuje Ci taki byt ? W końcu bez policji na karku i wiecznej
adrenaliny. -Ona jest moją adrenaliną, księżniczką, ale potrzebuję tego od
czasu do czasu.
-Ja
rzuciłem. - Gilinsky wyszczerzył się.
-Bo Madison
jest w ciąży. Inaczej nigdy byś tego nie zrobił.
-Kobiety to
nasze dobro, a jednocześnie przekleństwo. - stwierdził, patrząc w sufit.
-Masz
racje, stary. - tym razem to ja poklepałem go po ramieniu. - Teraz chodźmy się bawić,
bo w końcu to twoje wesele.”
„-Justin,
ja chcę to zio. - oznajmiła Jazzy robiąc słodką, obrażoną minkę.
-Jazz. -
westchnął brunet uśmiechając się lekko w moją stronę i mocniej ścisnął moje
udo, stając na światłach. - Obiecałem mamie, że wrócimy na obiad.
-Zawsze
możemy się spóźnić i powiedzieć, że w sklepie były długie kolejki. - odparł
luzacko Jaxon wychylając się w nasze strony pomiędzy siedzeniami. Takie same
blond włosy opadły mu na twarz, a on poprawił sobie je jednym ruchem ręki.
Rodzeństwo Justina było do niego bardzo podobne.
-Mały, kto
Cię nauczył takiego kręcenia ? - zaśmiał się Justin.
-Mieszkamy
z Tobą wystarczająco długo. - wyszczerzył się i opadł na siedzenie, przybijając
piątkę z Jazzy.
-A Ty,
księżniczko ? - spytał, patrząc mi w oczy.
-Chętnie
zobaczę te zwierzęta. - powiedziałam, a Jazzy z piskiem podniosła się i próbowała
mnie przytulić. Uśmiechnęłam się na jej wybuch radości. Jazzy i Jaxona
traktowałam, jak swoje własne rodzeństwo. -Chyba zostałeś przegłosowany.
-Zemszczę
się. - odparł żartobliwie, lecz tylko ja dostrzegłam ten niebezpieczny błysk w
jego roześmianych oczach. Zarumieniłam się, a gdy Jazzy powróciła na siedzenie,
ja odwróciłam się w stronę szyby, skupiając się na mijanych obiektach. ”
„-Dokąd
mnie prowadzisz ? - zapytała, gdy przemierzaliśmy drogę dzielącą nas od
zaparkowanego samochodu do magazynu. Dobrze było znów być na „starych
śmieciach”
-To
niespodzianka, kochanie. - odparłem z uśmiechem, całując ją w miejsce obok
ucha. Wiem, że to lubiła i zawsze reagowała.
-Już ją
dostałam w domu. - stwierdziła, ale mocniej przylgnąłem dłońmi do jej twarzy,
by zakryć oczy. Na dzisiaj miałem przygotowany jeszcze dwa prezenty urodzinowe.
-To jeszcze
nie koniec. - zachichotałem, otwierając ciężkie drzwi. Wprowadziłem ją do
środka i pozwoliłem patrzeć.
-WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO !!!
Za ściany
wyskoczyli wszyscy, których zaprosiłem. Moje serce zabiło mocniej, przyglądając
się radości, która tryskała z dziewczyny. Zasługiwała na to, a nawet i o wiele
więcej. ”
---------------------------------------
Jeśli szanujesz te nasze kilka godzin/dni/tygodni spędzonych nad pisaniem tego rozdziału to zostaw chociaż najmniejszy komentarz.
Dziękujemy.
Ooooooomoooooo jak słodko
OdpowiedzUsuń*.*
OdpowiedzUsuńEkstra❤️❤️
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział
OdpowiedzUsuńKocham
OdpowiedzUsuńCudowny *-*
OdpowiedzUsuń